Czytam = Komentuje

Anonimowi – podpisujcie się!


Zapraszam was na blog z dodatkami o "Otchłani szarości":

http://miejskie-opowiesci.blogspot.com

czwartek, 26 listopada 2015

Sezon 1 - Część 23 - Wymagaj od siebie dwa razy więcej niż od innych


SZYMON IGNASZAK


Magda wyszła wraz z małą Polą do fundacji. Dziewczynka lubiła tam chodzić, bo zazwyczaj przychodziły tam kobiety z dziećmi, poza tym była tam mini bawialnia, czyli dmuchany basen z piłkami, dwie plastikowe zjeżdżalnie i kilka huśtawek działających na zasadzie dźwigni, czy też fotela bujanego. Leona takie coś nudziło, dlatego zwykle zostawał ze mną w domu, szliśmy wtedy na boisko, albo na ściankę wspinaczkową, czasami też na sale treningową, gdzie pięściarstwo i inne sztuki walki wykładał dzieciom i młodzieży Hubert wraz z Maksymem. Piotrkowi zdarzało się do nich dołączać, ale nie było w tym niczego dziwnego, bo ja też od czasu do czasu lubiłem się wyżyć na ringu. A Leoś? Chyba po prostu chciałem, by w przyszłości był facetem i umiał stanąć w obronie swojej własności, a nie nieładnie ujmując męską pizdą, która nie umie zawalczyć o swoje. Walka o swoje jednak nie polegała tylko na złożeniu pięści i umiejętnym wyprowadzeniu ciosu. Trzeba było pracy, serca, ambicji, odpowiedniego podejścia. Nie chciałem po prostu by mój syn był biernym obserwatorem swojego życia i czekał na mannę z nieba jak niektórzy. Nie chciałem też by wyrósł na tchórza, by się zawsze poddawał, zanim spróbuje, ale z drugiej strony wolałem, by umiał mierzyć siły na zamiary i nie porywał się z motyką na słońce. Wiedziałem, że Leon ma dobry start, bo było nas stać na jego edukacje, na to by w wieku dziecięcym nie martwił się przyziemnymi sprawami, takimi, czy będzie czym chleb posmarować, ale nie zamierzałem wszystkim obdarowywać go z automatu. Wiedziałem, że jeśli zechce studiować, to mu pomogę, ale nie wyobrażałem sobie by dorosły, choć młody chłopak, sam na siebie i swoje kaprysy nie zarobił. To tak jak z Tomkiem. Chciałem mu pomóc na start, był moim bratem, mógł przyjąć ode mnie mieszkanie i pieniądze na wyposażenie go, ale nigdy nie zamierzałem fundować mu rozrywek i żywić dorosłych ludzi.
Człowiek, to istota, która ma dwie ręce i dwie nogi, o ile nie spotkało jej w życiu jakieś nieszczęście. Większość więc ludzi potrafi samemu na siebie zarobić, samemu się ubrać, oprać i wyżywić. Dlaczego więc tylu z nich tego nie robi? Z wygody, albo z lenistwa, albo z przyzwyczajenia. Magda uważała, że ludziom trzeba pomagać, współczuła bezdomnym i bezrobotnym, a ja nie! Mnie nie przekonywał taki argument, że nie ma pracy. Skoro gimnazjalista może iść w wakacje do ogrodnika, by kupić sobie lepsze buty, gdy rodziców na to nie stać, to dlaczego dorosły mężczyzna i kobieta, którzy założyli rodziny, nie potrafili utrzymać własnych dzieci i opłacić własnych rachunków, tylko obciążali tym kieszenie podatników? Nikt nigdy nie odpowiedział mi na to pytanie, w taki sposób, by przekonać mnie do swoich racji. Dlatego uznałem, że winą jest dawanie ludziom ryby, zamiast wypożyczenie wędki, by sami sobie ich nałowili. Uznałem też, że lenistwo i nieróbstwo jest w dużej mierze pokoleniowe, albo dotyka dzieci tych nowobogackich, którzy od razu chcieliby zarabiać tyle co tatuś albo mamusia. Dla tych drugich jednak w końcu znajdzie się zatrudnienie u rodziny, albo to właśnie rodzina będzie ich w dużej mierze utrzymywała do trzydziestki, czyli do czasów zakończenia edukacji i wybawienia się za cudze. Wracając do tych pierwszych, to czemu tacy byli albo dlaczego się tacy stali? Wynieśli to z domu. Mamusie które nie sprzątały, albo mamusie które sprzątały za dzieci i męża, który nic nie robił. Brak kasy na odmalowanie mieszkania, ale wystarczająca ich ilość na papierosy. Żebranie o odzież ze zbiórek, ale gardzenie darmowymi obiadami.
Może byłem w swoich poglądach za surowy, ale nie pojmowałem jak samotne matki, bez pracy, kasy i domu mogły wydawać zasiłki i alimenty na fajki. A wydawały. Ilekroć przejeżdżałem tamtędy, albo odbierałem stamtąd żonę, to widziałem. Widziałem i miałem ochotę wysiąść, powiedzieć takiej do słuchu i zgasić takiego peta na niej, by miała nauczkę. Co prawda ochota to jedno, a możliwości to drugie. Ochotę to zrobić miałem, a zrobić, bym nie zrobił, bo bym nie potrafił. Jednak w takich domach powinny panować jakieś ściśle określone zasady i zakazy, i jednym z nich właśnie powinien być nakaz wydawania pieniędzy na najpotrzebniejsze, niezbędne rzeczy, pomoc w opiece nad dziećmi, ale pod warunkiem szukania zatrudnienia. Z resztą, takie przypadki tyczyły się nie tylko kobiet, tylko dla kobiet zawsze miałem więcej serca i takim bym dał jeszcze szansę na poprawę, zmianę i zadbanie o przyszłość swoją i swoich dzieci. Natomiast panów, co tylko robią dzieci, nie płacą alimentów, a potem pracują w szarej strefie by uniknąć komorników, ciągle nic tym dzieciom od siebie nie dając, po prostu uciąłbym jaja i taka kastracja powinna być w naszym kraju wykonywana publicznie, ku przestrodze innych.
W tym całym galimatiasie utrzymanków z naszych podatków, nie pojmowałem też jak można się nie wstydzić. Jasne, każdemu może powinąć się noga, ale każdy też powinien chcieć się podnieść i na własnych nogach stanąć. Tymczasem ja widziałem ludzi, którym tak było wygodniej i zawsze znaleźli wymówkę, by nie pójść do pracy, bo i po co skoro państwo dawało. Był taki jeden, mąż Magdy koleżanki. Moja żona namówiła mnie bym znalazł mu zatrudnienie, takie z umową o pracę, by go komornik z całej pensji nie okradał. Znalazłem u jednego z przyjaciół. Miał umowę, na niej niską pensję, premie do ręki za nadgodziny, tak na czarno, by uniknąć potrąceń, co i jemu i mojemu koledze było na rękę, ale co z tego wynikło? Facet popracował dwa tygodnie i nabawił się anginy, i oczywiście obolałe gardziełko nie pozwalało na kontynuowanie pracy. Gdybym ja pracował, tylko wtedy gdy czuję się dobrze, nie jestem zdenerwowany i jestem wyspany, to we własnej pracy pojawiałbym się raz na trzy lata. Byłem zdania, że czasami po prostu trzeba zacisnąć zęby i iść do roboty nawet z temperaturą, a potem w wolny dzień odchorować. Oczywiście nie chodziło o to by się czołgać do pracy, gdy się jest ledwie dychającym, ale angina, to nie zapalenie płuc.
Ja jako dziecko, nawet gdy od lekarza dostawałem zwolnienie ze szkoły, to nie miałem możliwości się lenić. Z początku było wykorzystywanie tego, by zbierać butelki i łapać się jakiś dodatkowych fuch, bo matka piła i brakowało wszystkiego, a potem? Potem, gdy już był Wojciech, to nigdy nie pozwoliłby mi na leżenie w łóżku z lekko podwyższoną temperaturą. Uznawał, że skoro jestem w stanie siedzieć przed telewizorem, to jestem też w stanie siedzieć przed tablicą, w klasie. Czy byłem za to na niego zły? Wtedy, gdy szykowałem się na maraton filmów na VHS pewnie tak, ale z czasem stałem się mu za to wdzięczny, bo przynajmniej wyrosłem na człowieka, który potrafi sam utrzymać swoją rodzinę, a nie wyciąga złożone ręce po daninę. Poza tym ojciec nauczył nas pracy i to nie tylko bycia prezesami i podpisywania umów, bo nigdy się od tego nie zaczyna, a przynajmniej nie powinno się od tego rozpoczynać swojej kariery. Zresztą co ja mówię o karierze, skoro tu nawet nie rozchodziło się o pracę zarobkową? Chodziło po prostu o to by się komuś chciało chcieć i nic więcej. Dlatego ja nie wyobrażałem sobie, mając choćby trzy dni w miesiącu wolne, by nie pomóc Magdzie w domu i nie wyobrażałem sobie nie wpoić dzieciom takich samych chęci.
Leoś! – krzyknąłem. – Dość zabawy, znaczy pobawimy się inaczej! – dodałem, słysząc już jak mały leci po schodach.
Jus, już! Ubierałem się – zakomunikował.
Faktycznie się ubierał, na co wskazywał fakt gołej klatki piersiowej i koszulki w dłoni. Granatowe spodnie dresowe miał jednak już na sobie. Założył nawet skarpetki. Klapków jednak jak nie miał, tak nie miał. Ciekawe czy gdybym mu kupił tenisówki do chodzenia po domu, to by w nich chodził? Tenisówki przecież lubił, takie kolorowe najbardziej. Czasami odnosiłem wrażenie, że je kolekcjonuje, bo gdy tylko wchodziliśmy do galerii czy obuwniczego, to padało pytanie:
Dostanę nowe trampki?
Rozbawiał nas tym. Ja nawet na głos uznawałem, że zamiłowanie do butów, odziedziczył po Magdzie, bo nie było takiego wyjścia do sklepu, by ona nie wyszła z niego choćby z jedną parą.
Co będziemy robili? – dopytywał blondynek męcząc się z ubraniem, bo nie mógł połapać się w rękawach, z których jeden ciągle był na lewą stronę.
W sumie mogłem mu pomóc, mnie założenie mu bluzki, zajęłoby kilka sekund, ale po co miałem to robić? Był duży, umiał sobie poradzić sam, poza tym jeśli się nie pomęczy i nie po spróbuje, to nigdy się niczego nie nauczy.
Zrobimy mamie niespodziankę i ty odkurzysz, a ja w tym czasie umyje okna. Poza tym babci też będzie miło, gdy wróci do czystego domku.
A będziemy też kosili trawę i podlewali kwiatki?! – dopytywał ucieszony.
Leon nie pozostawiał wątpliwości, że chciał mnie wmanewrować w odkurzanie, mycie okien i ścieranie kurzy w domu, a sam zająłby się najchętniej tylko ogrodem. Czasami aż się bałem, że w przyszłości zostanie jakimś leśniczym, albo przyrodnikiem, ale z drugiej strony, żadna praca, nawet ta fizyczna nie hańbi. Wolałbym mieć w przyszłości w domu szczęśliwego drwala, niż nieszczęśliwego pana mecenasa.
Do ogrodu też pójdziemy. Posadzimy mamie kwiatki. Nakupowała ich i stoją biedaki w garażu.
Suchną? – dopytywał zaciekawiony, gdy w końcu udało mu się uporać z białą koszulką na długi rękaw.
Więdną – poprawiłem.
Czyli suchną! – postawił na swoim, nawet przy tym tupnął nogą, a potem pobiegł do lodówki, po pitny jogurt. – Nie można pracować na głodnego – stwierdził.
Już jesteś głodny? – zdziwiłem się. – Przed chwilą jadłeś śniadanie.
Ja rosnę!
No cóż, byłem gotowy, a właściwie to zmuszony zaakceptować taki argument. Poza tym Leon z wąsami pod nosem, takimi od jogurty wyglądał zabawnie i uroczo zarazem.
Co prawda to ja miałem myć okna, a Leon miał odkurzać, ale małemu bardzo spodobała się ściągarka na długim, wysuwanym kiju. Musiałem się więc z nim zamienić i męczyć się z tym nieszczęsnym odkurzaczem, który robił mi na złość. Ja wiem, że to może wydawać się śmieszne, ale złośliwość rzeczy martwych naprawdę istniała. Odnosiłem wrażenie, że nasz odkurzacz nie zbiera paprochów, ale za to wciąga zawsze to co nie powinien. Przykładowo tego dnia, o mało co, a porwałby mi kabelek USB od aparatu.
W pracach domowych, właściwie to gdy już byliśmy przy ich końcu, bo pozostał nam tylko salon i zmycie podłóg w przedpokoju, przeszkodził nam Hubert Peterwas. Leon od razu stanął przez mężczyzną w garniturze i z teczką z informacją:
Mojego pokoju z Szymonem, znaczy się z tatą nie sprzątamy, bo jest też Poli, a teraz już za niedługo będzie tylko Poli, a ja będę miał swój, więc się przy przenoszeniu moich cennych rzeczy, a zostawianiu jej mniej cennych pobrudzi jeszcze i nabałagani, wiesz wujek?
Wiem, kataryniarzu – odpowiedział oschle, czyli jak zwykle. – Może tak najpierw jakieś dzień dobry? – zapytał wchodząc głębiej.
Dobry, wujku! – krzyknął zadowolony Leoś i pobiegł do przodu, skręcił do kuchni i wrócił z kolejnym pitnym, butelkowym jogurtem.
Czym wy go faszerujecie? Chciałbym mieć jego energie. – Westchnął i opadł na fotel. Przeciągnął się jakby go coś bolało, a dopiero potem, patrząc na mnie kilkakrotnie zamrugał. – Ty z mopem? Świat się, cholera, kończy. Czyżby żona cię opuściła?
Nigdy nie lubiłem twojego poczucia humoru. – Odstawiłem mopa do wiaderka i usiadłem na kanapie. Zaproponowałem nawet drinka.
Wody, wody, gazowanej, zimnej, w szklanej butelce.
Bar jest na końcu ulicy – syknąłem. – Leon! Przynieś wujkowi butelkę mineralnej z kuchni.
Jasne, ale jak zmienię spodnie.
Po co?
Bo mam mokre – odparł i stanął przede mną w dosłownie ociekających wodą dresach.
Czemu? – zapytałem cicho, dotykając jego nogawki, a Peterwas właśnie teraz wygłaszał swoje mądrości, o tym jak to on bardzo nielubi dzieci i dlaczego ich tak nie lubi. Oczywiście jednym z powodów było sikanie w majtki i mokre ubrania, oraz więcej prania, co od razu zwiększało koszty prądu, wody, proszku do prania, płynu do płukania, oraz skracało żywotność pralki.
Nie sikam w majtki! – krzyknął Leon i wytknął mojemu przyjacielowi język.
Nie rób tak – zwróciłem mu uwagę.
To niech na mnie nie wymyśla. Ja tylko wodę odkręciłem, a tam było źle ustawione i się tak mocno lujło!
Jaką wodę? Gdzieś ty w ogóle był?
No w kuchni, po jogurcik! I chciałem umyć buzie.
W kuchni? Nie masz łazienki?
Wzruszył ramionami i stwierdził, że woda przecież płynie taka sama i w kuchni i w łazience, a do zlewozmywaka było bliżej niż do umywalki.
Ty zakręciłeś tę wodę?! – zapytałem szybko i nie czekając na odpowiedź wstałem i pognałem do jadalni, gdzie spodziewałem się zastać powódź, ale nic takiego nie było. Za to na podłodze leżały dwa ręczniki.
Nawet już wytarłem – stwierdził niezwykle poważnie jak na pięciolatka i oparł się o futrynę. – Z tego to luchło! – krzyknął uśmiechnięty i pokazał mu słuchawkę, która była podłączona do baterii kranu i służyła do opłukiwania naczyń.
Odstawiłem słuchawkę na miejsce i przestawiłem wajchę w kranie, tak by woda leciała tak jak powinna, a nie tryskała na wszystkie strony. Leon pobiegł w tym czasie zmienić spodnie, a ja podałem Hubertowi butelkową wodę.
Mam tylko w plastikowej – wyjaśniłem.
Przeżyję. – Sam wychylił się do barku, na którym stały szklanki do whisky. Spojrzał na mnie pytająco, ale pokręciłem głową, więc nalał tylko sobie. – Zamieniasz się w kurę domową, widzę? Pranko, sprzątanko i niańczenie dzieci. Gdzie Magda?
W fundacji.
Nie może ona takich rzeczy robić?
Ja też tu mieszkam, a nie tylko ona. Poza tym wiesz... – Oparłem się wygodnie i rozłożyłem ręce na oparciu kanapy. – Ona też pracuje.
Jest kobietą, która cię wykorzystuje i nawet nie sprząta.
Wypraszam sobie. Wiem, że jesteś uprzedzony, bo trafiałeś na młode siksy, które całe dnie oglądały seriale i malowały pazurki, albo wydawały twoje pieniądze na zakupy. Ja bym na takie coś w życiu nie pozwolił.
A Magda tak nie robi?
Nie – odpowiedziałem pewnie i szczerze. – Nie związałbym się z kobietą, która nic nie robi, bo bym ją lał za każdy brudny talerz. Nie umiałbym zrozumieć, jak można siedzieć w domu i nie posprzątać. Magda jednak nie siedzi w domu, zawsze pracowała, zależało jej na tym by miała swoje pieniądze, jakiekolwiek, choćby najmniejsze. Nie liczyła na mnie i nie wyciągała dłoni ze słowem daj mi.
Ale teraz to robi.
Jestem jej mężem, Hubert i nie widzę nic złego w tym, że dałem zaradnej, pracowitej i dbającej o dom oraz dzieci żonie samochód na dzień kobiet, skoro było mnie na taki prezent stać. Dałem go, bo chciałem, a nie dlatego, że zawołała. Z resztą nie wołała. Mówiła, że odłoży i kupi sobie używany. Nie widzę też nic złego w tym, że czasami odpalę jej jakąś biżuterię, czy kieckę.
Czasami?
Stać mnie na to, gdyby nie było, to myślę, że by zrozumiała i nie miała pretensji. Zresztą, Magda jeśli już coś na mnie woła, ale tak woła, woła, to są to drobiazgi, gdy prosi bym skoczył na stację, czy do sklepu za rogiem.
Złota kobieta.
Może po prostu miałem szczęście, że na nią trafiłem, ale nie jest ideałem, ja też nie jestem. Ideałów nie ma Hubert. Zawsze będziesz sam, jeśli będziesz uważał, że kobieta ma tobie sprzątać, cię opierać i jeszcze sama na siebie zarabiać. Nie możesz oczekiwać brania, gdy nie dajesz nic w zamian.
Złota rada?
Złotą jest to byś wymagał od siebie dwa razy więcej niż od innych. Sprawdza się.
Twoja żona tak od siebie wymagała, że aż jej dzieci zabrali.
Miała doła, każdy może się potknąć i popełnić błąd. Czasami przez drobiazg płaci się całym życiem. Magda nigdy tego nie zapomni, zawsze będzie pamiętać i straconych miesięcy z własnymi dziećmi nie odzyska. Czasami komuś wystarczy pokazać jak można żyć i ten ktoś sam wyciągnie wnioski, i dokona właściwego wyboru. Zaznaczam iż właściwy, to niekoniecznie taki, z którym ty się będziesz zgadzał.
Peterwas mlasną i zaczął ponownie głosić swoje tezy na temat tego, że Lena poleciała na pieniądze. Uciąłem to kilkoma zdaniami:
Nawet jeśli to co w tym złego, że wymagała od męża by zarobił na dom i dzieci.
Nie twoje dzieci – wypomniał.
Dałem im nazwisko, Hubert. Są moje, wedle prawa i wedle sumienia, serca też. Dla mnie to normalne, że mężczyzna powinien utrzymywać żonę i dzieci, na takim poziomie na jaki go oczywiście stać. Są sytuacje, gdy żona musi się dołożyć, bo inaczej nie daliby rady, ale jednak to on powinien wziąć na klatę obowiązek wykarmienia najbliższych i opłacenia rachunków.
Myślę bardziej nowocześnie.
Nieprawda! – warknąłem rozbawiony. – Po prostu jesteś skąpy i jak masz coś jakieś pięknej kupić, to się pięć razy obejrzysz nim zapłacisz, w nadziei, że być może ktoś cię w tym wyręczy. Zrozum, że kobieta nie będzie patrzyła na twoje piękne oczy, sypiała z tobą, robiła ci laski, gotowała i robiła inne rzeczy, tak całkiem za free, gdy ty nie oddasz jej nic w zamian.
Mógłbym jej trzasnąć minetkę.
To jedna czynność, za kilkanaście jej czynności. Nie zgadza się równanie, wiesz?
Co to minetka?! – krzyknął Leon skaczący na oparcie kanapy, na której siedziałem. Przeszedł przez nie i klapnął obok mnie.
Wujek się przejęzyczył, o Minutkę mu chodziło, taką herbatę.
Aaa, to szkoda, bo już myślałem, że znam nowe słowo. – Posmutniał, a ja się zaśmiałem. Dzieci w chwilach takiej niewiedzy naprawdę bywały rozkoszne, takie... przepełnione na wskroś niewinnością zmieszaną z naiwnością.
Wracając do Magdy, to ona zawsze pracowała, przynajmniej od momentu jak ze mną była. Jeśli nie myła okien u jakiś starszych ludzi, to siedziała na kasie, jeśli nie na kasie, to jako kelnerka w barze, czy na przyjęciach typu weselnych, jeśli nie kelnerka, to robiła zapiekanki w budce. Robiła coś, Hubert i robi nadal. Ponad to gotowała, sprzątała, zajmowała się dziećmi, a kilka razy nawet umyła mi samochód. Dodam też, że studiuje, więc nie rób z niej... – zatkałem Leonowi uszy – dziwki, która szukała sponsora, bo tak nie jest i nigdy nie było. Ma na to za dużo godności – dodałem, a Leon otrząsnął się z mojego dotyku.
Możecie kląć przy mnie – stwierdził. – Mama zawsze przy mnie klnie, tylko mówi, że to słowa dorosłych i mnie, jeszcze dziecku nie wolno ich powtarzać, ale ja myślę, że trochę już mogę, bo już jestem duży, taki prawie dorosły, bo większy, mądrzejszy i wyższy niż Pola, i silniejszy od niej też jestem i bym chciał pizze na obiad.
Hubert otworzył szeroko oczy i zapytał:
Boże, on zawsze tak?
Nie, czasami mu się tylko załącza taka gadka, ale to... teraz to był przedsmak. Czasami z jego jednego monologu, mógłbyś drugą biblię stworzyć, przynajmniej obszernością.
Straszne. Nie wytrzymałbym z takim gadatliwym dzieckiem – skomentował. – Córkę mi przypomina. Dobrze, że się wyprowadziłem od jej matki, gdy jeszcze mogłem, bo by mnie dziewczynka zagadała na śmierć. – Wstał z zamiarem wyjścia, ale wcześniej wyjął z teczki kilka dokumentów. – Musisz je dziś zaksięgować, tak więc... do roboty, sprzątaczu.
Bycie sprzątaczem, a przynajmniej określenie mnie takim mianem wcale nie ubodło, bo niby czemu? Sprzątanie kojarzyło mi się z czystością, czystość z czymś dobrym. Tak więc dlaczego bycie osobą umiejącą wokół siebie zadbać o porządek miałoby być obelgą? Dla takich ludzi jak Hubert, było. On miał od zawsze pieniądze. Pochodził z bogatej, wykształconej rodziny, która gardziła biednymi, a nawet przeciętnymi.
Wychyliłem się by przejrzeć dokumenty. Leon w tym czasie uznał, że on już może umyć ten korytarz, by mamie było przyjemnie, że nie musi już sprzątać po pracy, a babcia by nie marudziła, że jak jej nie ma, to wszędzie jest syf. Na te słowa Leona poczułem się jakiś słabszy. Znałem Gabi już na tyle, by wiedzieć, że nieważne co Magda zrobi, to ta i tak jej nie doceni. Dla niej zawsze było za mało. Nie wiedziałem tylko, że dzieci zdają sobie sprawę z takiego podejścia babci do ich matki. Coraz częściej łapałem się na myśli, by się teściowej pozbyć z mojego domu. Lubiłem ją, szanowałem, dla mnie zawsze była miła, dziećmi też zajmowała się bez zarzutu, ale Pola w przedszkolu mogła zostawać do osiemnastej, a Leon był już na tyle duży, by móc zostać samemu w domu. Ja albo Magda moglibyśmy go odbierać, czasami też można byłoby kogoś po niego wysłać. Odstawić go do domu, nakazać odrobić lekcje, posprzątać swój pokój i zezwolić na grę na konsoli oraz inną zabawę. Poza tym miał komórkę, jakby się coś działo to by zadzwonił, więc nie widziałem nic złego, w tym by w tygodniu, gdy nie ma dodatkowych zajęć był sam te dwie czy trzy godzinki. Być może na te czasy, to było dziwne, ale za moich pięciolatki często zostawały same, nawet na noce, biegały samodzielnie po podwórku i jeździły samochodami, gdy miały dalej do przedszkola albo zerówki i nikt tego nie podciągał pod zaniedbywanie. Teraz nad dziećmi za bardzo rozciągano taki klosz, wyręczało ich we wszystkim, niczego nie wymagano, dlatego dzieci były zupełnie niesamodzielne i jak na mój gust większość była zwyczajnie głupia, ale nie ze swojej winy, a z winy rodzicieli. Ja byłem przeciwny takiemu cackaniu się i nie znosiłem dzieci miunczących, takich płaczliwych i robiących problemy z byle powodu. Być może dlatego często irytowało mnie zachowanie Poli, która płakała nawet z tego powodu, że na jej rysunek wylała jej się herbatka. Potrafiła nad takim czymś się użalać niekiedy pół dnia, a Magda ją tuliła, pocieszała i suszyła tę kartkę z dziecięcymi bazgrołami jak nie suszarką, to żelazkiem. Ja bym takie dziecko zostawił samo sobie, wypłakałoby się raz, drugi, trzeci, a za czwartym może już tak mocno nie histeryzowało. Moim zdaniem najgorzej było zwracać na takie płaczliwe dzieciątko uwagę, bo gdy czuło się w centrum zainteresowania, tym mocniej histeryzowało i płakało, nie chcąc tego zainteresowania utracić.
Postanowiłem przebrać się w jakiś standardowy zestaw, czyli w dżinsy i koszulę. Zastanawiałem się, czy będę miał jakąś wyjętą z suszarki i wyprasowaną. Zdziwiłem się, gdy niemal wszystkie z moich koszul znajdowały się w garderobie i wisiały na wieszakach, ułożone równo w rzędzie.
Mama zrobiła pranie i prasowała – oznajmił Leoś stając obok mnie. – Też mam się przebrać? Jedziemy gdzieś?
Do księgowej.
W niedzielę? – zdziwił się. – Biedna pani. Nawet dzieci do szkoły w niedziele nie chodzą, bo nie muszą. Nawet chyba szkoła jest w niedzielę niecynna.
Nieczynna – poprawiłem go.
Zamknięta jest, chyba.
No chyba tak – poparłem, zadowolony z tego, że gdy nie umie wypowiedzieć jakiegoś słowa, to przynajmniej jest na tyle inteligentny jak na swój wiek, że potrafi znaleźć jego synonim. – Możesz zmienić te bluzkę, bo jest brudna. Spodnie też zmień na jakieś lepsze, dobra?
A pojedziemy na ściankę? – Wytrzeszczył oczy i zrobił minę pełną nadziei.
Postaram się, ale weź jakąś konsolę byś się nie nudził, gdy ja będę zmuszony pracować.
Oki, wezmę, ale pojedźmy na ściankę. Tak jak kiedyś w nocy.
To nie była noc, tylko byłą zima, a zimą się szybciej robi ciemno. Pojedziemy, tylko zadzwonię do mamy, że się spóźnię, i gdzieś z nią później pojadę, dobra? – zapytałem zdejmując czarną koszulę i zamieniając ją na białą.
Leoś przytaknął głową, a ja by nie zapomnieć o obietnicy, wziąłem do plecaka linki i ubranie na zmianę. Krzyknąłem za chłopcem by też zabrał jakieś dresy i koszulkę i oczywiście buty do wspinaczki. Potem wybrałem numer Magdy, która odebrała po tym jak Iwona Węgrowicz, ustawiona w jej graniu na czekanie, zapodała mi drugi raz refren piosenki o tytule Cztery lata.
Coś się stało? – zapytała.
Nie. Skąd w ogóle taki pomysł? Wszystko w najlepszym, tylko... Muszę zabrać Leona do pracy, a potem obiecałem mu wspinaczkę, na którą nie wiem jeszcze o której się dostaniemy, tak więc...
Mam pojechać sama do Oliwki? – wyprzedziła czas. Słychać było rozdrażnienie w jej głosie, a więc miałem pewność, że była zalatana i nie miała czasu na to by ze mną dyskutować.
Nie, nie jedź sama. Po prostu pojedziemy nieco później. Uprzedź ją tylko telefonicznie, że tak po dwudziestej, czy dwudziestej pierwszej będziemy.
W wyobraźni już widziałem jak przerzuca oczyma.
Mogę pojechać sama, nie musisz...
Magda! – warknąłem. – Ty słyszysz co ja do ciebie mówię? Masz nigdzie sama nie jechać. Poza tym poruszasz się taksówkami, bo Maksym ci jeszcze samochodu nie oddał. Więc tym bardziej masz na mnie czekać, albo w fundacji, albo w domu.
Zobaczę.
Magdalena! Powiedziałem już coś i nie każ mi się powtarzać. Obiecałem, że z tobą pojadę, to pojadę, tylko że się spóźnię, o czym cię uprzedzam.
Okay. Coś jeszcze, bo muszę przyjąć jakieś dary i nie wiem, gdzie to podpisać?
Zaśmiałem się.
Nic więcej, tylko masz sama nie jechać.
Słyszałam.
I nie pojedziesz?
Nie, nie pojadę. Zaczekam na ciebie – warknęła niezadowolona. – Jakby ci Leon przeszkadzał, to możesz go do mnie przywieź, albo Piotrkowi podrzuć.
Nie będę go nigdzie podrzucał. To mądry chłopak, nie będzie mi przeszkadzał. Damy sobie radę. Potem go zostawię w domu, odbiorę jeszcze Polę od ciebie i ją też zostawię z twoją mamą, a potem coś jeszcze ogarnę w galerii, i pojedziemy razem do tej Oliwki. Może nawet jakiś stary komputer do tego czasu mój informatyk wyczyści i zmieni oprogramowanie, i dam jej dzieciakom. Z resztą to nie stary komputer, ma rok ledwie, tylko mi z telefonii dali nowe, gdy przedłużałem umowę.
A mi też coś dali?
A tobie dlaczego?
Jako żonie.
Niestety nie, nie. Tylko dali do firmy.
Sknerusy. Telefon mi się psuje. Ciągle charczy i nieraz sam się wyłącza.
To sobie na wypłatę kupisz nowy – podpowiedziałem, właściwie to zadecydowałem, bo nie wyobrażałem sobie jak kobieta, żona i matka dwójki dzieci może mieć psującą się komórkę, która w ważnej sytuacji może się wyłączyć i sprawić, że nie będzie z nią żadnego kontaktu, a nikt z bliskich osób, może nie posiadać akurat wiedzy o tym, gdzie ona obecnie się znajduje, by była możliwość po nią podjechać.
Pożegnaliśmy się jeszcze, Magda się rozłączyła, a ja zabrałem Leona najpierw do księgowej, potem na strzelnice, bo tam musiałem coś odebrać, następnie do galerii, potem na ściankę, a potem do domu, gdzie ja wziąłem szybki prysznic i pojechałem do fundacji, której współwłaścicielką była moja żona. Nie pojechałem tam jeszcze po Magdę, a jedynie po córkę, którą także miałem zamiar dostarczyć do domu, gdzie już była moja teściowa i razem z Leonem piekła ciasteczka, bo gdy wychodziłem to właśnie tym się zajmowali, domyślałem się, że pewnie jeszcze nie skończyli.
Dziewczynka na samą wzmiankę o ciasteczkach się ucieszyła i wykrzykiwała:
Hula, hura, hulla!
Strasznie niewyraźnie mówi – skomentowałem, opierając się o ladę recepcji, choć nie wiem czy można to było nazwać recepcją.
Wiem – warknęła Magda, krzywiąc się przy tym i przeglądając jakieś dokumenty. Właściwie to chyba czegoś szukała. – Zapisałam już ją do logopedy, ale ja się nie wyrobię by tam z nią iść. Mam wtedy zajęcia.
Kiedy to?
Nie martw się. Piotr z nią pojedzie, już gadałam z nim o tym. Ty też wtedy nie możesz. Masz zawody na strzelnicy – przypomniała.
Mam zawody?
Szymon, czerwiec się zbliża!
No tak. – Faktycznie miała racje, tylko gdzieś mi umknął fakt, że czas tak mocno gna do przodu, spieszy się i na nikogo nie czeka.
Przepraszam cię bardzo jeśli jestem niemiła, ale będziesz tak stał, czy weźmiesz to dziecko do domu, by możliwie jak najszybciej po mnie wrócić i bym tutaj nie kwitła do północy w oczekiwaniu na ciebie?!
Przepraszam. Już wychodzę, proszę pani. Po co te nerwy? – zapytałem, wychylając się mocniej by móc chwycić ją za obydwa ramiona i skraść pocałunek. – Jeszcze muszę do galerii wjechać. Dostawę odebrać.
Dzieła sztuki przywożą ci w niedzielę w nocy? – dziwiła się, oczywiście nie kryjąc swoich pretensji.
Jest wieczór, a nie noc, i nie dzieła sztuki, a stolarz krzesła. – Odbiorę, nie będę ich dzisiaj nawet ustawiał, tylko szybko po ciebie wrócę.
Okay, czekam. Ile to zajmie?
Z godzinkę może – odpowiedziałem, czując jak Pola szarpie mnie za nogawkę spodni.
Ja jus ce do ciastek – mówiła cichutko. – Tato, słysys? Ja jus ce do ciastek.
Zaraz! – warknąłem.
Szymon – Magda wypowiedziała moje imię, co jednocześnie było zwróceniem uwagi.
Nic jej nie będzie jak trochę poczeka.
To moja krew, ja też nie lubię czekać. Jedź już, to szybciej wrócisz!
Własnie, do ciastek jus jećmy – poparła Magdę Pola.
Kobiety – szepnąłem. – Z wami źle, bez was gorzej. Chodź tu niecierpliwa ty – poleciłem biorąc dziewczynkę na ręce. Posadziłem ją na blacie recepcji i jeszcze na moment wszedłem za ladę, by móc pocałunkiem pożegnać się z żoną.
Z żoną, która jak się okazało po tym, gdy już odebrałem zamówienie i powróciłem do fundacji, udała się już do domu. W domu natomiast usłyszałem od teściowej:
Nie chciała cię kłopotać. Stwierdziła, że skoro posprzątałeś, to pewnie chcesz się wyspać, a więc sama tam gdzie musiała, pojechała, by szybciej wrócić.
Aha – burknąłem i już miałem wystrzelić z domu niczym z procy, wpakować tyłek do samochodu, i pojechać po małżonkę, a po drodze wymierzyć jej sowitą karę za nieposłuszeństwo, gdy zorientowałem się, że mam przy spodniach stanowczo za ciężki pasek. Udałem się więc najpierw do garderoby, by go zamienić na inny, lżejszy i dopiero przeszedłem do dalszej części planu wieczoru, czyli do pojechania pod kamienice, w której Oliwia wraz z trójką dzieci wynajmowała kawalerkę od jednego z prywaciarzy.

środa, 25 listopada 2015

Sezon 1 - Część 22 - Każdy ma lepsze i gorsze strony



SZYMON IGNASZAK


Kiedyś ktoś mi powiedział, że człowiekowi do szczęścia nie trzeba dużej ilości pieniędzy, najnowszych RTV, modnego wystroju i markowych ubrań. Ten ktoś to wszystko już miał, choć w tamtych czasach, wyglądało to zupełnie inaczej, niż wygląda dziś. W końcu nie ma co porównywać odtwarzacza na kasety, czy wideo na VHS z dzisiejszymi MP4, czy telewizorem plazmowym. Nie porównamy też tamtejszych skórzanych mokasynów Lasockiego z dzisiejszymi Air Max Nike. Jedno jest jednak niezmienne, wyznacznikiem naszego szczęścia są problemy. To kolejny paradoks życiowy, ale im większa ilość problemów i świadomość, że jest ktoś obok, kto nadal chce je z nami dzielić, sprawia, że pomimo tych namnażających się kłopotów, ciągłej walki z przeciwnościami i chodzenia pod wiatr nawet w największej burzy, jesteśmy szczęśliwi.
Kiedy pierwszy raz usłyszałem taką definicję szczęścia, miałem jedenaście lat. Siedziałem na przednim siedzeniu białej Warszawy, to taka marka samochodu, która dziś jest już zabytkiem i raczej nie spotyka się takich aut mknących ulicami. Jak się wtedy czułem? Dziwnie. Po prostu nieswojo. Jeszcze dziwniej czułem się, gdy ten facet po mnie przyjechał. Rzucił jakimś pismem na biurko dyrektorki domu dziecka i zaproponował przejażdżkę. Wsiadłem, w sumie tylko po to by opuścić niedobry obiad, który wychowawczyni na zmianie i tak by w nas wciskała, słowami:
Będziesz tak długo siedział, dopóki nie zjesz wszystkiego.
Do dziś chyba nie przełknąłbym kaszy z sosem grzybowym. Wtedy też nie byłem w stanie tego zrobić, więc wybrałem przejażdżkę z nieznajomym. Wsiadłem i milczałem. W końcu to on miał do mnie jakąś sprawę, więc to on powinien był mówić.
Nawet się nie przywitasz? – zapytał zapinając pasy.
Dzień dobry.
Zaśmiał się. Ruszył. Pamiętam jak dziś ten szmer, gdy koła toczyły się po nierównym asfalcie.
Przysłała mnie twoja mama – zaczął.
Nie odpowiedziałem na to nic. Szczerze wtedy miałem głęboko w dupie moją rodzicielkę.
Chce cię odzyskać, Szymon, wiesz?
Milczałem, a on mówił dalej. Powiedział jeszcze ze trzy zdania, aż w końcu oznajmił:
Jesteś dziwnym chłopcem, wiesz?
Może po prostu wyjątkowym.
Nie bądź taki do przodu, synek, bo ci tyłu zabraknie.
Nie jestem twój synek! – warknąłem, choć w sumie było mi obojętne jak nazywa mnie kolejny facet mojej matki. Nie interesowała mnie ani ona, ani jej mężczyźni, ani ich wspólne życie.
A ja twój kolega, nie jestem! Nie przeszliśmy chłopcze na ty.
I co z tego? Będę mówił jak mi się podoba.
Nie będziesz.
A kto mi zabroni?
Widzisz to?! – zapytał rozgniewany, podstawiając mi przed oczy swoją prawą dłoń, konkretnie jej wierzch.
Wygląda na złote – odparłem, dostrzegając obrączkę.
Jestem mężem twojej matki.
Mam ci gratulować?
Przymknął oczy i położył dłonie na kierownicy, potem podwinął rękawy białej koszuli w błękitne, pionowe paski.
Nie lubisz mnie. Świetnie, nie musisz, ale czy możesz nie utrudniać?
Nie chodzi o ciebie.
A o co? O matkę? – dopytywał już zupełnie nie zwracając uwagi na to, że cały czas mówię mu na ty.
O tę szmatę chodzi mi najmniej.
Szymon – syknął szeptem. – To twoja matka. Kocha cię, o czym świadczy choćby to, że nigdy nie zrzekła się praw, o ile wiesz o czym mówię i wiesz na czym to polega.
Szkoda, że tego nie zrobiła. Wolałbym mieć inną matkę.
Nie mów tak. Nie wiesz co mówisz, chłopaku. – Zamyślił się. – Stanęliśmy na tym, że się nie lubimy i pewnie nie polubimy, ale jako mąż twojej matki chcę ją uszczęśliwić. Pewnie nie uwierzysz, ale jedynym co ją uszczęśliwi są jej dzieci, więc...
Nie chcę jej uszczęśliwiać! – krzyknąłem szybko. – Odwieź mnie z powrotem.
Spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
Słyszałeś, nie chcę do niej jechać. Zawieź mnie tak skąd mnie wziąłeś, albo wysadź, to sam wrócę.
Twoje decyzje krzywdzą innych.
Chcę ją krzywdzić.
Mściwość, to zły doradca. Pomyśl, że w tym kręgu jest nieco więcej osób niż ty i matka.
W dupie to mam.
Siostrę też? Ona też nie zasługuje twoim zdaniem na pełny dom, bo ty masz kaprys i okazujesz całym sobą obrazę majestatu?! – uniósł się. – Czy chcesz czy nie, czy ci się to podoba czy nie, ja chciałem być miły, ale skoro się nie da, to po prostu nie masz nic do gadania i jedziemy do domu.
Ja już mam dom.
Będziesz miał drugi.
Będziesz tego żałował.
Słucham? – przystanął na poboczu. – W moim życiu wiele mnie spotkało, ale jeszcze nigdy nie groził mi jedenastolatek.
Zawsze musi być pierwszy raz. Zapowiadam tylko, że uczynię z waszego uroczego, małżeńskiego życia piekło.
Mamy coś wspólnego, Szymon. Ja też jestem mściwy. Więc jeśli ty, zamienisz moje życie w piekło, to ja uczynię piekło z twojego dzieciństwa.
To da się większe.
Sprawdź mnie – podpuszczał. – I zapnij pasy! – wrzasnął.
Po co?
Bo nie chcę byś mi przed przednią szybę wyleciał.
Szyby ci szkoda? – dopytywałem zapinając.
Ciebie mi szkoda, dzieciaku.
I dotarliśmy na miejsce, po drodze usłyszałem jego prywatną definicję szczęścia, a potem zobaczyłem kilkuletnią siostrę zdejmującą buty w przedpokoju i matkę. Moja rodzicielka wyglądała jak zwykle, gdy była trzeźwa. Czyli wyglądała młodo, ładnie, z perfekcyjnym makijażem i pomalowanymi na czerwono paznokciami.
Ma jakiś bagaż? – zapytała.
Nie wiem, nie pytałem. – Wojtek, czyli jej nowy, właściwie to pierwszy mąż, wzruszył ramionami.
Nie ważne – stwierdziła. Przykucnęła i chciała mnie dotknąć. Odsunąłem się, gdy niemal już poczułem jej dłonie na mojej twarzy. – Boże, ale wyrosłeś.
Nie dotykaj mnie! – warknąłem i zrobiłem dwa kroki w tył, a potem w bok, by ją wyminąć i pójść do innego pomieszczenia.
Wtedy nie zwracałem uwagi na wystrój, czyli na drewniane panele na ścianie, zamiłowanie mojego ojczyma do obrazów, starych mebli i instrumentów muzycznych. W tamtym czasie koncentrowałem się na głosach, czyli pytaniu mojej matki o to jak było.
Zwyczajnie. Świetny chłopak, po prostu niemal od razu zapałaliśmy do siebie sympatią, wiesz?
Wojtek, czy ty masz do mnie pretensje? Uprzedzałam cię, że nie będzie łatwo.
Nie mam pretensji. Ja po prostu nie lubię dzieci, a ty masz ich aż dwoje.
Mogłeś się na to nie godzić. Sam zaproponowałeś, że je...
Kiedy się mogłem nie godzić?! – wrzasnął. – Jak się dowiedziałem po ślubie. Co miałem patrzeć jak jeździsz ich odwiedzać, znosić to i być obserwatorem? Wybacz, nie umiem być bierny. Nie lubię dzieci, ale te spróbuję pokochać, bo są częścią ciebie.
Symuś – usłyszałem głos sześcioletniej siostry i poczułem jak poszarpuje mnie za nogawkę spodni. – Ten pan nas nie lubi? – zapytała kiedy spojrzałem w jej szmaragdowe oczy.
Tak mała, ten pan nas nie lubi – potwierdziłem kucając przy rudowłosej dziewczynce. – Ale my też nie lubimy jego. Damy mu popalić?
Jak?
Zacznijmy od czegoś prostego. Nasikaj mu do butów.
Nie mozna tak – stwierdziła.
Można, przecież on nas nie lubi – przypominałem i podpuszczałem jednocześnie.
Być może dalej obserwowałbym Magdę jak śpi, gładził ją opuszkami palców po ramieniu i wspominał stare czasy własnego dzieciństwa, gdyby nie tupot małych stópek, dokładnie słyszalny za niedomkniętymi drzwiami. Oczywiście pierwszy wpadł Leon z pistoletem wydającym dźwięki, posiadającym laser i z możliwością puszczania baniek mydlanych.
Ręce do góry! – krzyknął.
Dobrze, dobrze, ja się poddaje, ale cicho być bo mama śpi. – Uniosłem górne kończyny i już po chwili byłem zmuszony złapać Polę, która wgramoliła się na łóżko i podskoczyła na nim kilka razy, wpadając w moje objęcia.
Leon dalej strzelał gdzie popadnie, sprawiając, że cała nasza sypialnia była pełna baniek mydlanych, a Pola jak to Pola, ona się po prostu musiała poprzytulać, poopowiadać co jej się śniło, oraz porozdawać całusy na prawo i lewo. Leoś w końcu zauważył kajdanki leżące na podłodze, twierdząc, że są fajne i sobie je weźmie.
Nie, nie, nie weźmiesz. – Wychyliłem się by zabrać mu je z dłoni. – To nie zabawka.
A co? Pan policjant jakiś u nas to zostawił?
Nie.
To po co tu są?
Bo są.
Ale po co? – I to jest ten moment, w którym dzieci robią słodkie, kaprawe oczęta i czekają na fascynującą odpowiedź.
By mamie spinać rączki jak będzie niegrzeczna.
Kłamiesz! – stwierdził rozbawiony. – Dorośli ludzie nie bawią się w policjantów i złodziejów!
Złodziei – poprawiłem. – Bawią, bawią – dopowiedziałem i puściłem do Leona oczko, kręcąc tymi nieszczęsnymi kajdankami na palcu. Potem wsunąłem je pod poduszkę i zadecydowałem o wymarszu z sypialni.
A mama? – zapytała Pola.
Niech sobie śpi.
Niech spi – powtórzyła po mnie dziewczynka i obeszła łóżko tylko po to, by dać Magdzie całusa w policzek i powiedzieć doblejnoc.
Chodź już, niech nasza mama sobie śpi! – wołał siostrę Leon, a ja w tym czasie wykorzystałem okazję, by otworzyć drzwi sypialni i wychylić się po pierwszą lepszą koszulę. Trafiłem na czarną. Wciągnąłem ją przez głowę i standardowo nie zapinałem kilku górnych guzików.
Wyszedłem z dzieciakami na górny korytarz, gdzie oczywiście Leon dalej bawił się pistoletem, przyprawiając mnie tym okropnym dźwiękiem o poranną migrenę. Gorsze jednak były te bańki mydlane.
Idź je puszczaj na balkon, albo do ogrodu – poleciłem.
Czemu? – dopytywał dalej strzelając we wszystkich kierunkach.
Bo porobią ślady na obrazach i kanapie pewnie też.
Mam sprawdzić? – Jego oczy w sekundę zabłysnęły z nadzieją na moje przyzwolenie.
Nie – odpowiedziałem szybko.
Szkoda, bo wiesz, bo jak ja już bym sprawdził, to już byś wiedział, bo bym ci powiedział i wtedy może bym mógł tak strzelać sobie w domu – tłumaczył idąc tyłem, by nie stracić ze mną kontaktu wzrokowego, a potem szybko się okręcił na pięcie i pobiegł przed siebie, do dużych, drewnianych drzwi balkonowych, umiejscowionych na końcu korytarza. – Ale spoko, mogę puszczać przez balkon! – krzyknął wychodząc za próg.
Tylko klapki jakieś załóż! – poleciłem, bo nie dosyć, że był w rozpiętej górze piżamy, która swoją drogą barwą i wzorem przypominała te z Oświęcimia, to jeszcze chodził bez skarpet i łapci.
A ja z tatem – zapowiedziała Pola chwytając mnie za rękę. – Ce śniadanko – zakomunikowała, czym choć pewnie nie chciała, przypomniała mi o tym nieszczęsnym śniadaniu z dnia poprzedniego.
Poczułem, że chyba powinienem się zrewanżować, albo raczej zadośćuczynić, więc sam zaproponowałem:
Biedroneczki?
Dzie? Jakie?
Na kanapkach biedroneczki – wyjaśniłem, biorąc ją na moment na ręce i sadzając na blacie kuchennym.
Ta, Pola ce biedlonki! – Ucieszyła się i to tak szeroko, że uśmiech miała od ucha do ucha i nawet pomagała przy smarowaniu przekrojonych bułek masłem. Co prawda z różnym skutkiem jej to wychodziło, ale Magda kiedyś mówiła, by dzieci nie zniechęcać i doceniać nawet same chęci.
Leon zjawił się na śniadanie, gdy go zawołałem i oczywiście złośliwiec musiał mi wytknąć:
Zapomniłeś o herbatce.
Zapomniałeś – poprawiłem go włączając czajnik elektryczny.
To nalej chociaż soku, bo mi się pić już chce, a będzie gorąca, chyba że zrobisz taką pół na pół.
Pół na pół? – Całkiem nie rozumiałem o czym on mówi.
Pół bierzesz z czajnika. Wlewasz, czekasz. Jak ma już kolor mocny, to słodzisz i dolewasz z tego dzbanka. – Wskazał palcem na dzbanek z filtracją wody.
Już miałem się zabrać za robienie tych herbat, gdy Magda zjawiła się w kuchni i zaoferowała, że ona to zrobi, jednocześnie wciskając w moją dłoń telefon komórkowy.
On ciągle dzwoni i dzwoni. Trząsł mi całym łóżkiem. Jeszcze jakiś numer nieznany – poskarżyła się.
Odebrałem i przyłożyłem telefon do ucha. Po drugiej stronie usłyszałem oczywiście bez zbędnego przywitania:
Musisz mi pomóc, stary. Herbaciarnia, ty to rozumiesz? Co ty wiesz o herbatach?
Że są w granulkach, saszetkach i sypane oraz czarne i owocowe – odpowiedziałem szczerze, nie kryjąc swojego rozbawienia.
A coś więcej, wiesz, wiesz, by Cinuś mógł błysnąć?
A co ty się na rozmowę kwalifikacyjną o pracę wybierasz, do herbaciarni?
Żarcik się ci widzę wyostrzył. Muszę przed panną błysnąć.
Przed panną? – naumyślnie przeciągnąłem ostatni wyraz.
No, no to nadawaj o tych herbatach, a ja sobie będę notował.
Nie jestem kiperem.
Kip, co? – Mógłbym przysiąc, że w tej chwili zrobił specyficzną minę, wykrzywiając niemal przy tym całą twarz.
Degustatorem.
Szymon, nie pomagasz mi. Myślałem, że jesteś mądry.
Ja też, ale przy twoim intelekcie leżę i kwiczę – szepnąłem i zerknąłem na Magdę, która przez to zdanie zakrztusiła się kanapką.
Ładne ci wyszły, ładne – pochwaliła. – Kto dzwoni?
Potem ci powiem – zapewniłem zasłaniając głośnik, by Marcin mnie nie słyszał. – Wiesz, ja jestem historykiem sztuki i muzykiem, a nie degustatorem herbaty.
To co ja mam jej powiedzieć? – Normalnie on miał do mnie pretensje, o swoje braki w edukacji i oczytaniu. Przecież musiał wiedzieć o tej randce wcześniej, mógł się więc przygotować, a nie dzwonić do mnie jak się okazało na ostatnią chwilę.
Nie wiem, może o filiżankach jej opowiedz.
O, dobre, dobre. Co z nimi?
Możesz o europejskich.
Filiżanki euro, no pamiętam już, pamiętam. Możesz lecieć dalej.
Ale to mam ci teraz opowiadać?! – zdziwiłem się.
Eche, eche.
Pierwsze filiżanki sprowadzone do europy nie miały uszek.
No to się ludzie w łapy parzyli, nie?! – zapytał rozbawiony.
Nie wiem, trzeba by się było ich zapytać. Ważne natomiast jest to, że sprowadzono je z Japonii, a potem takie same, znaczy imitacje wyrabiano w Miśni i te także nie miały uszek. Poczytaj sobie. W internecie o tym jest.
Okay, a ty nie możesz tak za mnie i mi streścić, i w SMS-ie napisać, bym miał ściągawkę?
Nie, nie mogę. Sorry, spieszę się, bo z rodzinką czas spędzam, więc wybacz, ale będziesz musiał sobie poradzić sam, poza tym ja nie pamiętam za dużo o tych filiżankach, a z herbatą sam mam problem. – Puściłem oczko do Leona, uśmiechnąłem się, pożegnałem i rozłączyłem.
Kto to był? – dopytywała Magda, nie kryjąc swojego zdziwienia naszym tematem. W sumie też bym się zdziwił, gdyby w niedziele rano rozmawiała z kimś na temat pierwszych, europejskich filiżanek.
Marcin – odpowiedziałem szczerze.
Ma... ma... Marcin? Andrzej? – Zająknęła się, choć nigdy nie miała problemu z wymową. Biedronka spadła jej z kanapki wprost na biały talerz.
Tak, a stało się coś?
Nie,tylko nie wiedziałam, że wrócił.
Jak widać wrócił. – Sięgnąłem po kubek z herbatą i napiłem się odrobinkę. – To jakiś problem? – postanowiłem zapytać widząc u Leny dziwne zakłopotanie tą wiadomością.
Nie, ale wrócił tu czy do Kalisza?
Nie wiem, nie pytałem, a i on nie mówił. Wiem, że idzie do herbaciarni z jakąś panną – wyjaśniłem. Dalej przyglądałem jej się uważnie, i dalej była nieswoja. – Magda, co ci jest?
Nie, nic, tylko się zastanawiam czy wrócił na stałe, czy w odwiedziny i czy bez powodu?
A jaki on może mieć powód? Przyjedzie, zakręci się wokół jakieś, trochę się z nią, jak to on mówi pobuja, i pojedzie w świat, byle dalej, byle znowu do innej. Po drodze narobi trochę brudu w papierach, tu ukradnie, tu pobije, tam troszeczkę pohandluje. Taki typ.
Szkoda go trochę. Jak się nie zmieni, to źle skończy, a w sumie w porządku chłopak, nie?
W sumie tak, ale... my go nie zmienimy. On sam musi chcieć. Poza tym jego styl bycia, też ma swój urok, nie? Dziewczyny lecą na łobuzów.
Brzmi jak insynuacja – stwierdziła, nie kryjąc swojego gniewu.
Leon w tym czasie podziękował, odsunął talerz i pobiegł ponownie na górę ze swoim pistoletem. Pewnie znowu chciał strzelać bańkami przez balkon.
Może troszeczkę – przyznałem szczerze. – Przepraszam, ale wydawało mi się, że zawsze byliście blisko, tak nawet bardzo blisko z sobą byliście.
Tak, ale jak rodzeństwo. – Uśmiechnęła się i odgarnęła kosmyk blond włosów za ucho.
Ale nie jesteście rodzeństwem – zaznaczyłem.
Nie, nie, ale...
Denerwujesz się – zauważyłem.
Bo mnie przepytujesz, niepotrzebnie. Brzydzę się zdradą! Poza tym zawsze wolałam intelektualistów, niżeli prostaków na pokaz. Z zabawnymi, niedojrzałymi mogę wypić, potańczyć, pośmiać się, ale nic ponadto. Po prostu Marcin jest dla mnie jak rodzina, jest jak brat i jest chrzestnym Leona. Mieszkał ze mną i z Piotrem jakiś czas, zresztą u nas też mieszkał, jak już byliśmy po ślubie, nie?
Nie podejrzewałem was o nic – wyjaśniłem. – Po prostu, dziwnie zareagowałaś na jego powrót. Sądziłem, że się ucieszysz, powiesz bym go zaprosił, a to wygląda trochę tak jakbyś nie chciała mieć z nim kontaktu.
Mam swoje życie, rodzinę, studia, fundację. Pomagam tym, którzy chcą pomocy, a Marcin... Marcin to Marcin.
Faktycznie, ciężko znaleźć jakieś porównanie dla jego osoby, a więc Cinek, to Cinek. – Uśmiechnąłem się i pomogłem Poli z otwarciem nowego ketchupu, bo stary najwidoczniej się skończył.
Kto to Cinek? – zapytała trzylatka.
Ty nie pamiętasz. Mała byłaś. To taki pan, taki... wujek taki – wyjaśniłem.
Ce poznać wuja! – krzyknęła szybko i była taka pełna entuzjazmu, że aż podskoczyła na krzesełku.
Kiedyś pewnie poznasz – wtrąciła się Magda i jednocześnie urwała temat Andrzejaka. – Ale dzisiaj pójdziesz z mamą do takiej pani i poznasz dzidzię, i oddasz jej swój wózek.
Mój?
Ty już jesteś duża, nie potrzebujesz, a tam się chłopiec ucieszy z twojego wózka. Mówiłaś, że dzidzi oddasz, pamiętasz? Tak jak smoczek oddawałaś.
Dobla – przytaknęła. – Ale butelki nie! – szybko dodała i zrobiła zaciętą minę, oraz takie duże oczyska. – Butla moja. – Zeszła z krzesełka i wyciągnęła z kredensu swoją butelkę, białą w tego modnego kota z różową kokardą. Co prawda soczków i herbatek już z niej nie piła, ale czasami w nocy za nią płakała i nie dało się jej inaczej uspokoić jak tylko jej tę butelkę podać, z jakąś zawartością oczywiście, by mogła sobie na leżąco pocmokać.
Przynajmniej wózek masz z głowy – pocieszyłem, wyglądającą na zabawnie załamaną żonę, która łokcie wspierała na stole, między talerzem, a dłońmi trzymała się za głowę.
Po pół roku namawiania – przypomniała.
Jak tak dalej pójdzie, to wiesz, zanim pójdzie do starszaków, to i butelkę zostawi. – Puściłem do Magdy oczko.
Oby, w pracy Nikoś Marzenki, to do czterech lat smoka cyckał, a w zerówce jeszcze na noc z butelki mannę pił.
To już przesada. Mogła mu zabrać – stwierdziłem i zacząłem zbierać puste naczynia i wkładać je do zmywarki.
Ciekawe czy ty byś zabrał i słuchał tego ryku?
Dobrze wiesz, że ja na płacz jestem odporny.
Nie wkładaj do tego. Do zlewu włóż, to od razu pozmywam. Nie ma sensu włączać zmywarki na zmycie czterech talerzy.
Jak sobie chcesz. Fundacja się nie zawaliła z powodu jednego dnia twojej nieobecności? – Usiadłem z zamiarem dopicia herbaty do końca. Przy stole byliśmy już tylko ja i Magda, bo Pola pobiegła ze swoją butelką do pokoju, by jej czasem nikt jej nie zabrał.
Nie, nie zawaliła. Wszystko jest dobrze. Darii dziś dam wózek, bo jej synek ma już prawie rok, więc nie powinien już w tym głębokim jeździć. Lżej jej też będzie spacerówkę po schodach znosić.
Nie może zostawić na klatce?
W tamtej dzielnicy? Tam by nawet sznurowadło ukradli, gdyby z balkonu zwisało.
Fakt. – Zaśmiałem się. – Ale tam nie jest niebezpiecznie, tam nie napadają, tam tylko kradną co zostaje.
Tak, ale jeszcze do domu samotnej matki muszę wejść i zobaczyć co się z Oliwią dzieje. Pracy miała szukać. W sumie to mógłbyś jej coś znaleźć, na przykład u siebie.
Od razu zareagowałem:
Nie ma mowy.
Dlaczego? Ona ma problem, bo ma troje dzieci.
Każde z innym, i pewnie czwarte w drodze, znowu w innym.
O mnie też tak czasem myślisz?
Wiesz co myślę. Zawsze byłem szczery i nie kłamałem. Nie kryłem się ze swoimi poglądami.
To zatrudnij Kamilę. I tak potrzebujesz ludzi do pracy. – zaproponowała. – Ona odeszła od męża, nie ma niczego, bo wszystko było jego i musiała mu wszystko zostawić.
To niech do niego wraca. – Uśmiechnąłem się sztucznie.
Bił ją.
Czego oczekujesz, że po takiej informacji okażę się hipokrytą i jej pomogę? Nie ma tak, Magda. Ta kobieta ma męża, on jest za nią odpowiedzialny, tworzą rodzinę i pewnie też mają dzieci.
Dwoje. Każesz im na to patrzeć?
Podrapałem się po nosie i pokręciłem głową.
Nie wjeżdżaj mi na współczucie. Nie uda ci się to, bo jestem przeciwnikiem rozwodów
Powiedział rozwodnik – wytknęła złośliwie.
Nie ja chciałem rozwodu, tylko ona i dobrze wiesz dlaczego – warknąłem i wstałem by jednak uruchomić te przeklętą zmywarkę. – Jak klientka twojej fundacji ma problem z tym, że dzieci widzą gdy mąż ją bije, to niech pogada z mężem i niech załatwią ten problem, tak by dzieci nie widziały.
Wiesz, że teraz wychodzisz na strasznego... nawet nie umiem tego określić.
Znałaś moje poglądy przed ślubem, ta kobieta też pewnie męża znała przed ślubem, a jeśli go dobrze nie poznała, to może już teraz mieć pretensje tylko do siebie. Teraz już nie ma odwrotu, nie ma możliwości zmian, są konsekwencje decyzji o zaślubinach i urodzenia dzieci takiemu, a nie innemu człowiekowi, więc trzeba zacisnąć piąstki, zagryźć ząbki i to znosić. – Ponownie usiadłem na krześle i zacząłem zapinać guziki koszuli. – Poza tym urodziła dwoje. Wierzysz, że zaczął ją bić po drugim? Nie, bił pewnie już gdy było jedno, albo nawet gdy tego jednego nie było, tak więc, wiedziała co robi, znała to życie i nie chciała wtedy innego, więc czemu chce teraz? Kaprys? Nie, Magda, ja cię bardzo przepraszam, ale nie pomogę, bo w tym wypadku kłóci się to z moimi poglądami i to co ty nazywasz pomocą, ja nazywam przeszkadzaniem. Nie wolno się wtrącać do cudzych rodzin. Jeśli ty chcesz to robić, to w granicach rozsądku rób, ale ja nie zamierzam. Są małżeństwem, są jednością i nie powinno się ich rozdzielać.
Chyba się załamała moim monologiem, bo wsparła czoło na dłoni, a łokieć oparła o blat stołu.
Przyznam, że nie tego od ciebie oczekiwałam.
Nie jestem od spełniania niczyich oczekiwań, zwłaszcza wbrew sobie, bo też bym sobie nie życzył by jakiś obcy facet i obca baba, pomagali tobie ode mnie odejść i zabrać dzieci.
Podchodzisz do tego zbyt emocjonalnie, a on nie jest jak ty! – uniosła się.
To ty podchodzisz emocjonalnie. Mnie nie obchodzi jaki on jest, nie interesuje mnie jego charakter ani tym bardziej wygląd. Dla mnie ważne, że jest mężem, a więc ta kobieta jest jego żoną i taka informacja mi wystarczy, by im nie wchodzić do życia z buciorami.
Pewnie, bo w twoim mniemaniu mężowie mają prawo okładać żony, regularnie, raz na dzień.
Biję cię raz na dzień? – zapytałem z kpiną. – Kiedy dostałaś ostatni raz. Dobra, kilka dni temu, ale wcześniej, kiedy? Z jakieś pół roku będzie, nie? Nigdy nie podniosłem na ciebie ręki bez powodu... bez poważnego powodu. – Wstałem i położyłem dłoń na stole, nieco się przy tym pochyliłem nad żoną. – Więc się zastanów o czym mówisz i zanim mnie o coś posądzisz, bo jeszcze raz rzucisz takim tekstem, taką insynuacją bez potwierdzenia, że się nad tobą znęcam i to jeszcze raz na dzień, to uwierz, że zacznę to robić i przez tydzień, albo dwa to potrwa, byś poczuła na własnej skórze różnice. – Odsunąłem się, bo usłyszałem piknięcie zmywarki, więc postanowiłem wyjąć naczynia ze zmywarki.
Przepraszam, nie chciałam cię zdenerwować – odezwała się cicho.
Nie musisz mnie przepraszać i nie zdenerwowałaś. Wyjaśniliśmy sobie po prostu wszystko i tyle. – Wzruszyłem ramionami i schowałem talerze do szafki.
Idę bo się spóźnię. Muszę jeszcze Polę ubrać. Nie zapomnij, że zostawiam ci Leona.
Pamiętam. Spędzę z nim dzień po męsku. Pokopiemy piłkę – odparłem. – Aha i Magda! – zatrzymałem ją, gdy już była poza drzwiami kuchni i jadalni.
Wróciła się.
Słucham?
Nie idź sama do tej dzielnicy, do tej Oliwii. Pojadę z tobą wieczorem, jak twoja mama wróci, by została z dzieciakami.
Przecież nie chcesz się w to angażować – przypomniała.
I nie będę. Chodzi mi tylko o ciebie i o twoje bezpieczeństwo. Nie pozwolę, by moja żona sama chadzała po takich miejscach. Będę milczał, nie będę się wtrącał, a być może nawet poczekam w samochodzie, ale chcę cię mieć na oku.
Dobrze. W takim razie pojedziemy tam wieczorem. – Ponownie zniknęła za futryną, ale znowu się wróciła, tym razem tylko i wyłącznie po to, by musnąć mój policzek, a następnie usta. – Do wieczora, kochanie – pożegnała się.
Do wieczora – odpowiedziałem i chwyciłem za jej nadgarstek. Szarpnięciem sprawiłem, że ponownie znalazła się przy mnie. – Do wieczora – powtórzyłem wsuwając język między jej nieumalowane wargi.