Czytam = Komentuje

Anonimowi – podpisujcie się!


Zapraszam was na blog z dodatkami o "Otchłani szarości":

http://miejskie-opowiesci.blogspot.com

sobota, 13 lutego 2016

Sezon 1 - Część 40 - Skazać kogoś na śmierć


MARCIN ANDRZEJAK

Ja i Janek nieszczególnie się lubiliśmy. Najprościej rzecz ujmując – mieliśmy swoje bloki techniczne i malowaliśmy zupełnie innymi kredkami, oraz na innym poziomie. Ja byłem niczym taki Picasso, a jemu było bliżej do tego faceta od słoneczników, którego nazwiska nigdy nie pamiętałem i za to też dostałem kiedyś mierny na plastyce. Mieliśmy jednak po drodze – jechaliśmy w tę samą stronę, więc postanowiłem zrobić mu przyjemność, obarczając go moim towarzystwem i dzięki temu nie musiałem tłuc się pociągiem. Udręką jednak były dla nas wspólne wieczory w hotelu. Zamieszkiwaliśmy jeden pokój z dwoma łóżkami, każde pod inną ścianą.
Jak z Emi? – zagadnąłem do szwagra, bo nuda już tak bardzo mi doskwierała, że nie potrafiłem dłużej utrzymać jadaczki za zębami.
Dobrze – odparł głosem bez wyrazu i dalej obracał kostką Rubika.
Wkurwiał mnie niemiłosiernie czynnością jaką wykonywał, dlatego telefon od Szymona stał się dla mnie wybawieniem. Szybko uniosłem się z łóżka, na którym wcześniej leżałem, chwyciłem za dresową bluzę i wyszedłem zatrzaskując za sobą drzwi, wcześniej tylko rzucając, że będę wcześnie, co było równoznaczne z tym, że wrócę nad ranem.
Szymon mówił dziwnie, nieco chaotycznie, jakby jakimś tandetnym szyfrem, którego ja nie rozumiałem, choć usilnie się starałem. Dokapowałem jednak o jakie miejsce mu się rozchodzi, tak więc wiedziałem gdzie mam się stawić. Nie lubiłem tego promu, w czym chyba nie ma niczego dziwnego, jeśliby sobie przypomnieć, że to właśnie tam mój kumpel wbił mi nóż w udo. Szymon jednak już taki był. Nieobliczalny, nieco szalony, moim skromnym zdaniem nie do końca normalny, ale co ja tam mogłem wiedzieć o stanie psychicznym jego kopułki? Wiadomo jednak było, że kobiety, by nie skrzywdził. Co do kobiet, które szanował, miał jakieś zasady i był tak zwanym pewniakiem. Miałem więc pewność, że Magda jest z nim bezpieczna, pomimo że pewnie niejednego liścia jej w życiu pociągnął. Lepsze jednak było to niż utrata młodości za kratkami, albo co gorsza poniesienie odpowiedzialności zwanej przez ludzi samosądem.
Najbardziej mnie jednak wkurwiało, że Szymon w branży się tak puszył. Udawał wielkiego mafiozę, a tak naprawdę nigdy w życiu nie widziałem jak zabijał. Poza tym miał za dużo serca, był za serdeczny i nie umiał się wyłączyć. To go z góry skreślało i dawało za dużo słabych punktów. Był świetnym taktykiem i tego nie mogłem mu w żaden sposób ujmować, ale brakowało mu tego czegoś, tej grozy, chęci mordu, zdobycia czegoś choćby po trupach. Coraz częściej dochodziłem do wniosku, że bez Peterwasa byłby nikim. Tych dwóch potrzebowało siebie jak ksiądz kurwy za zakrystią, a jednocześnie byli dla siebie nawzajem tym czym jest święcona woda dla diabła. Specyficzny układ, którego nigdy nie umiałem pojąć, bo nie znałem ich przeszłości.
Zobaczyłem jak obydwoje idą w moim kierunku. Szymon z Desperados niesionym w dłoni. Popijał sobie, a jego mimika wyrażała dziwne podniecenie, jakby zdenerwowanie i lekki strach. Poruszył brwiami, jakby dawał mi znaki, ale problem polegał na tym, że ja niczego nie rozumiałem. W końcu zaczął mówić:
To zabawne, jak się pomyśli ile człowiek dorosły może się nauczyć od dziecka. – Położył butelkę na ziemi i nachylił się do liny. Zaczął ją odwiązywać od pala.
Ja już nie chcę z tobą nigdzie płynąć – szepnąłem, podchodząc bliżej Ignasia.
Zaśmiał się. Hubert także był rozbawiony.
Kulejesz? – zauważył ten starszy.
Przeforsowałem się na siłowni – skłamałem i wymierzyłem Szymkowi lepę w plecy, gdy ten wciąż był pochylony.
Huk uderzenia rozszedł się po pustym porcie, co nie było wcale dziwne, zważywszy na to, że był niemal środek nocy.
Dziecko może nauczyć dorosłego nawet walczenia o swoje – kontynuował swój nudny tatowy temat, nieco się krzywiąc na twarzy po moim uderzeniu.
Wyprostował się tylko po to, by ponownie się nachylić, tym razem po butelkę. Uczynił kolejny łyk i podszedł bliżej Huberta. Przeczuwałem, że stanie się coś złego, ale nie sądziłem iż Szymon rozbije mu tę butelkę na głowie.
Ochujałeś!? – krzyknąłem, gdy Peterwas chwycił się za krwawiącą skroń.
Wydawało mi się, że mężczyzna widzi za mgłą, albo kręci mu się w głowie, bo wzrok miał rozbiegany. Szymon w tym czasie wyciągnął z bocznej kieszeni bojówek śrubokręt i nacelował na brzuch chrzestnego, jednocześnie drugą rękę zarzucając mu na kark.
Wystraszyłeś się, prawda? – zapytał Huberta, którego chyba wzięło na mdłości, ale i tak sięgnął po pistolet, który miał w kaburze pod pachą i idealnie skrojoną, modną, zapewne też drogą marynarka.
Ja całkowicie nie wiedziałem co się dzieje, ale kierowany jakimś instynktem, nie tylko się oparłem i obserwowałem całe zajście, ale także wycelowałem swoim glockiem w Peterwasa.
Strzel w niego, to ja strzelę w ciebie – uprzedziłem, gdy ten około czterdziestolopięciolatek przeładowywał.
Szymon był chyba znudzony, bo nawet zaczął ziewać. Odsunął się w tył i rzucił do nas pytanie, czy będziemy niczym kowboje na dzikim zachodzie, bo jeśli tak, to gdzieś na jachcie ma kapelusze, takie wpasowujące się w atmosferę.
Przecież to ty to zacząłeś! – zakrzyknąłem w jego kierunku.
Tak i ja to skończę – odparł i zaczął iść w stronę Huberta.
Nie zmuszaj mnie bym cię zastrzelił. Nie zbliżaj się! – nawoływał mężczyzna, a ja czułem się jakbym oglądał słabej jakości kino akcji.
W końcu padł strzał, a Szymon wygiął się bokiem nieco w tył, a potem kopnął w nadgarstek przeciwnika. Broń odleciała, sunąc po ciemnym i brudnym asfalcie. Ignaszak zakręcił śrubokrętem, a Peterwas wyprowadził prawy sierpowy. Wiedziałem, że Szymek na pięści nie ma z nim szans, ale narzędzie, które już wkrótce wylądowało w udzie Huberta, skutecznie dało mu kilka punktów przewagi.
Mam strzelić? – dopytywałem, gdy tych dwoje się tak okładało i toczyło po asfalcie.
Nie odpowiadali, więc zrezygnowałem z udzielenia któremukolwiek z nich pomocy. Odpaliłem papierosa. W końcu Peterwas poległ, a z jego uda i ramienia sączyła się krew.
Zachowałeś się niehonorowo, by tak ze śrubokrętem na nieuzbrojonego...
On też nie jest honorowy! – przerwał mi niezwykle ostro i polecił bym pomógł mu wtargać tego nic niewartego śmiecia na pokład.
Nie wiedziałem o co mu chodzi, ani jakie panowie mają z sobą porachunki, ale byłem pewny, że wkrótce się tego dowiem.
Na jachcie był całkiem pokaźny bar. Zacząłem z niego korzystać, a Szymon w tym czasie sadzał Huberta na krześle, takim obrotowym i biurowym. Przywiązywał go linią żeglarską, a potem użył kubełka do lodu i za jego pomocą oblał mężczyznę zimną wodą.
Budzimy się, budzimy, nie śpimy! – nawoływał.
Mścisz się za tę sukę? – zapytał słabo Hubert, ale Szymon w odpowiedzi tylko przy nim przykucnął, wymierzając plaskacza w twarz. – A więc o co? – dopytywał mężczyzna, plując na bok krwią.
Szymek wstał i podszedł do zlewozmywaka. Przemył dłonie oraz twarz. Krwawił mu łuk brwiowy oraz warga, a drugie oko zdawał się mieć mocno podbite. Szło się domyślić, że rano będzie pod nim widniał taki siniec, iż Magdy z pewnością nie zbyje byle jakim kłamstwem.
Nie za bardzo wiedziałem czym mam się zająć, więc zasiadłem w wygodnej loży z piwkiem w dłoni. Dobrze się czułem pośród tego wszechobecnego brązu i rudawego odcieniu drewna. Zapragnąłem też mieć taki jacht w przyszłości.
Spojrzałem na Ignaszaka, który zdejmował popielatą bluzę. Nijak pasowała mi ona do niego, ale gdy ją zdjął, to pojąłem po co ją założył. Pod tak luźnym ubraniem, nie odznaczała się kamizelka kuloodporna.
A gdyby strzelił ci w głowę? – przyszło mi na myśl i wypowiedziałem to na głos.
To bym miał kulkę w głowie – odpowiedział uradowany. – Ile go znasz? Ja niemal całe moje życie. On nigdy nie strzela w głowę. – Podszedł do Huberta, jednocześnie odrzucając kamizelkę wprost na mnie. Brunetowi za to wymierzył cios z pięści, ale na odlew.
Wow, to musiało boleć – skomentowałem na głos, gdy Hubert upadł na ziemie jak długi. Oczywiście poleciał wraz z krzesłem. – Nie rozpoczynasz czasami teraz wojny?
Skądże – syknął. – Wszystko dobrze przemyślałem. – Rzucił we mnie jakąś białą szmatką i nakazał przynieść broń Huberta, ale tak bym nie pozostawił na niej swoich odcisków palców, ani nie wymazał jego.
Czyli mam...
Tak. Chwyć za lufę i zamieć to szkło po Desperadosie. Zetrzyj też krew z chodnika. Specyfiki są w szafce pod zlewem.
Mam czyścić bruk!? – oburzyłem się.
Marcin, wyciągnąłem ciebie i moją siostrę z paki, co graniczyło z cudem. Należy mi się twoja wdzięczność. – Spojrzał na mnie znacząco, a ja wiedziałem, że i bez mrugnięcia okiem, by mnie zabił, zarówno teraz, jak i wtedy, ale coś go powstrzymywało.
Ja po prostu za dużo wiedziałem i swojego czasu byłem na tyle inteligentny, by spisać te informacje, pokserować pewne dowody i dobrze je ukryć, w miejscu, o którym ktoś wiedział i ten ktoś też by je ujawnił po mojej śmierci, a tym samym Szymon Ignaszak byłby skończony.
Ten raz jednak postanowiłem się ukorzyć i zrobić to co mi nakazał. Po wykonanej robocie powróciłem i położyłem pistolet na barowy blat. Dopiero teraz zauważyłem, że leżały na nim bordowe figi.
Magdy? – zapytałem, biorąc bieliznę w dwa palce.
Nie – odwarknął.
Zdradzasz ją? – dopytywałem, a Hubert mimo bólu prychnął żałośnie. – Czyli ją zdradzasz?
Daj temu spokój – zapragnął uciąć dyskusję, więc wyrwał majtki z mojej dłoni. – Podjąłeś decyzję, tak? – nawiązał do naszych poprzednich tematów, odnośnie umowy, na sto tysięcy, których na gwałt potrzebowałem.
Caroline będzie tutaj jeszcze dzisiaj.
Tak szybko przyleci? – zdziwił się.
Ona jest w Polsce, Szymon – odpowiedziałem, będąc wielce zdziwiony, że o tym nie wiedział. – Od bardzo dawna – dodałem, a on wtedy spojrzał na Huberta znacząco, jakby właśnie chciał nam obydwóm przekazać, że mógł się pomylić.
A więc to nie twoja sprawka? – zapytał chrzestnego, a ja zacząłem się śmiać.
Ja cały czas nie wiem za co obrywam – odpowiedział słabym głosem.
Nie ma to jak najpierw wykonać egzekucję, a potem dopiero poprowadzić rozprawę – rzuciłem kąśliwie i zacząłem rozwiązywać Peterowi dłonie.
Szymon cofnął się w tył i pewno poczyniłby te kroki dalej, gdyby nie natrafił na blat baru. Te majteczki wypadły mu z dłoni, a jego oczy zaszła mgła. Coś mi mówiło, że mój przyjaciel zaczyna tracić zmysły. Jeszcze nigdy nie działał na takiego wariata jak dzisiaj, ale byłem pewny, że Hubert, ani nikt z tych na wyższych stołkach mu takiej samowolki nie daruje. Dlatego wielce mnie zdziwiło, gdy Hubert stanął wyprostowany, choć z widocznym bólem na ustach. Podtrzymał się oparcia krzesła by nie upaść.
Szymek? Mały, co się dzieje? – zapytał z taką dziwną, niemal ojcowską troską w oczach.
Uśmiechnąłem się, bo w życiu nie słyszałem, by ktoś mówił do Szymona Mały.
Hubert wykonał kilka kroków i położył prawą dłoń na lewym ramieniu chrześniaka, a drugą ręką oparł się o blat.
Nalej no chłopaku whisky na znieczulenie. Pogadamy sobie. Co się takiego stało i ile to ma wspólnego z Karoliną, co?
To – odpowiedział Szymon i rzucił na blat jakieś zdjęcie. – Przyniósł mi to jakiś jaszczur – dodał.
Ja, co? – zapytałem.
Jaszczur – wysyczał przez zęby. – Niewiele osób wie, ale boję się tych gadów – przyznał. – Właściwie z żyjących to wie tylko Hubert i moja siostra.
Wie też twoja była żona, twa matka i ma córka – dopowiedział Peterwas. – Dlaczego w pierwszej kolejności pomyślałeś o mnie? Czy kiedykolwiek cię skrzywdziłem?
Najwięcej skorzystałeś na śmierci mojego ojca. – Odbił się od blatu, zabrał z sobą to co wcześniej na nim położył i ponownie wsunął do tylnej kieszeni dżinsów.
I to był powód by mnie zabić!? – zapytał podniesionym głosem. – Na mózg ci kurwa padło, szczeniaku!? Ludzi się nie skazuje na śmierć bez powodu, pod wpływem przypuszczeń. Przyjaciół się nie torturuje, nie katuje i nie zabija!
Przepraszam – szepnął, ale bez cienia skruchy w oczach.
A w dupie mam twoje przeprosiny. – Hubert podszedł na taką odległość, by móc Szymona uderzyć w bok głowy otwartą dłonią. Zabrał swój pistolet z blatu i syknął – popierdolony po mamusi jesteś, albo po tatuśku, kimkolwiek jest. – Wyszedł.
Chcesz coś powiedzieć? – zapytał, siadając naprzeciw mnie i porywając moją szklankę.
Wariujesz, stary – śmiałem zauważyć. – Ostatnio byłem ja, teraz Hubert. W takim tempie narobisz sobie więcej wrogów, niż ojciec Wirgiliusz miał dzieci.
Za dużo problemów mi ostatnio spadło na głowę – przyznał, napił się, i odchylił do tyłu. Przez chwilę wgapiał się w sufit, aż w końcu zamknął oczy. – Kiedy Karolina tu będzie? Chcę choć jedną sprawę doprowadzić do końca.
Chcesz ją zabić?
A ty ją skazać na śmierć? – odpowiedział pytaniem na pytanie. – To musi być twoja decyzja, Marcin. Jeśli jesteś niewinny i brzydzisz się jej czynem, tak jak i ja, to... po prostu powiedz tak, a ja wykonam egzekucję.
Egzekucję? – dopytywałem.
Zrobię jej to samo, co ona zrobiła temu dziecku. Zgotowaliście Charlotte piekło, które trwało dziewięć miesięcy i sam nie wiem czemu jeszcze siedzę z tobą przy jednym stole. Być może dlatego, że nie byłeś ojcem tego dziecka i nigdy się za niego nie uważałeś. Ona jednak była matką, powinna była je chronić. – Nagle spojrzał w moje oczy, nachylił się, opierając łokcie na blacie ławy barowej. – Jak ty człowieku zasypiasz każdej nocy? Jakim cudem patrzysz sobie w oczy w lustrze?
Takim samym jak ty – odpowiedziałem, wstając, ale na chwilę jeszcze przystanąłem. – Nie zabiłem tego dziecka – dodałem i zabrałem całą butelkę wódki z barku. – Możesz mi nie wierzyć, bo fakt faktem, że raz na tydzień któreś zdzieliłem, ale nigdy śmiertelnie. – Odkręciłem, napiłem się i skierowałem do wyjścia. – Zabij ją – syknąłem. – W ten sposób mnie od niej uwolnisz.
Czyli jeszcze zrobię ci przysługę? – dopytywał z żałosnym śmiechem.
Co z tymi dzieciakami? – zmieniłem temat.
Póki co są w domu dziecka. Muszę lecieć na ostatnią rozprawę.
Przywieziesz je tutaj?
Nie wiem. Może wyślę Tomka tam, by się nimi zaopiekował, albo znajdę im jakiś internat. Nie znam tych dzieci, ona mnie też nie. Jedno jest czarne.
Mulat to Justin – wspomniałem.
Justin. Dobrze wiedzieć. – Uśmiechnął się smutno i przechylił szklankę, jakby zupełnie zapomniał, że ma ją pustą.
Trzymaj się Szymon. – Wyszedłem.