Czytam = Komentuje

Anonimowi – podpisujcie się!


Zapraszam was na blog z dodatkami o "Otchłani szarości":

http://miejskie-opowiesci.blogspot.com

sobota, 31 października 2015

Sezon 1 - Część 10 - Sióstr i braci się nie wybiera



WIKTORIA STEFANIAK
PATRYK STEFANIAK



Marcin przyglądał się jak Robert odbiera telefon komórkowy z ciężkim westchnięciem. Dzwoniła jego matka. Rodzicielka bruneta tak mocno krzyczała, że tan odstawił komórkę od ucha i położył ją na środku stołu. Nie trzeba było włączać na głośnomówiący, a i tak było ją słychać. Cinek z początku teatralnie złapał się za głowę, pokręcił nią i powiedział
Ojojoj.
Potem natomiast zatkał uszy i udał się na górę, gdzie wciągnął na siebie popielatą bluzę i dresowe spodnie. Zszedł ponownie na dół. Położył niewielką karteczkę na środek stołu. Na jej górze pisało – Kaśka to kapóś, – a poniżej – zrup obiadek, pszeproś żonke.
Robert zerknął na liścik od przyjaciela z przymrużeniem oka. Znał Marcina już tyle lat, że nie zwracał uwagi na błędy ortograficzne jakie blondyn hurtowo trzaskał. Zresztą sam nie był wzorowy z języka polskiego. Chwycił kartkę, zgniótł ją w jednej dłoni i wyrzucił do kosza na śmieci.
Marcin w tym czasie już śmigał szarymi chodnikami, niewielkiego miasta, z plecakiem założonym na jedno ramie i czapką z daszkiem, przysłaniającym niemal całkiem oczy. Szedł, bujając się w rytm muzyki, która grała w jego słuchawkach dousznych. Od zawsze lubił hip-hop, ale nie skupiał się na nowościach. Uważał, że to co grają teraz, to nie rap z sercem i duszą, a pisane specjalnie pod publikę teksty. Nie przekonywali go raperzy w markowych strojach i butach z górnej półki, rapujący o biedzie i patologi, dlatego stawiał na Peję, Piha i Chadę, ale tych starych, osiedlowych dzieciaków, a nie obecnych producentów muzycznych i projektantów logów na koszulki i czapki.
Kiedy Marcin dotarł już na miejsce, do którego zmierzał, to od razu poczuł, że jest w domu. Nie chodziło o znajomy smród stęchlizny i wilgoci, gdy mijał bramę, którą w samym dzieciństwie minął co najmniej milion razy. Po prostu już po wejściu na klatkę schodową, usłyszał znajome głosy. Były to też uroki mieszkania na parterze i posiadania otwartych okien – w takiej sytuacji zazwyczaj wszyscy wszystko słyszeli i nie rzadko były to mało pożądane pary uszu, które strzelały potem z tych uszu niczym z procy, i to zazwyczaj na psach.
Oddaj mi to! – krzyczała brunetka. – No oddawaj, cwelu!
Marcin zamyślił się i począł zastanawiać do kogo może należeć ten głos. Uznał iż do Wiktorii. Naprędce policzył, że dziewczyna ma już jakieś piętnaście albo i nawet szesnaście lat. Wciągnął powietrze przez zęby w taki sposób, że aż świsnęło i przed jego oczami pojawiła się mała przylepa, która zawsze była rozczochrana, bo nienawidziła się czesać, a każde, nawet najbardziej misterne upięcie trzymało się na jej głowie nie dłużej niż dwie godziny.
Patryk, oddaj jej to! – nawoływała matka.
Na sam tembr jej głosu Cinek się rozpromienił i przypomniał sobie te wszystkie dni, gdy ganiła tak jego. On też uwielbiał robić na złość młodszej siostrze. Tylko w jego przypadku nie była to Wiktoria, a Emila. Różnica wieku jednak pozostawała taka sama, bo zarówno w jednym, jak i w drugim przypadku były to dwa lata.
Niech kurdupel sam weźmie! – odkrzyknął Pat, a przed oczami Marcina niemal od razu stanął chłopiec o śniadej cerze i z kruczoczarnymi włosami postawionymi na żel.
Tak, te dźwięki dawały mu poczucie, że jest w domu, dlatego bez strachu zapukał w drzwi, z których odchodziła brązowa farba. Pukanie okazało się za ciche, bo w tej całej szarpaninie o jakąś byle jaką duperelę nikt go nie usłyszał. Walnął więc mocniej i już po chwili drzwi otworzyły się na oścież, a niespełna pięćdziesięcioletnia kobieta rzuciła mu się na szyję, wołając:
Synku. Marcinek, ależ żeśmy się stęsknili. Jezu, to naprawdę ty?
Do tego hipisa bez grzechu, to co prawda mi daleko, ale tak, to ja. Znaczy nie Jezus, ja Cinek! – Musnął matkę w oba policzki i wszedł do zawalonego rowerami, deskorolkami, piłkami i innymi rzeczami korytarza.
Ale naprawdę. Nawet nie wiesz jak się wszyscy za tobą stęskniliśmy.
Mów za siebie – dobiegł z oddali głos Henryka, męża Zofii.
Cinek zbył słowa ojczyma złośliwym uśmieszkiem i nie chcąc wstrzynać awantury zacisnął zęby. Zmusił się nawet do powiedzenia:
Witam Heniek.
Marcin ledwie minął wąską kuchnie, gdzie w garnku stojącym na gazie dochodziła jakaś zupa, a już został otoczony przez najmłodszych – Zuzię i Kubusia. Dzieciaki co prawda nie mogły go pamiętać, bo gdy wyjeżdżał, to Kuba jeszcze nawet sztywno nie siedział, a Zuza dopiero co stawiała swoje pierwsze kroki, ale to nie przeszkadzało im pytać:
Mas coś dla nas?
Cinek spojrzał najpierw na chłopca o rudych, potraktowanych żelem włosach. Maluch miał na sobie za dużą koszulkę i spodnie dresowe, które gdyby nie ściągacze, to już dawno włóczyłyby się po podłodze. Jego buzia umorusana była od zupy pomidorowej i czekolady. Dziewczynka za to wyglądała niemal identycznie jak zapamiętał Wiktorie. Co prawda była szczuplejsza od swojej starszej siostry, gdy ta była w jej wieku, ale była tak samo rozczochrana, i równie nie pod kolor ubrana.
Oczywiście – odparł Cinek na wcześniejsze pytanie swojego najmłodszego rodzeństwa. Przykucnął przed nimi i wyjął portfel z plecaka. Wcisnął każdemu z nich do kieszeni po stówie. – Może być? – zapytał i kolejny banknot wyciągnął w kierunku Bartka.
Dziesięcioletni brunet siedział na pufie i wydawał się być całkowicie wycofany, jakby był zupełnie obojętny na wszystko co dzieje się wokół niego. Rękę miał ugiętą w łokciu, a dłonią podpierał policzek. Wiosłował łyżką po niemal pustym talerzu i wgapiał się w telewizor.
Bartosz! – ryknął Cinek. – W ojca się zamieniasz?! – zapytał, rzucając Heńkowi pełne odrazy spojrzenie.
Bartek wziął pieniądze i rzucił krótkie:
Dzięks.
Henryk natomiast ledwie łypnął kątem oka na pasierba i ponownie powrócił do wgapiania się w telewizor.
Andrzejak wtedy, patrząc na kłócących się Patryka i Wiktorię, którzy nie zaprzestali tego nawet kiedy on pojawił się w pokoju, na brudne, bawiące się nieopodal maluchy, Bartka ślęczącego nad pomidorówką, ojczyma przełączającego kanały i nieopodal prasującą ubrania matkę, pomyślał, że są na świecie miejsca, w których czas zdaje się zatrzymywać. Dzieci rosną, dorośli się starzeją, ale poza tym nic w takich miejscach nie ulega zmianie. No może jedynie to, że drzwi od starej szafy całkowicie odpadły, telewizor był plazmowy, a na stoliku przy nim nie stał już domowy, stacjonarny telefon. Teraz każdy miał komórkę w kieszeniach, nawet sześcioletni Kubuś, który otrzymał starą po Wiktorii.
Kiedy w końcu Marcinowi udało się przegnać najmłodszych, a Bartek odszedł od stołu, oczywiście nie wynosząc po sobie talerza, to przyszedł czas na to by usiąść w fotelu i ponownie przyjrzeć się temu, na co przecież napatrzył się już dość, i to przez wiele, wiele, naprawdę długich lat.
Uważaj bo ci się kciuk zmęczy – zaczepił ojczyma.
Patryk siedzący naprzeciwko Cinka wybuchnął śmiechem, a Wiktoria, która wyrosła na niezwykle ładną nastolatkę, musnęła Marcina w policzek i zapytała:
A ja braciszku?
Przez moment Marcin postanowił udawać, że nie wie o co jej chodzi. Zagapił się na Patryka, który wyglądał dokładnie tak samo jak sobie go wyobrażał. Nadal miał śniadą cerę i kruczoczarne włosy postawione na żel. Właściwie to wcale się nie zmienił, tylko sporo urósł i się postarzał o te pięć lat, ale i tak każdy kto znał go jako małego chłopca, bez trudności rozpoznałby go w siedzącym naprzeciw Marcina nastolatku.
Ale co ty? – zapytał w końcu Cinek i zrobił balona z gumy do żucia, którą niemal zawsze mielił. Czasami nawet z gumą zdarzało mu się zasnąć.
Jestem twoją siostrą – przypomniała.
Tylko przyrodnią – odgryzł się.
Stefa, bo tak nazywali ją rówieśnicy, przewróciła oczami i wskazała na młodszą trójkę.
Oni też są przyrodni.
No wiem – odpowiedział blondyn, kręcąc gumą na palcu.
No więc – naciskała i jeszcze bardziej podstawiała tę rączkę przed oczy starszego o dziesięć lat brata.
Marcin chciał się powstrzymać. Bóg mu świadkiem, że bardzo chciał, ale nie potrafił. Przybił więc siarczystą piątkę samymi palcami w jej otwartą dłoń i to w taki sposób, że aż jego zabolało. Wiktoria natychmiast, odruchowo, schowała dłoń za plecy.
Ała, no debilu! – Odsunęła się na krok i zaczęła oglądać zaczerwienione miejsce z każdej strony. – Jak jesteś sadomasochistą to sobie sukę znajdź! – krzyknęła.
Rodzice wcale nie zwrócili uwagi na słowa szesnastolatki, natomiast matka zwróciła uwagę swojemu pierworodnemu:
Marcin nie bij jej.
Ale sama się przecież prosiła. Sama podkładała – wyjaśnił i wzruszył ramionami. Ani trochę nie czuł się winny.
Pat natomiast już nawet nie starał się powstrzymywać śmiechu. Rechotał niczym ropuch i bawił się komórką jednocześnie.
Zofia za to się martwiła i wyjaśniła to swoim dzieciom słowami:
Ale nie rób jej nic. Ja nie będę znowu na pogotowie jechała jak wtedy gdy byliście młodsi.
Właśnie, palec mi wtedy złamałeś padalec jeden – przypomniała.
To był wypadek. Piłkę ci chciałem zabrać!
I mnie połamałeś. A teraz byś mi całą rękę złamał. – Miała łzy w oczach, ale zdaniem wszystkich pozostałych wyglądała przy tym bardzo zabawnie, zwłaszcza z tą oburzoną niczym u pięciolatki minką.
Jaką całą? Co najwyżej pięć palców i nadgarstek. – Cinek wzruszył ramionami, ale w końcu wyjął stówkę i rzucił jakby od niechcenia – trzymaj.
Wika wzięła banknot i schowała do tylnej kieszeni dżinsów. Marcin popukał się znacząco palcem wskazującym po prawym policzku, bo akurat po tej jego stronie stała młodsza siostra. Zabrał dłoń i spodziewał się buziaka, ale jedynie dostał w twarz i to tak mocno, że aż go zapiekło. Już się zamierzył, by gówniarze oddać w udo, ale odskoczyła. Pewnie nawet by wstał i ją dogonił, ale głos matki skutecznie go powstrzymał.
Marcin, zostaw ją już! – krzyknęła.
Ale sama się prosi.
Stary, a głupi jak baran. Ty wiesz ile ty masz siły?
Ale ona też ma siłę. Też mnie bolało. Nie faworyzuj jej! – uniósł się.
Wiktoria nie bij brata po twarzy.
A gdzie indziej można? – zapytała z łobuzerskim i chytrym uśmieszkiem.
Patryk to już nawet nie przestawał się śmiać. Na głos uznał, że duet WiM jest lepszy od niejednego kabaretu.
Nie zachowujcie się oboje jak dzieci!
Ale przecież my jesteśmy dziećmi, twoimi – powiedział Cinek pewnie i potarł policzek dłonią bo ten nadal go piekł jak skurwysyn. W końcu jednak wyjął kolejną stówkę i położyłem przed osiemnastoletnim bratem.
Usłyszał szczere:
Dziękuję.
Proszę bardzo. Nie wiedziałem co wam kupić, bo nie wiedziałem co wam potrzeba. Tak więc sami sobie kupicie co tam chcecie. Jak w szkole? – zapytał blondyn.
Wszyscy zaczęli znacząco odchrząkać, jakby to był jakiś temat tabu w tej rodzinie.
Przecież on nawet wczoraj do szkoły nie wstał – powiedział Bartek zakładając czapkę na głowę, oczywiście daszkiem do tyłu. – A miał na dziesiątą – wysylabizował ostatni wyraz.
Bo wypiłem za dużo wczoraj – wytłumaczył spokojnie Tryk, wcale się nie kryjąc z tym, że pije, ani przed matką, ani przed ojczymem, ani nawet przed rodzeństwem.
Masz się czym chwalić jełopie – rzuciła luźno Wika, która przemalowywała usta z bladego różu na mocną czerwień.
Gdzieś ty zapił? – dopytywał Cinek.
Pewnie tam gdzie i ty żeś chlał – odezwał się Heniek.
Marcin uśmiechnął się krzywo, zamiótł pod język przekleństwo i postanowił udać, że wcale tej przygany nie słyszał.
I sprawdzianu znowu nie napisał – odezwała się Zofia. – A tyle było chodzenia i proszenia, by mu pozwolili poprawić.
Dobra matka, przestań. Następny napisze. Do końca roku jeszcze ze trzy będą.
Patryk, ale to nie jest mądre podejście – zaczął poważnie blondyn.
Odezwał się ten co liceum we więzieniu zrobił, bo ci się w celi nudziło – powiedział o kilka słów za dużo brunet i w oczekiwaniu na ochrzan zacisnął mocno powieki.
Cicho bądź, to był college – powiedziałem przez zęby Marcin i wskazał oczami na matkę, gdy ta nie widziała, ale oczywiście musiała się połapać. Cinek jeszcze starał się zbyć wszystko uroczym, łobuzerskim uśmieszkiem, ale Zofia nie dała się oszukać.
Co ty, we więzieniu byłeś? – zapytała odstawiając żelazko na bok.
Nie, mama. – Pokręcił głową.
Marcin, powiedz mi prawdę.
I wtedy wszystkie pary oczu, ludzi znajdujących się w tym małym pokoiku były wpatrzone w blondyna.
No byłeś w tym więzieniu czy nie!? – krzyknęła blondynka i czuła jak opada z sił. Tak naprawdę do swojego pierworodnego nigdy nie miała cierpliwości, choć zdawała sobie sprawę, że tak naprawdę to ona nawaliła jako matka, obwiniała samą siebie o to, że nie poświęciła mu należycie dużo czasu, że po odejściu jego i Emili ojca związała się z Henrykiem i urodziła kolejną dwójkę, która skutecznie absorbowała jej uwagę wokół tylko i wyłącznie siebie samych.
Ale po co ci to wiedzieć? Teraz to mamo i tak już po ptakach. – Rozbawienie nie schodziło z twarzy Marcina, bo kierował się on w życiu zasadą, że zawsze trzeba robić dobrą minę, nawet do najgorszej gry.
Nie ciesz się głupio, tylko odpowiedz na pytanie! – warknęła.
Ja mam dwadzieścia sześć lat, nie muszę ci się tłumaczyć. Może trochę byłem w tym więzieniu, o tak ociupinkę, ale tylko, tylko, ani grama więcej. – Pokazał na przewie między dwoma palcami o jaki krótki okres czasu mu chodzi.
Brak mi na was sił. – Kobieta zajęła się składaniem kolejnej sterty ubrań i chowaniem ich do szafy.
Teraz już wiesz z kogo przykład nasz syn bierze – znów odezwał się Heniek i po raz kolejny rzucił pasierbowi wrogie spojrzenie.
Dobrze, że ze mnie, a nie z ciebie! – krzyknął Marcin wstając przy tym na równe nogi. Miał już dość pozostawiania biernym na przytyki tego lenia, darmozjada i nieroba. – Gdyby brali przykład z ciebie, to by całe życie na zasiłkach siedzieli i tylko tym pilotem się bawili, jak dziecko, kurwa, pierdoloną grzechotką. Ja przynajmniej coś robię! – Usiadł, bo Wiktora podeszła do niego i zaczęła naciskać na jego ramiona, by choć trochę się uspokoił.
Nastolatka po prostu nie chciała by doszło do mordobicia pomiędzy jej przyrodnim bratem, a jej biologicznym ojcem. Co prawda miała tylko dziesięć lat, gdy Marcin się wyprowadził, ale doskonale pamiętała do czego tych dwoje było zdolnych, i że nawet z nożami się potrafili na siebie wzajemnie rzucić, gdy byli nietrzeźwi.
Ale jak robisz? Nielegalnie robisz! – Heniek wstał, ale Patryk zaszedł mu drogę.
Dobra, ojciec, daj mu spokój – odezwał się. – Chuj cię obchodzi jak robi. Nie twoje pieniądze, nie na twojej dupie zarobione, to siedź cicho. – Pchnął rodziciela z taką siłą, że ten ponownie znalazł się w fotelu.
A ty gówniarzu nie pyskuj tylko się ucz – syknął Henryk, chwycił za pilot i przełączył kanał.
Marcin także zajął miejsce.
Właśnie, głąbie – poparła tatę Wiktoria. – Ojciec ma racje. Jeszcze rok i w jednej klasie będziemy. – Zlepiła swoją dłoń z karkiem Patryka.
Ten oczywiście nie pozostał jej dłużny i zanim zdążyła odskoczyć, to przywalił gdzieś w okolice ud. Zofia stanęła nad Marcinem, sądząc, że to od niego poszedł cios.
Ale jak tym razem to nie ja – wyjaśnił szybko. – To on ją uderzył. – Wskazał na Patryka.
Matka podeszła do swojego średniego syna od tyłu, położyła mu dłonie na ramieniu i potrzęsła.
Nie rób mi tak! Głowa mnie boli – jęknął żałośnie.
Było trzeba nie pić. Uczyć się miałeś. – Pocałowała go we włosy. Widać było, że go kochała. Kochała ich wszystkich, każdego tak samo, a jednak każdego na inny sposób.
Będę się uczył. Właśnie czekam na koleżankę. Pomoże mi nadrobić – pochwalił się Tryk, zadzierając głowę do góry i przybierając na twarzy uśmiech grzecznego niewiniątka.
Dobrze żeśmy ciebie o rok wcześniej do szkoły posłali – rzucił swoją złotą myślą ojciec chłopaka. – Teraz przynajmniej ludzie myślą żeś rok nie zdał, bo dwa to już wiesz, jakbyśmy barany hodowali.
Dobra ojciec, daj spokój – odparł krzywiąc się.
Właśnie, Heniek, przecież to nie wy żeście go wcześniej do szkoły posłali, tylko przedszkole. Ja pamiętam jak było. Miejsca nie było jak go zapisywaliście i poszedł do grupy wyżej, a potem od razu do szkoły.
Bo byłem zdolny – wtrącił Patryk czym wprawił wszystkich w żywe rozbawienie.
Właśnie, użyłeś dobrego słowa, czasu przeszłego – dowaliła mu słownie Wika i poszła otworzyć drzwi. Oczywiście przy tym marudziła, że zawsze ona musi za odźwierną robić, bo tylko ona ma tak dobry słuch by słyszeć, że ktoś puka.
Wiktoria nie wróciła z gościem do pokoju. Krzyknęła tylko Patryk, to do ciebie!, zabrała torebkę i wyszła, trzaskając drzwiami. Nie chciała nikogo tym urazić, ani zademonstrować swojej wściekłości. Te drzwi się po prostu inaczej nie zamykały, trzeba było pierdolnąć.
I właśnie wtedy w pokoju pojawił się anioł, przynajmniej zdaniem Marcina, był to anioł, a konkretniej anielica. Dziewczyna złotowłosa, o dużych, brązowych oczach. Miała torbę na ramieniu i jakiś większy zeszyt w dłoni.
Cześć – powiedział Patryk wstając. – Wika wyszła, to pójdziemy do mnie – zaproponował dziewczynie.
Dzień dobry – rzekła cichutko i niezwykle skromnie. Widać było, że nieswojo się czuje i być może trochę niegrzecznie rozejrzała się z przerażeniem dookoła, po wszystkich ścianach.
Dzień dobry. – Cinek wyrósł przed nią niczym spod ziemi, czym nieco ją przestraszył. Podał jej dłoń, a kiedy ją uścisnęła, przychylił się, by złożyć delikatny pocałunek na jej aksamitnej skórze. – Jestem Marcin – przedstawił się.
Ania – odparła i czym prędzej zabrała swoją rękę z uścisku tego osobnika, który ani trochę nie przypadł jej do gustu, bo pachniał jakimś tanim dezodorantem, miał niechlujny zarost i nawet nie zdjął jej zdaniem okropnej, bandyckiej czapki, której daszek zasłaniał oczy tak mocno, iż w tym zadymionym od kręconych papierosów pokoju, nie mogła nawet odgadnąć jakiej są barwy jego źrenice.
Ania – powtórzył w taki sposób, jakby celebrował jej imię. – Ślicznie. – Uśmiechnął się do niej ciepło. Je osoba zdawała się go hipnotyzować.
Dobra, chodźmy już. – Patryk delikatnie szarpnął Annę za ramie i wskazał na zamknięte drzwi przy szafie, które prowadziły do mniejszego pokoju.
To może ja pójdę z wami – zaproponował Cinek z nadzieją, iż ta dwójka się zgodzi.
Nie trzeba. – Tryk uderzył brata w klatkę piersiową, czym skutecznie odepchnął go w tył i zmusił do cofnięcia o dwa kroki.
Ale może mógłbym pomóc – nalegał blondyn.
Nie trzeba! – warknął i ponownie odepchnął namolnego, jego zdaniem bardzo narzucającego się, prawdopodobnie wciąż człowieka.
Marcin zrezygnował z podjęcia kolejnych prób. Jeszcze tylko za nimi krzyknął:
Ale jakbyście czegoś nie wiedzieli, to możecie mnie zawołać! Pamiętajcie Cinuś tu jest i chętnie pomoże. – Uśmiechnął się od ucha do ucha w nadziei, że od razu go zaproszą do wspólnej nauki, choć nigdy nie lubił książek, ani szkoły, ani nawet długopisów.
Ten błazen to mój brat – wyjaśnił Patryk swojej koleżance z klasy, zanim zamknął drzwi od swojego i Wiktorii pokoju.
Cinuś nie błazen. Cinuś to Cinuś – szepnął pod nosem oburzony blondyn i pochwycił Kubusia pod pachami by zakręcić się z nim dookoła.
Ja ciebie lubię! – krzyknął rudy chłopiec, gdy tylko został postawiony na ziemie. – Ze mną możesz się pouczyć!
Z tobą nie chcę – pomyślał Marcin i zmarszczył nos, okropnie się przy tym krzywiąc. Zachował jednak te myśli dla samego siebie, by braciszkowi nie było przykro. Wymówił się pilnymi sprawami, ważnymi interesami i goniącym go czasem. – Innym razem się z tobą poumię, mały! – krzyknął zmierzając w stronę drzwi.

Sezon 1 - Część 9 - Szczęśliwa ta matka, która dzieci nie ma



GABRIELA IWANICKI



Gabriela Iwanicka schowała wszystkie produkty i składniki do szafek. Uznała iż dokończy lepienie pozostałych pierogów rano, a te, które już ulepiła także jutro pogotuje i pomrozi, tak by jej zięć miał możliwość po nie sięgnąć, zawsze gdy tylko najdzie go na nie ochota. Pomimo wykonania całej roboty, obolałego karku i zmęczenia cisnącego się w bolesny sposób do oczu, nie mogła usnąć. W bordowej piżamie wyszła więc na korytarz, ten na piętrze. Lewą dłonią złapała się za złoconą poręcz i tak szła, przyglądając się obrazom. Były to słynne repliki, ale żadnej z nich nie znała. Gabi nigdy nie interesowała się malarstwem, właściwie to miała niewiele zainteresowań i zdaniem jej córki nie przejawiała żadnych chęci do tego, by taki stan rzeczy zmienić. Magda była nawet na tyle bezczelna, że ofiarowywała własnej matce na prezent, z każdej możliwej okazji książkę, mając nadzieję, że ta w końcu choćby jedną przeczyta. Do teraz się nie doczekała.
Szymon z kolei wielokrotnie zadawał sam sobie pytanie, dlaczego jego żona i jej rodzicielka pałają do siebie takim specyficznym rodzajem uczuć. Jedna za drugą bez wątpienia skoczyłaby w ogień, ale bardziej z poczucia obowiązku, niż rodzinnej, bezinteresownej więzi. Z kolei bez wątpienia żadna nie zareagowałaby, gdyby tej drugiej działa się nieznaczna, niewielka i niezagrażająca życiu krzywda. Wtedy zapewne obie skwitowałyby ten fakt słynnym zdaniem radź se sam... no w tym przypadku – sama. Czy Szymon wtrącał się w relacje Magdy i Gabrieli? Wydaje się, że sama jego obecność była już wystarczającym wtrąceniem, poza tym on bardzo rzadko zabierał głos w tematach, o których nie miał pojęcia, by nie wyjść na niedouczonego ignoranta, tak jak w przypadku prawa nie działającego wstecz, dlatego też o relacjach matki i córki zupełnie się nie wypowiadał. Czasami tylko delikatnie i niezauważalnie o coś podpytywał jedną lub drugą, ale w przypadku kłótni i sytuacji, gdy panie szły na noże, on po prostu umywał rączki i wycofywał się na bezpieczną odległość, byleby nie oberwać rykoszetem.
Gabi wykorzystując bezsenność zajrzała do wnuków. Okryła Leosia, który już zdążył rozkopać pościel z logiem ulubionej drużyny piłkarskiej, jaką była FC Barcelona. Przypomniała sobie moment, gdy dowiedziała się o jego istnieniu. Moment, w którym Leona nie było jeszcze materialnie na świecie. Mały był wtedy dla wielu tylko zarodkiem, dla innych już aż nowym życiem. Obiecała Magdzie wtedy, że coby się nie działo, to przy niej będzie, że jej nie opuści, że pomoże jej wychować to dziecko, bo dziecko zawsze niesie nadzieję na przyszłość, bo od chwili, w której pierwszy raz zapłacze sprawi, że jego matka nigdy już nie będzie sama, i nie będzie już żyła tylko i wyłącznie dla siebie. Myliła się. Wtedy się cholernie pomyliła. Leon nie przyniósł z sobą nadziei na lepszą przyszłość, a był czymś w rodzaju bumerangu, który ciągnął za sobą przeszłość i odbijał ją szerokim echem. Patrząc na twarz małego blondynka, którego włoski, przez ocieranie się o poduszkę, straciły na ułożeniu, przypominała sobie momenty, w których go obserwowała, w obawie, że nie będzie normalny. Gabi z początku bała się, że maluch nie urodzi się zdrowy, potem przyszedł lęk, czy będzie się poprawnie rozwijał. Jak na szpilkach wyczekiwała jego pierwszego siadu, zęba, kroczku. Nie doczekała tylko pierwszego słowa, bo zanim Leon je wypowiedział, to ona zdecydowała się zerwać obietnicę, odejść, zacząć żyć swoim życiem, ale nie skłoniły ją do tego nocne eskapady jej dzieci, ani to że gdy ona była w pracy, to Leon stawiał kroki między butelkami walającymi się po podłodze, nie przekonały ją kradzieże, wizyty policji, która przybywała raz po raz po Piotra, starczył po prostu jeden list, ocenzurowany, wysłany z zakładu karnego. Wtedy wybuchła awantura, okrzyczana słowami:
Jak możesz chcieć go sprzedać?! To twoje dziecko!
Właśnie, to mój bachor. Moja sprawa co z nim zrobię. – Magda wtedy odkładała szklankę na bok i ugaszała papierosa w glinianej popielniczce, na której mieściło się kilkanaście podpisów jej najbliższych przyjaciół.
Nadszedł huk. Pierwsze i jedyne uderzenie jakie otrzymała od matki, na dodatek wymierzone w twarz, a trafiające w skroń.
W takim razie zrób co chcesz. Oddaj go, uduś, zabij i zakop! Mam to już w dupie! – Zabrała torebkę i skierowała się do wyjścia, słysząc za sobą przeraźliwy płacz wybudzonego ze snu Leona i wrzask swojej córki:
Ani przez moment nie pomyślałaś, że tak będzie mu lepiej! Że zrobię to dla niego! Ja chciałam, próbowałam, ale nie umiem go pokochać! Nigdy go nie pokocham!
Nigdy najwidoczniej nie nadeszło, bo Leon był tutaj, przy mamie, która go urodziła, mając zaledwie szesnaście lat, a nie przy tej, która chciała go odkupić, jak stary telefon, który znudził się poprzedniej użytkowniczce.
Gabi powstrzymała się przed ucałowaniem Leosia w czoło, bo wiedziała, że mały ma twardy sen jeśli chodzi o wszelkiego rodzaju hałasy, ale miękki, gdy mowa o dotyku i to jakimkolwiek, choćby najmniejszym. Gdy był mały, to byle komar albo mucha potrafiły go skutecznie wybudzić nawet z najgłębszego snu. Z Polą było zupełnie inaczej. Jej nic nie przeszkadzało w spaniu i drzemać potrafiła dosłownie wszędzie, nawet w najbardziej niewygodnej pozycji. Śpiąc więc w wygodnym łóżku, w swojej piżamce, ze swoją ukochaną przytulanką, nie miała więc żadnych powodów do narzekań, ani tym bardziej do nieprzewidywalnych pobudek. Polę więc babcia ucałowała, a potem po cichu wysunęła się z pokoju maluchów i dotarła pod drzwi sypialni córki i zięcia. Z początku przystawiła ucho do drzwi w nadziei, że usłyszy odgłosy jakieś awantury, albo jakiekolwiek inne, które będą w stanie ją uspokoić, bo jak wiadomo – człowieka najmocniej niepokoi to co nieznane, ale równie mocno niepokoi go niewiedza. Żadne odgłosy jednak nie wydostały się spoza ciężkich drzwi, wykonanych z grubego i specjalnie wyciszonego od środka drewna. Gabi miała świadomość, że i jego pukania małżonkowie nie usłyszą, więc najpierw zastukała, a potem nieznacznie uchyliła drzwi i szepnęła:
Można?
Tak, tak – odpowiedział jej zaspany i zachrypły głos zięcia.
Gabi postanowiła wkroczyć do środka, zanim Szymon się rozmyśli i sprawdzić na własne oczy czy jej córka już śpi, czy może dalej pije. Choć sądziła, że doprowadzić się do gorszego stanu Szymon, by jej nie pozwolił. Właściwie to Gabriela była zdziwiona iż jej zięć nie zainterweniował wcześniej, i że pozwolił Magdzie się spić tak mocno, na dodatek przy dzieciach.
W czym mogę pomóc? – zapytał statecznie, służbowym tonem. Ktoś kto by go nie znał lub znał krótszy czas, pomyślałby, że to opryskliwość, ale nie... Szymon po prostu, gdy był wybijany z rytmu wykonywania jakieś czynności, to nigdy nie silił się na szczególne uprzejmości i na przymilny tembr głosu. Tym razem Gabriela przeszkodziła mu w czytaniu, na co wskazywało wsuwanie zakładki między strony i odkładanie książki na szafkę nocną, przy której siedział w wygodnym, obszernym fotelu. Nieopodal znajdowała się też niewielka biblioteczka, tylko i wyłącznie z albumami rodzinnymi i tymi książkami, które on albo Magda zamierzali przeczytać w najbliższym czasie. Wszystkie inne publikacje gnieździły się na ścisk w dużym i wysokim regale, w jego gabinecie, albo były poupychane w drewniane pudła, i wyniesione na poddasze.
W niczym. Chciałam tylko zapytać jak ona się czuje? – Tu wskazała głową na Magdę.
Tak jak widzisz. Śpi. Dopiero rano poczuje się gorzej. Kac jej raczej nie odpuści – odpowiedział. Wstał i przywiązał brązowy szlafrok, który miał na sobie, szerokim, materiałowym pasem. Niezręcznie się czuł ze świadomością, że stoi przed własną teściową tylko i wyłącznie w samych slipach, plus tym kimonie, które Magda wygrzebała kiedyś na jakieś wyprzedaży. Właściwie to cieszył się, że tej nocy, po kąpieli, założył majtki, gdyż nawykł do tego, że po sypialni przechadzał się nago. Zapewne, gdyby nie miał zamiaru jeszcze chwilkę przed snem poczytać, to także by sobie darował przywdziewanie bielizny. – Coś jeszcze? Bo jeśli nie to ja też chciałbym się już położyć. – Starał się by słowa jakie wypowiedział, brzmiały możliwie jak najuprzejmiej, ale jego wzrok mimowolnie powędrował w kierunku drzwi.
Nie, już nic, ale jeśli chcecie rano dłużej pospać, to się nie przejmujcie, ja mogę zająć się dziećmi.
Zobaczymy jak to będzie. Ja planuję się obudzić na śniadanie, licząc na to, że żona mi je przygotuje. – W znaczący sposób zerknął na śpiącą Magdalenę, która teraz przekręciła się na drugi bok i zgięła kolana w taki sposób, że pięty dotknęły jej nagich pośladków. Cała była przykryta, po samą szyję.
Na to to bym nie liczyła. – Gabi się zaśmiała.
Pomarzyć zawsze można. W tym przypadku, dobrze jest mieć świadomość, że za marzenia nie karają... karzą – poprawił sam siebie, bo właśnie w tej chwili dotarło do niego, że większość osób wypowiadając to zdanie, używa błędnej formy i on także zawsze wypowiadał je z błędem. Postanowił jutro sprawdzić w internecie czy jest na to jakieś wyjaśnienie, bo być może w tym konkretnym przypadku, całkiem paradoksalnie, ta błędna forma jest uznawana za poprawną.
Lena jakby podświadomie zaniepokoiła się rozmową swojego męża z jej rodzicielką i ponownie zaczęła się wiercić. Tym razem przekręciła się na drugi bok i nieco przez to odkryła. Jej prawa pierś wyskoczyła spod kołderki, a sutek dumnie sterczał, wskazując na fresk zdobiący sklepienie sypialni.
Szymon najpierw ziewnął, a potem wstał z fotela. Przysiadł na brzegu łóżka, a ponieważ było tak bardzo szerokie, iż sprawiało wrażenie, że jest co najmniej trzyosobowe, to był zmuszony się nieco bardziej wychylić, by móc okryć żonę i przysłonić jej nagość.
Ona śpi bez ubrania? – zdziwiła się Gabriela.
Szymon uśmiechnął się i z początku sprawiał wrażenie wielce zmieszanego i zarazem zniesmaczonego tym pytaniem, ale szybko zmazał z twarzy taki wyraz.
Czasami, poza tym nie wydaje mi się bym musiał ci się tłumaczyć w czym sypiamy, gdy jesteśmy we własnym łóżku.
Oczywiście, że nie, po prostu się zdziwiłam – odparła nieco skrępowana tym iż w ogóle wymsknęło się z jej ust wcześniejsze pytanie.
A czemuż tu się dziwić? Chyba nie sądziłaś iż kocham się z twoją córką przez ubranie?
Nie, ale ona dziś jest pijana w trupa, więc raczej...
Gabi przerwała, a Szymon jakby nie umiał się powstrzymać wyznał nagle, siląc się na bardzo poważny ton:
Lubię nekrofilię.
Co lubisz? – zapytała zszokowana. Tak naprawdę to Gabi wcale nie wiedziała co to jest ta nekrofilia i nawet teraz nie umiałaby powtórzyć tego słowa, pomimo że słyszała je niespełna dwadzieścia sekund wcześniej. – Zresztą nieważne. – Machnęła ręką. – Zostawiam was samych – dodała i wyszła z sypialni zięcia i córki.
Szymon mogąc sobie pozwolić na to by nie kryć już własnego rozbawienia, opadł na kilka większych i mniejszych poduszek, którymi zawalona była jedna trzecia miejsca na łóżku i szeroko się uśmiechnął przykładając dłonie do czoła, a następnie pocierając nimi zmęczone oczy.
Wszystko słyszałam – szepnęła Magda.
Nie wszystko, tylko wzmiankę o nekrofilii i może jeszcze wcześniejsze dwa zdania. – Okręcił się tak, że teraz leżał bokiem i obserwował przez krótki moment blondynkę z mocno zaciśniętymi powiekami i miną aniołka, którym w rzeczywistości nawet w jednej dziesiątej nie była. – Przyuważyłem, że nie śpisz, że się wybudzasz, gdy zaczęłaś się tak wiercić – wyszeptał wprost do jej ucha.
Eche, eche – burknęła. – Idź poszukaj na cmentarzu kogoś w swoim guście, bo mnie się jeszcze kręci w głowie – dodała i odwróciła się pupą do męża.
Szymon ponownie się zaśmiał i usiadł na łóżku tylko po to, by pozbyć się szlafroka, a następnie położył się do łóżka i za sprawą pilota znajdującego się na szafce nocnej po jego stronie, zgasił światło i zasunął rolety za oknem.

piątek, 30 października 2015

Sezon 1 - Część 8 - Powrót w środku nocy



PIOTR IWANICKI


Dochodziła druga w nocy, ale Gabriela ani trochę nie martwiła się nieobecnością córki, zięcia, oraz dzieci. Tak późne powroty u Ignaszaków nie zdarzały się nazbyt często, ale średnio raz w miesiącu można się było ich spodziewać. W takie wieczory i noce przesiadywali całą rodziną u znajomych na grillu, albo przy krytym basenie, czasami jechali też do wesołego miasteczka, albo popływać statkiem, motorówką lub urządzać wyścigi skuterami wodnymi. Oczywiście Gabi średnio się to podobało. Uważała, że dzieci powinny zasypiać o stałych porach i przed dwudziestą pierwszą być już w łóżkach. Magda jednak miała własny patent na macierzyństwo i nie zamierzała się słuchać starszego pokolenia, zwłaszcza, że Szymon bardzo rzadko bywał w ciągu dnia w domu, jedynie na obiad zdarzało mu się wpadać. Poza tym Pola i Leon lubili te nocne eskapady, i grę w piłkę przy pochodniach porozstawianych na plaży, albo zabawę w ganianego na gdańskim głównym rynku, naokoło tamtejszej wieży zegarowej. Magdalena nie zamierzała swoich dzieci okradać z beztroskiego czasu, spędzanego z rodzicami, tylko dlatego, że ona i Szymon pracowali, a ona ponadto jeszcze studiowała.
Ciekawe czy oni w ogóle na noc wrócą, czy znowu pojawią się nad ranem i jeszcze będą jedli – skomentowała w stronę swojego syna czterdziestopięcioletnia kobieta.
Na brak jedzenia, to raczej nie będą mogli narzekać. – Piotrek rzucił okiem na duży stół, na dwanaście miejsc, który teraz cały zawalony był pierogami własnej roboty.
Brunet o ciemnej karnacji, był nieco oszpecony przez klamry założone na rozciętym łuku brwiowym. Choć zapewne wiele młodych dziewczyn uznałaby ten mankament za tylko i wyłącznie dodający mu łobuzerskiego uroku, który pasował do szerokiego, pełnego zadziorności uśmieszku.
Szymon miał ochotę na domowe pierogi – wyjaśniła Gabriela i lepiła kolejne, tym razem z farszem mięsnym.
Ach tak, skoro Szymon miał ochotę, to przecież nie można było odmówić. – Spojrzał na swoje rozbite pięści i całkiem jeszcze świeżą ranę od noża na przedramieniu. Na jego rękach mieściło się też kilka starszych, już zabliźnionych ran i to nie tylko od ostrych przedmiotów, ale także oparzeń.
Zamiast mieć do mnie nieuzasadnione pretensje, lepiej powiedz gdzie się znowu włóczyłeś, że tak wyglądasz.
To tu, to tam – wyśpiewał radośnie i skwitował całość wymuszonym, radosnym uśmiechem. – A pretensje nie są nieuzasadnione – dodał już szeptem, tak, że jego matka nie mogła tego usłyszeć.
Wiesz, że Szymon nadal wykłada na ASP? Ja sama nie wiem jak on daje radę to pogodzić. Galeria, szkółka muzyczna, jeszcze te wykłady, no i interesy.
Może na prochach lata – rzucił złośliwie Iwan. – No bo wiesz, skoro ma tyle zajęć, to pewnie nie sypia, a młodą żonę też trzeba poobracać, to w takim wydaniu, chyba wcale nie sypia. Kolejny Damon Salvadore.
Zamiast marudzić, to mógłbyś mu pomóc dokończyć pokój dla Leosia. Od wakacji już będą mieli osobny z Polą.
Oddał dziecku swój własny gabinet? – zdziwił się.
Nie, Tomasz się wyprowadził. Dziewczynę ma, pracuje, studia chce robić. Młody, a już taki ogarnięty.
Ogarnięty to może być śnieg zimą, albo kurz z szafki. – Iwan zaczął żuć gumę w taki sposób jaki jego matkę irytował najmocniej. Oczywiście robił to naumyślnie.
To nie jest śmieszne Piotr. Inne dzieci sobie radzą, jeszcze rodzicom pomagają, a ty jak do mnie przychodzisz, to po pieniądze. Nawet teraz przyszedłeś po stówkę.
Pożyczyć, a nie dać i chciałem od siostry, a nie od ciebie. Poza tym te inne dzieci to żadne z twoich. To nie Magda ci pomaga, tylko Szymon, bo gdyby to od Lenki zależało, to byś złamanego grosza nie zobaczyła. – Sięgnął do salaterki pełnej draży i wrzucił kilka kulek do ust.
Piotr tak naprawdę nie miał pretensji do szwagra, ani nie był o niego zazdrosny. Po prostu nie rozumiał, dlaczego jego własna matka nie dostrzega, że on nie chce być drugim Szymonem. Nic go jednak tak mocno nie wkurzało, jak to, że Gabi stawiała na piedestale także Tomka. Chłopaka, który tak naprawdę jeszcze sam niczego nie osiągnął, poza tym, że dał się usidlić własnej rówieśniczce, wprowadził się do jej babki i teraz tyra na tamtejszy cały dom. Jak dla niego Tom to był mięczak, który dawał się wykorzystywać byle jakiej, nawet nie aż tak ładnej pannie. Jemu samemu dużo ładniejsze zdarzało się obracać i to na co drugie imprezie, jeszcze za free, a nie rzadko też za drobną opłatą, bo to przecież płeć piękna stawiała jemu piwa i lufy, a nie on im. Iwan gdyby miał stawiać każdej, na której widok penis mu stawał, to by był większym bankrutem niż w chwili obecnej. Wiedział o tym, dlatego żadnej nigdy nie stawiał.
Tak w ogóle, to trochę żałosne, że własna córka i zięć płacą tobie za opiekę nad wnukami. Babcie to chyba powinny tak same z siebie, bez dodatkowych opłat i kosztów. Jesteś jak te abonamenty telefoniczne. Jak się przyssasz do cudzego portfela, to już się nie odkleisz. Jak taka pijawka – mówił zajadając się jednocześnie truflami, które wygrzebał z jednej z szuflad.
Odezwał się ten, któremu się cudze portfele do rączek kleiły notorycznie – odcięła się Gabi.
Po co kradłem? Na nowe, lepsze buty? Na dziwki? Nie! – krzyknął i wstał, energicznie na równe nogi. – Robiłem to po to, aby Leon miał kaszki i pampersy, bo ty byłaś zajęta nowym gachem, a Magda miała totalną deprechę, której też jesteś winna. W ogóle poczęcia Leona jesteś winna. Mogłaś córki dopilnować. W końcu od tego jesteś matką, nie – powiedział prosto w twarz rodzicielce. Poczuł pieczenie na prawym policzku, ale średnio się tym przejął. Wykonał balona z gumy, przeżuł ją, połknął i wyjął kolejną z opakowania. – Masz rację, nie osiągnąłem niczego. Nie skończyłem szkoły, nie mam matury, nie założyłem rodziny, nawet się nie oświadczyłem, nie mam też odłożonych pieniędzy na czarną godzinę. Ja jednak mam jeszcze na to czas. Mam dwadzieścia pięć lat, mogę jeszcze wszystko w swoim życiu zmienić, jeśli zechcę, a ty? Ty masz czterdzieści pięć, nie masz męża, faceta, żadnej szkoły, brak więzi z własnymi dziećmi, które ledwie cię tolerują. Ty nawet własnego mieszkania nie masz i gdyby nie zgrabne cztery litery Leny, na które chwyciła Ignaszaka, to teraz mieszkałabyś pod mostem. Wychodzę, nie kłopocz się odprowadzaniem mnie do drzwi! – krzyknął z przedpokoju i kobiety, której kilka łez staczało się powoli po policzkach.
Iwan ledwie doszedł do drzwi, a te same, bez konieczności chwycenia za klamkę, otworzyły się na oścież i to na tyle energicznie, że o mały włos, a oberwałby nimi w nos. To wszystko działo się za sprawą Leona, który wkroczył jako pierwszy do przedpokoju i skwitował swoje przybycie:
Mama jest nie w pełni trzeźwa!
Piotr spojrzał na swojego pięcioletniego siostrzeńca, który teraz uśmiechał się od ucha do ucha i ani myślał przestać.
Chodziła przy ścianie, jak ja gdy byłem maluteńki, ale ona nie glebła na dupę, bo ją przytrzymał tata – opowiadał dalej wielce podekscytowany.
Aha – skomentował Piotr i już po chwili dojrzał Szymona z Leną na rękach, której głowa bezwiednie spoczywała na ramieniu męża.
Trzymaj – rozkazał Szymek, podając Magdę jej bratu, wprost do rąk. – Tylko uważaj by nie upuścić, bo drobne, kruche, niezwykle cenne i co najważniejsze, to moje. – Uśmiechnął się i wyjaśnił, że on musi się wrócić do samochodu, bo Pola zasnęła w foteliku.
Ej! To ja bym wolał po małą iść i ją nosić, bo lżejsza jest! – krzyknął brunet.
Co jej jest? – zapytała Gibi, która dopiero co doprowadziła zapłakane oczy i ubrudzone mąką dłonie do porządku.
Szymon kazał trzymać.
On ją tak wniósł?
A co cię tak dziwi?! – krzyknął. – Ty widziałaś kiedyś by sprzed AGD sam do domu wchodził? – szowinistycznie zażartował i usiłował postawić lekko przebudzoną Magdę na podłogę, podtrzymując ją przy tym by nie straciła równowagi.
Nie jest mi dobrze – odezwała się zmarnowana, rozmazana blondynka, jednocześnie odgarniając włosy sprzed oczu do tyłu.
Będziesz rzygać? – dopytywał Piotrek, nie kryjąc swojego rozbawienia jej stanem.
Nie, chyba – odpowiedziała siadając na schodach.
Szymon wszedł do domu, niosąc Polę na jednej ręce. Zamknął za sobą drzwi i pierwsze co zrobił, to wyminął Magdę i poszedł zanieść córkę do łóżka. Leona także zawołał.
Boże, jak ona mogła się tak spić? – komentowała Gabriela, nie kryjąc swojego zawodu.
Szymek oczywiście nie słyszał jej słów, bo był zbyt zajęty przebieraniem dzieci w ich piżamki. Leon oczywiście dyskutował, że on zostawił w samochodzie konsole, a chciałby sobie jeszcze pograć, ale Szymon korzystając z okazji, że Magdy nie ma w pobliżu chwycił pięciolatka za ramie, siłą wstawił do łóżka i zagroził, że jak nie będzie grzecznie leżał, to jutro nie będzie skakał na trampolinie.
Nie mamy trampoliny – stwierdził Leoś.
I nie będziemy mieli, jeśli nie pójdziesz spać – odpowiedział ojciec, a potem zaświecił dwie, dziecięce, z postaciami z bajek lampki, zgasił górne światło i wyszedł.
Na dole Piotrek zamiast starać się pomóc siostrze, to tylko usiadł obok niej i z nią rozmawiał. Uważał, że Lena pijana, jest znacznie fajniejsza niż trzeźwa, bo przynajmniej zabawna i poprawiająca mu humor, który matka zdążyła mu zepsuć.
Szymon zszedł na dół, przykucnął przy żonie i zapytał:
Lepiej ci?
Uuu – odpowiedziała, kręcąc głową. – Mam karuzele – dodała płaczliwym głosem.
Szatyn próbował powstrzymać śmiech i długo z tym walczył, ale w końcu się poddał i uległ własnemu rozbawieniu. Piotrek mu zawtórował, a Madzia zapytała się co za kawał był przed chwilą, czym rozbawiła dwóch z trzech najważniejszych mężczyzn w swoim życiu jeszcze mocniej.
Wy żeście gdzieś z dziećmi balowali? – pytała z dezaprobatą Gabriela.
My? – Szatyn wstał na równe nogi. – Coś ty. Tylko u Tomka byliśmy.
I ona się tak z tą Martą spiła?
Nie – odpowiedział przedłużając. – Gdzie z Martą? Marta to rano idzie jakiś bliźniaków małych pilnować, to przez to sama się musiała pilnować. Z Tomkiem piła i z jego sąsiadkami, bo wpadły z popcornem i zapiekanki robiły w jego piekarniku. Ich się zepsuł, rzekomo. Były bardzo zawiedzione, że on jest Marty chłopakiem, a nie bratem.
Piotrek słysząc wzmiankę o dwóch sąsiadkach, postanowił nie tracić czasu, tylko od razu wypytać się o to czy ładne, i czy wolne, i czy Szymon ma może ich numery telefonów.
Ignaszak słysząc pytania Iwana, tylko przewrócił oczami, nachylił się po żonę i udał się z nią do sypialni. Tam pierwsze co usłyszał po zamknięciu drzwi, to:
Nie jest mi znowu źle, znaczy nie jest dobrze, a źle jest.
Zrozumiał bełkot małżonki, postawił ją na ziemi i pomógł dojść do łazienki, gdzie ta od razu padła na kolana i otworzyła klapę muszli klozetowej. Odczekała z dobre pół minuty, podczas których Szymek stał z założonymi na klatkę piersiową rękoma i podpierał futrynę, by stwierdzić, że jednak nie będzie rzygać.
Wszystko się tak kręćni – oznajmiła żałośnie i wyciągnęła ręce przed siebie jakby oczekiwała, że ktoś podniesie ją z podłogi, na której już sobie wygodnie klepnęła i nawet mogłaby tak dłużej posiedzieć, gdyby nie fakt iż błyszczące kamienie, w które obudowana była duża, dwuosobowa wanna, cisnęły ją w plecy. – Podnieść mnie – zażądała.
Szymon westchnął zmęczony, najpierw rozpiął swoją koszulę do samego końca, a potem podszedł do żony i usiłował pochwycić ją za dłonie. Ta szybko je zabrała.
Nie zdążyłeś! – zawołała wesolutko. – Podnieść mnie – ponowiła żądanie.
Szymon już się nachylał by ją wziąć na ręce i po prostu przenieść do łóżka, ale ta ponownie wyciągnęła ręce przed siebie.
Podnieć! – krzyknęła, czym wprawiła go w żywe rozbawienie. – Podnieś! – poprawiła się szybko, ale w chwili, gdy Szymek chwycił ją za ramie zaprotestowała – nie tak!
Ignaszak nic sobie nie robił z protestów żony. Jednym, sprawny, energicznym szarpnięciem podniósł ją do pionu. Strzelił siarczyście prawą, otwartą dłonią o jeden z jej pośladków i nim zdążyła na to jakoś zareagować, to on już warknął przez zaciśnięte zęby:
Nie marudź.
Zamilkła. Skończył się śmiech i pijackie wygłupy. Wylądowała na miękkim materacu, w dużym chromowanym łożu. Gdzie została pozbawiona chabrowej sukienki i eleganckiej, markowej bielizny. Na jej ciało, została zarzucona satynowa pościel o złotej barwie. Miała dużo błyszczących zdobień i falban. Światło zgasło. Helikopter w jej głowie zwolnił. Sen przyszedł.

wtorek, 27 października 2015

Informacja | Bohaterowie

Proszę was wszystkich o cierpliwość. Wiem, że póki co zająłem się mozolnym i nieco nudnym przedstawianiem wszystkich bohaterów, ale doszedłem do wniosku, że bez ich wymienienia, nie będę w stanie ruszyć dalej, bo jeśli wy ich choćby powierzchownie nie poznacie, to nie ogarniecie powiązań i wyniknie taki kwas „skąd on się wziął?” i „co do czego?”, czy „kto z kim?”, a czegoś takiego bardzo chciałbym uniknąć. Tak więc myślę, że jeszcze 3-5 części i rozpocznie się jakaś akcja, a tym samym najprawdopodobniej zmienię narrację na pierwszoosobową.
Kolejna sprawa to widzę, że większość z was jest negatywnie nastawiona do komentowania. Czy gdybym zadawał pytania, na które odpowiedź byłaby dosłownie dwoma czy trzema słowami, to też mielibyście takie podejście? Czy może nie widzielibyście problemu w napisaniu tych dwóch słów własnego zdania? Jakie macie podejście do ankiet? Pytam, bo szukam rozwiązań i staram się iść z czytelnikami na kompromis. Jakby nie patrzeć piszę dla was, a nie tylko dla siebie i chciałbym wiedzieć o czym chcecie czytać. Może tutaj udzielicie mi odpowiedzi na co tak naprawdę czekacie?
Macie już jakiegoś swojego ulubieńca spośród głównych bohaterów? Może już wyrobiliście sobie zdanie o każdym z nich? Przypominam, że główni, z tych którzy się do tej pory pojawili, to Marcin, Szymon i Magda. Na Annę, Natalię i Jana jeszcze czekamy i trochę mi zajmie zanim do nich dojdę (jeszcze dzień, może dwa). No i co myślicie o tych pobocznych bohaterach?
Pozdrawiam i zapraszam jutro. Myślę, że uda mi się ogarnąć w nocy pozostałych bohaterów, bo ja naprawdę marze o tym by już zaczęło się coś dziać i byście już mieli ogólne rozeznanie w postaciach, by potem nie wyskakiwali jak króliki z magicznego kapelusza.

Część 6 - Nie ma idealnych rodzin

Część 5 - Nieodebrane połączenia

czwartek, 22 października 2015

Sezon 1, część 4 - Rozsypany świat ułożyć w całość



LEON IWANICKI / IGNASZAK
POLA IWANICKA / IGNASZAK

Czasu nie oszukasz, dzień wstaje za dniem
Kiedyś i tobie przyjdzie wybrać być czy mieć
Zanim zechcesz odkryć po swojemu ten świat
Usiądź i posłuchaj, mam kilka rad...
Anna Wyszkoni – Biegnij przed siebie

Szymon Ignaszak zmieniał pas ruchu, a Leon operował na swojej konsoli, bo miał nową grę, pożyczoną od kolegi. Z początku chciał ją tylko wypróbować i powiedzieć rodzicom, by i jemu taką kupili, ale po trzech dniach uznał, że to nie ma sensu, bo już prawie całą przeszedł i lepiej będzie poprosić Filipa, by móc mu jej dzisiaj nie oddawać, tak żeby przez weekend dać radę przejść całą. Wiedział też, że takie pożyczanie, to transakcja wymienna, bo w życiu nie ma nic za darmo. Wiedział o tym, bo jego ojczym bez ustanku to powtarzał. Dlatego Leon postanowił pożyczyć Filipowi inną ze swoich gier, jeśli tamta, którą miał do tej pory już mu się znudziła. Problemem jedynie było to, że nie miał jej przy sobie, ale przecież taki problem, to żaden problem, bo w sobotę zawsze widywali się na basenie w aqua parku i razem godzinę trenowali pływanie z trenerem, a drugą godzinę szaleli na zjeżdżalniach, bo ich mamy albo ojcowie wchodzili na basen, by ich przypilnować. Leoś bardzo żałował, że nie jest starszy, że nie jest na tyle duży, by móc przebywać na pływalni samemu. Wtedy nie słuchałby uwag, typu:
Ale nie głową w dół, oszalałeś!
Właściwie to i tak nie słuchał tych uwag. On tylko je słyszał, a zawsze i tak robił po swojemu, a potem się tłumaczył, że chciał zmienić pozycję, ale było już za późno, bo woda go porwała, no i zjechał, no i żyje, no i nie ma się co martwić, bo jest w jednym, nienaruszonym kawałeczku.
Blondynek o ciemnych oczkach, które bez wątpienia odziedziczył po młodej matce, był żywiołowym, pełnym energii i żądnym przygód małym chłopcem. Czasami uśmiechał się od ucha do ucha, a innym razem marszczył czoło tak mocno, że brwi stykały się z sobą. Bywał zły, szczęśliwy i smutny, jak większość dzieci, i choć z początku los rzucił go między dzieci gorszego Boga, to ten sam los, pokazał mu, że życie jest nieprzewidywalne i mocno przewrotne.
Leon jednak nie myślał o swoich początkach, pierwszych słowach i krokach, bo żadnego z nich nie pamiętał. Zajęty był dokuczaniem siostrze z tego powodu, że on już umie cały alfabet i to nie tylko po polsku, ale także po angielsku i hiszpańsku, a Pola nie potrafiła nawet przeliterować własnego imienia w żadnym z języków.
Matka Leosia jednak była zamyślona, bo przy poprawianiu cieni na powiekach, w odbiciu lusterka dojrzała swojego pierworodnego, który przywoływał na myśl nie tylko dobre wspomnienia, ale także masę pomyłek i trudnych wyborów, których była zmuszona dokonać. Powracały do niej obrazy z nieprzespanych nocy, nerwowość, brak pieniędzy na podstawowe wydatki, kradzieże, opieka społeczna, odebranie dziecka, widzenia jedynie w weekendy i Szymon, który był w stanie to wszystko przerwać i ponaprawiać. Wspominała pierwsze jego wizyty w mieszkaniu, które wynajmowała wraz z matką, pierwsze i nieporadne zabawy mężczyzny z jej synem, pierwszą noc spędzona wspólnie na nierozkładającej się kanapie, aż wreszcie pierwszy policzek, który od niego otrzymała.
Pamiętała dokładnie moment, gdy wrócili z wakacji, a konkretniej ze spóźnionej podróży poślubnej. Szymek pierwsze co zrobił, to przywitał się z zaspanym Leonem, który żuł smoka, wsparty ramieniem o drewnianą futrynę, a potem wyszedł, bo dostał telefon w jakieś ważnej sprawie, poza tym jeszcze musiał odwiedzić kuratora i umówić się z nim na sprawdzenie warunków mieszkaniowych, co było równoznaczne z wystawieniem dobrej opinii, i odzyskaniem Poli z domu małego dziecka. Na tamtą chwilę, to były bardzo pozytywne wiadomości, radość, szczęście i poukładane życie, dopóki nie zadzwonił Piotr i nie pochwalił się siostrze, że trafił do szpitala, bo został pobity, i to pobity przez jej męża. Powodem był samochód. Dla Magdy to tylko stary Cadillac, dla Szymona drogi zabytek, także cenny pod kątem sentymentalnym, poza tym Ignaszak nigdy nie popierał wyciągania rąk po nieswoje, a już zwłaszcza okradania rodziny. Nie słuchał, że to była tylko pożyczka, i że Iwan, by go oddał, zaraz po tym jak zaimponowałby nowej pannie i kilkakrotnie ją zaliczył, zapewne na tylnym siedzeniu przysłowiowej kości niezgody.
Magda tamtego dnia ledwie wróciła z odwiedzin brata w szpitalu, a już nasłuchała się wymówek własnej matki, że ledwie co przyleciała z Egiptu, a już gdzieś wychodzi, zamiast zająć się własnym synem. Na dodatek Gabriela była przeciwna, by poruszać temat tej – jak sama to nazwała – nauczki jaką Piotrek otrzymał, z tym, który ją wymierzył. Magdalena była innego zdania i postawiła sprawę jasno – nikt nie będzie tłukł mi brata!
Szymon w domu zjawił się pod wpływem dużej ilości alkoholu, bo tego dnia, jak w każdy wtorek, grywał w pokera i nie potrafił sobie tego odpuścić, nawet w pierwszy dzień po powrocie z podroży poślubnej. To nie był odpowiedni moment na awanturę i zły czas na wymierzenie mężowi policzka. Jednak nawet w najgorszych snach nie spodziewała się, że Szymek tak po prostu jej się odwinie. Do dziś pamiętała palące ciepło na policzku i nie tylko, bo pieczenie w trybie natychmiastowym rozeszło się po połowie twarzy. W jednym uchu jej zadzwoniło, w drugim był szum zbliżony do włączonej suszarki do włosów. Słyszała też głos własnej matki, która zareagowała jakimś pobladłym:
Szymon...
Spokojnie – padła odpowiedź z ust, zdaniem Gabrieli, idealnego zięcia.
Magda poczuła jak mąż chwyta ją za ramie, odwraca przodem do siebie, a potem drugą dłoń wsuwa pod podbródek. Otworzyła oczy, wcześniej nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że płacze. Wtedy też dotarł do niej rozdzierający ryk Leona, którego babcia starała się uspokoić, bo dziecko przeraziło się wcześniejszego, nagłego i głośnego huknięcia.
Zostaw mnie! Nie dotykaj mnie! – krzyknęła i usiłowała się wycofać choćby o dwa kroki, ale Szymon ani myślał żonie na to pozwolić.
Uspokój się – syknął i przyłożył delikatnie palce do miejsca, w które jakąś minutę wcześniej zadał cios.
Policzek szybko nabrał czerwonego koloru, nie bladł, tylko z miejsca siniał. Dostrzegł to, ale średnio robiło to na nim wrażenie. Nie trzęsły mu się dłonie, nie jąkał się, ani nie przepraszał. Wyjął chusteczkę higieniczną z kieszeni i przyłożył do kącika ust żony, zauważając tam lekkie pęknięcie i krew z niego wyciekającą.
Zęby masz całe? – zapytał.
Nie udzieliła odpowiedzi, ale jakby samoczynnie jej język przejechał najpierw po dolnym, a później po górnym uzębieniu. Szymon to zauważył, więc uznał, że skoro nie zgłasza żadnych skarg, to jest w porządku. Potem dotknął nosa, ale nie skrzywiła się, co było równoznaczne z faktem, że to miejsce akurat zostało ominięte przez jego ciężką rękę.
Nic ci nie będzie. Tylko siniak. A na przyszłość uderzając kogoś, pamiętaj o tym, że ten ktoś może ci oddać i może być też silniejszy, i nie ma tutaj żadnego znaczenia fakt, że jest męskiej płci, bo to, że jest mężczyzną, nie znaczy od razu, że musi się dać bić kobiecie – Szymon zakończył swój monolog i udał się do przestronnej kuchni połączonej z jasną jadalnią.
Magda będąc w szoku podtrzymała się ściany, a potem pognała na górę do sypialni. Wyjęła walizkę z garderoby, tę samą, której jeszcze nie zdążyła rozpakować. Zaczęła wysypywać z niej tamte ubrania i pakować bardziej potrzebne.
Przynieś trochę rzeczy Leona! – rozkazała matce, która nie omieszkała udać się za nią i prawić swoje morały, że jakby nie patrzeć, to ona pierwsza podniosła na męża rękę.
Mały Leoś wtedy już nie płakał, tylko żuł niemowlęcy smoczek, tulił do siebie fioletowego kota i wpatrywał z zafrasowaną miną w zapłakaną, i rozemocjonowaną matkę.
Naprawdę chcesz od niego odejść? – dziwiła się Gabriela. – Niepotrzebnie broniłaś Piotrka, był sam sobie winny.
To twój syn, ty powinnaś go bronić! – krzyknęła. – I nie mów mi co mam robić.
Ja tylko mówię co będzie lepsze dla Leona. Szymon może mu coś zapewnić, chce go usynowić. A co ty mu dasz? Dokąd go zabierzesz? Pod most?
Wtedy osiemnastoletnia Magda przystopowała i zaprzestała pakowania, wzięła głębszy oddech, i spojrzała na dwulatka, ubranego w markowy, błękitno-kremowy dresik. Zajrzała głęboko w jego ciemne, niemal czarne oczy i zrozumiała, że nie może mu tego wszystkiego odebrać, że nie ma prawa ograbiać własnego syna ze szczęśliwego, beztroskiego i bogatego dzieciństwa.
A Pola? – dorzuciła babcia malucha na dokładkę. – Myślisz, że sąd ci ją odda, gdy wylądujemy wszyscy na ulicy?
Magda nie wiedziała co robić. Załamała się i zwiesiła głowę. Wplotła palce we włosy, a łzy ciekły po jej policzkach strumieniami.
To wtedy wkroczył Szymon z kubkiem herbaty. Postawił go na stoliku nocnym, wcisnął dłonie do kieszeni i odetchnął tak, że nawet Magdalena, która na niego nie patrzyła, dokładnie wiedziała, gdzie jej mąż się znajduje.
Nikt nie wyląduje na ulicy. Jeśli naprawdę będziesz chciała odejść, to wynajmę dla was jakieś mieszkanie albo przeznaczę na wasz użytek jedno z tych, które mam do wynajęcia. Jednak zanim podejmiesz decyzje, to bardzo chciałbym z tobą porozmawiać, spokojnie i najlepiej na osobności. Spakować walizki i wyjść zawsze zdążysz, ale na powrót czasami może być za późno, więc może lepiej się zastanowić i to dwukrotnie, bo nie ma nic gorszego niż działanie w emocjach, i w chwilach takiego silnego wzburzenia – przemówił spokojnie, rzeczowo i bez cienia zdenerwowania. – Pani Gabrielo, czy mogłaby pani zabrać dziecko, a ja tylko wyjaśnię sobie z żoną kilka kwestii. Potem decyzja będzie należała już do niej.
Gabi wyszła, niosąc na rękach dwuletniego wnuka. Leon, gdy wychodzili, patrzył przez jej ramie i robił rączką papa. Szymek uśmiechnął się na ten widok i nawet mu odmachał. Dla Magdy stało się jasne, że musi wybrać najlepiej dla wszystkich, w zgodzie ze swoim sumieniem, które nie zniosłoby, gdyby sama zaprzepaściła dobro własnych dzieci. Dotarło do niej, że za wiele razy już tak robiła. Za dużo było sytuacji, gdy stawiała siebie samą ponad Leona i Polę, i poczuła, że jest im winna to wynagrodzić.
Przepraszam, że cię uderzyłam – powiedziała jako pierwsza, gdy Szymon zajął miejsce na tapicerowanym łóżku, tuż przy jej boku. Spojrzała na niego załzawionym wzrokiem, licząc, że zrobi cokolwiek, że także ją przeprosi albo chociaż przygarnie ramieniem i powie, że będzie dobrze.
Ja cię nie przeproszę – padły w końcu słowa, które utknęły w jej sercu niczym największy z cierni róży, jaką przecież miało być małżeństwo. – Czuję się winny tego, że uderzenie padło z taką siłą, i że w twarz, i chyba tylko alkohol to spowodował, ale to ty uderzyłaś mnie pierwsza, i myślę, że powinniśmy to po prostu uznać za sprawę zakończoną. Kolokwialnie mówiąc, daliśmy sobie po strzale i jesteśmy kwita.
Nie porównuj tego! – uniosła się. – Moje uderzenie, a twoje...
Musiałaś wiedzieć, że mam więcej siły – wtrącił. – I znasz mnie już na tyle, by wiedzieć, że nie będę stał i dawał się okładać kobiecie.
A Piotrek! Nie miałeś prawa! – krzyknęła wstając i przechodząc tak, by znaleźć się przed nim. W tamtej chwili chyba najbardziej wkurwiało ją opanowanie jej własnego męża, ten spokój, który przedstawiał całą swoją postawą, a także nieruchomymi, nawet lekko nie drgającymi źrenicami.
A do tego co między mną a twoim bratem, to się najlepiej nie wtrącaj – stwierdził. – Ja teraz wyjdę, będę spał w innym pokoju, ty przez noc się zastanowisz, podejmiesz jakąś decyzję, a rano mi ją przedstawisz. – Wstał i zatrzymał się przy drzwiach. – No chyba, że rano będziesz chciała jeszcze porozmawiać, to nie ma najmniejszego problemu. Byleby spokojnie, bo teraz chyba jesteś za bardzo wzburzona na jakąkolwiek rozmowę. Herbata jest z prądem, tak dla ukojenia nerwów i na lepszy sen. Dobranoc. – Drzwi się zamknęły.
Tamtego dnia Leon stał się powodem, dla którego Magda nie opuściła męża. To tylko przez tego chłopca i smutek dostrzegalny w jego czarnych oczach teraz siedzieli całą czwórką w granatowym Land Roverze, i jechali na dzień rodziców organizowany przez szkołę muzyczną dla dzieci i młodzieży, w centrum kultury i sztuki.
A to plawda ze zobacymy mumie? – dopytywała trzyletnia Pola, która już dawno znudziła się oglądaniem teledysków z muzyką dziecięcą, zapodawanym w telewizorze ukrytym w jednym z zagłówków.
I Słinksa! – krzyknął Leon.
Sfinksa – poprawił Szymon. – Takiego bez kawałka nosa – dodał.
Zobacmy go! – krzyknęła przeurocza dziewczynka.
Zobaczycie, kiedyś zobaczycie, nie obiecuję, że w te wakacje, bo teraz za bardzo nie mam czasu, ale może w zimę, po świętach. Co ty, Magda na to? Pojedziemy znowu do Samira i jego rodziny?
To twój przyjaciel, jeśli nas przyjmie, to... nie ma problemu. – Skrzywiła się na samo wspomnienie muzułmańskich koleżków małżonka, ale uśmiechnęła, gdy dotarło do niej, że tam też przecież były baseny, wylegiwanie się na leżakach i drinki z palemką. Magdalena, po prostu przez znajomości Szymona, nie była zwyczajną turystką i poznała nie tylko Egipt, ale potem też Arabię Saudyjską zarówno z tej lepszej, jak i tej gorszej strony.
A to prawda, że mama tam nosiła taką chustę na głowie cały czas? Bo ja widziałem na zdjęciach – zagadnął Leoś. – Babcia mi pokazywała, a ty wtedy spałaś – dodał i wytknął język w stronę siostry, która nie miała pojęcia o jakich fotografiach mówi jej brat.
Nie przez cały czas – odpowiedział Szymon i zatrzymał się na żółtym świetle, mając świadomość, że nie zdąży się zmieścić w czasie, by na nim przejechać.
Ta chusta, to się nazywa burka, Leonku i mamusia ją założyła, bo nie chciała sprawić przykrości taty znajomym. Chciałam się dostosować do ich kultury, ich zasad, tak wiesz... to ja byłam u nich, więc chciałam, by im było przyjemnie. Po prostu tak trzeba, gdy się do kogoś jedzie albo idzie. Na przykład u jednego z twoich kolegów ściąga się buty, no więc musisz je zdjąć, nie wypada byś wszedł w nich.
Tylko z tym dostosowaniem się, to wasza mama trochę przesadziła, bo będąc ubraną tak jak się u nich nosi, poczuła się jak u siebie i wsiadła za kierownicę.
I co? – dopytywała Pola, a Leon wydawał się być zaciekawiony.
Zatrzymała mnie policja, pomimo że ledwie wyjechałam na główną ulicę. Dwóch panów krzyczało coś po arabsku, jeden po angielsku, zrobił się wielki harmider, a ja im bezsensu starałam się wytłumaczyć, że jestem z Polski. Bezsensu, bo oni w ogóle mnie nie słuchali.
Nie miałaś zapiętych pasów? – zgadywał pięciolatek.
Nie, Leon. Arabia Saudyjska, to taki kraj, gdzie kobiety i mężczyźni mają zupełnie różne prawa. Dlatego mamę zabrali do aresztu i czekali aż ją odbiorę, i wyjaśnię całe zajście. Ogólnie, gdyby mama nie miała na sobie tej całej burki, to pewnie by lepiej zareagowali i po prostu odprowadzili ją do domu, ale że mama się chciała na każdym kroku dostosowywać...
Chciałam być miła i mnie się za to aresztem odpłacono – syknęła przez zęby. – Wytłumacz dziecku prościej.
Jak? – rzucił jej pytające spojrzenie.
W Arabii kobietom nie wolno prowadzić samochodu. Arabia Saudyjska jest jedynym krajem, który zabrania kobiecie samodzielnego prowadzenia samochodu. Po prostu, tak jest i już, i jako Polak tego nie ogarniesz, musisz po prostu zaakceptować, że tak jest i już.
Tak jest i już – powtórzyła Pola dumna z samej siebie, że zapamiętała aż tyle z całej rozmowy rodziców.
Leon natomiast poczuł się natchniony rozmową o prowadzeniu samochodu, dlatego wyłączył jedną grę i wczytał inną z karty pamięci. Były to oczywiście wyścigi. Zapatrzył się w ekran i nawet nie dostrzegł momentu, gdy ojciec zaparkował przed centrum kultury i sztuki.
Magda zdążyła już wysiąść i wypiąć Polę z fotelika. Postawiła dziewczynkę na chodniku, poprawiła jej kapelusik i patrzyła jak jej mąż stuka w szybę po stronie Leona. Ten jednak nie zareagował. Taki był zajęty graniem, że nawet nie zwrócił uwagi na to, że drzwi zostały otwarte.
Nie no, Leon, ja ci kiedyś przyleję, a ty nawet tego nie zauważysz, bo będziesz miał nos w tablecie – uniósł się nieznacznie Szymon, ale chłopiec zauważył ojczyma dopiero wtedy, gdy ten odpiął jego pasy bezpieczeństwa.
Do mnie coś mówisz? – zdziwił się blondynek i zadarł głowę do góry.
Nie, do duszka świętego – odpowiedział mężczyzna, nie kryjąc swojej irytacji.
Oczy Leona pociemniały i zaiskrzyły niczym milionem magicznych kryształków. Odłożył grę na bok i splótł ręce na piersi. Ciągle z zadartą do góry głową oznajmił:
A takiego, to ja nie znam. Znam tylko Kacperka. Duszka Kacperka. – Wyskoczył z pojazdu, zachęcony słowami matki:
Chodź ty mój Kacperku, pokoncertujesz dla nas.
A skrzypce?! – krzyknął, gdy samochód został już zamknięty, a oni byli w drodze do głównego wejścia. – Aaa! – Uderzył samego siebie w czoło z otwartej ręki. – Zapomniałem, że są przecież tu od wczoraj, bo pani zebrała, by nikt nie zapomniał. Biegnę do Filipa! – Ruszył szybko w kierunku ciemnowłosego chłopca z burzą loków na głowie.
I nawet mu nie zdążyłam muszki poprawić – oznajmiła Magda i głośno westchnęła.
Będziesz musiała przeżyć, że wystąpi z krzywą muchą, bo już go raczej zobaczymy teraz dopiero na scenie. Pani ich już zabiera – zauważył Szymek i schylił się po Polę, która plątała mu się pod nogami i wyciągała rączki do góry. – Zobaczymy jak braciszek będzie grał?
Zobacymy jak się będzie mylił! – krzyknęła wprost do ucha Szymona, a potem objęła szyję mężczyzny i cmoknęła go w policzek. – Kocham najbaldziej tatusia – powiedziała ni z tego, ni z owego, właściwie wcale niepytana.
Magdalena słysząc słowa swojej trzylatki, przewróciła oczami i zapytała:
A mamusi nie kochasz?
Też, ale odlobinkę mniej.
Szymek z początku się zaśmiał, a potem zwrócił córce uwagę, że nie wolno tak mówić, że rodziców kocha się jednakowo i co najwyżej można jednego bardziej lubić. Tak właściwie to wyszeptał jej to do ucha, ale na tyle głośno, by i Magda słyszała. Potarł otwartą dłonią plecy dziewczynki i odgarnął jej włosy z ramienia, tak by nie wchodziły jemu ani dziewczynce do buzi.
Ledwo znaleźli się wewnątrz, odebrali program i długą różę, którą każda mama dostawała przy wejściu, a już jakaś pani zdążyła ich zaczepić i się zapytać czy są rodzicami Leona.
Co znowu zmalował? – zapytał Ignaszak, ale w odpowiedzi usłyszał, że nic.
Chłopiec po prostu ostatnio, gdy się pani po niego spóźniła...
Dziesięć minut, były korki – wtrąciła Magdalena i nie kryła, że właśnie poczuła się obrażona takim wypominaniem. – Z resztą już za to przepraszałam, tak więc nie rozumiem...
Spokojnie, spokojnie. Po prostu Leon zajął sobie czas wejściem na kółko teatralne i zastępował chłopca, który nagle wylądował w szpitalu. Doszliśmy do wniosku, że mały jest na tyle zdolny i ma tak świetną pamięć, że mógłby zastąpić tego chłopca, bo on złamał nogę i nie da rady wrócić, a spektakl w wykonaniu dzieci już pierwszego czerwca.
Dziewięć dni – policzył szybko Szymon. – A co mój syn na to?
On oczywiście bardzo chciał – odpowiedziała elegancko ubrana, rudowłosa kobieta, nie mająca więcej niż trzydzieści lat. – Mówił też, że porozmawia z rodzicami, by zostać z nami na stałe.
Na stałe? – dopytywała blondynka. – W sensie, chce uczęszczać na kółko aktorskie.
Teatralne – poprawiła ruda pani. – Nie mówił wam? – zdziwiła się.
Pewnie zapomniał – odpowiedział Szymon. – Jeśli mu to nie będzie kolidowało ze skrzypcami i przede wszystkim jeśli naprawdę chce, to nie ma najmniejszego problemu. Proszę wystawić mi rachunek, a ja jutro dokonam przelewu. Jeśli zaś chodzi o godziny tych zajęć, to już musi pani z żoną albo z teściową ustalić, bo ja rzadko będę go przywoził i odbierał. Ostatnio mam bardzo ograniczony czas.
Byle nie piątki – wtrąciła Magda szybko.
Nie, to poniedziałki – odpowiedziała ucieszona kobieta. – W takim razie...
W takim razie dobrze – ucięła szybko temat.
Ale naprawdę zdolny chłopiec. Nie pozostaje mi nic innego jak tylko pogratulować syna. Bardzo do mamy podobny. Córka za to widzę bardziej do tatusia.
Tak, faktycznie – odparł Szymon nieco zmieszany, ale nie miał zamiaru wyprowadzać obcej mu kobiety z błędu, iż nie jest on biologicznym ojcem dzieci swojej żony.
Rudowłosa pani ich pożegnała, a oni oddalili się do jednej z sal, gdzie zajęli miejsce w czerwonych fotelach i wpatrywali się w przyszykowaną na koncert scenę. Dyrygent zajął miejsce, czerwona kurtyna opadła, a gdy ponownie się uniosła na scenie znajdowało się już kilkudziesięciu maluchów, w tym także w pierwszym rzędzie uśmiechnięty Leon, ze swoimi białymi skrzypcami i smyczkiem trzymanym w drugiej dłoni.
Dlaczego się nie pochwalił, że ma solówkę? – zapytał w pewnym momencie Szymon, przychylając się do swojej żony i jednocześnie poprawiając siedzącą mu na kolanach Polę, która usnęła, tak by było jej możliwie jak najwygodniej.
A skąd mam wiedzieć? – odpowiedziała Magda. – Przecież ja się na tym nie znam. To ty jesteś muzykiem i to ty z nim ćwiczyłeś, a więc to ty powinieneś wiedzieć takie rzeczy. Poza tym nie ma co dyskutować, uśmiechajmy się i cieszmy, że na tej solówce się nie pomylił.
Lekko omsknął.
Jakoś nie słyszałam.
Masz gorszy słuch niż ja – stwierdził. – Ale za to lepszy wzrok – dodał szybko, bo zaraz sobie przypomniał, że Magda potrafiła przeczytać nawet litery iście gazetowe i to z odległości więcej niż pół metra.
Nawet jeśli lekko się omsknął, to nie waż się mu tego wypominać, bo będzie mu przykro.
Nie przesadzaj – pomyślał, ale postanowił przystać na jej decyzje, bo jakby nie patrzeć Leon miał dopiero pięć lat, a na skrzypcach grał nico ponad rok, więc miał jeszcze sporo czasu aby się nauczyć zarówno bezbłędnie grać co i przyjmować nie tylko pochwały, ale także krytykę. – To po koncercie zabierzemy go w nagrodę na jakąś pizzę, co?
Myślę, że wolałby do McDonald-u.
Może być McDonald.
Ja tes chce do Donaldu – wtrąciła przez sen Pola, potarła opadnięte powieki piąstką, okręciła się w taki sposób, że jeszcze bardziej wtuliła się w Szymka i ponownie głębiej zasnęła.