Czytam = Komentuje

Anonimowi – podpisujcie się!


Zapraszam was na blog z dodatkami o "Otchłani szarości":

http://miejskie-opowiesci.blogspot.com

środa, 16 marca 2016

Sezon 1 - Część 41 - Mateuszek

(obrazek wrzucę w nocy, po pracy)
Uwaga! Część niesprawdzona. Zapewne są literówki!

MAKSYM TOMASZEWSKI

Siedząc naprzeciw Peterwasa, który swoją drogą wyglądał jakby się zderzył z czymś dużym, szybkim i nieprzejednanym, zastanawiałem się dlaczego on jeszcze siedzi. No bo nie potrafiłem zrozumieć dlaczego facet nie wstaje i nie rozwala tego, który mu nakopał. Tak przecież się czyniło, zdrady się nie tolerowało, a ataków na swoich nie kryło się milczeniem. Szymon sobie przejebał, a żył, chodził i całkiem dobrze się miewał. Zagryzłem zęby i popijałem herbatkę z cynamonem.
Smakuję ci? – zapytał nagle, przeliczając kolejny plik pieniędzy i chowając go do kasetki, zaraz po spięciu złotymi spinkami.
Spojrzałem na niego jak na wariata. On naprawdę pytał, czy smakuje mi herbatka? W ogóle dlaczego on mnie poczęstował herbatą, a nie tak jak zawsze wodą z plasterkiem cytryny albo średniej klasy whisky? Jeszcze nie zadałem tego pytania, a on już mi na nie odpowiedział:
Chcę byś miał trzeźwy umysł.
Uśmiechnąłem się. W tamtym okresie i przy nim, niewiele mówiłem. Miałem swoje prywatne problemy, grunt, który sypał się spod nóg i sprawę do rozwiązania. Musiałem przyskrzynić ich wszystkich, złapać na gorących uczynkach i przypieprzyć im przed oczy dowodami tak mocnymi, by najlepsi prawnicy nie byli w stanie ich odeprzeć. To była sprawa honoru, bo odgórnie ktoś jeszcze prowadził tę sprawę, a ja nie lubiłem konkurencji. Zawsze działałem sam, bo nawet gdy miałem partnera, to chodziliśmy swoimi drogami i dzieliliśmy się zadaniami. To nie było tak jak w tych głupich, kryminalnych serialach, gdzie jeden za drugiego skakałby w ogień. Tu było życie i co tu dużo gadać – każdy martwił się o swoje. Tamtego dnia jednak do mnie dotarło, że gangster potrafi być o wiele bardziej ludzki niż policjant i to nawet taki gangster jak Hubert. Moment, gdy podniósł na mnie swój wzrok, podczas zamykania kasetki i powiedział „Miej Szymka na oku”, był takim przełomowym momentem w mojej karierze tajniaka. Z początku sądziłem, że chodzi mu o to bym pilnował sukinsyna, bo według niego coś kombinuje, ale „Szymek” użyte zamiast „Szymon”, dziwnie ociepliło wizerunek samego Peterwasa.
A coś się dzieje? – dopytywałem, czyniąc kolejny łyk herbatki z cynamonem.
Hubert dziwnie się zasępił. Ruszał brwiami, co było oznaką, że choć słowa cisną mu się na usta, to on nie wie jakich użyć.
Przełknął ślinę i rozejrzał się dookoła.
Muszę iść do dzieciaków. Potrenować ich trochę – wyznał.
Po co to robisz? – bardziej mi się wymsknęło, niż było świadomym pytaniem.
Peterwas wstał i zdjął zegarek, odkładając go do specjalnego pudełeczka.
Każdy musi coś robić, by jego życie nie było puste.
Pieniędzy ci wystarcza, więc wątpię byś...
Myślisz, że życie można zapełnić tylko meblami, samochodami i zegarkami!? – wydarł się. Pierwszy raz widziałem jak stracił nad sobą panowanie, choć trwało to tylko chwilę.
Wtedy pojąłem, że dla Huberta Szymon jest ważny, choć zwykle traktował go odgórnie, niczym dzieciaka, co jeszcze nie umie samodzielnie stawiać kroków w tym ponurym półświatku.
Nie ma co dzielić świata na pół, na dobrych i złych, bo po jednej i drugiej stronie barykady jest dokładnie tak samo. Tyle tylko, że wrogowie nagle zamieniają się w przyjaciół, a przyjaciele stają się wrogami. W końcu kto da ci gwarancje na to, że pies będzie bardziej lojalny od ulicznika? Nikt.
Może i nikt, ale ja nigdy nie rozumiałem ludzi, którzy zadają takie długie pytania, tylko po to, by potem udawać błyskotliwych i odpowiadać na nie samemu sobie, na dodatek jednym słowem.
Kiedyś tak dzieliłem świat, wiesz? A potem okazało się, że jestem w błędzie. Życie pokazało mi, że największa kurwa może być najlepszą matką, a najgorszy sukinsyn, co handluje kobietami, tak jak chińczyk ryżem, może być najwspanialszym z mężów, ale tylko i wyłącznie dla swojej żony. Bardzo nie podobało mi się, to co pokazało mi życie, bo udowodniło mi, że sędzia, stojący na czele prawa może znęcać się nad rodziną, ksiądz może molestować ministrantów, a nauczyciel może wykorzystywać naiwność uczennic. Ludzie, którym mamy ufać, mamy ich szanować i pokładać w nich jakieś tam nadzieje, mogą okazać się większymi zwyrodnialcami, niż nam się wydaje. Myślałeś kiedyś o tym w ten sposób, Maksymie? – dopytywał, rozwiązując jednocześnie krawat i rozpinając guziki koszuli.
Musiałem przyznać, że nie. Nie myślałem nigdy jak on, bo nie chciałem, bo po prostu tak było łatwiej. Ja ścigałem złych chłopców, a nie bawiłem się w jasnowidztwo i doszukiwanie zła w tych dobrych.
Podczas kiedy ja się zastanawiałem nie tyle nad słowami swojego szefa, a nad tym do czego one tak właściwie mają nas przybliżać, w sensie zmierzać, to on już zdążył się przebrać w dresowe spodnie i białą bluzę, która zupełnie mu nie pasowała. Nie te lata, nie ten styl, nie ten człowiek po prostu. Teraz wyglądał jak każdy, przeciętny, pracujący w fabryce, na jakieś hali produkcyjnej, by dopomóc córce czy synowi do wykarmienia i wyedukowania pierwszych dzieci, by mieli lepiej. Nagle do mnie dotarło, że gdybym mijał takiego Huberta na ulicy, to nawet nie zwróciłbym na niego większej uwagi. W życiu nie pomyślałbym, że facet ma pieniądze, że ma taką furę, a co dopiero o tym, że ma broń w sejfie i potrafi jej używać.
Nie odpowiedziałem mu nic na wcześniejsze pytanie, a i on nie kontynuował tego tematu. Zabrał mnie w dziwne miejsce. Inne niż wszystkie sale treningowe do tej pory. Tu było biednie, a ja już odwykłem od biedy, a nawet przeciętności się oduczyłem. Trwałem przy gangsterach z najwyższej półki, pijałem najdroższe koniaki i paliłem kubańskie cygara na co dzień, więc nagłe przestawienie się na herbatkę i kościelną salkę dla dzieci, było dla mnie jakbym transportował się do innego, gorszego świata. Uderzenie było brutalne, bolesne, choć nie miało nic wspólnego z fizycznością, to jednak było namacalne, niczym dotyk plugawej kurwy. Peterwas tym dziwnym zabiegiem, sprawił, że zacząłem się zastanawiać, kim ja już kurwa właściwie jestem. Za każdym razem miałem inne imię, inne nazwisko, inne papiery pokończonych szkół, których progów nigdy nie przestąpiłem. Żyłem na cudzych papierach, na nieistniejących korzeniach rosłem i wtapiałem się w otoczenie, którego wcześniej nie znałem, a nagle stawało się moim domem. Spędzałem z tymi ludźmi więcej czasu, niż z własną matką i nadawałem na nich, przez co powinienem się czuć jak ktoś z nożem na gardle, mogącym przeciąć krtań przy jednym niewłaściwym ruchu, a ja dziwnie czułem się jakbym był u siebie, w swojej skórze, w swoim małym, misternie utkanym pałacu. Z czasem przestawałem się ich bać, zaczynałem im ufać i choć starałem się nie nawiązywać z nimi żadnych bliższych relacji, a przynajmniej nie czynić tego szczerze, to potrafiłem ich lubić, szanować, doceniać. Żyłem w nieustannej obawie, że kiedyś zechcę przejść na ich stronę, nawet kosztem tego iż nigdy już nie będę w stanie spojrzeć w oczy własnemu, lustrzanemu odbiciu.
W nich wszystkich było coś dziwnego. Hubert był za bardzo dystyngowany, jak na naukę walk najmłodszych, pospolitych. Szymon natomiast był za bardzo pospolity i zwyczajny, jak na salony i dzieła sztuki, którymi się otoczył. Przy Magdzie odnosiłem nieustanne wrażenie, jakby była brudną, szmacianą lalką, wciśniętą w szklany pałac i choć poruszała się po nim niczym baletnica, to coś sprawiało, że ona sama czuła się jak słoń w składzie porcelany. Do tego wszystkiego dochodził jeszcze Piotr i Marcin, którzy łypali na siebie spojrzeniami, pełnymi nienawiści, a ja nie rozumiałem o jaki z nieistniejących grali bój toczą. No i była Marlena – pierwsza z żon Szymona, matka nastolatki, kobieta wyglądająca na szczęśliwą i pełną sukcesów, z dziwnym kryształem smutku i zawodu w oczach.
Peterwas się zmęczył. Zaproponował tym dzieciakom ze świetlicy, że wyśle mnie po pizzę i napoje. Nie wnikałem, dlaczego te bachory są na świetlicy kościelnej i dlaczego siostry zakonne wpuściły tam gangstera. Nie lubiłem dzieci, nigdy nie chciałem mieć własnych.
Kiedy już wychodziłem, Hubert dogonił mnie, by dać mi pieniądze na zakupy i powiedział coś specyficznego, jak na niego, na dodatek ze łzami w oczach:
Przypominają mi córkę.
Przecież nigdy jej nie lubiłeś. Zawsze mówisz...
Wolę jej nie lubić, bo tak łatwiej udawać, że się nigdy nie kochało. Jest jak ja. Mamy tak podobne charaktery, że żarliśmy się od kiedy tylko zaczęła zabierać głos w poważnych dyskusjach, a zaczęła to robić bardzo wcześnie. – Uśmiechnął się w sposób dziwnie żałosny, jakby samego siebie było mu szkoda. – Ona już pewnie nawet nie... nie sądzę by mnie pamiętała.
Bywa i tak – rzuciłem bez zbędnego rozczulania się i ruszyłem w stronę samochodu.
Zaczęło padać, ale pomimo tego Peterwas podążył za mną i powstrzymał mnie przed otwarciem drzwi. Nie miał na sobie bluzy. Wnioskowałem po tym jak drżał, że jest mu zimno, bo szczerze wątpiłem, by wzmianka o córce wzbudziła w nim aż takie emocje, by się trząsł.
Boję się o Szymka – powiedział twardo. – Jest nieswój. Taki... Maksym, on...
Od kiedy się jąkasz? – zapytałem z laką drwiną i przyganą. Nie mogłem okazywać zainteresowania tematem, choć cholernie byłem ciekawy o co też Ignaszaka może podejrzewać jego wierny papuga.
Szymon kiedyś brał – odpowiedział, a ja poczułem, jak jakaś pętelka się rozwiązuje i być może wiadomość o byłym nałogu Szymona okaże się być czymś przydatnym. – Nie mógł sobie z wieloma sprawami poradzić. Upierał się, że ma nad tym kontrolę i faktycznie jakąś miał, bo nigdy nie był w monarze, ani na detoksie, ale... – Przyłożył pięść do ust, a deszcz lujnął na nas niczym z węża ogrodowego.
Po twarzy Peterwasa toczyły się krople i nie wiedziałem, czy są to łzy, czy to ciągle tylko deszcz. Stawiałem raczej na to drugie.
Szymon... dowiedz się po prostu czy on coś bierze – dokończył już bardzo poważnym tonem. Widać było, że ponownie zebrał się do kupy. – Muszę to wiedzieć, bo on jest niepewny. Popełnia wiele błędów, a te mogą być tragiczne w skutkach, choć są bardzo pospolite i podstawowe. Jego poczynania mogą zaszkodzić nam wszystkim.
Okay – rzuciłem odbijając wzrokiem w bok. – Przyjrzę się mu. Co brał?
Kokainę, ale częściej zwykłą fetę.
Podpytam Magdę.
Wątpię, by ona. Nie sądzę, by jej się zwierzał.
Nie musi – odparłem z wesołym uśmieszkiem. – Jeśli wciąga, to wolno dochodzi, albo nie dochodzi wcale. Naćpani kolesie są kapryśni w łóżku. Szukają po bokach, bo myślą, że żony ich nie zadowalają, a naprawdę, to przez prochy nie odczuwają takiej satysfakcji jakiej powinni.
Naprawdę? – zdziwił się i przygryzł dolną wargę.
Od razu na myśl przyszła mi Magda, która niemal przy każdym „naprawdę” czyniła tak samo. Zacząłem zachodzić w myśl jak Peterwas może jej tak mocno nie lubić, skoro są do siebie tak bardzo podobni i wtedy nagle coś zaczęło nawiedzać moje brudne odmęty dziwnych, niesklasyfikowanych jeszcze myśli.
Miałeś córkę, tak? Ile ma teraz lat?
Hubert się zaśmiał i poklepał mnie po policzku.
Moja tajemnica – oznajmił i zdawał się sam to liczyć. – Jakieś... Boże... z dwadzieścia pięć, może trzy. Mamy dwa tysiące czternasty, tak?
Wyśmiałem go, a on w końcu pozwolił mi wsiąść do wozu. Odjechałem, nieświadomy, że wiozę pasażera na gapę. Poczułem się dziwnie dopiero na światłach. Zatrzymałem się i spojrzałem w lusterko. Coś się ruszało pod kocami. Peeterwas lubił wędkować więc ciągle miałem nadzieję, że pod tymi kocami jest jakaś przynęta, albo sam łup. Przełknąłem ślinę i zamknąłem oczy. Chciałem sięgnąć po broń do schowka, ale był pusty.
Cukierek, albo psikus – usłyszałem kobiecy głos i poczułem jak ktoś przykłada mu lufę do skroni.
Kątem oka zerknąłem i choć postać była ubrana na czarno i nie widziałem twarzy, to czułem nieodparte wrażenie, że to mężczyzna. Jego muskulatura na to wskazywała.
Mogę dać mordoklejkę – odpowiedziałem z uśmiechem. Starałem się robić dobrą minę do złej gry i nie okazywać strachu, ale gdy nakazano mi się odwrócić i ujrzałem maskę jaszczurki, to... no cóż, poczułem się jakbym był w jakimś horrorze. Nie mogłem jednak nic zrobić, bo ciągle ten ktoś miał mnie na muszce.
Zjedź na pobocze – znowu ten sam melodyjny, kobiecy głosik.
Zjechałem, a potem wysiadłem tak jak mi nakazano i podniosłem ręce do góry. Mężczyzna, bo to musiał być facet, bo wyższy był ode mnie, konkretnie mnie okrążył i podstawił pod mój nos jedną, jedyną fotografię.
Na zdjęciu był chłopiec.
Weź – usłyszałem.
Chwyciłem. Odwróciłem to zdjęcie instynktownie. Przeczytałem napis i zamarłem. Data nie mówiła wiele, ale już samo miejsce było mi znane. Choć Lena napomniała o nim tylko raz. To był moment, gdy Leon przeglądał jakieś stare, odnalezione w pudle fotografie. Zdenerwowała się. Pierwszy raz widziałem jak potrząsnęła własnym dzieckiem. Zabroniła mu tego ruszać.
Kim jest ten chłopiec? – pytał niezrażony blondynek.
Chrześniakiem – syknęła i spojrzała na mnie znacząco. Potem wrzuciła to zdjęcie do komody, a gdy poszła do toalety, to ja po nie sięgnąłem. Na zdjęciu widniał ten sam plac zabaw i ten sam budynek w tle, a co ważniejsze, na fotografii Magdy była widoczna tabliczka, głosząca iż to dom samotnej matki.
Otrząsnąłem się z tamtego wspomnienia i ponownie okręciłem zdjęcie, by móc przyjrzeć się chłopcu z fotografii.
Szymon ma drugą część – usłyszałem kobiecy głos, ale dobiegający gdzieś z kieszeni jaszczura, więc domyśliłem się, że jest puszczany z dyktafonu. – Masz tydzień, by odnaleźć Mateuszka.
Przy imieniu chłopca, ten głos się dziwnie załamał, jakby zbierało mu się na płacz. Zacząłem się zastanawiać kto szuka tego szczyla i czy czasami nie jego własna matka. No i ponad wszystko zacząłem się zastanawiać co Magda ma z tym wszystkim wspólnego, no i Szymon... on miał drugą część, choć jeszcze nie wiedziałem czego to ma być część, ale być może to ona miała wpływ na to o czym mówił Peterwas. Może Szymek wcale nie powrócił do wciągania śniegu nochem, a zderzył się z... cholera, z czym?

sobota, 13 lutego 2016

Sezon 1 - Część 40 - Skazać kogoś na śmierć


MARCIN ANDRZEJAK

Ja i Janek nieszczególnie się lubiliśmy. Najprościej rzecz ujmując – mieliśmy swoje bloki techniczne i malowaliśmy zupełnie innymi kredkami, oraz na innym poziomie. Ja byłem niczym taki Picasso, a jemu było bliżej do tego faceta od słoneczników, którego nazwiska nigdy nie pamiętałem i za to też dostałem kiedyś mierny na plastyce. Mieliśmy jednak po drodze – jechaliśmy w tę samą stronę, więc postanowiłem zrobić mu przyjemność, obarczając go moim towarzystwem i dzięki temu nie musiałem tłuc się pociągiem. Udręką jednak były dla nas wspólne wieczory w hotelu. Zamieszkiwaliśmy jeden pokój z dwoma łóżkami, każde pod inną ścianą.
Jak z Emi? – zagadnąłem do szwagra, bo nuda już tak bardzo mi doskwierała, że nie potrafiłem dłużej utrzymać jadaczki za zębami.
Dobrze – odparł głosem bez wyrazu i dalej obracał kostką Rubika.
Wkurwiał mnie niemiłosiernie czynnością jaką wykonywał, dlatego telefon od Szymona stał się dla mnie wybawieniem. Szybko uniosłem się z łóżka, na którym wcześniej leżałem, chwyciłem za dresową bluzę i wyszedłem zatrzaskując za sobą drzwi, wcześniej tylko rzucając, że będę wcześnie, co było równoznaczne z tym, że wrócę nad ranem.
Szymon mówił dziwnie, nieco chaotycznie, jakby jakimś tandetnym szyfrem, którego ja nie rozumiałem, choć usilnie się starałem. Dokapowałem jednak o jakie miejsce mu się rozchodzi, tak więc wiedziałem gdzie mam się stawić. Nie lubiłem tego promu, w czym chyba nie ma niczego dziwnego, jeśliby sobie przypomnieć, że to właśnie tam mój kumpel wbił mi nóż w udo. Szymon jednak już taki był. Nieobliczalny, nieco szalony, moim skromnym zdaniem nie do końca normalny, ale co ja tam mogłem wiedzieć o stanie psychicznym jego kopułki? Wiadomo jednak było, że kobiety, by nie skrzywdził. Co do kobiet, które szanował, miał jakieś zasady i był tak zwanym pewniakiem. Miałem więc pewność, że Magda jest z nim bezpieczna, pomimo że pewnie niejednego liścia jej w życiu pociągnął. Lepsze jednak było to niż utrata młodości za kratkami, albo co gorsza poniesienie odpowiedzialności zwanej przez ludzi samosądem.
Najbardziej mnie jednak wkurwiało, że Szymon w branży się tak puszył. Udawał wielkiego mafiozę, a tak naprawdę nigdy w życiu nie widziałem jak zabijał. Poza tym miał za dużo serca, był za serdeczny i nie umiał się wyłączyć. To go z góry skreślało i dawało za dużo słabych punktów. Był świetnym taktykiem i tego nie mogłem mu w żaden sposób ujmować, ale brakowało mu tego czegoś, tej grozy, chęci mordu, zdobycia czegoś choćby po trupach. Coraz częściej dochodziłem do wniosku, że bez Peterwasa byłby nikim. Tych dwóch potrzebowało siebie jak ksiądz kurwy za zakrystią, a jednocześnie byli dla siebie nawzajem tym czym jest święcona woda dla diabła. Specyficzny układ, którego nigdy nie umiałem pojąć, bo nie znałem ich przeszłości.
Zobaczyłem jak obydwoje idą w moim kierunku. Szymon z Desperados niesionym w dłoni. Popijał sobie, a jego mimika wyrażała dziwne podniecenie, jakby zdenerwowanie i lekki strach. Poruszył brwiami, jakby dawał mi znaki, ale problem polegał na tym, że ja niczego nie rozumiałem. W końcu zaczął mówić:
To zabawne, jak się pomyśli ile człowiek dorosły może się nauczyć od dziecka. – Położył butelkę na ziemi i nachylił się do liny. Zaczął ją odwiązywać od pala.
Ja już nie chcę z tobą nigdzie płynąć – szepnąłem, podchodząc bliżej Ignasia.
Zaśmiał się. Hubert także był rozbawiony.
Kulejesz? – zauważył ten starszy.
Przeforsowałem się na siłowni – skłamałem i wymierzyłem Szymkowi lepę w plecy, gdy ten wciąż był pochylony.
Huk uderzenia rozszedł się po pustym porcie, co nie było wcale dziwne, zważywszy na to, że był niemal środek nocy.
Dziecko może nauczyć dorosłego nawet walczenia o swoje – kontynuował swój nudny tatowy temat, nieco się krzywiąc na twarzy po moim uderzeniu.
Wyprostował się tylko po to, by ponownie się nachylić, tym razem po butelkę. Uczynił kolejny łyk i podszedł bliżej Huberta. Przeczuwałem, że stanie się coś złego, ale nie sądziłem iż Szymon rozbije mu tę butelkę na głowie.
Ochujałeś!? – krzyknąłem, gdy Peterwas chwycił się za krwawiącą skroń.
Wydawało mi się, że mężczyzna widzi za mgłą, albo kręci mu się w głowie, bo wzrok miał rozbiegany. Szymon w tym czasie wyciągnął z bocznej kieszeni bojówek śrubokręt i nacelował na brzuch chrzestnego, jednocześnie drugą rękę zarzucając mu na kark.
Wystraszyłeś się, prawda? – zapytał Huberta, którego chyba wzięło na mdłości, ale i tak sięgnął po pistolet, który miał w kaburze pod pachą i idealnie skrojoną, modną, zapewne też drogą marynarka.
Ja całkowicie nie wiedziałem co się dzieje, ale kierowany jakimś instynktem, nie tylko się oparłem i obserwowałem całe zajście, ale także wycelowałem swoim glockiem w Peterwasa.
Strzel w niego, to ja strzelę w ciebie – uprzedziłem, gdy ten około czterdziestolopięciolatek przeładowywał.
Szymon był chyba znudzony, bo nawet zaczął ziewać. Odsunął się w tył i rzucił do nas pytanie, czy będziemy niczym kowboje na dzikim zachodzie, bo jeśli tak, to gdzieś na jachcie ma kapelusze, takie wpasowujące się w atmosferę.
Przecież to ty to zacząłeś! – zakrzyknąłem w jego kierunku.
Tak i ja to skończę – odparł i zaczął iść w stronę Huberta.
Nie zmuszaj mnie bym cię zastrzelił. Nie zbliżaj się! – nawoływał mężczyzna, a ja czułem się jakbym oglądał słabej jakości kino akcji.
W końcu padł strzał, a Szymon wygiął się bokiem nieco w tył, a potem kopnął w nadgarstek przeciwnika. Broń odleciała, sunąc po ciemnym i brudnym asfalcie. Ignaszak zakręcił śrubokrętem, a Peterwas wyprowadził prawy sierpowy. Wiedziałem, że Szymek na pięści nie ma z nim szans, ale narzędzie, które już wkrótce wylądowało w udzie Huberta, skutecznie dało mu kilka punktów przewagi.
Mam strzelić? – dopytywałem, gdy tych dwoje się tak okładało i toczyło po asfalcie.
Nie odpowiadali, więc zrezygnowałem z udzielenia któremukolwiek z nich pomocy. Odpaliłem papierosa. W końcu Peterwas poległ, a z jego uda i ramienia sączyła się krew.
Zachowałeś się niehonorowo, by tak ze śrubokrętem na nieuzbrojonego...
On też nie jest honorowy! – przerwał mi niezwykle ostro i polecił bym pomógł mu wtargać tego nic niewartego śmiecia na pokład.
Nie wiedziałem o co mu chodzi, ani jakie panowie mają z sobą porachunki, ale byłem pewny, że wkrótce się tego dowiem.
Na jachcie był całkiem pokaźny bar. Zacząłem z niego korzystać, a Szymon w tym czasie sadzał Huberta na krześle, takim obrotowym i biurowym. Przywiązywał go linią żeglarską, a potem użył kubełka do lodu i za jego pomocą oblał mężczyznę zimną wodą.
Budzimy się, budzimy, nie śpimy! – nawoływał.
Mścisz się za tę sukę? – zapytał słabo Hubert, ale Szymon w odpowiedzi tylko przy nim przykucnął, wymierzając plaskacza w twarz. – A więc o co? – dopytywał mężczyzna, plując na bok krwią.
Szymek wstał i podszedł do zlewozmywaka. Przemył dłonie oraz twarz. Krwawił mu łuk brwiowy oraz warga, a drugie oko zdawał się mieć mocno podbite. Szło się domyślić, że rano będzie pod nim widniał taki siniec, iż Magdy z pewnością nie zbyje byle jakim kłamstwem.
Nie za bardzo wiedziałem czym mam się zająć, więc zasiadłem w wygodnej loży z piwkiem w dłoni. Dobrze się czułem pośród tego wszechobecnego brązu i rudawego odcieniu drewna. Zapragnąłem też mieć taki jacht w przyszłości.
Spojrzałem na Ignaszaka, który zdejmował popielatą bluzę. Nijak pasowała mi ona do niego, ale gdy ją zdjął, to pojąłem po co ją założył. Pod tak luźnym ubraniem, nie odznaczała się kamizelka kuloodporna.
A gdyby strzelił ci w głowę? – przyszło mi na myśl i wypowiedziałem to na głos.
To bym miał kulkę w głowie – odpowiedział uradowany. – Ile go znasz? Ja niemal całe moje życie. On nigdy nie strzela w głowę. – Podszedł do Huberta, jednocześnie odrzucając kamizelkę wprost na mnie. Brunetowi za to wymierzył cios z pięści, ale na odlew.
Wow, to musiało boleć – skomentowałem na głos, gdy Hubert upadł na ziemie jak długi. Oczywiście poleciał wraz z krzesłem. – Nie rozpoczynasz czasami teraz wojny?
Skądże – syknął. – Wszystko dobrze przemyślałem. – Rzucił we mnie jakąś białą szmatką i nakazał przynieść broń Huberta, ale tak bym nie pozostawił na niej swoich odcisków palców, ani nie wymazał jego.
Czyli mam...
Tak. Chwyć za lufę i zamieć to szkło po Desperadosie. Zetrzyj też krew z chodnika. Specyfiki są w szafce pod zlewem.
Mam czyścić bruk!? – oburzyłem się.
Marcin, wyciągnąłem ciebie i moją siostrę z paki, co graniczyło z cudem. Należy mi się twoja wdzięczność. – Spojrzał na mnie znacząco, a ja wiedziałem, że i bez mrugnięcia okiem, by mnie zabił, zarówno teraz, jak i wtedy, ale coś go powstrzymywało.
Ja po prostu za dużo wiedziałem i swojego czasu byłem na tyle inteligentny, by spisać te informacje, pokserować pewne dowody i dobrze je ukryć, w miejscu, o którym ktoś wiedział i ten ktoś też by je ujawnił po mojej śmierci, a tym samym Szymon Ignaszak byłby skończony.
Ten raz jednak postanowiłem się ukorzyć i zrobić to co mi nakazał. Po wykonanej robocie powróciłem i położyłem pistolet na barowy blat. Dopiero teraz zauważyłem, że leżały na nim bordowe figi.
Magdy? – zapytałem, biorąc bieliznę w dwa palce.
Nie – odwarknął.
Zdradzasz ją? – dopytywałem, a Hubert mimo bólu prychnął żałośnie. – Czyli ją zdradzasz?
Daj temu spokój – zapragnął uciąć dyskusję, więc wyrwał majtki z mojej dłoni. – Podjąłeś decyzję, tak? – nawiązał do naszych poprzednich tematów, odnośnie umowy, na sto tysięcy, których na gwałt potrzebowałem.
Caroline będzie tutaj jeszcze dzisiaj.
Tak szybko przyleci? – zdziwił się.
Ona jest w Polsce, Szymon – odpowiedziałem, będąc wielce zdziwiony, że o tym nie wiedział. – Od bardzo dawna – dodałem, a on wtedy spojrzał na Huberta znacząco, jakby właśnie chciał nam obydwóm przekazać, że mógł się pomylić.
A więc to nie twoja sprawka? – zapytał chrzestnego, a ja zacząłem się śmiać.
Ja cały czas nie wiem za co obrywam – odpowiedział słabym głosem.
Nie ma to jak najpierw wykonać egzekucję, a potem dopiero poprowadzić rozprawę – rzuciłem kąśliwie i zacząłem rozwiązywać Peterowi dłonie.
Szymon cofnął się w tył i pewno poczyniłby te kroki dalej, gdyby nie natrafił na blat baru. Te majteczki wypadły mu z dłoni, a jego oczy zaszła mgła. Coś mi mówiło, że mój przyjaciel zaczyna tracić zmysły. Jeszcze nigdy nie działał na takiego wariata jak dzisiaj, ale byłem pewny, że Hubert, ani nikt z tych na wyższych stołkach mu takiej samowolki nie daruje. Dlatego wielce mnie zdziwiło, gdy Hubert stanął wyprostowany, choć z widocznym bólem na ustach. Podtrzymał się oparcia krzesła by nie upaść.
Szymek? Mały, co się dzieje? – zapytał z taką dziwną, niemal ojcowską troską w oczach.
Uśmiechnąłem się, bo w życiu nie słyszałem, by ktoś mówił do Szymona Mały.
Hubert wykonał kilka kroków i położył prawą dłoń na lewym ramieniu chrześniaka, a drugą ręką oparł się o blat.
Nalej no chłopaku whisky na znieczulenie. Pogadamy sobie. Co się takiego stało i ile to ma wspólnego z Karoliną, co?
To – odpowiedział Szymon i rzucił na blat jakieś zdjęcie. – Przyniósł mi to jakiś jaszczur – dodał.
Ja, co? – zapytałem.
Jaszczur – wysyczał przez zęby. – Niewiele osób wie, ale boję się tych gadów – przyznał. – Właściwie z żyjących to wie tylko Hubert i moja siostra.
Wie też twoja była żona, twa matka i ma córka – dopowiedział Peterwas. – Dlaczego w pierwszej kolejności pomyślałeś o mnie? Czy kiedykolwiek cię skrzywdziłem?
Najwięcej skorzystałeś na śmierci mojego ojca. – Odbił się od blatu, zabrał z sobą to co wcześniej na nim położył i ponownie wsunął do tylnej kieszeni dżinsów.
I to był powód by mnie zabić!? – zapytał podniesionym głosem. – Na mózg ci kurwa padło, szczeniaku!? Ludzi się nie skazuje na śmierć bez powodu, pod wpływem przypuszczeń. Przyjaciół się nie torturuje, nie katuje i nie zabija!
Przepraszam – szepnął, ale bez cienia skruchy w oczach.
A w dupie mam twoje przeprosiny. – Hubert podszedł na taką odległość, by móc Szymona uderzyć w bok głowy otwartą dłonią. Zabrał swój pistolet z blatu i syknął – popierdolony po mamusi jesteś, albo po tatuśku, kimkolwiek jest. – Wyszedł.
Chcesz coś powiedzieć? – zapytał, siadając naprzeciw mnie i porywając moją szklankę.
Wariujesz, stary – śmiałem zauważyć. – Ostatnio byłem ja, teraz Hubert. W takim tempie narobisz sobie więcej wrogów, niż ojciec Wirgiliusz miał dzieci.
Za dużo problemów mi ostatnio spadło na głowę – przyznał, napił się, i odchylił do tyłu. Przez chwilę wgapiał się w sufit, aż w końcu zamknął oczy. – Kiedy Karolina tu będzie? Chcę choć jedną sprawę doprowadzić do końca.
Chcesz ją zabić?
A ty ją skazać na śmierć? – odpowiedział pytaniem na pytanie. – To musi być twoja decyzja, Marcin. Jeśli jesteś niewinny i brzydzisz się jej czynem, tak jak i ja, to... po prostu powiedz tak, a ja wykonam egzekucję.
Egzekucję? – dopytywałem.
Zrobię jej to samo, co ona zrobiła temu dziecku. Zgotowaliście Charlotte piekło, które trwało dziewięć miesięcy i sam nie wiem czemu jeszcze siedzę z tobą przy jednym stole. Być może dlatego, że nie byłeś ojcem tego dziecka i nigdy się za niego nie uważałeś. Ona jednak była matką, powinna była je chronić. – Nagle spojrzał w moje oczy, nachylił się, opierając łokcie na blacie ławy barowej. – Jak ty człowieku zasypiasz każdej nocy? Jakim cudem patrzysz sobie w oczy w lustrze?
Takim samym jak ty – odpowiedziałem, wstając, ale na chwilę jeszcze przystanąłem. – Nie zabiłem tego dziecka – dodałem i zabrałem całą butelkę wódki z barku. – Możesz mi nie wierzyć, bo fakt faktem, że raz na tydzień któreś zdzieliłem, ale nigdy śmiertelnie. – Odkręciłem, napiłem się i skierowałem do wyjścia. – Zabij ją – syknąłem. – W ten sposób mnie od niej uwolnisz.
Czyli jeszcze zrobię ci przysługę? – dopytywał z żałosnym śmiechem.
Co z tymi dzieciakami? – zmieniłem temat.
Póki co są w domu dziecka. Muszę lecieć na ostatnią rozprawę.
Przywieziesz je tutaj?
Nie wiem. Może wyślę Tomka tam, by się nimi zaopiekował, albo znajdę im jakiś internat. Nie znam tych dzieci, ona mnie też nie. Jedno jest czarne.
Mulat to Justin – wspomniałem.
Justin. Dobrze wiedzieć. – Uśmiechnął się smutno i przechylił szklankę, jakby zupełnie zapomniał, że ma ją pustą.
Trzymaj się Szymon. – Wyszedłem.

niedziela, 31 stycznia 2016

Zła opowieść o złych bohaterach! - To się nie zmieni.



Ktoś mi kiedyś powiedział, że w pisaniu chodzi o to, by najlepiej oddać rzeczywistość, ale nie tę naszą, a tę bohaterów, tę stworzoną przez nas samych. Ponoć chodzi też o to by stworzyć bohaterów, z których każdy będzie inny, z których niektórzy będą do siebie podobni, inni zupełnie odmienni. Sztuką jest nakreślić ich indywidualności, by każdy miał swój sposób myślenia, ubierania, mówienia, własne wspomnienia, plany na przyszłość.
Zawsze mi się więc wydawało, że bohaterowie nie są autorem, nie są też czytelnikami. Oczywiście, że z niektórymi ich zachowaniami możemy się zgadzać, niektóre mogą nam się kojarzyć z czymś co i nas w życiu spotkało, ale w opowiadaniu przeżyli to oni, a nie my i tego się trzymajmy.
Moim zdaniem też nie trzeba bohatera lubić, by o nim czytać. Ja osobiście wolę, gdy coś wzbudza we mnie złe emocje, niż gdy nie wzbudza we mnie żadnych, albo za mocno atakuje mnie watą cukrową. Jednak to już zależne jest od indywidualnych upodobań czytelnika. Dlatego ja rozumiem jeśli kogoś odrzuca ta opowieść i zachowania jej bohaterów. Akceptuje więc rezygnacje z czytania i odejście, a nawet szanuję taką decyzję, bo ja też czasami rezygnuję z czytania czegoś co po prostu mi się nie podoba, ale nie że nie podoba mi się zachowanie bohatera bo jest złe i nie przedstawia sobą nic dobrego, a po prostu nie podoba mi się w jaką stronę wszystko zmierza, nie widzę w czymś sensu, choć nie przeczę, że to sens może mieć, tylko po prostu w mój gust nie trafiło. Tak samo może być z moim opowiadaniem.
Zaznaczam jednak iż Otchłań szarości, to opowieść o patologi. Nie będzie tu walki dobra ze złem, z nastawieniem na to, że to dobro musi zwyciężyć. Tu też momentami zacierają się gracie i jakieś złe działanie zostaje wykonane dla czyjegoś dobra, a dobre działanie dla czyjegoś zła, by nim zaszkodzić.
Przede wszystkim jednak Otchłań szarości, to opowieść fabularna, a nie poradnik, czy blog mający za zadanie wypowiadać wojnę przemocy. Ta historia nie została stworzona po to, by pokazać jak kobieta wyrywa się od męża kata i samoczynnie staje na nogi. Nie napisałem jej po to, by pokazać jak wygląda taka walka z samą sobą, by zdobyć siły na odejście. Nie stworzyłem też związku Magdy i Szymona po to by przekonać kogoś do życia w takich relacjach, choć są ludzie co tak żyją i nawet ostatnio padł zarzut, że brakowało sceny pocieszenia, i że nie było słowa bezpieczeństwa, a być musiało. Nie, ta osoba się myli. Nie musiało być żadnego pocieszenia ani słowa bezpieczeństwa, bo tu właściwie nic nie musi być, a co najwyżej może, a jak jest, to ja o tym decyduję, bo to ja tworzę bohaterów i ich relacje. Magda i Szymon to nie jest żaden wzór ani związku BDSM 24/7, ani wzór typowej przemocy domowej, czyli standardowe typy kata i ofiary. Oni są po prostu postaciami opowiadania fabularnego, którzy zachowują się w taki, a nie inny sposób, postępują tak a nie inaczej, a to wszystko układa się w pełną fabułę i ma wpływ na późniejsze wydarzenia, ale czy zmierzać to będzie w dobrą stronę i zaprowadzi do happy endu... no tego to już ja wam nie obiecuję.
Po co stworzyłem tę opowieść? Dla zabawy. Naprawdę bawiło mnie i nadal bawi, tworzenie tylu postaci, każdej z inną psychiką i innych sposobem bycia. Fajnie jest mi się bawić w przedstawianie punktu widzenia złego bohatera i w odwracanie go w dobry, pisanie jego własnych usprawiedliwień, ale to wcale nie znaczy, że on postępuje dobrze, i że nie spotka go za to kara. Z drugiej strony też nie ma co liczyć na pojawienie się jakiegoś samozwańczego mesjasza, który wypowie walkę temu złu, które w Otchłani jest na takim porządku dziennym. Dobro nie zawsze zwycięża ze złem, a nawet dobro nie zawsze jest czystym dobrem, zło też nie zawsze zostaje ukarane, a coś zdobyte w nielegalny sposób, nie zawsze zostaje przestępcy odebrane. Na tym się skoncentrujmy przy czytaniu i nie miejmy pretensji, że zły bohater nie cierpi, a dobry dostaje po dupie. Możecie się na to oczywiście wkurzać i oceniać zachowania bohaterów po swojemu, oraz w przypływie emocji pisać jakbyście to drogie panie wsadziły penisa takiego bohatera do sokowirówki i mnie też to bawi – czytanie waszych opinii na temat bohatera, oskarżanie go i usprawiedliwianie, gdybanie co też on ma w głowie – naprawdę przyjemnie się to czyta w waszych komentarzach.
Na koniec jeszcze raz was uczulę na to, że naprawdę można zrezygnować z czytania, jeśli komuś się nie podoba. Nie chodzi o to, że ma się podobać zachowanie bohaterów i być przez czytelników popierane i odbierane jako dobre, ale o to, że niektórzy lubią czytać o tym co złe, brudne, wyuzdane, pełne przemocy i ich to nie gorszy. Mają o tym własne zdanie, piszą je w komentarzach, ale lubią, gdy coś wzbudza w nich emocje, niekoniecznie pozytywne. Rozumiem jednak jeśli dla kogoś to co jest na Otchłani to za dużo, bo ja mam na przykład w odwrotną stronę i choć lubię sobie poczytać o romantycznej kolacji, delikatnym seksie i pozytywnym teście ciążowym, gdy dziecię było planowane od dawna, dawna, to jednak jak jest przesyt takich dobrych wiadomości, a całe opowiadanie to bajka, gdzie happy endy są co drugi rozdział, to mnie to przytłacza i można by rzec, że przygniata mnie taka wata cukrowa, i później, gdy nie widzę żadnych zmian i ogólnie mi się nie podoba, choć napisane jest dobrze, zachowania bohaterów są godne pochwały, a oni wiodą życie o jakim marzą niemal wszyscy, to i tak nie jestem w stanie tego znieść i się usuwam. Dlatego rozumiem i szanuje tych co nie mogą znieść nadmiaru przemocy na Otchłani szarości, ale ja uprzedzałem, że to opowieść w której jest za dużo gangsterki, za dużo seksu i za dużo przemocy (jeśli się nie mylę, to nawet jest to napisane w opisie). Dlatego każdy tu przybywa na swoją własną odpowiedzialność i nie będę miał wyrzutów sumienia, jeśli po przeczytaniu tej lektury jakiś wariat zakatuje swoją żonę, a żona zdradzi męża. Opowieść nie ma zadania przekonywać do wykonywania tego o czym się w niej przeczytało, bo to nie jest poradnik, ani instrukcja, ani nic z tych rzeczy.
Na koniec, ale to już naprawdę na koniec, dodam, że nie tylko obraz przemocy na Otchłani się pojawia. Tutaj też będą dobre momenty. Będą za niedługo starania Marcina o Annę, jego adorowanie jej, zmienianie się stopniowo dla niej, no i swojego rodzaju dojrzewanie do roli męża i ojca, w jakiej pewnie teraz nikt z was nie umiałby Marcina obsadzić. Jednak czy będzie on dobrym mężem i ojcem? A czy są dobrzy mężowie i ojcowie? Pewnie, tak, ale dla każdego to dobry znaczy coś innego, a ideałów i tak nie ma. Ja o ideałach na pewno nie zamierzam pisać, więc musicie się przygotować i na wzloty, i na upadki tej pary. U Szymona i Magdy też będą wzloty i upadki, a to że ktoś określił Szymona mianem Guru, wynoszonego przeze mnie na wyżyny, no to to też nie jest prawdą. Jemu się udaje i powodzi, ale to teraz. Nie ma jednak w życiu osoby, której by się zawsze wszystko udawało i jemu też kilka razy w całej powieści poślizgnie się noga, i czeka go niejeden bolesny upadek.
Bohaterów jednak nie zamierzam zmieniać. Są jacy są i jacy być mieli. Nigdy nie miałem zamiaru tworzyć ideałów. Tutaj, na Otchłani szarości, każdy miał być na swój sposób zły, mieć coś za uszami i móc się poszczycić jakimś złym występkiem, który przez większość z was nie będzie pochwalany. Tacy być mieli i zostali stworzeni dla takiej a nie innej fabuły, a ona z kolei została stworzona dla tych co chcą o niej czytać, choć nie mają zamiaru jej popierać. Naprawdę możecie się w komentarzach wyżywać i nawet oskarżać bohaterów, kląć na nich, pisać cobyście z nimi zrobili, obrażać ich i ja nie będę miał tego za złe, jednak nie piszcie mi, że powinienem ich zmienić, bo tej prośby ani żądania nie spełnię. Możecie pisać co by waszym zdaniem się przydało dodać, czego ująć, a ja waszą propozycję rozważę, nie zamierzam jednak się do was zawsze ze wszystkim dostosowywać.
To tyle i przy okazji informuję, że w przyszłym tygodniu postaram się dodać kolejną część, jak i streszczenia oraz bohaterów, ale też odwiedzić większość z waszych blogów, bo dawno mnie wszędzie nie było i myślę, że niektórzy z was za mną tęsknili, prawda? Nawet jeśli nie, to ja się za niektórymi z waszych bohaterów stęskniłem, więc zamierzam ich ponownie odwiedzić.
Pozdrawiam.

środa, 27 stycznia 2016

Aksjologiczne bieguny - Ważne, przeczytajcie do końca!


BOHATER NIE RÓWNA SIĘ AUTOR

Przez rozmowę jaka się wywiązała w tym małym czatowym okienku, poczułem się w obowiązku wyjaśnić pewną sprawę.
Zacznijmy od tego, że Magda, Anna, Natalia, Szymon, Marcin i inni bohaterowie to postacie fikcyjne, ale jednak ludzkie. Dlatego nie oczekujcie ode mnie, że ja będę tłumaczył ich zachowania i ich usprawiedliwiał, bo tworząc to opowiadanie, nie miałem na celu przekonywać was do takich zachowań jakie są w nim opisywane. Nie miałem na celu byście się zgadzali z każdym krokiem każdego, jednego bohatera, ani byście nawet każdy z jego kroków rozumieli.
Ludzie są różni, różnie myślą i różnie postępują. Niekiedy się z nimi zgadzamy, innymi razy nie. Niekiedy ich rozumiemy, a innymi nie. Jedno jest pewne – niektórych zachowań nie zrozumiemy nigdy, choć ktoś inny będzie szukał na nie usprawiedliwienia i doszukiwał się w nich logiki.
Podam bardzo obrazowy przykład matki zezwalającej na katowanie swoich pociech. Rozumiecie kobietę, która zezwala na to, by jej konkubent bił jej dzieci, nawet do nieprzytomności? Pewnie niejeden psycholog uważałby, że taka kobieta sama jest ofiarą, że jest pod wpływem tego mężczyzny, że powinna przysługiwać jej terapia i jeszcze potem start w nowe życie, by ją ludzie palcem nie wytykali. Inni uważaliby, że taką należy zamknąć na długie lata, albo nawet na dożywocie, jeszcze inni, że zabić, a jeszcze inni (tacy jak ja), że skazać ją na to samo co przeżywały jej własne dzieci.
Bohaterowie w moim opowiadaniu też są różni i na różne sposoby sami się skazują i sami się też wybraniają, dlatego tylko przedstawienie bohaterów było w narracji trzecioosobowej, a tak opowiadanie jest prowadzone w pierwszej osobie, by właśnie nikt mi nie zarzucił, że na przykład poglądy Szymka, to moje poglądy, na dodatek oparte na kłamstwie i nieprawdzie historycznej. Szymon uważa, że mężczyźni kiedyś mieli władze nad kobietami – ja też tak uważam i tego nie kryję. Sądzę, że tak było, pomimo że może nie miało to jakiegoś zapisu w prawie cywilnym, a kodeks karny obejmował możliwości sądzenia wyroków za przemoc fizyczną i psychiczną (nie wiem czy obejmował, czy też nie – nigdy w to nie wnikałem). Prawda jednak jest taka, że kobiety przysięgały mężczyznom posłuszeństwo i to przed ołtarzem, w Biblii też jest swoisty zapis o tym, że Adam będzie panował nad Ewą, no i historia jednak potwierdza, że kobiety bywały przez mężów bite, czasami nazywane to jest karceniem, czasami policzkiem, jeszcze innymi razy po prostu biciem czy maltretowaniem. Czy ci mężowie robili to zgodnie z prawem? Nie wiem, ale wydaje mi się, że ogólnie to większość społeczeństwa, dawała na to przyzwolenie, zwłaszcza, że to głównie mężczyźni byli wtedy przy sterach, bo to oni rządzili, a kobietki to nawet praw wyborczych nie miały. Szymon więc jakby usprawiedliwia, albo uwarunkowuje swoje postępowanie tym, że kiedyś tak było, a on jest staroświecki (tak na prosty rozum), ale to on to usprawiedliwia – bohater, nie autor, a czy wy kupujecie jego usprawiedliwienie, zgadzacie się z jego poglądami, czy też nie zgadzacie ale widzicie w tym logikę i go rozumiecie, to już nie moja sprawa, bo osądzacie postać, bohatera, Szymona, a nie mnie. Tak naprawdę nawet nie oceniacie mojej wiedzy historycznej, ani moich wiadomości o prawie jakie kiedyś obowiązywało, ale jego wiedzę i jego wiadomości, które on przekazuje, głównie Magdzie (liczcie się też z tym, że może blefować).
Wracając do bohaterów. Jeśli szukacie tutaj zawsze poprawnych zachowań, które każdy będzie w stanie zaakceptować i zrozumieć, to ja osobiście pokazuje wam drzwi, bo opowiadanie nie jest stworzone po to, by usprawiedliwiać pewne ludzkie zachowania, ani też po to by je tłumaczyć. Opowiadanie jest kontrowersyjne już w tym momencie, a będzie jeszcze gorzej – ostrzegam. I może się też tak zdarzyć, że zdania czytelników będą się rozbiegać, bo jesteśmy różni, mamy różne doświadczenia i różnie myślimy – to co dla jednego jest patologią, dla innego może być normą, a dla jeszcze innego rajem – zdawajmy sobie z tego sprawę.
Wracając do Magdy i Szymona. Ja osobiście nie uważam, że Szymon się nad Magdą znęca i piszę o tym głośno. Dodam też, że nie akceptuję tego co on robi, ale Magda się zgodziła. Wiedziała co robi i pomimo tego co się dzieje, i tego jak on ją traktuje to ona nie zgłasza chęci odejścia, dalej z nim sypia, dalej się o niego troszczy, dalej pozwala mu się obejmować – daje więc przyzwolenie i pokazuje, że nie ma nic przeciwko temu, by on ją bił. Mało tego – zgoda była też ustna, bo on podczas oświadczyn postawił sprawę jasno i wyjaśnił jak będzie wyglądało ich życie. Oczywiście Magda mogła wtedy się zgodzić, a teraz mogło jej się odwidzieć, bo każdy ma prawo do zmiany zdania, ale... czy gdyby mi na przykład odwidziała się wierność, to miałbym prawo tak po prostu skoczyć sobie w bok, czy wypadałoby poinformować żonę o moim nagłym zamiłowaniu do poligamii i dać jej szansę na to by nie być hańbioną zdradami męża, by mogła po prostu zadecydować, czy chce żyć ze mną mimo że nie będzie jedyna, czy woli odejść i dać mi wolną rękę – OD RAZU ZAZNACZAM, ŻE TO TYLKO PRZYKŁAD! Piję po prostu do tego, że jeśli Magdzie się odwidziały zasady na jakie się zgodziła na samym początku, to powinna usiąść i pogadać o tym z mężem i zadecydować, czy zmieniają coś razem, czy idą na jakiś kompromis, czy ona odchodzi, bo on nie ma zamiaru niczego zmieniać, a ona nie jest w stanie dłużej akceptować bicia. Oczywiście wielu z was może uważać inaczej niż ja. Może sądzić, że Szymon Magdę uzależnił i ona jest ofiarą, do której ktoś powinien wyciągnąć rękę i pokazać jej, że można żyć inaczej. Może też ktoś uważać, że Szymon nawet pomimo zgody Magdy, znęca się nad nią, bo nie ma prawa uderzyć żony wcale.
Myślę, że tutaj moglibyśmy się rozwodzić także na tematy klapsa wymierzonego w pupę dziecka, gdzie w prawie jest zakazany, a przez wielu ludzi wciąż akceptowany, uważany za metodę wychowawczą, naturalną reakcję, za porażkę, za siłę, za złe lub dobre wychowanie – tutaj rozbieżność poglądów jest znaczna. Nawet zwolennicy dzielą się na: można w gniewie, można ale tylko na spokojnie, może ale kobieta, można ale lekko, pasem od czasu do czasu, ojciec nie może bo ma za ciężką rękę, raz na rok, tylko w skrajnych przypadkach i inne takie zdania, wypowiedzi można by sobie tutaj przytaczać. I ja naprawdę, nie będę chciał tłumaczyć na przykład poglądów Marcina i usprawiedliwiać jego rękoczynów w stosunku do małych dzieci, bo to, że Marcin powie „jako ojciec miałem prawo dać w dupę”, nie znaczy, że ja tak uważam, a że on, a nawet jeśli uważałbym tak samo, to nie znaczy, że mam na to zapis prawny, zgodę sądu, czy prokuratora, czy Bóg wie kogo jeszcze. Takie rzeczy jak „miałem prawo” ludzie zazwyczaj określają według siebie, to oni są punktem odniesienia, a nie kodeks karny, cywilny, czy jakikolwiek inny. Dlatego nie chciałbym potem czytać komentarzy typu „pokaż mi cytat, zapis w konstytucji lub w prawie cywilnym, że on naprawdę miał takie prawo”, ale można odnieść taki komentarz do Marcina „Ciekawe skąd on wytrzasnął takie prawo i czy ma na to zapis w kodeksie lub konstytucji”.
Myślę, że czytelnicy muszą odłączyć bohaterów od autora. Piszę ja, ale wypowiadają się oni – fikcyjny choć ludzcy bohaterowie. Opowiadanie zawiera ich poglądy, ich prawa i ich obowiązki, oraz to jak zaopatrują się na różne tematy, jak radzą sobie z życiem, co akceptują, a co potępiają. Opowiadanie zawiera ich punkt myślenia, a nie mój. Oni sami siebie bronią, sami siebie tłumaczą i ja nie muszę szukać poparcia w argumentach na ich sposób myślenia, mówienia i zachowania. Są jacy są, tacy mają być i nigdy nie mieli być lepsi. Oczywiście bardzo dobrze, że piszecie jak ich widzicie, bo przyjemnie mi się czyta taką odmienność – paletę barw, tyle że złożoną z poglądów na tematy poruszone w opowiadaniu. Jednak to czy rozumiecie danego bohatera, czy też nie... no cóż, nie jest to błędem – jedni zrozumieją, inni nie, jedni poprą, inni zganią (tak jak z tą matką co dała katować własne dzieci – jedni znajdą na to usprawiedliwienie, inni nie, a jeszcze inni nawet podanego na tacy usprawiedliwienia nie zaakceptują, bo dla nich takiego czynu nie da się usprawiedliwić niczym i już). Mamy prawo do różnicy w poglądach i do własnego zdania, ale ciągle pamiętajmy, że bohater = autor – to mylne pojęcie, bo bohater nie jest odzwierciedleniem autora, nie ma jego zachowań, jego myśli, ani nie podziela jego poglądów.
Tak naprawdę na tapetę wziąłem Szymka, potem trochę Marcina, ale to się tyczy również Anki. Dla jednych jej wyniosłość i patrzenie z góry jest karygodne, ale zrozumiałe, a inni uważają, że zachowuje się niedorzecznie, bo każdy zasługuje na szansę, nawet taki Marcin. Z kolei Natalia dla jednych z was jest puszczalska, dla innych tylko rozrywkowa i wolna, a jeszcze inni nie umieją zrozumieć dlaczego dziewica oddała się akurat takiemu Marcinowi i to jeszcze na pierwszym spotkaniu. Nie oczekujcie, że ja wam wytłumaczę podejście Anki i Natalii w taki sposób, że każdy nagle je zrozumie i zacznie choćby w minimalnym stopniu popierać, bo to nie o to chodzi byście na siłę coś rozumieli, bo to, że czegoś nie rozumiecie w tym przypadku wcale nie znaczy, że jesteście ograniczeni czy głupi. Po prostu Otchłań szarości, to opowiadanie, które ocenia się nie tylko wiedzą, ale także, a może właśnie przede wszystkim doświadczeniem, bo to z przeżyć czytelników wynikają ich poglądy na tematy w opowiadaniu zawarte. To czy ktoś się zgadza na klapsa czy też nie, czy dla niego jest metodą wychowawczą czy porażką, czy jest prawem rodzica czy bezprawiem podyktowanym przez państwo – tutaj zawsze będzie panowała rozbieżność poglądów, a one będą wynikać z tego jakimi prywatnie jesteśmy ludźmi, z tego co przeżyliśmy, ile widzieliśmy na własne oczy.
Oczywiście nie mam nic do tego, że ktoś mi wytknie, że coś niejasno napisałem, gdzieś popełniłem błąd, i inne takie (jeśli uczni to kulturalnie i nie prześmiewczo), ale już komentarz typu „to co piszesz jest obrzydliwe” jest bardzo nie na miejscu, no bo co ja ma na to odpowiedzieć? Super, ale nigdy nie miało być tanim, nudnym, słodkim romansem pachnącym fiołkami? To zawsze miało być obrzydliwe, kontrowersyjne, bolesne i na swój sposób też bardzo życiowe? Pamiętajcie, że komentując Otchłań szarości, komentujecie głównie bohaterów, ich zachowania, ich poglądy i ich relację między sobą. Macie prawo do swojego zdania, macie prawo myśleć odmiennie niż większość, ale też macie prawo podążać za tłumem, a nawet być poprawnymi politycznie. Tutaj króluje wasze prawo własnej opinii na tematy, o których zazwyczaj się nie mówi, bo zwyczajnie nabiera się wodę w usta i udaje, że problemu nie ma. Macie też prawo do anonimowości, więc jeśli ktoś się wstydzi bycia szczerym z nicku, to zawsze może to uczynić anonimowo. Może też się wywiązać jakaś zażarta dyskusja, a nawet kłótnia, bo nie oszukujmy się, przy nawet temacie głupiego klapsa można sobie skoczyć do oczu, bo ktoś bardzo broni praw dziecka, a ktoś inny broni prawa rodzica i podaje przykład, że on sam dostał od czasu do czasu i jakoś żyje, i urazu na psychice nie ma, na swoje życie też się w dzieciństwie nie miał ochoty targnąć. Takich tematów kontrowersyjnych, gdzie o kłótnie jest o krok w Otchłani szarości jest znacznie więcej – przemoc domowa, kara śmierci, oko za oko, seks podczas miesiączki, analny czy taki bez okazania szacunku, związek z dużą różnicą wieku, poglądy na bezrobocie i zasiłki, a nawet słynny ostatnio temat zwany „500 zł na drugie i kolejne dziecko”. Dlatego dyskutując podawajmy argumenty, ale jeśli ktoś ich nie uznaje, to mu ich nie wciskajmy na siłę, bo to że coś dla nas jest argumentem, dla innego nim być nie musi, może być zwykłym banialukiem. Mamy prawo rozmawiać, gdybać, argumentować, ale pamiętajmy, że każdy ma prawo do własnego zdania i własnej opinii i nie wolno jej wyśmiewać, choć można potępiać, byle nie za ostro i nie sprzeczać się na siłę.
Przykład dyskusji jakie dopuszczam:
Moim zdaniem bezrobotnym powinno się odciąć zasiłki, nie pracujesz, nie jesz.
A moim zdaniem takim ludziom trzeba pomagać, bo w Polsce nie ma pracy.
Nie przekonuje mnie argumentacja, że nie ma pracy, jak ktoś chce to zawsze coś znajdzie, choćby na czarną i za najniższą krajową, albo jeszcze niższą.
Czyli ma się dać wykorzystywać?
A co? Lepiej jak wykorzystuje nas, byśmy go utrzymywali z naszych podatków? Ja nie chce być niewolnikiem i tyrać na pana co narobi dzieci i całe dnie siedzi przed telewizorkiem, jeszcze z piwkiem w jednej ręce i papieroskiem w drugiej. Nie chcę też harować na leni i darmozjadów, bo to co państwo zabiera mnie na nich, wolałbym przeznaczyć na przykład na lepsze buty dla własnego dziecka, w końcu to moje pieniądze, ja je zarobiłem, chcę z nimi zrobić co będę chciał, a nie mieć mus utrzymywania takich ludzi.
I przykład dyskusji jakich nie dopuszczam:
Moim zdaniem dobrze zrobił, klaps to nie przemoc.
W prawie jest to karalne.
A co mnie prawo obchodzi, to moje dziecko, jeśli uznam, że mam prawo do klapsa, to mam.
Jesteś pojebany powinni ci dziecko zabrać, powinno się to teraz zgłosić.
Jak widzicie i w jednej, i w drugiej dyskusji ci co się wypowiadali się z sobą nie zgadzali. W tej pierwszej jednak była zachowana jakaś kultura i można było ją ciągnąć i ciągnąć, gdyby ktoś miał ochotę, lub zakończyć, bo strony były tak silnie trzymające się swojego, że raczej by się nie spotkały nigdzie pośrodku. Natomiast w tej drugiej, no cóż, ja rozumiem obronę praw dziecka, ale też nie umiałbym poprzeć poglądu „kocham nie biję”, bo co to znaczy? Że matce która urodziła, wykarmiła, wychowała, pomogła na studiach i teraz bawi wnuka, miałbym zarzucić, że nie kochała swojego syna, czy też córki bo dała w tyłek dwa czy trzy szybkie raz do roku? Nie śmiałbym tego zrobić. Ja bym nie śmiał. Mógłbym napisać, że się z tym nie zgadzam, że wielokrotnie pewnie mogła się powstrzymać i postąpić inaczej, ale nie zarzuciłbym komuś, że nie kochał bo posunął się do rękoczynów, nie obrażałbym też takiej matki, że jest pojebana, ani bym jej nie groził, że gdzieś ją zgłoszę, więc broniąc swojego zdania, starajmy się, to robić z wyczuciem. Ja wiem, że nie zawsze się da, że emocje często ponoszą, jest takie wrzenie krwi, i tak dalej, ale chociaż się starajmy. Nie chodzi o to, by akceptować zdanie każdego, ale by tolerować różnorodność i odmienność poglądów, bo nasze punkty widzenia zależą od punktu siedzenia i tego cośmy... co każdy z nas przeżył, może się więc zdarzyć tak, że będziemy jak aksjologiczne bieguny i ja osobiście nie widzę w tym niczego złego, bo gdyby wszyscy byli tacy sami i w każdej kwestii mieli podobne zdanie, to świat byłby wtedy cholernie nudny.

niedziela, 24 stycznia 2016

Sezon 1 - Część 39 - Czas ponieść konsekwencje


SZYMON IGNASZAK

Nieczęsto wspominałem własną matkę, ale tej nocy nie mogłem zasnąć pomimo niebotycznego zmęczenia. To dlatego od początku nie chciałem tego seksu. Wiedziałem, że będę miał wyrzuty sumienia, albo raczej poczucie winy. Nie chodziło nawet o to, że rano miałem ją ukarać, ale po prostu... nie byłem w stanie jej zadowolić i coraz częściej odbijało się to echem w mojej głowie. Niby mówiła, że jest zadowolona z naszego seksu, a mięśnie jej cipki kurczyły się i zaciskały wokół mojego penisa, ale nie było w tym pasji, takiej jak podczas rozpoczynania gry wstępnej. Brakowało... nie wiem czego brakowało jej, bo robiłem wszystko, by jej dogodzić. Kajdanki pojawiły się w chwili, gdy powiedziała, że podnieca ją sam szczęk ich zaciskania na nadgarstkach, potem były dilda, wibratory, analne kulki, kuleczki Venus i inne zabaweczki, ale i tak nie było oczekiwanego efektu. Mnie po prostu brakowało jej zaangażowania. W pewnym momencie Magda przestawała działać, a zaczynała myśleć. Miała jakąś blokadę, której nie umiałem rozgryźć, ale ona skutecznie odbierała jej możliwość wydawania z siebie głośniejszych jęków, krzyków ekstazy, czy ruchów wicia się po całym łóżku. Za każdym razem, nie ważne jak dobrego wstępu byśmy nie mieli, ona po prostu w pewnym momencie sztywniała. Co miałem zrobić? Co właściwie mogłem zrobić więcej? W chwili wzburzenia, wyrzucić jej, że kurwy lepiej udają orgazm niż ona go przeżywa? Czy to byłoby fair? Była moją żoną, a więc czy naprawdę na sto procent udany seks jest taki ważny? Czy w ogóle istniał udany na sto procent seks? Właściwie to odpowiedzi na te pytania nie były ważne, bo miałem do Magdy, jak i do kobiet prostytuujących się za duży szacunek by nazywać je kurwami. Co innego, gdy jakaś puszczała się w barze z dopiero co spotkanym – tak, to była kurwa, bo ona nie miała powodów, tylko chcicę jak kotka w rui. Prostytutki były inne, wyłączały umysł, traktowały seks jak zadanie, niczym prawdziwą i legalną pracę, którą starały się wykonywać jak najlepiej.
Właśnie rozmyślanie o prostytutkach, przywołało do mojej głowy wspomnienie matki. Moment, gdy siedziałem przy stole i odrabiałem lekcje, jednocześnie popijając ciepłe kakao. Ona zmywała naczynia. Miała na sobie krótką spódniczkę i brak bluzki. Biały jak śnieg stanik.
Wymyśliłeś już co chcesz dostać na urodziny? – zapytała. – Tylko jak znowu powiesz, że tatę, to zapewniam, że cię odstrzelę, przy pomocy twojej procy.
Nie mam już jej – odpowiedziałem dalej kreśląc ślaczki. – Gumka strzeliła. Uderzyła mnie w nos.
Ale nie krwawisz? – zapytała odkładając ostatni talerz na plastikową, zieloną suszarkę. – Szyć też nie trzeba.?
Jestem cały – odpowiedziałem radośnie.
No to wróćmy do twoich urodzin, królewiczu. Łyżwy by cię ucieszyły? W tamtym roku chciałeś łyżwy, a ja nie miałam na nie pieniędzy.
A teraz masz?
Mam – odpowiedziała, uśmiechając się, wytarła wilgotne ręce i zaczęła się obracać w poszukiwaniu bluzki.
Właśnie jej użyłaś, mamo.
Nie mądrz się, bo cię żadna kobieta w przyszłości nie zechce, a ja nie doczekam się wnuków – warknęła zirytowana i wrzuciła bluzkę do pralki wirnikowej, pomimo że ta nie była włączona. – Nie ucz się dziś. Jutro sobota. – Zabrała zeszyt sprzed moich oczów. – I tak już jesteś mądry. Nie możesz być mądrzejszy, bo będę się głupio czuła, gdy będzie mnie poprawiało własne dziecko – zażartowała.
Będziesz jutro w domu? Wyjdziemy na sanki?
Szymek... za tydzień – odpowiedziała poważnie i usiadła na drugim, ostatnim krześle jakie mieliśmy w kuchni. – Obiecuję, że za tydzień nawet z tobą pozjeżdżam, ale jutro idę do pracy. Sąsiadka przyjdzie do ciebie, odgrzać ci obiad, tylko ją wpuść, a nie tak jak ostatnio, krzyczałeś z pokoju, że nikogo nie ma w domu.
Bo byłem sam – rzekłem uskarżając się. – Samemu nie wolno otwierać.
Tylko obcym. Znajomym możesz.
Kto jest znajomy?
Sąsiadka.
Każda?
Westchnęła i przewróciła oczami.
Taki upierdliwy to chyba jesteś po mojej matce. – Sięgnęła do lodówki po czerwony lakier do paznokci. – Jak możesz to przynieść mi lusterko i szminkę, tylko czerwoną.
Wychodzisz do pracy? – zapytałem wstając, ale poszedłem na korytarz i przyniosłem całą jej kosmetyczkę i lusterko w plastikowej obudowie, takie z nóżką do postawienia.
Dlaczego tak sądzisz?
Malujesz się. – Oparłem się łokciami na krześle i zabujałem, a potem dostrzegłem zielony samochodzik i wsunąłem tam rękę z zamiarem dosięgnięcia go.
Ktoś do mnie przychodzi.
Będzie twoim mężem?
Nie, będzie klientem. Poczekasz w kuchni i nie będziesz przeszkadzał, dobrze? Zrobię ci wcześniej budyń na kolację.
Przed chwilą był obiad.
To zjesz na deser! – uniosła się. – Szymon, przepraszam.
Usiadłem na krześle i położyłem podniesiony z podłogi samochodzik na stole.
Za co?
Nie powinnam na ciebie krzyczeć, królewiczu. – Przyłożyła dłoń do mojego policzka i potarła delikatnie, następnie pocałowała czoło i usta. – Dziś przyjdzie do mnie praca do domu.
Jaka?
Taki pan, ale nie wychodź z kuchni, dobrze?
Chcesz go poderwać i się z nim ożenić?
Wyjść za mąż. Mówi się wyjść za mąż i nigdy nie wyjdę za mąż, to ci mogę obiecać.
Była to jedna z wielu obietnic jakich nie dotrzymała, ale wtedy nie mogłem o tym wiedzieć i jak każde dziecko, ciekawe wielu spraw, dopytywałem dlaczego i dlaczego.
Bo nie chcę aby mi obcy mężczyzna mojego dzieciaka tłukł i po kątach rozstawiał. Jak jakiś frajer ma się panoszyć po moim domu, tylko po to by było mi lepiej, to ja pierdolę takie lepiej. Z kulą u nogi w postaci mężczyzny wcale nie jest kobiecie lżej, ale ty będziesz wyjątkiem. Wychowam cię na dżentelmena.
Nie miałem wtedy pojęcia co znaczy słowo „dżentelmen”. Matka jeszcze jedynie rzuciła, że zamiast mieć męża, to ona już woli dalej robić to co robi i przerwał nam dzwonek do drzwi. Przyszedł klient, za wcześnie, a ona nawet nie zdążyła mi zrobić budyniu. Próbowałem sam i nawet się udało, bo wiele razy ją obserwowałem jak robiła, ale gdy chciałem ściągnąć garnek z gazu i przelać ulubiony czekoladowy smak do głębokiego talerza jak do zupy, to rękaw mojej rozpiętej koszuli się zajął ogniem, a ja krzyknąłem przerażony. Wtedy wbiegł Hubert Peterwas. Odkręcił kran i zalał ogień letnią wodą. Płakałem ze strachu i z bólu, bo choć mocno się nie oparzyłem, to mężczyzna bez koszulki w sposób żelazny ściskał moją dłoń.
Nie znoszę dzieci – rzucił wsuwając drugi rękaw koszuli na siebie i zapinając ją. – Ale i tak już skończyliśmy – dodał rzucając banknot na stół.
Matka była oszołomiona. Zupełnie nie zwracała uwagi na jego słowa ani czyny. Była zajęta uspokajaniem mnie i oglądaniem z każdej strony, czy oby na pewno jestem cały.
Spierz go, to w przyszłości będzie ostrożniejszy – dorzucił Hubert na odchodne i trzasnęły za nim drzwi.
Nie lubię go – poskarżyłem się.
Ja też go nie lubię, ale nie martw się, bo on tu nie zamieszka. Nie będziemy też słuchali jakiegoś gówniarza z bogatego domu, jednak póki ma forsę, to będzie tu przychodził, rozumiesz Szymon?
Będę wtedy u pani sąsiadki! – krzyknąłem z pretensją i odepchnąłem rodzicielkę od siebie.
Ale nie pokazuj humorków, chcesz iść do komunii, muszę cię ochrzcić, a Hubert to jedyna osoba, którą znam i która ma bierzmowanie. No i jest jeszcze sąsiadka, ale musisz mieć dwóch rodziców chrzestnych.
Nie chcę by był moim tatom! – krzyknąłem zbulwersowany i zacząłem tupać nogami. – Nawet chrzestnym! – dodałem nieco ciszej, ale za to krzesłem rzuciłem z taką siłą, że doleciało do drzwi. Zabrałem swój samochodzik i wyszedłem na klatkę schodową, do kolegów, który siedząc na schodach oglądali świerszczyki ukradzione z samochodu ojca jednego z nich.
Wolisz brunetki czy blondynki, Szymek? – zapytał jeden z nich.
A co to znaczy? – zapytałem, przysiadając się do nich. Zbiłem wzrok w goliznę przedstawioną na fotografiach, a niedługo później zacząłem ją rysować. Najpierw szkicowałem ołówkiem, potem były kolorowane kredkami, w końcu zacząłem malować, a nauczyciele, zamiast uznać mój talent, gdy chwaliłem się swoimi dziełami kolegom na szkolnym korytarzu, to szarpali mnie za uszy i wpisywali uwagi do dzienniczka, a jeden taki, katecheta to nawet mi kilka razy trzcinką po wewnętrznej stronie dłoni przeciągnął i modlił się o to, by mi Bóg z głowy wybił te bezeceństwa. Wtedy oczywiście nie wiedziałem jeszcze czym są „bezeceństwa”, ale przed oczami miałem wizję siebie, jako sławnego malarza, pijącego szampana wprost z kieliszka, w towarzystwie najseksowniejszej kobiety na całym świecie, oczywiście na tle tych wszystkich aktów, które wtedy utworzyłem. Z biegiem lat nie uważałem ich już za takie doskonałe, ani za godne tego, by pokazywać je światu, zwłaszcza na jakieś z moich wystaw. Reszta z marzeń, jednak się spełniła, bo przecież miałem nie tylko swoje wystawy, ale i własną galerię, no i przy moim boku była naprawdę seksowna kobieta, inna sprawa, że nie dawała mi tego seksu na ile powinna, na ile miała możliwości. Gorąca była tylko na początku gry wstępnej, a potem chłodniała, jakby sama penetracja ją krępowała, zawstydzała i zamieniała w kłodę.
Po tak sromotnym się niewyspaniu, przywitał mnie poranny budzik, potem Leon w piżamie, którego dostrzegłem zaraz po otworzeniu drzwi sypialnianych, a potem to już była paleta nieudanych czynności, zaczynając od oparzenia się o parę czajnika elektrycznego, gdy sięgałem po kubek stojący za nim, poprzez wylanie mleka i to na siebie, bo kartonik nagle zaczął przeciekać, a skończyło się na niebotycznym korku i spóźnieniu Leona do szkoły, przez co nie miałem szans porozmawiać z wychowawczynią, bo z nią mieli tylko pierwszą godzinę, a potem szli z nauczycielem od W-F do parku, na drabinki. Ledwie zdążył na tę wycieczkę, a na pożegnanie szepnął mi:
Nie ma niedobrego Julka w szkole.
Oczywiście mówił o koledze z klasy, co wyśmiał jego matkę, a potem jak każdy tchórz bez honoru nasłał na młodszego nawet od siebie, jeszcze starszych braci. Nie lubiłem niehonorowych zachowań, bo sam przestrzegałem pewnego kodeksu, dzięki czemu tak długo utrzymałem się w nielegalnym zawodzie o nazwie gangster. Zbych był inny. Działał bez hamulców i jego zdaniem zbędnych zasad, dlatego byłem pewny, że wcześniej lub później, ale z pewnością go ktoś w końcu odstrzeli. W duchu obawiałem się, że mnie przyjdzie to zrobić, że po prostu na mnie spadnie ten przykry obowiązek czyszczenia. Postanowiłem jednak nie martwić się na wyrost i zawróciłem do domu, by jeszcze przed pracą rozmówić się z żoną. Właściwie to rozmowę mieliśmy już za sobą, pozostało ją jedynie przypomnieć, a potem wymierzyć konsekwencje.
Ledwie wjechałem na podjazd, a Magda już wyszła przed dom. Wysiadłem z samochodu i stanąłem przed żoną, która miała na sobie żółtą bluzę, popielate dresy i buty do biegania.
Wybierasz się dokądś? – zapytałem bardzo powoli.
Chciałam... – zaczęła. – Myślałam, że nie wrócisz tak szybko i... o kondycje dbam, może na basen jeszcze dziś pójdę.
Na wzmiankę o basenie się zaśmiałem, bo to było niedorzeczne, by szła pływać w stroju kąpielowym ze zbitym tyłkiem. Na dodatek ciągle robiła inaczej niż prosiłem. Gdyby chodziło o jakąś bzdurę, to bym odpuścił, ale tutaj gra toczyła się o wysoką stawkę. Magdę ktoś dwa dni temu napadł na klatce schodowej, a ona ciągle nie powiedziała mi dlaczego. Poza tym od wtedy mieliśmy umowę, że gdy będzie chciała gdzieś iść, zmienić miejsce pobytu, dokądś pojechać, to miała dać mi informacje SMS-em. Czy to było, kurwa, tak wiele? Nie odwołałem tej decyzji, więc skąd pomysł na kolejną serię samowolki? Nie miała telefonu. Dobra, ale czyja to była wina? Jej! Więc mogła przetrzymać do mojego powrotu, siedząc na dupie. Poza tym w domu była komórka, mogła skorzystać z niej, mogła nawet ją wziąć! Czułem, że się zapowietrzam z gniewu i złości. Jakieś nagłe gorąco we mnie uderzyło i sprawiło, że dostałem wypieki na twarzy. Dosłownie było tak jakbym poczerwieniał, na dodatek zapewne miałem chęć mordu w oczach, bo gdy schowałem kluczyki do kieszeni dżinsów i ponownie łypnąłem na Magdę, to ta cofnęła się o dwa kroki, potykając przy tym o stopień, ale szybko utrzymała równowagę.
Stało się coś? – zapytała siląc się na normalny ton.
Nie – odszepnąłem niewyraźnie. – Jeszcze nie – dodałem niezwykle twardo i pochwyciłem ją za ramie.
Napierając na przód zmuszałem, by się cofała i ani trochę nie przejmowałem się jej protestami, które zresztą szybko ustały. Zatrzasnąłem drzwi używając drugiej dłoni, a w tą, którą wciąż miałem zaciśniętą na Magdy ramieniu włożyłem więcej siły.
Dlaczego zawsze robisz inaczej niż każę? – Starałem się nie krzyczeć, przyszpilając ją jednocześnie do ściany. – Na górę! – warknąłem popychając ją w kierunku schodów, oczywiście to uczyniłem na tyle delikatnie, by się nie wywaliła i nie wybiła sobie zębów.
Poszła, dosłownie pobiegła w stronę sypialni, jeszcze z przestrachem oglądając się za siebie. Takie zachowanie było raczej u mnie nowością. Przy Magdzie i przy innych starałem się nad sobą panować. Gdy stres się pojawiał, a problemy się piętrzyły, wyładowywałem się w piwnicy na worku bokserskim, albo w walce na ringu, z kimś równie wściekłym co ja sam. Byłem zdania, że na kobietę się raczej nie krzyczy, co najwyżej unosi. Poza tym mężczyzna powinien być mężczyzną, a jego wybranka znać swoje miejsce na tyle, by wystarczył ostrzejszy ton, albo nawet tylko spojrzenie. Dziewczyna powinna być pewna faceta, a ciężko być pewnym kogoś, kto chce panować w domu, a sam nad sobą nie umie zapanować. Musiałem więc trzymać nerwy i emocje w ryzach, co dla mnie nie było łatwym zadaniem, bo od dziecka byłem narwany i rzucałem zabawkami, albo rozwalałem krzesła. Alkohol pomagał. Mnie pomagał, choć dla wielu był zapalnikiem, bo podwyższał im poziom agresji. Mnie obniżał, dlatego i teraz zdecydowałem się na napełnienie jednej piątej szklanki dobrą, choć tylko trzyletnią whisky. Pilem ją powoli, zapatrując się w okno. Cierpki posmak spływał po moim języku, a ja wpatrywałem się w punkt, gdzie wczoraj napotkałem Jaszczura. Nie wiedziałem kim facet był, ale wiedziałem, że czegoś ode mnie chciał i ten mały, spalony Mateusz był kluczem do rozwikłania zagadki. Teraz jednak miałem inne sprawy na głowie niż obce dzieci. Ważniejsza była Magda i musiała w końcu stać się posłuszna, choćby na tyle by samej sobie nie zagrażać. Potrzebowałem kobiety, która w chwili niebezpieczeństwa, nie będzie się narażała, tylko się schowa, tak jak ja nakażę. Pragnąłem ją tylko chronić, a że nie mówiłem jej co robię. Wszyscy wiedzieli, że jej o tym nie mówię, dlatego była względnie bezpieczna, a i moje tajemnice były ukryte. Gdyby Lena o nich wiedziała, to bardzo szybko skończyłbym w pudle, bo miała długi język, zwłaszcza w rozmowach z koleżankami, a gdyby do tego jeszcze doszedł alkohol, to już w pewnością, by mnie przyskrzynili na dożywocie.
Odłożyłem szklankę i udałem się do sypialni. Magda siedziała na łóżku, wyraźnie załamana, bo łokcie trzymała oparte na kolanach, a dłońmi trzymała się za głowę. Zerknęła na mnie, a ja dostrzegłem łzy w jej oczach. To był kolejny moment, w którym nie należało okazywać uczuć i emocji.
Kładź się – poleciłem, chwytając niechlujnie za jedną poduszkę i rzuciłem ją na środek łóżka. Wyprostowałem się i dodałem ostrzej – Magda, nie będę się powtarzał.
W końcu przestała się użalać sama nad sobą i postanowiła ponieść konsekwencje z godnością, czyli bez zbędnej szarpaniny, która tylko by jej zaszkodziła, bo nie ma co się oszukiwać, że nie miała ze mną żadnych, nawet najmniejszych szans.
Kiedy Lena klękała na łóżku, z zamiarem położenia się na nim, w taki sposób, by jej biodra spoczęły na ułożonej na środku poduszce, ja zająłem się wyjmowaniem paska ze spodni i składaniem go na pół. Skróciłem go nieco w dłoni, by nie trzymać za klamrę, ani nie poobijać nią sobie nadgarstka. Przeszedłem z drugiej strony, bo w tym przypadku byłem akurat praworęczny i nim Magda uniosła się ponownie do klęczek, ja położyłem swoją wolną dłoń między jej łopatki.
Spokojnie. Żadnej, trwałej krzywdy ci nie zrobię – oznajmiłem. – To będzie tylko nauczka.
Wsunąłem palce jednocześnie pod gumkę jej dresów ja i majtek. Szarpnąłem na tyle mocno w dół, że pozbawiłem ją okrycia na pośladkach. Nie chodziło o nagość, o to by napawać się widokiem, ani o uczucie jakieś podniety. To były po prostu względy bezpieczeństwa. Bijąc na materiał, nigdy się nie wie jakich obrażeń się dokonuję. Oczywiście można przyłożyć nawet na dżinsy, ale klapsa, czy pasa, albo ze dwa. Lać na ubranie? Ja bym się bał, że naczynie jej niebezpiecznych krwiaków i nawet nie będę o tym wiedział. Poza tym Magda lubiła przesadzać. Wyć i szarpać się jakby ją rozdzierano na pół, albo obdzierano ze skóry, w chwili gdy ledwie dwie pręgi zdobiły jej pupę. Nie mogłem więc polegać na jej reakcjach, to musiałem na swoim wzroku.
Liczysz każde uderzenie – zapowiedziałem. – A w międzyczasie ja ci przypomnę za to tak naprawdę obrywasz.
Głośny, charakterystyczny trzask odbił się od ścian naszej sypialni. Magda już miała zamiar się poderwać, ale moja dłoń ciągle spoczywała między jej łopatkami, skutecznie jej to uniemożliwiając.
Ja wiem, że zabolało, ale to nie jest wymówką, by nie powiedzieć jeden – zaznaczyłem i w końcu doczekałem się pierwszego odliczenia.
Padł i drugi pas, i kolejna liczba. Trzeci i następna. Powoli, nie spiesząc się, nie szarpiąc. Bez krzyków i awantur. W końcu zabrałem dłoń z pleców żony, wyprostowałem się i przyłożyłem tak jak naprawdę należało, czyli tak by odczuła więcej niż lekki dyskomfort.
Cztery – wypowiedziała płaczliwym tonem.
Przy piątym widziałem jak walczy sama ze sobą, albo raczej z dłońmi, które do tej pory trzymała przy swojej twarzy. Chciała się nimi osłonić, ale skutecznie nad tą chęcią zapanowała, a ja przeciągnąłem miękką skórą brązowego pasa w miejsce gdzie pośladki łączą się z udami. O dziwo nie było to naumyślnie. Nie miałem wprawy w biciu kobiet. Nie czyniłem tego na tyle często, by precyzyjnie wymierzać razy, dlatego zawsze trzymałem się bliżej dołu, by w razie czego, jakiegoś jej zawiercenia, albo mojego omsknięcia zasinieć uda, a nie obić nerki.
Przy siódmym Magda krzyknęła i okręciła się na bok, by uniknąć kolejnego razu. Oczywiście tego siódmego też nie policzyła. Nachylił się więc, by móc pochwycić ją za ramie i bez żadnych ceregieli przywrócić do pozycji.
Siedem – powiedziałem za nią. – I osiem – dodałem, tym razem przykładając się szczególnie do uderzenia, dlatego też z wyjątkowo słyszalnym echem powróciło ono do nas po odbiciu się od ścian. – I nie rób takich cyrków. Kara to kara, jak powiedziałem, że leżysz i liczysz, to leżysz i liczysz. Nie boli jeszcze na tyle byś musiała uciekać.
Boli – uskarżyła się, pociągając jednocześnie nosem, ale całkiem nie zwróciłem na to uwagi.
Moim zdaniem jak zwykle przesadzała i wyolbrzymiała sprawę. Biłem więc dalej, a ona liczyła, co prawda coraz głośniej przy tym krzyczała i mówiła niezwykle niewyraźnie, bo przez łzy, ale przynajmniej się nie wierciła za mocno, nie osłaniała i starała utrzymać pozycję. Było tak do momentu, dopóki nie padł siedemnasty raz. Kiedy ten odbił się ze znacznym hukiem od już mocno zaczerwienionych pośladków, to Magda po prostu czmychnęła na drugą stronę łóżka i zapłakana, ze spoconymi włosami, klejącymi się do jej twarzy, prosiła mnie bym już przestał. Nie mogłem tego uczynić, zwłaszcza na jej żądanie. Po prostu nie jej było decydować o tym ile razy obrywa, jak i kiedy. W końcu gdyby to zależało od niej, to w jej mniemaniu zapewne nigdy nie zasłużyłaby nawet na klapsa.
Stałem więc niewzruszony, spokojny i opanowany, i patrzyłem na kobietę, która klękała na podłodze i opierała się o łóżko.
Wrócisz się sama, czy mam ci pomóc? – zapytałem bez wrzasków, ale na tyle ostro, że sama podniosła się z kolan i ponownie uklęknęła na środku.
Kiedy skończysz? – wypowiedziała ledwie słyszalnie.
Kiedy skończę, to będziesz o tym wiedziała – odpowiedziałem.
Magda ledwie się położyła, a ja przyłożyłem osiemnasty raz, odczekałem chwilkę, przypomniałem o liczeniu, bo gdybym tego nie zrobił, to pewnie nigdy nie usłyszałbym tej liczby na głos. Uderzyłem kolejny raz, i jeszcze jeden. i następny, a dłonie Magdy powędrowały na pośladki, zakrywając bordowy odcień, którym pokryta była niemal cała jej pupa. Kolor ten oczywiście nabierał na intensywności, ciemniejąc po każdym kolejnym uderzeniu. Tym razem nie mogłem jednak wykonać kolejnego, bo Lena okręciła się na bok i krzyknęła.
Nie tu, tylko nie tu!
Szczerze to nawet nie wiem, gdzie dokładnie uderzyłem. Zapewne tam, gdzie obszar był najbardziej siniejący, bo z pewnością nie w miejsce, gdzie mógłbym uczynić jej krzywdę, bo w takie nie biłem wcale. Nie mniej jednak nieposłuszeństwo mojej żony, powoli zaczynało wyprowadzać mnie z równowagi. Nad tym wyprowadzeniem zapanowałem, ale za wszystko w życiu ponosi się konsekwencje. Jeśli nakazałem jej spokojnie leżeć i liczyć, to chyba należało zacisnąć ząbki i znieść karę od początku do końca, z godnością, bez cyrków, uciekania na koniec łóżka i krzyczenia, bym przestał, czy mówiącego o tym, że mam bić gdzie indziej.
Tym razem Magdy nie przywoływałem do porządku słownie. Bardziej skróciłem pasek w dłoni. Nachyliłem się po żonę z zamiarem pochwycenia jej za ramie, ale za pierwszym razem mi się to nie udało, bo czmychnęła. Za drugim już jednak skutecznie złapałem i szarpnięciem położyłem ją na łóżku. Już nawet nie na tej poduszce, która miała zapewniać wypięcie jej pośladków, a obok niej, bliżej brzegu, o który opierałem się kolanami. Pochyliłem się i smagnąłem konkretne trzy razy.
Myślisz, że ty będziesz o tym decydować?! – zapytałem ostro, podniesionym tonem. – Że będziesz mi mówiła, co, kiedy i jak? – Uderzyłem kolejne dwa razy, w akompaniamencie jej rozdzierającego wrzasku. Poczekałem chwilę, aż się uspokoi i kontynuowałem. – Sądzisz, że nawet podczas kary, to ty będziesz decydowała o tym ile ma trwać i jak ma być wykonywana? – zapytałem i kolejny raz trzasnąłem.
Lena jednak się szarpała i w końcu zasłoniła jeden z pośladków wolną dłonią.
Zabierz rękę – zażądałem.
Nie wykonała polecenia, więc odrzuciłem pasek na podłogę i wymierzyłem silnego klapsa otwartą dłonią, w ten nieosłonięty pośladek.
Zabierz rękę – ponowiłem.
Nie! – krzyknęła, łkając. – Szymon, przestań.
Dotarło do mnie, że to nie ma sensu, że i tak nie uczyni tak jakbym chciał, bo oczywiście nawet w takiej sytuacji musiała być kapryśna i pokazywać swoje JA chcę, JA muszę, JA żądam. Sam pochwyciłem za jej nadgarstek i oba unieruchomiłem na jej plecach, tuż nad siniejącymi już w niektórych miejscach pośladkami. Moja dłoń jeszcze dwunastokrotnie zderzyła się z obolałą skórą jej pupy, seriami po trzy klapsy na każdy z pośladków. Uczyniłem to mimo wrzasków i ryków. Magda usiłowała wyszarpnąć dłonie, a nawet podnosiła nogi, by to nimi się chociaż odrobinę osłonić, ale na nic jej się to zdało.
Skończyłem – oznajmiłem, szarpiąc ją za ramie i podnosząc do siadu. – Zrobię herbatę i wrócę ci przypomnieć za co tak naprawdę dostałaś – poinformowałem czerwoną i mokrą od płaczu. – Bo chyba nie do końca się ostatnio zrozumieliśmy, skoro nakazałem ci informować mnie o tym, gdzie jesteś, a dziś już chciałaś czmychnąć jedyny Bóg wie dokąd i to bez żadnej informacji. Nie słuchasz mnie, więc będziesz bita, czy ci się to podoba, czy nie – dokończyłem i wyszedłem z sypialni.