Czytam = Komentuje

Anonimowi – podpisujcie się!


Zapraszam was na blog z dodatkami o "Otchłani szarości":

http://miejskie-opowiesci.blogspot.com

niedziela, 31 stycznia 2016

Zła opowieść o złych bohaterach! - To się nie zmieni.



Ktoś mi kiedyś powiedział, że w pisaniu chodzi o to, by najlepiej oddać rzeczywistość, ale nie tę naszą, a tę bohaterów, tę stworzoną przez nas samych. Ponoć chodzi też o to by stworzyć bohaterów, z których każdy będzie inny, z których niektórzy będą do siebie podobni, inni zupełnie odmienni. Sztuką jest nakreślić ich indywidualności, by każdy miał swój sposób myślenia, ubierania, mówienia, własne wspomnienia, plany na przyszłość.
Zawsze mi się więc wydawało, że bohaterowie nie są autorem, nie są też czytelnikami. Oczywiście, że z niektórymi ich zachowaniami możemy się zgadzać, niektóre mogą nam się kojarzyć z czymś co i nas w życiu spotkało, ale w opowiadaniu przeżyli to oni, a nie my i tego się trzymajmy.
Moim zdaniem też nie trzeba bohatera lubić, by o nim czytać. Ja osobiście wolę, gdy coś wzbudza we mnie złe emocje, niż gdy nie wzbudza we mnie żadnych, albo za mocno atakuje mnie watą cukrową. Jednak to już zależne jest od indywidualnych upodobań czytelnika. Dlatego ja rozumiem jeśli kogoś odrzuca ta opowieść i zachowania jej bohaterów. Akceptuje więc rezygnacje z czytania i odejście, a nawet szanuję taką decyzję, bo ja też czasami rezygnuję z czytania czegoś co po prostu mi się nie podoba, ale nie że nie podoba mi się zachowanie bohatera bo jest złe i nie przedstawia sobą nic dobrego, a po prostu nie podoba mi się w jaką stronę wszystko zmierza, nie widzę w czymś sensu, choć nie przeczę, że to sens może mieć, tylko po prostu w mój gust nie trafiło. Tak samo może być z moim opowiadaniem.
Zaznaczam jednak iż Otchłań szarości, to opowieść o patologi. Nie będzie tu walki dobra ze złem, z nastawieniem na to, że to dobro musi zwyciężyć. Tu też momentami zacierają się gracie i jakieś złe działanie zostaje wykonane dla czyjegoś dobra, a dobre działanie dla czyjegoś zła, by nim zaszkodzić.
Przede wszystkim jednak Otchłań szarości, to opowieść fabularna, a nie poradnik, czy blog mający za zadanie wypowiadać wojnę przemocy. Ta historia nie została stworzona po to, by pokazać jak kobieta wyrywa się od męża kata i samoczynnie staje na nogi. Nie napisałem jej po to, by pokazać jak wygląda taka walka z samą sobą, by zdobyć siły na odejście. Nie stworzyłem też związku Magdy i Szymona po to by przekonać kogoś do życia w takich relacjach, choć są ludzie co tak żyją i nawet ostatnio padł zarzut, że brakowało sceny pocieszenia, i że nie było słowa bezpieczeństwa, a być musiało. Nie, ta osoba się myli. Nie musiało być żadnego pocieszenia ani słowa bezpieczeństwa, bo tu właściwie nic nie musi być, a co najwyżej może, a jak jest, to ja o tym decyduję, bo to ja tworzę bohaterów i ich relacje. Magda i Szymon to nie jest żaden wzór ani związku BDSM 24/7, ani wzór typowej przemocy domowej, czyli standardowe typy kata i ofiary. Oni są po prostu postaciami opowiadania fabularnego, którzy zachowują się w taki, a nie inny sposób, postępują tak a nie inaczej, a to wszystko układa się w pełną fabułę i ma wpływ na późniejsze wydarzenia, ale czy zmierzać to będzie w dobrą stronę i zaprowadzi do happy endu... no tego to już ja wam nie obiecuję.
Po co stworzyłem tę opowieść? Dla zabawy. Naprawdę bawiło mnie i nadal bawi, tworzenie tylu postaci, każdej z inną psychiką i innych sposobem bycia. Fajnie jest mi się bawić w przedstawianie punktu widzenia złego bohatera i w odwracanie go w dobry, pisanie jego własnych usprawiedliwień, ale to wcale nie znaczy, że on postępuje dobrze, i że nie spotka go za to kara. Z drugiej strony też nie ma co liczyć na pojawienie się jakiegoś samozwańczego mesjasza, który wypowie walkę temu złu, które w Otchłani jest na takim porządku dziennym. Dobro nie zawsze zwycięża ze złem, a nawet dobro nie zawsze jest czystym dobrem, zło też nie zawsze zostaje ukarane, a coś zdobyte w nielegalny sposób, nie zawsze zostaje przestępcy odebrane. Na tym się skoncentrujmy przy czytaniu i nie miejmy pretensji, że zły bohater nie cierpi, a dobry dostaje po dupie. Możecie się na to oczywiście wkurzać i oceniać zachowania bohaterów po swojemu, oraz w przypływie emocji pisać jakbyście to drogie panie wsadziły penisa takiego bohatera do sokowirówki i mnie też to bawi – czytanie waszych opinii na temat bohatera, oskarżanie go i usprawiedliwianie, gdybanie co też on ma w głowie – naprawdę przyjemnie się to czyta w waszych komentarzach.
Na koniec jeszcze raz was uczulę na to, że naprawdę można zrezygnować z czytania, jeśli komuś się nie podoba. Nie chodzi o to, że ma się podobać zachowanie bohaterów i być przez czytelników popierane i odbierane jako dobre, ale o to, że niektórzy lubią czytać o tym co złe, brudne, wyuzdane, pełne przemocy i ich to nie gorszy. Mają o tym własne zdanie, piszą je w komentarzach, ale lubią, gdy coś wzbudza w nich emocje, niekoniecznie pozytywne. Rozumiem jednak jeśli dla kogoś to co jest na Otchłani to za dużo, bo ja mam na przykład w odwrotną stronę i choć lubię sobie poczytać o romantycznej kolacji, delikatnym seksie i pozytywnym teście ciążowym, gdy dziecię było planowane od dawna, dawna, to jednak jak jest przesyt takich dobrych wiadomości, a całe opowiadanie to bajka, gdzie happy endy są co drugi rozdział, to mnie to przytłacza i można by rzec, że przygniata mnie taka wata cukrowa, i później, gdy nie widzę żadnych zmian i ogólnie mi się nie podoba, choć napisane jest dobrze, zachowania bohaterów są godne pochwały, a oni wiodą życie o jakim marzą niemal wszyscy, to i tak nie jestem w stanie tego znieść i się usuwam. Dlatego rozumiem i szanuje tych co nie mogą znieść nadmiaru przemocy na Otchłani szarości, ale ja uprzedzałem, że to opowieść w której jest za dużo gangsterki, za dużo seksu i za dużo przemocy (jeśli się nie mylę, to nawet jest to napisane w opisie). Dlatego każdy tu przybywa na swoją własną odpowiedzialność i nie będę miał wyrzutów sumienia, jeśli po przeczytaniu tej lektury jakiś wariat zakatuje swoją żonę, a żona zdradzi męża. Opowieść nie ma zadania przekonywać do wykonywania tego o czym się w niej przeczytało, bo to nie jest poradnik, ani instrukcja, ani nic z tych rzeczy.
Na koniec, ale to już naprawdę na koniec, dodam, że nie tylko obraz przemocy na Otchłani się pojawia. Tutaj też będą dobre momenty. Będą za niedługo starania Marcina o Annę, jego adorowanie jej, zmienianie się stopniowo dla niej, no i swojego rodzaju dojrzewanie do roli męża i ojca, w jakiej pewnie teraz nikt z was nie umiałby Marcina obsadzić. Jednak czy będzie on dobrym mężem i ojcem? A czy są dobrzy mężowie i ojcowie? Pewnie, tak, ale dla każdego to dobry znaczy coś innego, a ideałów i tak nie ma. Ja o ideałach na pewno nie zamierzam pisać, więc musicie się przygotować i na wzloty, i na upadki tej pary. U Szymona i Magdy też będą wzloty i upadki, a to że ktoś określił Szymona mianem Guru, wynoszonego przeze mnie na wyżyny, no to to też nie jest prawdą. Jemu się udaje i powodzi, ale to teraz. Nie ma jednak w życiu osoby, której by się zawsze wszystko udawało i jemu też kilka razy w całej powieści poślizgnie się noga, i czeka go niejeden bolesny upadek.
Bohaterów jednak nie zamierzam zmieniać. Są jacy są i jacy być mieli. Nigdy nie miałem zamiaru tworzyć ideałów. Tutaj, na Otchłani szarości, każdy miał być na swój sposób zły, mieć coś za uszami i móc się poszczycić jakimś złym występkiem, który przez większość z was nie będzie pochwalany. Tacy być mieli i zostali stworzeni dla takiej a nie innej fabuły, a ona z kolei została stworzona dla tych co chcą o niej czytać, choć nie mają zamiaru jej popierać. Naprawdę możecie się w komentarzach wyżywać i nawet oskarżać bohaterów, kląć na nich, pisać cobyście z nimi zrobili, obrażać ich i ja nie będę miał tego za złe, jednak nie piszcie mi, że powinienem ich zmienić, bo tej prośby ani żądania nie spełnię. Możecie pisać co by waszym zdaniem się przydało dodać, czego ująć, a ja waszą propozycję rozważę, nie zamierzam jednak się do was zawsze ze wszystkim dostosowywać.
To tyle i przy okazji informuję, że w przyszłym tygodniu postaram się dodać kolejną część, jak i streszczenia oraz bohaterów, ale też odwiedzić większość z waszych blogów, bo dawno mnie wszędzie nie było i myślę, że niektórzy z was za mną tęsknili, prawda? Nawet jeśli nie, to ja się za niektórymi z waszych bohaterów stęskniłem, więc zamierzam ich ponownie odwiedzić.
Pozdrawiam.

środa, 27 stycznia 2016

Aksjologiczne bieguny - Ważne, przeczytajcie do końca!


BOHATER NIE RÓWNA SIĘ AUTOR

Przez rozmowę jaka się wywiązała w tym małym czatowym okienku, poczułem się w obowiązku wyjaśnić pewną sprawę.
Zacznijmy od tego, że Magda, Anna, Natalia, Szymon, Marcin i inni bohaterowie to postacie fikcyjne, ale jednak ludzkie. Dlatego nie oczekujcie ode mnie, że ja będę tłumaczył ich zachowania i ich usprawiedliwiał, bo tworząc to opowiadanie, nie miałem na celu przekonywać was do takich zachowań jakie są w nim opisywane. Nie miałem na celu byście się zgadzali z każdym krokiem każdego, jednego bohatera, ani byście nawet każdy z jego kroków rozumieli.
Ludzie są różni, różnie myślą i różnie postępują. Niekiedy się z nimi zgadzamy, innymi razy nie. Niekiedy ich rozumiemy, a innymi nie. Jedno jest pewne – niektórych zachowań nie zrozumiemy nigdy, choć ktoś inny będzie szukał na nie usprawiedliwienia i doszukiwał się w nich logiki.
Podam bardzo obrazowy przykład matki zezwalającej na katowanie swoich pociech. Rozumiecie kobietę, która zezwala na to, by jej konkubent bił jej dzieci, nawet do nieprzytomności? Pewnie niejeden psycholog uważałby, że taka kobieta sama jest ofiarą, że jest pod wpływem tego mężczyzny, że powinna przysługiwać jej terapia i jeszcze potem start w nowe życie, by ją ludzie palcem nie wytykali. Inni uważaliby, że taką należy zamknąć na długie lata, albo nawet na dożywocie, jeszcze inni, że zabić, a jeszcze inni (tacy jak ja), że skazać ją na to samo co przeżywały jej własne dzieci.
Bohaterowie w moim opowiadaniu też są różni i na różne sposoby sami się skazują i sami się też wybraniają, dlatego tylko przedstawienie bohaterów było w narracji trzecioosobowej, a tak opowiadanie jest prowadzone w pierwszej osobie, by właśnie nikt mi nie zarzucił, że na przykład poglądy Szymka, to moje poglądy, na dodatek oparte na kłamstwie i nieprawdzie historycznej. Szymon uważa, że mężczyźni kiedyś mieli władze nad kobietami – ja też tak uważam i tego nie kryję. Sądzę, że tak było, pomimo że może nie miało to jakiegoś zapisu w prawie cywilnym, a kodeks karny obejmował możliwości sądzenia wyroków za przemoc fizyczną i psychiczną (nie wiem czy obejmował, czy też nie – nigdy w to nie wnikałem). Prawda jednak jest taka, że kobiety przysięgały mężczyznom posłuszeństwo i to przed ołtarzem, w Biblii też jest swoisty zapis o tym, że Adam będzie panował nad Ewą, no i historia jednak potwierdza, że kobiety bywały przez mężów bite, czasami nazywane to jest karceniem, czasami policzkiem, jeszcze innymi razy po prostu biciem czy maltretowaniem. Czy ci mężowie robili to zgodnie z prawem? Nie wiem, ale wydaje mi się, że ogólnie to większość społeczeństwa, dawała na to przyzwolenie, zwłaszcza, że to głównie mężczyźni byli wtedy przy sterach, bo to oni rządzili, a kobietki to nawet praw wyborczych nie miały. Szymon więc jakby usprawiedliwia, albo uwarunkowuje swoje postępowanie tym, że kiedyś tak było, a on jest staroświecki (tak na prosty rozum), ale to on to usprawiedliwia – bohater, nie autor, a czy wy kupujecie jego usprawiedliwienie, zgadzacie się z jego poglądami, czy też nie zgadzacie ale widzicie w tym logikę i go rozumiecie, to już nie moja sprawa, bo osądzacie postać, bohatera, Szymona, a nie mnie. Tak naprawdę nawet nie oceniacie mojej wiedzy historycznej, ani moich wiadomości o prawie jakie kiedyś obowiązywało, ale jego wiedzę i jego wiadomości, które on przekazuje, głównie Magdzie (liczcie się też z tym, że może blefować).
Wracając do bohaterów. Jeśli szukacie tutaj zawsze poprawnych zachowań, które każdy będzie w stanie zaakceptować i zrozumieć, to ja osobiście pokazuje wam drzwi, bo opowiadanie nie jest stworzone po to, by usprawiedliwiać pewne ludzkie zachowania, ani też po to by je tłumaczyć. Opowiadanie jest kontrowersyjne już w tym momencie, a będzie jeszcze gorzej – ostrzegam. I może się też tak zdarzyć, że zdania czytelników będą się rozbiegać, bo jesteśmy różni, mamy różne doświadczenia i różnie myślimy – to co dla jednego jest patologią, dla innego może być normą, a dla jeszcze innego rajem – zdawajmy sobie z tego sprawę.
Wracając do Magdy i Szymona. Ja osobiście nie uważam, że Szymon się nad Magdą znęca i piszę o tym głośno. Dodam też, że nie akceptuję tego co on robi, ale Magda się zgodziła. Wiedziała co robi i pomimo tego co się dzieje, i tego jak on ją traktuje to ona nie zgłasza chęci odejścia, dalej z nim sypia, dalej się o niego troszczy, dalej pozwala mu się obejmować – daje więc przyzwolenie i pokazuje, że nie ma nic przeciwko temu, by on ją bił. Mało tego – zgoda była też ustna, bo on podczas oświadczyn postawił sprawę jasno i wyjaśnił jak będzie wyglądało ich życie. Oczywiście Magda mogła wtedy się zgodzić, a teraz mogło jej się odwidzieć, bo każdy ma prawo do zmiany zdania, ale... czy gdyby mi na przykład odwidziała się wierność, to miałbym prawo tak po prostu skoczyć sobie w bok, czy wypadałoby poinformować żonę o moim nagłym zamiłowaniu do poligamii i dać jej szansę na to by nie być hańbioną zdradami męża, by mogła po prostu zadecydować, czy chce żyć ze mną mimo że nie będzie jedyna, czy woli odejść i dać mi wolną rękę – OD RAZU ZAZNACZAM, ŻE TO TYLKO PRZYKŁAD! Piję po prostu do tego, że jeśli Magdzie się odwidziały zasady na jakie się zgodziła na samym początku, to powinna usiąść i pogadać o tym z mężem i zadecydować, czy zmieniają coś razem, czy idą na jakiś kompromis, czy ona odchodzi, bo on nie ma zamiaru niczego zmieniać, a ona nie jest w stanie dłużej akceptować bicia. Oczywiście wielu z was może uważać inaczej niż ja. Może sądzić, że Szymon Magdę uzależnił i ona jest ofiarą, do której ktoś powinien wyciągnąć rękę i pokazać jej, że można żyć inaczej. Może też ktoś uważać, że Szymon nawet pomimo zgody Magdy, znęca się nad nią, bo nie ma prawa uderzyć żony wcale.
Myślę, że tutaj moglibyśmy się rozwodzić także na tematy klapsa wymierzonego w pupę dziecka, gdzie w prawie jest zakazany, a przez wielu ludzi wciąż akceptowany, uważany za metodę wychowawczą, naturalną reakcję, za porażkę, za siłę, za złe lub dobre wychowanie – tutaj rozbieżność poglądów jest znaczna. Nawet zwolennicy dzielą się na: można w gniewie, można ale tylko na spokojnie, może ale kobieta, można ale lekko, pasem od czasu do czasu, ojciec nie może bo ma za ciężką rękę, raz na rok, tylko w skrajnych przypadkach i inne takie zdania, wypowiedzi można by sobie tutaj przytaczać. I ja naprawdę, nie będę chciał tłumaczyć na przykład poglądów Marcina i usprawiedliwiać jego rękoczynów w stosunku do małych dzieci, bo to, że Marcin powie „jako ojciec miałem prawo dać w dupę”, nie znaczy, że ja tak uważam, a że on, a nawet jeśli uważałbym tak samo, to nie znaczy, że mam na to zapis prawny, zgodę sądu, czy prokuratora, czy Bóg wie kogo jeszcze. Takie rzeczy jak „miałem prawo” ludzie zazwyczaj określają według siebie, to oni są punktem odniesienia, a nie kodeks karny, cywilny, czy jakikolwiek inny. Dlatego nie chciałbym potem czytać komentarzy typu „pokaż mi cytat, zapis w konstytucji lub w prawie cywilnym, że on naprawdę miał takie prawo”, ale można odnieść taki komentarz do Marcina „Ciekawe skąd on wytrzasnął takie prawo i czy ma na to zapis w kodeksie lub konstytucji”.
Myślę, że czytelnicy muszą odłączyć bohaterów od autora. Piszę ja, ale wypowiadają się oni – fikcyjny choć ludzcy bohaterowie. Opowiadanie zawiera ich poglądy, ich prawa i ich obowiązki, oraz to jak zaopatrują się na różne tematy, jak radzą sobie z życiem, co akceptują, a co potępiają. Opowiadanie zawiera ich punkt myślenia, a nie mój. Oni sami siebie bronią, sami siebie tłumaczą i ja nie muszę szukać poparcia w argumentach na ich sposób myślenia, mówienia i zachowania. Są jacy są, tacy mają być i nigdy nie mieli być lepsi. Oczywiście bardzo dobrze, że piszecie jak ich widzicie, bo przyjemnie mi się czyta taką odmienność – paletę barw, tyle że złożoną z poglądów na tematy poruszone w opowiadaniu. Jednak to czy rozumiecie danego bohatera, czy też nie... no cóż, nie jest to błędem – jedni zrozumieją, inni nie, jedni poprą, inni zganią (tak jak z tą matką co dała katować własne dzieci – jedni znajdą na to usprawiedliwienie, inni nie, a jeszcze inni nawet podanego na tacy usprawiedliwienia nie zaakceptują, bo dla nich takiego czynu nie da się usprawiedliwić niczym i już). Mamy prawo do różnicy w poglądach i do własnego zdania, ale ciągle pamiętajmy, że bohater = autor – to mylne pojęcie, bo bohater nie jest odzwierciedleniem autora, nie ma jego zachowań, jego myśli, ani nie podziela jego poglądów.
Tak naprawdę na tapetę wziąłem Szymka, potem trochę Marcina, ale to się tyczy również Anki. Dla jednych jej wyniosłość i patrzenie z góry jest karygodne, ale zrozumiałe, a inni uważają, że zachowuje się niedorzecznie, bo każdy zasługuje na szansę, nawet taki Marcin. Z kolei Natalia dla jednych z was jest puszczalska, dla innych tylko rozrywkowa i wolna, a jeszcze inni nie umieją zrozumieć dlaczego dziewica oddała się akurat takiemu Marcinowi i to jeszcze na pierwszym spotkaniu. Nie oczekujcie, że ja wam wytłumaczę podejście Anki i Natalii w taki sposób, że każdy nagle je zrozumie i zacznie choćby w minimalnym stopniu popierać, bo to nie o to chodzi byście na siłę coś rozumieli, bo to, że czegoś nie rozumiecie w tym przypadku wcale nie znaczy, że jesteście ograniczeni czy głupi. Po prostu Otchłań szarości, to opowiadanie, które ocenia się nie tylko wiedzą, ale także, a może właśnie przede wszystkim doświadczeniem, bo to z przeżyć czytelników wynikają ich poglądy na tematy w opowiadaniu zawarte. To czy ktoś się zgadza na klapsa czy też nie, czy dla niego jest metodą wychowawczą czy porażką, czy jest prawem rodzica czy bezprawiem podyktowanym przez państwo – tutaj zawsze będzie panowała rozbieżność poglądów, a one będą wynikać z tego jakimi prywatnie jesteśmy ludźmi, z tego co przeżyliśmy, ile widzieliśmy na własne oczy.
Oczywiście nie mam nic do tego, że ktoś mi wytknie, że coś niejasno napisałem, gdzieś popełniłem błąd, i inne takie (jeśli uczni to kulturalnie i nie prześmiewczo), ale już komentarz typu „to co piszesz jest obrzydliwe” jest bardzo nie na miejscu, no bo co ja ma na to odpowiedzieć? Super, ale nigdy nie miało być tanim, nudnym, słodkim romansem pachnącym fiołkami? To zawsze miało być obrzydliwe, kontrowersyjne, bolesne i na swój sposób też bardzo życiowe? Pamiętajcie, że komentując Otchłań szarości, komentujecie głównie bohaterów, ich zachowania, ich poglądy i ich relację między sobą. Macie prawo do swojego zdania, macie prawo myśleć odmiennie niż większość, ale też macie prawo podążać za tłumem, a nawet być poprawnymi politycznie. Tutaj króluje wasze prawo własnej opinii na tematy, o których zazwyczaj się nie mówi, bo zwyczajnie nabiera się wodę w usta i udaje, że problemu nie ma. Macie też prawo do anonimowości, więc jeśli ktoś się wstydzi bycia szczerym z nicku, to zawsze może to uczynić anonimowo. Może też się wywiązać jakaś zażarta dyskusja, a nawet kłótnia, bo nie oszukujmy się, przy nawet temacie głupiego klapsa można sobie skoczyć do oczu, bo ktoś bardzo broni praw dziecka, a ktoś inny broni prawa rodzica i podaje przykład, że on sam dostał od czasu do czasu i jakoś żyje, i urazu na psychice nie ma, na swoje życie też się w dzieciństwie nie miał ochoty targnąć. Takich tematów kontrowersyjnych, gdzie o kłótnie jest o krok w Otchłani szarości jest znacznie więcej – przemoc domowa, kara śmierci, oko za oko, seks podczas miesiączki, analny czy taki bez okazania szacunku, związek z dużą różnicą wieku, poglądy na bezrobocie i zasiłki, a nawet słynny ostatnio temat zwany „500 zł na drugie i kolejne dziecko”. Dlatego dyskutując podawajmy argumenty, ale jeśli ktoś ich nie uznaje, to mu ich nie wciskajmy na siłę, bo to że coś dla nas jest argumentem, dla innego nim być nie musi, może być zwykłym banialukiem. Mamy prawo rozmawiać, gdybać, argumentować, ale pamiętajmy, że każdy ma prawo do własnego zdania i własnej opinii i nie wolno jej wyśmiewać, choć można potępiać, byle nie za ostro i nie sprzeczać się na siłę.
Przykład dyskusji jakie dopuszczam:
Moim zdaniem bezrobotnym powinno się odciąć zasiłki, nie pracujesz, nie jesz.
A moim zdaniem takim ludziom trzeba pomagać, bo w Polsce nie ma pracy.
Nie przekonuje mnie argumentacja, że nie ma pracy, jak ktoś chce to zawsze coś znajdzie, choćby na czarną i za najniższą krajową, albo jeszcze niższą.
Czyli ma się dać wykorzystywać?
A co? Lepiej jak wykorzystuje nas, byśmy go utrzymywali z naszych podatków? Ja nie chce być niewolnikiem i tyrać na pana co narobi dzieci i całe dnie siedzi przed telewizorkiem, jeszcze z piwkiem w jednej ręce i papieroskiem w drugiej. Nie chcę też harować na leni i darmozjadów, bo to co państwo zabiera mnie na nich, wolałbym przeznaczyć na przykład na lepsze buty dla własnego dziecka, w końcu to moje pieniądze, ja je zarobiłem, chcę z nimi zrobić co będę chciał, a nie mieć mus utrzymywania takich ludzi.
I przykład dyskusji jakich nie dopuszczam:
Moim zdaniem dobrze zrobił, klaps to nie przemoc.
W prawie jest to karalne.
A co mnie prawo obchodzi, to moje dziecko, jeśli uznam, że mam prawo do klapsa, to mam.
Jesteś pojebany powinni ci dziecko zabrać, powinno się to teraz zgłosić.
Jak widzicie i w jednej, i w drugiej dyskusji ci co się wypowiadali się z sobą nie zgadzali. W tej pierwszej jednak była zachowana jakaś kultura i można było ją ciągnąć i ciągnąć, gdyby ktoś miał ochotę, lub zakończyć, bo strony były tak silnie trzymające się swojego, że raczej by się nie spotkały nigdzie pośrodku. Natomiast w tej drugiej, no cóż, ja rozumiem obronę praw dziecka, ale też nie umiałbym poprzeć poglądu „kocham nie biję”, bo co to znaczy? Że matce która urodziła, wykarmiła, wychowała, pomogła na studiach i teraz bawi wnuka, miałbym zarzucić, że nie kochała swojego syna, czy też córki bo dała w tyłek dwa czy trzy szybkie raz do roku? Nie śmiałbym tego zrobić. Ja bym nie śmiał. Mógłbym napisać, że się z tym nie zgadzam, że wielokrotnie pewnie mogła się powstrzymać i postąpić inaczej, ale nie zarzuciłbym komuś, że nie kochał bo posunął się do rękoczynów, nie obrażałbym też takiej matki, że jest pojebana, ani bym jej nie groził, że gdzieś ją zgłoszę, więc broniąc swojego zdania, starajmy się, to robić z wyczuciem. Ja wiem, że nie zawsze się da, że emocje często ponoszą, jest takie wrzenie krwi, i tak dalej, ale chociaż się starajmy. Nie chodzi o to, by akceptować zdanie każdego, ale by tolerować różnorodność i odmienność poglądów, bo nasze punkty widzenia zależą od punktu siedzenia i tego cośmy... co każdy z nas przeżył, może się więc zdarzyć tak, że będziemy jak aksjologiczne bieguny i ja osobiście nie widzę w tym niczego złego, bo gdyby wszyscy byli tacy sami i w każdej kwestii mieli podobne zdanie, to świat byłby wtedy cholernie nudny.

niedziela, 24 stycznia 2016

Sezon 1 - Część 39 - Czas ponieść konsekwencje


SZYMON IGNASZAK

Nieczęsto wspominałem własną matkę, ale tej nocy nie mogłem zasnąć pomimo niebotycznego zmęczenia. To dlatego od początku nie chciałem tego seksu. Wiedziałem, że będę miał wyrzuty sumienia, albo raczej poczucie winy. Nie chodziło nawet o to, że rano miałem ją ukarać, ale po prostu... nie byłem w stanie jej zadowolić i coraz częściej odbijało się to echem w mojej głowie. Niby mówiła, że jest zadowolona z naszego seksu, a mięśnie jej cipki kurczyły się i zaciskały wokół mojego penisa, ale nie było w tym pasji, takiej jak podczas rozpoczynania gry wstępnej. Brakowało... nie wiem czego brakowało jej, bo robiłem wszystko, by jej dogodzić. Kajdanki pojawiły się w chwili, gdy powiedziała, że podnieca ją sam szczęk ich zaciskania na nadgarstkach, potem były dilda, wibratory, analne kulki, kuleczki Venus i inne zabaweczki, ale i tak nie było oczekiwanego efektu. Mnie po prostu brakowało jej zaangażowania. W pewnym momencie Magda przestawała działać, a zaczynała myśleć. Miała jakąś blokadę, której nie umiałem rozgryźć, ale ona skutecznie odbierała jej możliwość wydawania z siebie głośniejszych jęków, krzyków ekstazy, czy ruchów wicia się po całym łóżku. Za każdym razem, nie ważne jak dobrego wstępu byśmy nie mieli, ona po prostu w pewnym momencie sztywniała. Co miałem zrobić? Co właściwie mogłem zrobić więcej? W chwili wzburzenia, wyrzucić jej, że kurwy lepiej udają orgazm niż ona go przeżywa? Czy to byłoby fair? Była moją żoną, a więc czy naprawdę na sto procent udany seks jest taki ważny? Czy w ogóle istniał udany na sto procent seks? Właściwie to odpowiedzi na te pytania nie były ważne, bo miałem do Magdy, jak i do kobiet prostytuujących się za duży szacunek by nazywać je kurwami. Co innego, gdy jakaś puszczała się w barze z dopiero co spotkanym – tak, to była kurwa, bo ona nie miała powodów, tylko chcicę jak kotka w rui. Prostytutki były inne, wyłączały umysł, traktowały seks jak zadanie, niczym prawdziwą i legalną pracę, którą starały się wykonywać jak najlepiej.
Właśnie rozmyślanie o prostytutkach, przywołało do mojej głowy wspomnienie matki. Moment, gdy siedziałem przy stole i odrabiałem lekcje, jednocześnie popijając ciepłe kakao. Ona zmywała naczynia. Miała na sobie krótką spódniczkę i brak bluzki. Biały jak śnieg stanik.
Wymyśliłeś już co chcesz dostać na urodziny? – zapytała. – Tylko jak znowu powiesz, że tatę, to zapewniam, że cię odstrzelę, przy pomocy twojej procy.
Nie mam już jej – odpowiedziałem dalej kreśląc ślaczki. – Gumka strzeliła. Uderzyła mnie w nos.
Ale nie krwawisz? – zapytała odkładając ostatni talerz na plastikową, zieloną suszarkę. – Szyć też nie trzeba.?
Jestem cały – odpowiedziałem radośnie.
No to wróćmy do twoich urodzin, królewiczu. Łyżwy by cię ucieszyły? W tamtym roku chciałeś łyżwy, a ja nie miałam na nie pieniędzy.
A teraz masz?
Mam – odpowiedziała, uśmiechając się, wytarła wilgotne ręce i zaczęła się obracać w poszukiwaniu bluzki.
Właśnie jej użyłaś, mamo.
Nie mądrz się, bo cię żadna kobieta w przyszłości nie zechce, a ja nie doczekam się wnuków – warknęła zirytowana i wrzuciła bluzkę do pralki wirnikowej, pomimo że ta nie była włączona. – Nie ucz się dziś. Jutro sobota. – Zabrała zeszyt sprzed moich oczów. – I tak już jesteś mądry. Nie możesz być mądrzejszy, bo będę się głupio czuła, gdy będzie mnie poprawiało własne dziecko – zażartowała.
Będziesz jutro w domu? Wyjdziemy na sanki?
Szymek... za tydzień – odpowiedziała poważnie i usiadła na drugim, ostatnim krześle jakie mieliśmy w kuchni. – Obiecuję, że za tydzień nawet z tobą pozjeżdżam, ale jutro idę do pracy. Sąsiadka przyjdzie do ciebie, odgrzać ci obiad, tylko ją wpuść, a nie tak jak ostatnio, krzyczałeś z pokoju, że nikogo nie ma w domu.
Bo byłem sam – rzekłem uskarżając się. – Samemu nie wolno otwierać.
Tylko obcym. Znajomym możesz.
Kto jest znajomy?
Sąsiadka.
Każda?
Westchnęła i przewróciła oczami.
Taki upierdliwy to chyba jesteś po mojej matce. – Sięgnęła do lodówki po czerwony lakier do paznokci. – Jak możesz to przynieść mi lusterko i szminkę, tylko czerwoną.
Wychodzisz do pracy? – zapytałem wstając, ale poszedłem na korytarz i przyniosłem całą jej kosmetyczkę i lusterko w plastikowej obudowie, takie z nóżką do postawienia.
Dlaczego tak sądzisz?
Malujesz się. – Oparłem się łokciami na krześle i zabujałem, a potem dostrzegłem zielony samochodzik i wsunąłem tam rękę z zamiarem dosięgnięcia go.
Ktoś do mnie przychodzi.
Będzie twoim mężem?
Nie, będzie klientem. Poczekasz w kuchni i nie będziesz przeszkadzał, dobrze? Zrobię ci wcześniej budyń na kolację.
Przed chwilą był obiad.
To zjesz na deser! – uniosła się. – Szymon, przepraszam.
Usiadłem na krześle i położyłem podniesiony z podłogi samochodzik na stole.
Za co?
Nie powinnam na ciebie krzyczeć, królewiczu. – Przyłożyła dłoń do mojego policzka i potarła delikatnie, następnie pocałowała czoło i usta. – Dziś przyjdzie do mnie praca do domu.
Jaka?
Taki pan, ale nie wychodź z kuchni, dobrze?
Chcesz go poderwać i się z nim ożenić?
Wyjść za mąż. Mówi się wyjść za mąż i nigdy nie wyjdę za mąż, to ci mogę obiecać.
Była to jedna z wielu obietnic jakich nie dotrzymała, ale wtedy nie mogłem o tym wiedzieć i jak każde dziecko, ciekawe wielu spraw, dopytywałem dlaczego i dlaczego.
Bo nie chcę aby mi obcy mężczyzna mojego dzieciaka tłukł i po kątach rozstawiał. Jak jakiś frajer ma się panoszyć po moim domu, tylko po to by było mi lepiej, to ja pierdolę takie lepiej. Z kulą u nogi w postaci mężczyzny wcale nie jest kobiecie lżej, ale ty będziesz wyjątkiem. Wychowam cię na dżentelmena.
Nie miałem wtedy pojęcia co znaczy słowo „dżentelmen”. Matka jeszcze jedynie rzuciła, że zamiast mieć męża, to ona już woli dalej robić to co robi i przerwał nam dzwonek do drzwi. Przyszedł klient, za wcześnie, a ona nawet nie zdążyła mi zrobić budyniu. Próbowałem sam i nawet się udało, bo wiele razy ją obserwowałem jak robiła, ale gdy chciałem ściągnąć garnek z gazu i przelać ulubiony czekoladowy smak do głębokiego talerza jak do zupy, to rękaw mojej rozpiętej koszuli się zajął ogniem, a ja krzyknąłem przerażony. Wtedy wbiegł Hubert Peterwas. Odkręcił kran i zalał ogień letnią wodą. Płakałem ze strachu i z bólu, bo choć mocno się nie oparzyłem, to mężczyzna bez koszulki w sposób żelazny ściskał moją dłoń.
Nie znoszę dzieci – rzucił wsuwając drugi rękaw koszuli na siebie i zapinając ją. – Ale i tak już skończyliśmy – dodał rzucając banknot na stół.
Matka była oszołomiona. Zupełnie nie zwracała uwagi na jego słowa ani czyny. Była zajęta uspokajaniem mnie i oglądaniem z każdej strony, czy oby na pewno jestem cały.
Spierz go, to w przyszłości będzie ostrożniejszy – dorzucił Hubert na odchodne i trzasnęły za nim drzwi.
Nie lubię go – poskarżyłem się.
Ja też go nie lubię, ale nie martw się, bo on tu nie zamieszka. Nie będziemy też słuchali jakiegoś gówniarza z bogatego domu, jednak póki ma forsę, to będzie tu przychodził, rozumiesz Szymon?
Będę wtedy u pani sąsiadki! – krzyknąłem z pretensją i odepchnąłem rodzicielkę od siebie.
Ale nie pokazuj humorków, chcesz iść do komunii, muszę cię ochrzcić, a Hubert to jedyna osoba, którą znam i która ma bierzmowanie. No i jest jeszcze sąsiadka, ale musisz mieć dwóch rodziców chrzestnych.
Nie chcę by był moim tatom! – krzyknąłem zbulwersowany i zacząłem tupać nogami. – Nawet chrzestnym! – dodałem nieco ciszej, ale za to krzesłem rzuciłem z taką siłą, że doleciało do drzwi. Zabrałem swój samochodzik i wyszedłem na klatkę schodową, do kolegów, który siedząc na schodach oglądali świerszczyki ukradzione z samochodu ojca jednego z nich.
Wolisz brunetki czy blondynki, Szymek? – zapytał jeden z nich.
A co to znaczy? – zapytałem, przysiadając się do nich. Zbiłem wzrok w goliznę przedstawioną na fotografiach, a niedługo później zacząłem ją rysować. Najpierw szkicowałem ołówkiem, potem były kolorowane kredkami, w końcu zacząłem malować, a nauczyciele, zamiast uznać mój talent, gdy chwaliłem się swoimi dziełami kolegom na szkolnym korytarzu, to szarpali mnie za uszy i wpisywali uwagi do dzienniczka, a jeden taki, katecheta to nawet mi kilka razy trzcinką po wewnętrznej stronie dłoni przeciągnął i modlił się o to, by mi Bóg z głowy wybił te bezeceństwa. Wtedy oczywiście nie wiedziałem jeszcze czym są „bezeceństwa”, ale przed oczami miałem wizję siebie, jako sławnego malarza, pijącego szampana wprost z kieliszka, w towarzystwie najseksowniejszej kobiety na całym świecie, oczywiście na tle tych wszystkich aktów, które wtedy utworzyłem. Z biegiem lat nie uważałem ich już za takie doskonałe, ani za godne tego, by pokazywać je światu, zwłaszcza na jakieś z moich wystaw. Reszta z marzeń, jednak się spełniła, bo przecież miałem nie tylko swoje wystawy, ale i własną galerię, no i przy moim boku była naprawdę seksowna kobieta, inna sprawa, że nie dawała mi tego seksu na ile powinna, na ile miała możliwości. Gorąca była tylko na początku gry wstępnej, a potem chłodniała, jakby sama penetracja ją krępowała, zawstydzała i zamieniała w kłodę.
Po tak sromotnym się niewyspaniu, przywitał mnie poranny budzik, potem Leon w piżamie, którego dostrzegłem zaraz po otworzeniu drzwi sypialnianych, a potem to już była paleta nieudanych czynności, zaczynając od oparzenia się o parę czajnika elektrycznego, gdy sięgałem po kubek stojący za nim, poprzez wylanie mleka i to na siebie, bo kartonik nagle zaczął przeciekać, a skończyło się na niebotycznym korku i spóźnieniu Leona do szkoły, przez co nie miałem szans porozmawiać z wychowawczynią, bo z nią mieli tylko pierwszą godzinę, a potem szli z nauczycielem od W-F do parku, na drabinki. Ledwie zdążył na tę wycieczkę, a na pożegnanie szepnął mi:
Nie ma niedobrego Julka w szkole.
Oczywiście mówił o koledze z klasy, co wyśmiał jego matkę, a potem jak każdy tchórz bez honoru nasłał na młodszego nawet od siebie, jeszcze starszych braci. Nie lubiłem niehonorowych zachowań, bo sam przestrzegałem pewnego kodeksu, dzięki czemu tak długo utrzymałem się w nielegalnym zawodzie o nazwie gangster. Zbych był inny. Działał bez hamulców i jego zdaniem zbędnych zasad, dlatego byłem pewny, że wcześniej lub później, ale z pewnością go ktoś w końcu odstrzeli. W duchu obawiałem się, że mnie przyjdzie to zrobić, że po prostu na mnie spadnie ten przykry obowiązek czyszczenia. Postanowiłem jednak nie martwić się na wyrost i zawróciłem do domu, by jeszcze przed pracą rozmówić się z żoną. Właściwie to rozmowę mieliśmy już za sobą, pozostało ją jedynie przypomnieć, a potem wymierzyć konsekwencje.
Ledwie wjechałem na podjazd, a Magda już wyszła przed dom. Wysiadłem z samochodu i stanąłem przed żoną, która miała na sobie żółtą bluzę, popielate dresy i buty do biegania.
Wybierasz się dokądś? – zapytałem bardzo powoli.
Chciałam... – zaczęła. – Myślałam, że nie wrócisz tak szybko i... o kondycje dbam, może na basen jeszcze dziś pójdę.
Na wzmiankę o basenie się zaśmiałem, bo to było niedorzeczne, by szła pływać w stroju kąpielowym ze zbitym tyłkiem. Na dodatek ciągle robiła inaczej niż prosiłem. Gdyby chodziło o jakąś bzdurę, to bym odpuścił, ale tutaj gra toczyła się o wysoką stawkę. Magdę ktoś dwa dni temu napadł na klatce schodowej, a ona ciągle nie powiedziała mi dlaczego. Poza tym od wtedy mieliśmy umowę, że gdy będzie chciała gdzieś iść, zmienić miejsce pobytu, dokądś pojechać, to miała dać mi informacje SMS-em. Czy to było, kurwa, tak wiele? Nie odwołałem tej decyzji, więc skąd pomysł na kolejną serię samowolki? Nie miała telefonu. Dobra, ale czyja to była wina? Jej! Więc mogła przetrzymać do mojego powrotu, siedząc na dupie. Poza tym w domu była komórka, mogła skorzystać z niej, mogła nawet ją wziąć! Czułem, że się zapowietrzam z gniewu i złości. Jakieś nagłe gorąco we mnie uderzyło i sprawiło, że dostałem wypieki na twarzy. Dosłownie było tak jakbym poczerwieniał, na dodatek zapewne miałem chęć mordu w oczach, bo gdy schowałem kluczyki do kieszeni dżinsów i ponownie łypnąłem na Magdę, to ta cofnęła się o dwa kroki, potykając przy tym o stopień, ale szybko utrzymała równowagę.
Stało się coś? – zapytała siląc się na normalny ton.
Nie – odszepnąłem niewyraźnie. – Jeszcze nie – dodałem niezwykle twardo i pochwyciłem ją za ramie.
Napierając na przód zmuszałem, by się cofała i ani trochę nie przejmowałem się jej protestami, które zresztą szybko ustały. Zatrzasnąłem drzwi używając drugiej dłoni, a w tą, którą wciąż miałem zaciśniętą na Magdy ramieniu włożyłem więcej siły.
Dlaczego zawsze robisz inaczej niż każę? – Starałem się nie krzyczeć, przyszpilając ją jednocześnie do ściany. – Na górę! – warknąłem popychając ją w kierunku schodów, oczywiście to uczyniłem na tyle delikatnie, by się nie wywaliła i nie wybiła sobie zębów.
Poszła, dosłownie pobiegła w stronę sypialni, jeszcze z przestrachem oglądając się za siebie. Takie zachowanie było raczej u mnie nowością. Przy Magdzie i przy innych starałem się nad sobą panować. Gdy stres się pojawiał, a problemy się piętrzyły, wyładowywałem się w piwnicy na worku bokserskim, albo w walce na ringu, z kimś równie wściekłym co ja sam. Byłem zdania, że na kobietę się raczej nie krzyczy, co najwyżej unosi. Poza tym mężczyzna powinien być mężczyzną, a jego wybranka znać swoje miejsce na tyle, by wystarczył ostrzejszy ton, albo nawet tylko spojrzenie. Dziewczyna powinna być pewna faceta, a ciężko być pewnym kogoś, kto chce panować w domu, a sam nad sobą nie umie zapanować. Musiałem więc trzymać nerwy i emocje w ryzach, co dla mnie nie było łatwym zadaniem, bo od dziecka byłem narwany i rzucałem zabawkami, albo rozwalałem krzesła. Alkohol pomagał. Mnie pomagał, choć dla wielu był zapalnikiem, bo podwyższał im poziom agresji. Mnie obniżał, dlatego i teraz zdecydowałem się na napełnienie jednej piątej szklanki dobrą, choć tylko trzyletnią whisky. Pilem ją powoli, zapatrując się w okno. Cierpki posmak spływał po moim języku, a ja wpatrywałem się w punkt, gdzie wczoraj napotkałem Jaszczura. Nie wiedziałem kim facet był, ale wiedziałem, że czegoś ode mnie chciał i ten mały, spalony Mateusz był kluczem do rozwikłania zagadki. Teraz jednak miałem inne sprawy na głowie niż obce dzieci. Ważniejsza była Magda i musiała w końcu stać się posłuszna, choćby na tyle by samej sobie nie zagrażać. Potrzebowałem kobiety, która w chwili niebezpieczeństwa, nie będzie się narażała, tylko się schowa, tak jak ja nakażę. Pragnąłem ją tylko chronić, a że nie mówiłem jej co robię. Wszyscy wiedzieli, że jej o tym nie mówię, dlatego była względnie bezpieczna, a i moje tajemnice były ukryte. Gdyby Lena o nich wiedziała, to bardzo szybko skończyłbym w pudle, bo miała długi język, zwłaszcza w rozmowach z koleżankami, a gdyby do tego jeszcze doszedł alkohol, to już w pewnością, by mnie przyskrzynili na dożywocie.
Odłożyłem szklankę i udałem się do sypialni. Magda siedziała na łóżku, wyraźnie załamana, bo łokcie trzymała oparte na kolanach, a dłońmi trzymała się za głowę. Zerknęła na mnie, a ja dostrzegłem łzy w jej oczach. To był kolejny moment, w którym nie należało okazywać uczuć i emocji.
Kładź się – poleciłem, chwytając niechlujnie za jedną poduszkę i rzuciłem ją na środek łóżka. Wyprostowałem się i dodałem ostrzej – Magda, nie będę się powtarzał.
W końcu przestała się użalać sama nad sobą i postanowiła ponieść konsekwencje z godnością, czyli bez zbędnej szarpaniny, która tylko by jej zaszkodziła, bo nie ma co się oszukiwać, że nie miała ze mną żadnych, nawet najmniejszych szans.
Kiedy Lena klękała na łóżku, z zamiarem położenia się na nim, w taki sposób, by jej biodra spoczęły na ułożonej na środku poduszce, ja zająłem się wyjmowaniem paska ze spodni i składaniem go na pół. Skróciłem go nieco w dłoni, by nie trzymać za klamrę, ani nie poobijać nią sobie nadgarstka. Przeszedłem z drugiej strony, bo w tym przypadku byłem akurat praworęczny i nim Magda uniosła się ponownie do klęczek, ja położyłem swoją wolną dłoń między jej łopatki.
Spokojnie. Żadnej, trwałej krzywdy ci nie zrobię – oznajmiłem. – To będzie tylko nauczka.
Wsunąłem palce jednocześnie pod gumkę jej dresów ja i majtek. Szarpnąłem na tyle mocno w dół, że pozbawiłem ją okrycia na pośladkach. Nie chodziło o nagość, o to by napawać się widokiem, ani o uczucie jakieś podniety. To były po prostu względy bezpieczeństwa. Bijąc na materiał, nigdy się nie wie jakich obrażeń się dokonuję. Oczywiście można przyłożyć nawet na dżinsy, ale klapsa, czy pasa, albo ze dwa. Lać na ubranie? Ja bym się bał, że naczynie jej niebezpiecznych krwiaków i nawet nie będę o tym wiedział. Poza tym Magda lubiła przesadzać. Wyć i szarpać się jakby ją rozdzierano na pół, albo obdzierano ze skóry, w chwili gdy ledwie dwie pręgi zdobiły jej pupę. Nie mogłem więc polegać na jej reakcjach, to musiałem na swoim wzroku.
Liczysz każde uderzenie – zapowiedziałem. – A w międzyczasie ja ci przypomnę za to tak naprawdę obrywasz.
Głośny, charakterystyczny trzask odbił się od ścian naszej sypialni. Magda już miała zamiar się poderwać, ale moja dłoń ciągle spoczywała między jej łopatkami, skutecznie jej to uniemożliwiając.
Ja wiem, że zabolało, ale to nie jest wymówką, by nie powiedzieć jeden – zaznaczyłem i w końcu doczekałem się pierwszego odliczenia.
Padł i drugi pas, i kolejna liczba. Trzeci i następna. Powoli, nie spiesząc się, nie szarpiąc. Bez krzyków i awantur. W końcu zabrałem dłoń z pleców żony, wyprostowałem się i przyłożyłem tak jak naprawdę należało, czyli tak by odczuła więcej niż lekki dyskomfort.
Cztery – wypowiedziała płaczliwym tonem.
Przy piątym widziałem jak walczy sama ze sobą, albo raczej z dłońmi, które do tej pory trzymała przy swojej twarzy. Chciała się nimi osłonić, ale skutecznie nad tą chęcią zapanowała, a ja przeciągnąłem miękką skórą brązowego pasa w miejsce gdzie pośladki łączą się z udami. O dziwo nie było to naumyślnie. Nie miałem wprawy w biciu kobiet. Nie czyniłem tego na tyle często, by precyzyjnie wymierzać razy, dlatego zawsze trzymałem się bliżej dołu, by w razie czego, jakiegoś jej zawiercenia, albo mojego omsknięcia zasinieć uda, a nie obić nerki.
Przy siódmym Magda krzyknęła i okręciła się na bok, by uniknąć kolejnego razu. Oczywiście tego siódmego też nie policzyła. Nachylił się więc, by móc pochwycić ją za ramie i bez żadnych ceregieli przywrócić do pozycji.
Siedem – powiedziałem za nią. – I osiem – dodałem, tym razem przykładając się szczególnie do uderzenia, dlatego też z wyjątkowo słyszalnym echem powróciło ono do nas po odbiciu się od ścian. – I nie rób takich cyrków. Kara to kara, jak powiedziałem, że leżysz i liczysz, to leżysz i liczysz. Nie boli jeszcze na tyle byś musiała uciekać.
Boli – uskarżyła się, pociągając jednocześnie nosem, ale całkiem nie zwróciłem na to uwagi.
Moim zdaniem jak zwykle przesadzała i wyolbrzymiała sprawę. Biłem więc dalej, a ona liczyła, co prawda coraz głośniej przy tym krzyczała i mówiła niezwykle niewyraźnie, bo przez łzy, ale przynajmniej się nie wierciła za mocno, nie osłaniała i starała utrzymać pozycję. Było tak do momentu, dopóki nie padł siedemnasty raz. Kiedy ten odbił się ze znacznym hukiem od już mocno zaczerwienionych pośladków, to Magda po prostu czmychnęła na drugą stronę łóżka i zapłakana, ze spoconymi włosami, klejącymi się do jej twarzy, prosiła mnie bym już przestał. Nie mogłem tego uczynić, zwłaszcza na jej żądanie. Po prostu nie jej było decydować o tym ile razy obrywa, jak i kiedy. W końcu gdyby to zależało od niej, to w jej mniemaniu zapewne nigdy nie zasłużyłaby nawet na klapsa.
Stałem więc niewzruszony, spokojny i opanowany, i patrzyłem na kobietę, która klękała na podłodze i opierała się o łóżko.
Wrócisz się sama, czy mam ci pomóc? – zapytałem bez wrzasków, ale na tyle ostro, że sama podniosła się z kolan i ponownie uklęknęła na środku.
Kiedy skończysz? – wypowiedziała ledwie słyszalnie.
Kiedy skończę, to będziesz o tym wiedziała – odpowiedziałem.
Magda ledwie się położyła, a ja przyłożyłem osiemnasty raz, odczekałem chwilkę, przypomniałem o liczeniu, bo gdybym tego nie zrobił, to pewnie nigdy nie usłyszałbym tej liczby na głos. Uderzyłem kolejny raz, i jeszcze jeden. i następny, a dłonie Magdy powędrowały na pośladki, zakrywając bordowy odcień, którym pokryta była niemal cała jej pupa. Kolor ten oczywiście nabierał na intensywności, ciemniejąc po każdym kolejnym uderzeniu. Tym razem nie mogłem jednak wykonać kolejnego, bo Lena okręciła się na bok i krzyknęła.
Nie tu, tylko nie tu!
Szczerze to nawet nie wiem, gdzie dokładnie uderzyłem. Zapewne tam, gdzie obszar był najbardziej siniejący, bo z pewnością nie w miejsce, gdzie mógłbym uczynić jej krzywdę, bo w takie nie biłem wcale. Nie mniej jednak nieposłuszeństwo mojej żony, powoli zaczynało wyprowadzać mnie z równowagi. Nad tym wyprowadzeniem zapanowałem, ale za wszystko w życiu ponosi się konsekwencje. Jeśli nakazałem jej spokojnie leżeć i liczyć, to chyba należało zacisnąć ząbki i znieść karę od początku do końca, z godnością, bez cyrków, uciekania na koniec łóżka i krzyczenia, bym przestał, czy mówiącego o tym, że mam bić gdzie indziej.
Tym razem Magdy nie przywoływałem do porządku słownie. Bardziej skróciłem pasek w dłoni. Nachyliłem się po żonę z zamiarem pochwycenia jej za ramie, ale za pierwszym razem mi się to nie udało, bo czmychnęła. Za drugim już jednak skutecznie złapałem i szarpnięciem położyłem ją na łóżku. Już nawet nie na tej poduszce, która miała zapewniać wypięcie jej pośladków, a obok niej, bliżej brzegu, o który opierałem się kolanami. Pochyliłem się i smagnąłem konkretne trzy razy.
Myślisz, że ty będziesz o tym decydować?! – zapytałem ostro, podniesionym tonem. – Że będziesz mi mówiła, co, kiedy i jak? – Uderzyłem kolejne dwa razy, w akompaniamencie jej rozdzierającego wrzasku. Poczekałem chwilę, aż się uspokoi i kontynuowałem. – Sądzisz, że nawet podczas kary, to ty będziesz decydowała o tym ile ma trwać i jak ma być wykonywana? – zapytałem i kolejny raz trzasnąłem.
Lena jednak się szarpała i w końcu zasłoniła jeden z pośladków wolną dłonią.
Zabierz rękę – zażądałem.
Nie wykonała polecenia, więc odrzuciłem pasek na podłogę i wymierzyłem silnego klapsa otwartą dłonią, w ten nieosłonięty pośladek.
Zabierz rękę – ponowiłem.
Nie! – krzyknęła, łkając. – Szymon, przestań.
Dotarło do mnie, że to nie ma sensu, że i tak nie uczyni tak jakbym chciał, bo oczywiście nawet w takiej sytuacji musiała być kapryśna i pokazywać swoje JA chcę, JA muszę, JA żądam. Sam pochwyciłem za jej nadgarstek i oba unieruchomiłem na jej plecach, tuż nad siniejącymi już w niektórych miejscach pośladkami. Moja dłoń jeszcze dwunastokrotnie zderzyła się z obolałą skórą jej pupy, seriami po trzy klapsy na każdy z pośladków. Uczyniłem to mimo wrzasków i ryków. Magda usiłowała wyszarpnąć dłonie, a nawet podnosiła nogi, by to nimi się chociaż odrobinę osłonić, ale na nic jej się to zdało.
Skończyłem – oznajmiłem, szarpiąc ją za ramie i podnosząc do siadu. – Zrobię herbatę i wrócę ci przypomnieć za co tak naprawdę dostałaś – poinformowałem czerwoną i mokrą od płaczu. – Bo chyba nie do końca się ostatnio zrozumieliśmy, skoro nakazałem ci informować mnie o tym, gdzie jesteś, a dziś już chciałaś czmychnąć jedyny Bóg wie dokąd i to bez żadnej informacji. Nie słuchasz mnie, więc będziesz bita, czy ci się to podoba, czy nie – dokończyłem i wyszedłem z sypialni.

piątek, 22 stycznia 2016

Sezon 1 - Część 38 - Blokada tkwi w umyśle


MAGDALENA IGNASZAK

Szymon rozmawiał z Leonem w jego pokoju, a ja w sypialni dostawałam kurwicy. Dosłownie myślałam, że oszaleje. Miałam dwadzieścia jeden lat, a bałam się jak dziecko, którego surowy rodzic udał się na wywiadówkę. System kar i nagród w jakim przyszło mi żyć i na jaki sama wyraziłam zgodę, był chory, był nie dla mnie, nie bawił mnie, ani nie podniecał w żaden sposób. Chociaż nie. Nie do końca tak było. Szymon sam w sobie, jego inteligencja, opanowanie, zdolność przegadywania, decyzyjność, męskość, stanowczość, nawet pewna doza surowości, sprawiały, że czułam ukłucia w podbrzuszu, takie drobne uderzenia podniecenia. Było to coś czego nigdy wcześniej nie zaznałam, nawet przy Marcinie, choć nie mogłam się oszukiwać, że blondyn miał coś w sobie. Był zabawny, uroczy, taki młody, świeży, jeszcze ciekawy świata i szalony. Marcin Andrzejak niegdyś był idealnym kochankiem, chłopakiem do zabawy i na zabawę, ale nie nadawał się do życia, zwłaszcza rodzinnego i musiałam w końcu to przyznać. Pewnego razu musiałam postawić na szalach wagi własnego serca Marcina i Szymona – młodzieńczą miłość i dojrzałą decyzję na całe życie. Wybrałam żyć, a nie z miłości wewnętrznie umierać. Szymek jednak był zastępstwem, kimś za kogoś, jedyną opcją na lepsze życie dla mnie i przede wszystkim dla moich dzieci. Często zastanawiałam się, czy to było swojego rodzaju poświęcenie. Być może i sama już nie pamiętam czy kiedykolwiek tak myślałam. Dziś też nie wiem czy poświęceniem można nazwać mieszkanie w dużym, przestronnym domu z wyposażeniem niczym w pałacu, nowy samochód ofiarowany na dzień kobiet, wakacyjne wyjazdy dwa albo nawet trzy razy w roku, markowe kosmetyki, wspólne zakupy i wygłupianie się w przymierzalni, zainteresowanie ze strony męża, rodzinne spacery, wspólne zabawy w ganianego na około ratusza lub po plaży, opalanie się na jachcie i strzelanie pistoletami na wodę w ogródku przed domem? Czy otrzymanie tego wszystkiego mogę, do cholery, nazwać poświęceniem się? Nie sądzę i ta myśl cholernie mnie przytłaczała, bo chciałam od niego odejść setki razy. Może nie chciałam, ale myślałam o odejściu, o wynajęciu kawalerki, wyprowadzeniu się wraz z dziećmi, podjęciu dodatkowej pracy i samotnym wiązaniu końca z końcem, ale nigdy nie odważyłam się nawet na spakowanie walizek i włożenie ich do bagażnika. Nie umiałam własnym dzieciom zabrać świetlanej przyszłości, z tak banalnego powodu jak kilka pasów na pupę, o których wiedziałam, że będą i to jeszcze przed ślubem. Zgodziłam się. Co z tego, że byłam wtedy młodsza?! Czy to powód by teraz strzelać fochy, mieć pretensje, miotać się i krzyczeć? Wiedziałam co robię, wiedziałam jak będzie, znałam Szymona i jego średniowieczne poglądy. Miałam pewność, że nigdy nie zrobi mi krzywdy, że nie będzie wykorzystywał władzy, na którą poniekąd sama mu zezwoliłam. Wciąż miałam swoje zdanie, mogłam je wypowiadać, a to co mnie spotykało nie dało się nazwać więzieniem, ubezwłasnowolnieniem, czy katowaniem. O wiele łatwiej odejść od alkoholika, który się awanturuje po niemal każdym powrocie do domu. Łatwo porzucić mężczyznę, który nic nie daje od siebie, a jedynie wymaga i bierze. Takich było pełno. Bili swoje kobiety, choć nigdy nie podnieśli na nie ręki. Bili mentalnie, słowami, albo swoim zachowaniem... swoją obojętnością, brakiem zaradności, nieudzielaniem pomocy. Szymon był inny. Cokolwiek by się nie działo, to mogłam na niego liczyć. Jasne, że miał swoje chore zasady, czasami był za sztywny, za wymagający, ale to i tak było nic w porównaniu z tym ile dawał mi i moim dzieciom od siebie. Poza tym nie da się być z kimś przez tyle lat i niczego do tego kogoś nie poczuć. Nigdy nie wiedziałam do końca czy go kocham, czy tylko po prostu lubię, szanuję i odczuwam podniecenie, gdy jest blisko, gdy trzyma dłonie na moich piersiach, albo obcałowuje ramie oraz szyję, włącznie z okolicą ucha. Jedno było pewne – do Szymka czułam więcej niż przyzwyczajenie.
Mój mąż długo nie wracał, a mnie bolało samo czekanie. Tak naprawdę to nie lanie było najgorszą częścią kary. Ono po prostu było, gdy się zaczynało, musiało kiedyś się skończyć i już po pierwszym uderzeniu nie miałam na to wspływu, traciłam kontrolę nad sytuacją. Czekając miałam bardzo duże pole do popisu, jeśli chodzi o myśli i strach. Człowiek naprawdę nie boi się tego w czym trwa, nie lęka się teraźniejszości, która jest, bo ona po prostu jest. Boimy się przyszłości, wszyscy, bez wyjątku. Nie boimy się egzaminu, który już dostaliśmy do ręki i zaczęliśmy wypełniać, ale baliśmy się go od momentu jego zapowiedzi i im było bliżej wskazanego przez nauczyciela czy wykładowce terminu, to nasz strach był coraz większy. Bokser boi się wyjścia na ring, gdy nie wie jak bardzo będą bolały ciosy przeciwnika, a po pierwszym otrzymanym, to już adrenalina, chęć zwycięstwa, obrony, zdolność trzymania gardy i wyprowadzenie ciosów są ważne, a nie myśli jak zaboli, czy zaboli, gdzie zaboli. W moim przypadku było podobnie. To nie te pasy były najgorsze, choć świst przecinanego powietrza napawał wręcz przeraźliwym lękiem. Znosić je jednak choć ciężko, to nie było trudno, bo nie miałam na to wpływu, gdy już nastał początek. O wiele gorzej było się temu poddać, obserwować jak rozpina klamrę paska, a potem słyszeć jak wysuwa go ze szlufek. Trudno też było uczynić ten pierwszy krok, choć nie było w nim niczego ponad siły. O wiele łatwiej by było, gdyby po prostu mną szarpnął, przytrzymał, nastrzelał, ale nie, tak nie było prawie nigdy, no chyba, że były to dwa-cztery klapsy przyłożone na szybko dla opamiętania i pokazania, że mimo panującej w Polsce wolności, w naszym domu, to on rządzi, on decyduje, on stoi na szczycie piramidy hierarchii.
Kierowana czystą ciekawością i chęcią, by to co najgorsze mieć jak najszybciej za sobą, wstałam z łóżka i poczłapałam przed drzwi pokoju Leosia. Były uchylone. Weszłam więc do środka i poczułam takie dziwne wzruszenie. Obraz śpiącego nie w naszym łóżku Szymona był rzadkością. Fakt, że zdarzało mu się drzemać w salonie na kanapie, albo w ogrodzie na leżaku, ale prawie nigdy nie miało to miejsca z dziećmi. Dotarło do mnie, że Szymon nawet rzadko ich przytulał. Miał pewnego rodzaju dystans i wyraźne problemy z bliskością o czym wiedziałam jeszcze zanim się z nim związałam. Starał się też oprawić nasze życie w sztywne ramy zasad, a jedna z nich mówiła, że rodzice mają swoją sypialnie, a dzieci swoje łóżka w swoim pokoju. Z początku... w pierwszym roku naszego wspólnego życia był taki bezwzględny, bo nie dopuszczał wyjątków od niektórych takich zasad i reguł. Potem jednak miękł. Nie była to oczywiście diametralna zmiana z dnia na dzień, ale z miesiąca na miesić, powolutku, z roku na rok, także nie szybko i stawał się pewnego rodzaju innym człowiekiem, choć jednocześnie ciągle pozostawał sobą.
Ponownie zapatrzyłam się na obraz otulony jednie niewielkim światłem lampki nocnej, której abażur był we wzór żaglowców. Leon spał jakoś tak dziwnie, taki zgięty w pół, z głową położoną na brzuchu Szymka. Pomyślałam, że będzie mu zimno. Nie Leonowi, a Szymonowi, bo Leoś był nakryty pościelą w kolorowe jabłuszka. Sięgnęłam więc po kołdrę, która leżała na łóżku Poli. Była popielata w różowe i fioletowe usta. Przykryłam nią Szymona i oddaliłam się na krok, by uważniej się temu przyjrzeć. Wyglądał uroczo i w tej chwili żałowałam, że rozwaliłam telefon komórkowy, bo mogłabym im zrobić zdjęcie. Widząc tablet Leosia, uznałam to za nic straconego. Pstryknęłam fotkę z zamiarem późniejszego wysłania jej sobie na telefon i wróciłam do sypialni, do swojego i Szymona łóżka, które teraz było całe moje. Wiedziałam jednak, że nie zasnę, więc tak szybko jak się położyłam, tak szybko też wstałam i poszłam do łazienki. Postanowiłam zaczerpnąć relaksującej kąpieli. Chwilę zastanawiałam się czy skorzystać z narożnikowej dwu, albo nawet trzyosobowej wanny, czy wejść do tej szklanej z systemem masującym, na dodatek umiejscowionej naprzeciw zawieszonego na ścianie, niewielkiego, bo ledwie trzydziestodwucalowego telewizorka. Zdecydowałam się na masaż i obejrzenie serialu fantasty. Na początku mi się podobał, ale potem przestał mnie kręcić, mimo tego, ponieważ został mi już tylko i wyłącznie ostatni sezon, postanowiłam się przemęczyć i poznać zakończenie. Pilot był wodoodporny, więc położyłam go na stoliczku obok wanny i napuściłam wody, która nie ważne jak długo by nie leżała, zawsze będzie miała ustawioną na panelu temperaturę. Nie stygła, chyba, że wyłączyłabym nieustanne jej podgrzewanie. Wsunęłam stópkę do połowy i szybko ją wyciągnęłam. Wytarłam białym ręcznikiem, bo postanowiłam jeszcze na moment wrócić do sypialni. Miałam ochotę na drinka. Szymon miał w domu bardzo dużo barków, bo i w salonie połączonym z jadalnią, w swoim gabinecie, oraz w naszej sypialni, a nawet w kuchni znajdowały się wina. Można by więc uznać, że nasz dom był istnym rajem dla alkoholika. Ba, nawet dla całej bandy alkoholików. Myślę, że spokojnie na tydzień tracenia podświadomości za pomocą procentów, by im wystarczyło.
Otworzyłam drzwi komody nad którą wisiało lustro i przyjrzałam się kolejnym drzwiom, tym razem oszklonym. Wiedziałam, że alkohole znajdujące się do góry, nie są chłodzone, a te na dole niemal zimne. Z początku myślałam o winie, czerwonym, pięcioletnim, słodkim o ładnej nazwie Messapo, ale nigdzie w zasięgu mojego wzroku nie było korkociągu, a nawet jakby był, to nie lubiłam się nim posługiwać. O wiele bardziej wolałam być obsługiwana, dlatego wina zazwyczaj pijałam z Szymonem, albo w samotności, w knajpie, barze, restauracji, gdzie był zazwyczaj przystojny kelner, a nawet gdy nie był przystojny, to miał obowiązek otworzyć, nalać, podać, czyli zrobić to, czego ja sama robić nie lubiłam. Odkładając butelkę ze szczepu Primitivo, dotarło do mnie, że kiedyś o winach nie wiedziałam nic. O każdym po spróbowaniu mogłam jedynie powiedzieć czy mi smakuje, czy też nie. Teraz moja wiedza była znacznie obszerniejsza, choć i tak nie dorównywała Szymonowi. On o winach mógł mówić godzinami, opowiadać skąd pochodzą, jaki mają kolor gdy są w kadziach, jaki posmak, czy słodzone są sztucznie, czy naturalnie i bez wspomagaczy. Pamiętam jaka byłam zaskoczona, gdy powiedział mi właśnie o Pliniana Messapo Dolce Naturale.
Po krótkiej fermentacji, dojrzewa pół roku w kadziach. Ma wtedy kolor fioletu, barwę gęstej purpury. Jego aromat, to zapach bardzo intensywny, leśnych owoców i truskawek. Można się w nim zakochać.
Zakochać w winie? – zapytałam wtedy.
Pojedziemy do Włoch, odwiedzimy Apulia, to sama zobaczysz. Wystarczy stanąć na środku, zamknąć oczy i nawet nie trzeba marzyć, a jedną nogą będziesz błądziła po wyobraźni i widziała w niej dzikość ogrodów, takich, w których znajdują się plącze z dzikimi jagodami i innymi leśnymi owocami, a do tego truskawki, takie świeże, nieumyte, niepryskane. Po chwili zdasz sobie sprawę, że to nie jedyne co widzisz oczyma i drugą nogą będziesz w chatce, przy gorącej czekoladzie z nutką posmaku przyprawy korzennej czy też takiej do piernika, choć chyba to jedna i ta sama, nie znam się na pieczeniu. – Zaśmiał się.
Pamiętam, jak wtedy rozbawił mnie końcówką swojej z początku poważnej i poetyckiej wypowiedzi, która na myśl nasuwała mi jedynie określenie biały wiersz. Szymon potrafił pięknie mówić. Opowiadać o barwach, rodzaju płótna, rzeźbach, obrazach, dziełach architektonicznych, winach, cudach natury, mitologi, zodiakach, religiach, talizmanach i innych wierzeniach. Mówił o tym w taki sposób, że chciało się słuchać więcej i więcej, pragnęło się łaknąć jego słów i robiło wszystko, by nie przerywał. Rzadko chodził w garniturze, ale nie trzeba mu było koszuli, kamizelki i marynarki, ani bycia pod krawatem by pokazać klasę. Pamiętam jednak gdy grał na fortepianie na jednym z koncertów. Nigdy wcześniej nie pomyślałam, że seksowny i taki... och i ach wyda mi się muzyk. Zwykły facet, może trochę lepiej umięśniony, ale z twarzy przeciętny, taki nadzwyczajny. Jednak w popielatej koszuli i czarnej kamizelce wyglądał jak bóg seksu, o ile taki bóg w ogóle w jakiejkolwiek religii istniał. Jeśli jednak nie istniał, to z całą pewnością powinien zaistnieć.
Przestałam myśleć o winie i o wspomnieniach z nim związanych. Zdecydowałam się na sok z czarnych porzeczek i białe martini. Do tego obowiązkowo odrobinka syropu z malin. Całość smakowała wybornie, wiedziałam o tym, dlatego zdecydowałam się na wyjątkowo wysoką szklankę, by czasami mi nie brakło, zanim zdążę się zrelaksować wylegując w wannie.
Dostrzegłam, że czołówka mojego serialu dobiega końca, więc szybko udałam się do łazienki, położyłam szklankę na stoliku i jeszcze zawróciłam do szafki nocnej po prasie mleczko, ale takie z podwójną warstwą, jedną mleczną, a drugą taką marmoladową. Nie trudziłam się rozkładaniem ich na talerzyk, choć Szymon z pewnością by tak zrobił. Jak kiedyś poprosiłam go, by przyniósł mi jogurt i czekoladę z lodówki, to przelał go do pucharku, na wierchu utworzył rozetkę z bitej śmietany i całość obsypał startą czekoladą oraz przyprawił świeżymi malinami. Musiałam przyznać, że jak to zobaczyłam, to aż szkoda mi było zjeść, ale przecież właśnie po to to było, by przyjemnie było jeść. Nagle zaczęłam się zastanawiać, dlaczego mężczyzna, który był w stanie dla mnie tworzyć takie cudeńka, oraz układać czekoladę, równo podzieloną w słupki na deserowym talerzyku, widział nie tak dawno tak duży problem w zrobieniu buźki na kanapce mojej córki. Opcje były dwie, albo był po prostu tego dnia zmęczony, rozdrażniony i nie miał na nic ochoty, co przecież trzeba było mu wybaczyć, bo każdemu się takie dni zdarzają, albo po prostu dzieci mu zawadzały... zawadzały z jednej strony, ale z drugiej były mu potrzebne, no bo przecież trudno sobie wyobrazić rodzinę bez dzieci. Przyszło mi na myśl, że może Szymon nie chce spróbować spłodzić własnego potomka, bo drażnią go tak małe, jeszcze niczego nieświadome i niemal zupełnie nierozumne istoty. Być może nie mógł się doczekać, aż Pola i Leon jeszcze troszkę podrosną. W końcu już traktował ich na starszych niż byli. Czasami gdy o nich mówił lub mówił do nich, albo czegoś od nich wymagał, to miałam wrażenie, że on widzi przed oczyma nie trzylatkę i pięciolatka, a co najmniej siedmiolatkę i dziesięciolatka. Choć być może winą było to iż był tyle ode mnie starszy. Za jego czasów dzieci były inaczej wychowywane, były bardziej samodzielne, dojrzalsze, puszczone samopas. W końcu każdy z nas, ze słyszenia kojarzy czasy PRL-u, gdy dzieci od rana do wieczora lub gdy ledwie wróciły ze szkoły, to od razu leciały na podwórko, same chodziły do szkoły, a nawet i do przedszkoli. Te dzieci też odgrzewały sobie obiady lub gotowały, bo rodzice byli w pracy, jak się oparzyli to popłakali w samotności, włożyli dłoń do zimnej wody lub mleka prosto z lodówki i na tym się kończyło, nikt się nie rozczulał, nie dmuchał na oparzenie i nie ocierał łez. Zauważyłam, że Szymon ma podobnie. Prędzej był gotowy pocieszyć Polę niż Leona, bo ona była dziewczynką i była młodsza. O ile z tym, że była młodsza mogłam się zgodzić i jeszcze na tę teorie byłam w stanie przystać, o tyle płeć dla mnie nie miała aż tak wielkiego znaczenia, ale dla Szymka miała. Zdaniem mojego męża, Leon miał być przywódcą, kimś kto powinien się troszczyć o młodsze rodzeństwo, a więc też w jakiś sposób opiekować Polą. Powinien więc być dojrzalszy i odpowiedzialniejszy, a nie patrzeć tylko jakby podłożyć jej nogę. Coraz częściej do mnie docierało, że mój syn, go zawiódł, albo raczej, że oprócz tych kilku momentów, gdy naprawdę błyszczy na tle innych dzieci w swoim wieku, to nieustannie go zawodzi. Często mi wypominał... nie, nie wypominał, po prostu głosił, że za bardzo się z nim cackam, ciągle traktuje jak takiego maluszka i nie pozwalam małemu rozwinąć jego własnych skrzydeł, bo otulam go moimi.
On już nie ma dwóch czy trzech latek – mówił wtedy. – Jestem pewny, że jakbyś mu nie przekroiła bułki, to sam by sobie ją przedzielił na pół.
Przeciąłby się.
I co z tego? Ty się nigdy nie przecięłaś? Jak się nie przetnie to się nie nauczy. Daj mu taki... tępy nóż, to będziesz miała pewność, że palca nie straci, zainwestuj w plastry i po sprawie. Daj mu dorosnąć.
Ma czas by dorosnąć.
Dorastanie to etap długotrwały, gdy zaczniesz wymagać od niego samodzielnego przygotowania kanapki od A do Z kiedy będzie w gimnazjum, to on nie będzie umiał poprawnie noża utrzymać i wtedy to już będzie za późno. Nie wiem czy wiesz, ale odbierzesz mu przez to możliwość bycia chirurgiem.
Skąd wiesz, że będzie chciał być chirurgiem?
Nie wiem, ale nawet jeśli nie, to po co pozbawiać go szansy, koordynacji ruchu dłoni, precyzji w palcach, skoro można dać mu przekroić bułkę na pół i ewentualnie nakleić plaster, gdy się zrani. Nawet dobrze, by było gdyby się zranił. Przy goleniu też się nieraz zatnie, gdy będzie zaczynał, a nie mam ochoty potem oglądać płaczącego i tulącego się do mamy czternastolatka, bo sobie zarysował policzek ostrzem. – Tym stwierdzeniem pamiętam, że mnie rozbawił, bo porównanie choć takie... strasznie odległe od siebie i moim zdaniem mało mające z sobą wspólnego, to było zabawne, gdy sobie usiłowałam to wyobrazić. Jednak kiedy dopowiedział kolejnych kilka zdań to poczułam się dziwnie. – Dzieci powinny nawyknąć do bólu, Magda, by potem było im lżej, bo życie cholernie mocno boli i każdego kopie po dupie na swój różny, odmienny sposób. Nie wiesz skąd nadejdzie kopniak, ani jakim sposobem zostanie ci wymierzony, wiesz tylko jedno, że nie będzie to pieszczotliwe klepnięcie, że będzie napierdalało z całej siły i będzie bolało tak mocno, że może odechcieć się żyć. Gdy się jest przyzwyczajonym, to łatwiej stanąć na nogi.
Skąd pewność, że skopie? Może będę mieli szczęśliwe dzieciństwo i udaną dorosłość?
Tak, tak i przeniosą się do bajkowej krainy o nazwie Nibylandia. Lena, życie każdego z nas doświadcza, zarówno pozytywami jak i negatywami. Ktoś mi kiedyś powiedział, że biedny człowiek przetrwa wszystko. Nie będzie miał na chleb, to nie zje, albo pożyczy i ucieszy się kromką z masłem, choć ponaglenia do zapłaty będą wysypywały się ze skrzynki, choć dzieci będą płakać, a żona marudziła. Bogaty i rozpuszczony podda się, gdy komornik naklei nalepkę na jego motocykl, albo gdy nie będzie go stać na paliwo, nie będzie mógł znieść płaczu własnego dziecka i marudzenia własnej żony, jej szczerych pretensji, które być może choć są nie do końca odzwierciedlone w rzeczywistości, to nie można nakazać komuś czuć inaczej i miała prawo do wypowiedzi. Taki człowiek chodzi na strych wielokrotnie, patrzy na sznurek, dotyka go, w końcu zawiesza, staje na krześle i nagle pół kroku dzieli go od życia, jak i pół od śmierci. Jest w zawieszeniu. Trwa w nim i w końcu wybiera. Umrzeć na śmierć lub poznać śmierć za życia. – Pamiętam tęczówki Szymka gdy to mówił. Nasuwały na myśl kryształ jakby jego oczy nagle pokryła tafla szkła. – Chcę by moje... by nasze dzieci były po prostu silne, by się nie poddawały ani na śmierć, ani na życie w luksusie kosztem zaprzedania samych siebie. By umieli przyjmować coś takim jakim jest, bo czasami nie można inaczej, by umieli to znieść zanim będzie za późno na krok w tył. Na Grenlandii, gdy nie polujesz to nie żyjesz, a więc musisz być silnym, ale też trzeba mieć zasady, bo niedźwiedzi coraz mniej i trzeba przestrzegać norm, przydzielanych na każdą wioskę.
Byłeś na Grenlandii? – zdziwiłam się.
Nie, ale znam kogoś kto tam mieszka.
Pojedziemy kiedyś? – zapytałam ochoczo.
Może, może, gdy trzeba będzie uciekać, bo nie znoszę zimna i dla kaprysu nikt mnie nie zmusi bym skazał się na aż tak niekorzystny dla mnie klimat. – Puścił wtedy do mnie oczko, a ja zaśmiałam się. Teraz jednak zastanawiałam się ile jest prawdy w jego słowach. Skąd tak dobrze zna uczucie rozpuszczonego człowieka, który nie dawał rady, skąd pomysł o tym by napomnieć o ucieczce do krainy skutej lodem, pełnej Eskimosów i niedźwiedzi polarnych?
Czułam, że oszaleję, więc musiałam przestać choć na moment o tym wszystkim rozmyślać. Skoncentrowałam się więc na piciu drinka i zagryzaniu go słodkością. W końcu jednak nawet El Internado dobiegł końca, szklanka została opróżniona, a opakowanie po ptasim mleczku puste. Nie pozostało mi więc nic innego jak wstać, założyć na siebie coś w czym wygodnie jest leżeć w łóżku i pójść spać. Zdecydowałam się na białą koszulę Szymona, która już nieco utraciła na kolorze, a przede wszystkim zmniejszyła się o półtora rozmiaru po wypraniu w zagotowanej wodzie. Majtki wciągnęłam na siebie tylko po to, że jeszcze mogłam zgłodnieć i iść do lodówki, a nie chciałam tak świecić gołymi pośladkami i cipką, w sytuacji, gdy Leon był w domu. To było dziwne, bo gdy się kąpałam, znaczy wylegiwałam w wannie, a on siedział obok i czytał na głos, to zupełne mi to nie przeszkadzało, a gdy byłam goła i w ruchu, to tak jakoś... nie, nie potrafiłam tak po prostu przy dzieciach.
Ledwie położyłam się do łóżka i ułożyłam bokiem, tak jak lubiłam najbardziej, a Szymon pojawił się w drzwiach sypialni. Dziwny skurcz żołądka, spowodowany strachem uraczył mnie wstrzymaniem oddechu.
Cześć ponownie – szepnął zrezygnowany i najpierw usiadł na łóżku, a potem się walnął, tak, że opadł na miękkie poduszki. – Nie mam na nic siły – wyznał, gdy ja już leżałam na wznak. Objął mnie i poczułam się tak cholernie dobrze, jakby nagle zrobiło się w sypialni o co najmniej pięć stopni Celsiusza cieplej.
Chwyciłam dłonią za jego nadgarstek i otuliłam się mocniej jego ręką. Odwróciłam na bok i poczułam znajomy zapach. Mieliśmy w domu wiele flakonów perfum, także męskich, ale Szymon rzadko ich używał. Jedynie, gdy gdzieś szliśmy wspólnie, na przykład do restauracji, albo na ważne spotkanie, ewentualnie jakiś bankiet lub teatr. Na co dzień pachniał po prostu sobą, a jego dłonie mydłem Dave, albo kremem Nivea. Bywały też dni, gdy nie było go cały dzień, bo najpierw pracował, potem coś załatwiał, potem odbierał dzieci, przywoził, jadł, szedł gdzieś z kolegami, znowu pracował i wracał nie mając siły na nic, nawet na prysznic. W takie dni śmierdział wszystkim z czym się zetknął, choćby kebabem jeśli go jadł, albo przesiadywał gdzieś w pobliżu, potem z siłowni, chlorem z basenu, ale nie robił z tym nic, po prostu zasypiał, a mnie nigdy to nie przeszkadzało. Taki już był, nie dbał o to by pachnieć jak z żurnala, na co na przykład Marcin zwracał szczególną uwagę. Szymon nie był jak dzieciak co musi przed snem wziąć prysznic, nabalsamować się i wyperfumować, zanim znajdzie się obok swojej dziewczyny. Był po prostu męski, nie leniwy, nie śmierdzący, nie obrzydliwy, a zwyczajnie męski, nic mniej i nic więcej.
Śpisz? – zapytałam, splatając palce naszych dłoni z sobą.
Jeszcze nie – odburknął.
Co z Leonem?
Jutro to załatwię w szkole.
A więc to w szkole? – dopytywałam. – Co ci powiedział?
Nie mogę ci powiedzieć, obiecałem.
Ale coś nabroił?
Uuu, zachował się jak mężczyzna.
Dlaczego nie możesz mi powiedzieć?! – uniosłam się nieznacznie, by choć trochę go rozbudzić.
Bo obiecałem, że ci nie powiem – odpowiedział tak samo słabo i mrukliwie.
Bronił jakieś dziewczynki?
Najładniejszej.
Na całą klasę?
Na cały świat – odpowiedział z dużą pewnością pobrzmiewającą w jego głosie.
I nie powiedział pani?
Nie chciał wyjść na skarżypytę i bardzo dobrze – ostatnie trzy słowa wypowiedział niezwykle szybko i mocniej mnie objął. Wyczułam jego zarost na mojej łopatce, bo nawet przez koszulę mnie kłuł.
Szymek będę się martwić. Powiesz mi. Nie powiem mu, że wiem.
Dobra, ale spokojnie potem, dobrze.
Dlaczego miałabym się zdenerwować? – ożywiłam się na tyle, by go odtrącić i usiąść.
Mój mąż także się podniósł na łóżku i spoglądał na mnie półprzytomnym wzrokiem.
Chodziło o ciebie – przyznał jakby go coś bolało. – Powiedział ile masz lat, bo dzieciaki się między sobą wypytywały. Policzyli na ile go urodziłaś. Od słowa do słowa, padło coś czego nie mógł znieść i dał koledze w szczękę. Ten nie poskarżył się pani, a dwóm starszym braciom. Dotarli go gdzieś w szatni, jak szedł po breloczek, ten w kształcie latarki. Uderzyli, skopali, stąd siniaki.
Nie zostawię tak tego! – krzyknęłam zbulwersowana i gdyby nie to, że był środek nocy, to zapewne ubrałabym się i wykopała te bachory nawet spod ziemi, a potem sama im nakopała, bo zapewne pójście do rodziców takich gnojków nic by nie dało.
Spokojnie – mruknął. – Załatwił sprawę.
I mam tak to zostawić?
Jasne. Jak będą go dalej zaczepiać, to sam gówniarzami szturchnę, bo Leon mi powie, a póki co wyjaśnię tylko nauczycielce, że to drobna sprzeczka z kolegami z podwórka.
Podwórka?
Lena, daj mu dorosnąć – szepnął boleśnie. – Nie rób z niego maminsynka. Teraz jak go dalej będzie chłopczyk zaczepiał, ten z jego klasy, to powie, że albo solówka, czyli jeden na jeden, albo on też przyprowadzi kogoś, by było trzech na trzech, uczciwie, a że nie ma brata, to weźmie taty kolegów. Zapewniam cię, że podziała, zwłaszcza, że odwieziemy go taką bandą na motocyklach do szkoły.
Każesz mu się bić?
Jeśli teraz nie umie zawalczyć o honor matki, to jak kiedyś zawalczy o honor żony? Zresztą dzieciak dał mi do myślenia, bo chyba jest odważniejszy ode mnie i teraz jak Peterwas choćby na ciebie krzywo spojrzy, to nieważne czy to będzie dom, gabinet, restauracja, czy środek ulicy, to ja skopię go jak psa. Tym miłym akcentem zakończmy. Dobranoc – szepnął i obniżył się na poduszkach.
Nie chcę spać – dotarło do mnie nagle i wypowiedziałam to na głos. Ostatnimi czasy było za dużo stresów, problemów, sytuacji, które... które sprawiły, że potrzebowałam wyżycia, choćby seksualnego. Odwróciłam się więc na brzuch i położyłam dłoń na torsie męża. Zaczęłam rozpinać jego koszulę, bo cały czas był w ubraniu. – Nie śpij jeszcze – szepnęłam, muskając jego nagi tors.
Poczułam bolesny uścisk na nadgarstku, a potem napotkałam barwę stalowoniebieskich, bardzo zimnych oczu.
Nie rób tak znowu – wycedził przez zęby. – Już ci kiedyś powiedziałem, że seks nic nie zmieni, nie sprzedawaj się za uchylenie wyroku, nawet jeśli wyrokował twój mąż i nawet jeśli to z jego ręki ma być wykonana egzekucja.
Musiałam przyznać, że jego słowa podziałały na mnie jak wiadro pełne lodowatej wody.
Nie myślałam w ten sposób – odparłam lekko się jąkając. – Miałam po prostu ochotę, a nie chciałam... wiem, że to nic nie zmieni.
Dobra – powiedział szybko. – Jeśli chcesz, to proszę bardzo, ale wiedz, że rano, po tym jak Leona odwiozę do szkoły, to wszystko tamto jest nieodwołalne. Zdejmujesz spodnie i się kładziesz, i nie ma zabawy w było ci dobrze, to mi odpuść.
Wiem – przyznałam ze łzami w oczach.
W takim razie dobrze. – Splótł dłonie i założył je na swój kark. Wygodnie się położył i wyczekiwał.
Poczułam się co najmniej dziwnie, bo... nie wiedziałam co mam dalej robić. Zaczęłam od całowania jego klatki piersiowej i zmierzania coraz niżej, jednocześnie odpinając drobne guziki jego koszuli. Dłonie drżały mi jakbym była dziewicą i pierwszy raz miała do czynienia z mężczyzną. Gdy dotknęłam delikatnej skóry czarnego paska, przeszedł mnie dreszcz strachu i starałam się zapomnieć wszystkie nieprzyjemne wspomnienia z nim związane. Potem już było lżej, bo rozpięcie rozporka, wydobycie penisa z jego slipów i rozchylenie ust z zamiarem wzięcia go całego... albo przynajmniej na tyle na ile zdołam, było czymś co robiłam nader często, więc nie sprawiało mi żadnych problemów.
Daj spokój – powiedział nagle i położył swoje dłonie na moich ramionach. – Nie myłem się i...
Nie brzydzi mnie to – odparłam szybko.
No jeśli nie, to... – Uśmiechnął się znacząco, tak bardzo wesoło i nie powiedział nic więcej.
Problem jednak pojawił się wtedy, gdy Szymek nie robił nic więcej. Nie dotykał mnie, nie pieścił, nie czułam jego dłoni na swoich piersiach, ani plecach, ani nawet we włosach. Miałam problem z tym, by samej narzucić odpowiedni rytm, poza tym co po tym, gdy zrobię mu loda? Wytryśnie i pójdzie spać? Nie o to mu chodziło! Chciałam by mnie... porządnie zerżnął, a on był taki bierny. Było jak nigdy, a ja nie wiedziałam jak dać mu znak, by coś zmienił.
W końcu po kilku ostrych posunięciach skierowanych na moje gardło, które sama zainicjowałam, wypaliłam:
Nie wiem co mam robić.
W jakim sensie? – dopytywał spokojnie, ciągle leżąc taki rozmarzony i wpatrujący się w sufit.
No zrób coś ty, bo nie wiem co dalej – odpowiedziałam, mając świadomość, że nie dosiądę go okrakiem, gdy nie jest w pełni... postawiony, a na dodatek gdy ja jestem na dole sucha jak piasek na pustyni.
Spojrzał na mnie, na swojego fiuta i szepnął delikatnie, niemal chłopięco:
Może się nie starasz.
Szymek nigdy taki nie byłeś. – Chwyciłam go za ubranie, które choć rozpięte to wciąż miał na sobie i potrząsnęłam.
Jesteśmy prawie trzy lata małżeństwem, a ty nie wiesz co masz z mężem w łóżku robić – stwierdził, drapiąc się po policzku. – Jesteś aż taka niewinna? – dopytywał. – Poza tym się czerwienisz, na co dzień tak nie masz – zauważył.
Faktycznie. Szymon miał racje. Nie miałam tak. Mogłam mówić o seksie na forum, na przykład siedząc w loży barowej, będąc otoczoną przyjaciółmi, dalszymi znajomymi i niemal obcymi ludźmi, ale w łóżku, czy w każdym innym miejscu, gdzie byłam tylko ja i mąż, to skrępowanie wracało. Dopiero gdy byliśmy sami i zbliżaliśmy się do siebie, to czułam taki dziwny rodzaj... czegoś na miarę wstydu, zmieszanego ze strachem i niepewnością, choć byłam pewna czego chcę i jak chcę, to i tak nie umiałam działać, ani nic zrobić.
No Szymek.
No co? – dopytywał rozbawiony.
Bądź bardziej decyzyjny – zażądałam. – Ja nie umiem tak, gdy ty... nie bądź bierny – wyznałam w końcu moje pragnienia i położyłam się na nim , w taki sposób, że policzek przyłożyłam do jego klatki piersiowej, a językiem błądziłam w poszukiwaniu jego sutka.
Ostatnio jak tracę na bierności i chcę za ciebie decydować, to potrafisz uraczyć mnie awanturą, przy moich pracownikach i wspólnikach, a teraz oczekujesz, że...
Nie wypominaj mi! Sam mówiłeś, że nie wolno wracać do tego co było.
Tak, ale dopiero po tym jak ci przyleję, albo ukarzę w inny sposób. Jeszcze nic nie zrobiłem, więc jeszcze sobie mogę – powiedział niezwykle ostro, trzymając mnie za ramiona i unosząc tak, że miałam możliwość patrzeć mu w oczy, wisząc niemal nad nim. – Zastanów się może czasami czego ty chcesz? Ciężko wymagać od męża, by był delikatnym misiaczkiem i kimś kim można pomiatać, a jednocześnie był mężczyzną w łóżku – dodał i nagle przerzucił mnie tak, że opadłam plecami na poduszki.
Dosłownie rzucił mnie na to łóżko, a sam na nim szybko uklęknął. Spodobało mi się to.
Westchnął i mówiąc: – Czego się nie robi dla ukochanej żony? – Zaczął zdejmować koszulę. Zmiął ją i rzucił o podłogę, bardzo niechlujnie.
Sięgnął do szafki nocnej i wyjął z niej niemal pełne opakowanie oliwki dla dzieci. Nalał na swoją dłoń tyle, że aż ciekło po jego kłykciu, oraz kapało sporymi, tłustymi kroplami na ciemną pościel i prześcieradło. Poczułam jego mokrą dłoń na moim udzie, a następnie na bieliźnie. Ściskał i pocierał tak, że moje majtki stały się mokre, nie wiem czy od moich soków, czy od tej oliwki.
Nie masz okresu? – zapytał, chyba przez to, że niedawno sam kupował mi tampony.
Od kiedy ci to przeszkadza? – dopytywałam.
Od nigdy i nigdy nie będzie – odpowiedział szybko, niezwykle będąc przy tym rozochocony. – Po prostu chcę wiedzieć.
Nie mam. Skończył mi się.
Wybitnie szybko. Tak więc okresu nie ma, ale szpilki masz, prawda? – Rozpromienił się bardzo znacząco.
Te co dziś? Zielono żółte?
Wolę czerwone – mruknął niezwykle seksownie.
Założę – szepnęłam i wstałam. Na moment pozostawiłam męża samego, by udać się do garderoby i wcisnąć na stopy czerwone, seksowne szpilki, które z przodu miały podest zwany przez większość platformą, ale ten w tych moich był wyjątkowo wysoki.
Teraz gdy Szymon wstał, a uczynił to od razu gdy mnie zobaczył, to byłam z nim niemal równa. Podeszłam bliżej i poczułam jego męskość na moim brzuchu. Jego penis stał pewnie i był niezwykle twardy, wszystkie żyły na nim pulsowały i były uwidocznione. Spojrzałam się znacząco i zapytałam:
A więc wystarczyły szpilki?
Być może – przyznał bez skrępowania i zaczął całować, ale pominął moje usta. – Na mnie działają lepiej niż Viagra – zażartował szeptem wprost do mojego ucha.
Chyba jeszcze nie potrzebujesz – odparłam roześmiana.
Nie zapominaj, że jestem sporo od ciebie starszy – wywarczał i ponownie tego dnia chwycił mnie mocno za ręce.
Tym razem jego dłonie zacisnęły się na moich nadgarstkach, a on sam zmusił mnie bym cofała się tak długo aż natrafię na łóżko. Potem na nie pchnął, a sam klęknął i uniósł jedną z moich nóg. Zaczął od całowania łydki i zmierzał w stronę buta, poprzez kostkę, na której dłużej się zatrzymał, nawet łaskotliwie przygryzł. Najlepszy był jednak moment, gdy zdjął te buty ze mnie, liznął językiem wierzch mojej stopy, jej podbicie, a następnie jej spód. Załaskotało, ale było też niezwykle podniecające. Potem delikatnie jakby z czcią, wsunął moją stopę ponownie do tego, jego zdaniem erotycznego obuwia i podniósł drugą moją łydkę. Tym razem nie zmierzał w dół, tylko do góry, przez kolano, udo, aż do białych fig, przesiąkniętych oliwką, bo przecież wciąż jeszcze miałam je na sobie.
Tylko tym razem nie myśl – uprzedził mnie. – Chcę byś nie myślała. Nie blokuj się, miej wolny umysł, krzycz, wij się. Zrób to choć raz. Tylko tego pragnę – wyznał, a ja nie byłam pewna, czy potrafię spełnić to jedno z jego pragnień.