SZYMON
IGNASZAK
Siedziałem
w wygodnym, obrotowym fotelu i odruchowo, bez zaprzątania sobie
głowy, obracałem kartę kredytową. Trzymałem ją dwoma palcami i
postukiwałem nią o blat dużego, konferencyjnego stołu. Wzrokiem
błądziłem po ścianach i obrazach na nich zawieszonych. Na dłużej
zatrzymałem się na jednym z moich ulubionych – Bitwa pod
Grunwaldem. W domu miałem taki większy. Zajmował centralną cześć
korytarza, widoczną nawet z salonu, jeśli tylko odpowiednio zadarło
się głowę i zapatrzyło na tyle, że barierki i balustrady
znikały.
Odłożyłem
kartę w kwiatki obok torebki żony, a mój wzrok ponownie spoczął
na jej otwartym portfelu. Sięgnąłem po niego ponownie, ale nie po
to by schować kartę na miejsce, a by przejrzeć inne przegródki.
Chwilę się zawahałem, bo nie miałem powodu tego rozbić. Nie
powinienem był... Ciekawość walczyła we mnie z przyzwoitością i
silnym zaufaniem, którym Magdalenę bez dwóch zdań obdarzyłem.
Szybko wstałem, wcisnąłem kartę, na której białym markerem
napisany był pin, na jej stałe miejsce, a portfel niechlujnie
wrzuciłem do torebki. Tomek akurat wtedy pojawił się w moim
gabinecie, by oddać samochód.
– To
Magdy? – zapytał, wskazując oczami na workowatą torebkę w
niebieskim kolorze i żółte wzorki.
Poczułem
się na moment jakby mi języka w gębie zabrakło, choć wolałem
trzymać pozorny fason, by wyglądać na takiego, który zwyczajnie
nie ma ochoty strzępić sobie języka na taką oczywistość.
– Mogłeś
jej powiedzieć przez telefon, że ją masz! – ryknął. – Nie
denerwowałaby się – dodał znacznie ciszej i zajął miejsce
dokładnie naprzeciwko mnie. Rzucił kluczykami tak, że spoczęły
na środku stołu, a potem sunęły po nim, dotykając niemal zeszytu
A4, który znajdował się przede mną.
– Chcesz
mnie zdenerwować? – zapytałem z lekkim, drwiącym uśmiechem.
– Nie.
Dlaczego? – Odpowiedział, przybierając mój własny wyraz twarzy.
Obserwowałem
jak mój brat pociera trzema, środkowymi palcami o swoją gładką
brodę i nieco spękane usta. Nogę założył na kolano i wyraźnie
na coś wyczekiwał.
– O
co ci chodzi? O to, że nie zaproponowałem ci herbatki, czy może
Bobofruta?
Zaśmiał
się, ale był to bezczelny śmiech, a nie wyraz radości.
– Skurwiel
z ciebie, wiesz?
Nie
miałem zamiaru odpowiadać na to pytanie, a on nie miał zamiaru go
drążyć.
– W
niedziele twoja córka ma wytęp w kościele.
– Nie
jestem katolikiem – przypomniałem.
– Zapomniałeś?
– Nigdy.
– Zatem
nie idziesz? – dopytywał, gdy ja już zabrałem wszystkie swoje
rzeczy, włącznie z Magdy torebką i zmierzałem do wyjścia.
– Nigdy
bym sobie tego nie podarował, gdyby mnie tam nie było. –
Przełożyłem wszystko pod lewą pachę, a prawą trąciłem go w
głowę, w taki sposób jakbym miał go zamiar o tę głową właśnie
ściąć. – Orientuj się – zawołałem gdy się skrzywił.
– Odpierdol
się.
– Nie
klnij, dzieciaku, bo ci to zupełnie nie pasuje – pouczyłem go,
ale jednocześnie puściłem oczko i wyszedłem z sali
konferencyjnej.
Z
początku miałem w planach od razu udać się do domu, ale
przypomniało mi się o Oliwi i o wolnym etacie sprzątaczki. Ona
potrzebowała pracy, ja pracownicy. Właściwie było mi wszystko
jedno kogo zatrudnię, a dla niej to przecież komfortowe, bo mogła
przychodzić wieczorami, albo nawet nocami, gdy już dzieci ulula do
snu, posprzątać i wyjść, bez konieczności pilnowania czasu na
zegarku. Nie zamierzałem sprawdzać co robi w tej pracy i ile w niej
jest. Dla mnie najważniejsze było, by było czysto.
Znalazłem
się więc ponownie w miejscu, gdzie wczoraj napadnięto na moją
żonę. Zapukałem w obdrapane, dwuskrzydłowe drzwi i poczekałem aż
otworzyła mi kobieta z około trzylatkiem na rękach. Mały się
wydzierał wniebogłosy i upuszczał kubek z dzióbkiem na podłodze.
Czyli typowa, dziecięca histeria, którą ja bym ignorował, zamiast
jeszcze takiego na rękach nosić, ale dziecko nie było moje, a ja
przyszedłem tu w zupełnie innej sprawie.
Zaproszony
wszedłem do kuchni, usiadłem przy stole i usłyszałem propozycję
zaparzenia kawy. Odmówiłem, tłumacząc, że się spieszę. Szybko
przeszedłem do sprawy z komisariatu, a potem do umów. Położyłem
je na stole, nakazałem przeczytać oraz podpisać.
– Jeśli
pani nie może teraz, to zostawię i spotkamy się od poniedziałku
już w pracy. Wtedy pani mi dostarczy. – Od niechcenia i
samoistnie, sunąłem wzrokiem po jej zgrabnych, gołych nogach, bo
miała na sobie jedynie krótkie spodenki. W końcu skoncentrowałem
się na twarzy i uśmiechnąłem.
– Daje
mi pan pracę? – zdziwiła się.
– Tylko
proszę nie dziękować, jeszcze mnie pani za to przeklnie. Jestem
cholernie wymagającym pracodawcą.
– Dobrze,
ale i tak dziękuję. – Odwzajemniła mój uśmiech.
Blondynek
na jej rękach przestał płakać, więc chyba się zwyczajnie
zmęczył wydzieraniem. Byłem pewny, że taki sam efekt, by
uzyskała, gdyby go zostawiła samego sobie i dała się wyryczeć.
Wszyscy czasami płakali, nie tylko dzieci, ale też dorośli, także
mężczyźni i nikt nie chciał by im w tym przeszkadzać, dlaczego
więc do dzieci leciało się na każde kwilenie? Nigdy nie
potrafiłem tego zrozumieć, ale Magda też miała taki odruch, więc
to chyba jeden ze składników macierzyństwa.
Opuściłem
dom Oliwii i udałem się do własnego. Byłem zaskoczony, gdy nie
zastałem tam Piotra, ale jeszcze bardziej w szoku, gdy przywitała
mnie Magda. Nie chodzi o to, że ona tam była, bo tego jak
najbardziej się spodziewałem, ale byłem pewny, że zastanę ją
nie w humorze, obrażoną na cały świat, albo ryczącą w sypialni
do poduszki. Sprawiłem tak by nie zauważyła swojej torebki, bo
położyłem ją na ławeczce za komodą. Uważnie przyjrzałem się
swojej żonie. Miała rozciętą dolną wargę, ale makijaż już
niemal perfekcyjny, choć skromny. Zadowoliła się żółtymi
kreskami pod oczyma i zielonymi na powiekach. Oczywiście pogrubiła
i wydłużyła rzęsy jakimś markowym tuszem. Nadal była ubrana na
sportowo, ale się przebrała. Tym razem jej pupę seksownie opinały
mysie legginsy nad kostkę. Bluzka była ciemniejsza od nich i miała
na sobie jakieś bliżej nieokreślone, niezidentyfikowane bazgroły
w żółtym i zielonym kolorze. Wyglądało to tak jakby ktoś ją
popisał, nie chcąc tym przekazać niczego szczególnego. Rękawy
zasłaniały łokcie, a sama długość bluzki sięgała za pośladki.
W końcu zacząłem sunąć wzrokiem w dół, coraz niżej, aż
dotarłem do ciemnozielonych półbutów z żółtą platformą, a
dodatkowo na szpilce, które teraz zdobiły jej drobne stópki.
Uśmiechnąłem
się jakby od niechcenia, poruszyłem brwiami i zacząłem zdejmować
marynarkę. Magda szybko znalazła się u mojego boku.
– Daj,
ja to wezmę.
Jak
powiedziała, tak też zrobiła i odwiesiła moją odzież wierzchnią
na jeden z wolnych wieszaków.
– Zrobiłam
kolacje – poinformowała, choć nie musiała, bo kolacje było czuć
nawet w ogrodzie.
Jeszcze
raz pociągnąłem nosem, by do moich nozdrzy dotarł mięsny zapach
sosu. Ciekawiło mnie czy poda to z pyzami, czy makaronem.
– Lepione,
nie kupione – powiedziała, gdy przepuszczałem ją w progu, a gdy
również ja go przekroczyłem to dotarło do mnie, że chodzi o
kluski śląskie.
Usiadłem
na jednym z krzeseł, przed sobą miałem białą zastawę, po chwili
obok mojej dłoni pojawiły się dwie szklanki, jedna z kawą, a
druga z herbatą.
– W
zależności od tego na co będziesz miał ochotę – oznajmiła. –
Nie jesteś głodny? – zdziwiła się, gdy ja błądziłem wzrokiem
po trzech rodzajach mięs, ulubionych kluskach śląskich i dwóch
różnych surówkach, oraz startych buraczkach.
– Nie.
– Odwzajemniłem uśmiech. – Po prostu się zastanawiam w czym
jest najmniej trucizny.
– Niczego
nie dodałam – oburzyła się zajmując miejsce naprzeciwko mnie. –
Niczego prócz przypraw.
– Mam
cichą nadzieję, że jedną z przypraw nie był arszenik ani cyjanek
– rzuciłem i wstałem, by móc dosięgnąć jej talerz.
– Nałożysz
mi wszystkiego i każesz próbować, by mieć pewność, że...
– Nigdy
bym tak nie zrobił – uciąłem szybko dyskusję. – Twoje życie
jest cenniejsze od mojego, więc nie śmiałbym wystawiać go na
próbę. Zaufałem ci, że trucizny nie ma. Ty napracowałaś się
przy kolacji, to ja mogę nałożyć. Które? – zapytałem po
nałożeniu klusek i zacząłem wskazywać łyżką na mięsa w
sosie.
– Wszystko
mi jedno.
– Dobrze.
Wiedziałem,
że Magda najbardziej lubi sos pieczeniowy, więc zdecydowałem się
na nałożenie z tej porcelanowej półmiski, która takowy
przypominała. Sobie standardowo wziąłem grzybowy, mając nadzieję,
że nie starła tam żadnego muchomora. Ponownie usiadłem naprzeciw
żony i nie chcąc by cisza ciążyła, a tranie w niepewności
męczyło zacząłem:
– Doceniam
kolację, przygotowania i naprawę dziękuję, choć uwierz, że w
twoim towarzystwie zadowoliłbym się nawet kanapkami i to bez
szczególnych smarowideł i obkładania. Pytanie tylko po co to
wszystko? Po to by nam się przyjemniej rozmawiało, czy po to by
mnie odwieść od pewnego pomysłu?
– Chciałam
po prostu przeprosić – wyjawiła bawiąc się widelcem po swoim
talerzu. – Nie powinnam była... tak... urządzać tego w twojej
pracy.
– Tego?
Czego? Karczemnej awantury? Czynienia z nas pośmiewiska? –
dopytywałem, ale widać było, że nie ma zamiaru odpowiadać.
– Może
przyniosę wina? – zapytała.
– Nie
– odparłem twardo. – Ja wolę mieć trzeźwy umysł, a ty lepiej
się nie znieczulaj alkoholem.
– Co
z kartą? Zablokowałeś?
– Będziemy
poruszali wszystkie tematy naraz? – zapytałem ostro. – Skoro tak
to może ja zacznę od początku. Od początku, to wcale nie znaczy
od dnia dzisiejszego. Ja nie wiem co się z tobą ostatnio dzieje.
Nie byłaś taka. Jesteś jakaś rozdrażniona. Wybuch przy
Peterwasie. – Uśmiech samoistnie wdarł się na moje usta. – Nie
bym cię nie popierał. On cię obraził i miałaś prawo zareagować,
ale... uwierz, że gdybyś tego nie zrobiła, to ja bym cię obronił.
Wystarczyło dać mi szanse, ale skoro już wzięłaś sprawy w swoje
ręce, to wypadało zrobić to z klasą, a nie czynić z nas
widowisko w restauracji.
– Ciekawe
czy ty byś się opanował, gdyby...
– Magda!
– uniosłem się. – Czasami trzeba ważyć sytuacje i postępować
nawet wbrew sobie dla własnej wygody. On był nam potrzebny,
pojechał z nami na komisariat i załatwił wiele rzeczy za nas. Jest
moim prawnikiem, zajmuje się wszystkimi kruczkami i gdy z jakiś
powodów odejdzie, to nie wiem jak sobie poradzę. Poza tym gdyby
mężczyźni dali sobie po gębach w restauracji to zawsze to będzie
lepiej widziane, niż kobieta oblewająca kogoś kawą.
– To
czekolada była, biała.
– Nieważne.
Dwoje bijących się mężczyzn, to dwoje bijących się mężczyzn,
a kobieta oblewająca kogoś gorącym napojem to nienormalna
furiatka. Nie obrażam cię, mówię tylko jak ludzie to widzą.
– Jak
ludzie to widzą, czy jak ty to widzisz? – zapytała z wyraźną
pretensją.
– Gdy
za mnie wychodziłaś wiedziałaś jakie mam poglądy. Oświadczając
się tobie powiedziałem, że jestem konserwatywnym tradycjonalistą
i nie mam zamiaru czynić jak większość ludzi naszych czasów,
czyli wywalać mądrości i nauki przodków do kosza. Dla mnie to
chore, że coś co trwało przez tyle wieków, nagle zostawia się na
wysypisku. To tak jakby powiedzieć ojcom, dziadom, pradziadom, że
źle żyli, byli głupi, niewykształceni, nie umieli być
małżeństwem, ani wychowywać dzieci. Ciekawe jak ci ludzie, co
teraz przeszłości nie uszanowali, zareagują jak ich dzieci i
wnuki, zrobią to samo z ich systemem, z ich zasadami i morałami.
Mnie jednak kształtują fakty z przeszłości, a nie mglista i
niepewna przyszłość. Kiedyś liczył się honor, a także godność,
ważny był szacunek, wzajemność, rodzina była wartością, a
dziś? W czym lepsze jest dziś od wczoraj, skoro to dziś rozwodów
i dzieci z rozbitych rodzin jest na potęgę, w szkołach króluje
brak szacunku nawet do nauczycieli, a o godności i honorze, to
większość społeczeństwa zapomniała.
– Znam
twoje poglądy – przypomniała i powróciła do krojenia mięsa.
– Nie
wątpię. Gdy ci o nich mówiłem byliśmy w restauracji nad morzem,
na stole leżał pierścionek, który obecnie masz na palcu, a więc
podjęłaś decyzję, świadomie – stwierdziłem i nie oczekiwałem
potwierdzenia, ale i tak padło, to symboliczne:
– Tak.
– Jednak
na moment nie ważne sceny jakie urządziłaś. Nie obchodzi mnie na
chwilkę ani to co w restauracji, ani to co w moim gabinecie, bo i w
jednym i w drugim przypadku miałaś prawo się zdenerwować i
oczywiście mogłaś to okazać inaczej... powinnaś to była okazać
inaczej, to jednak teraz ważniejsze jest dla mnie coś innego.
– Co?
– Co
ci się stało? – zapytałem patrząc jej w oczy i wskazałem
palcem wskazującym na dolną wargę.
– Spieszyłam
się i uderzyłam – skłamała.
– W
twarz? Sama siebie? Nie ufasz mi, dlatego nie chcesz powiedzieć mi
jak było naprawdę?
– Naprawdę
się uderzyłam. Dowiedziałam się, że mnie śledzisz i...
– Zaczekaj.
– Przerwałem jej, unosząc rękę do góry. – Nieważne co
nawyczyniałaś, to jesteś moją żoną. Ja mogę się zdenerwować.
Mogę cię osądzić i skarcić, ale nigdy porzucić. Nieważne co
się stało, to ja ci pomogę – oznajmiłem, podpierając się
dłonią o policzek, a łokieć położyłem obok talerza.
– Nic
się nie stało, to był wypadek.
– Jak
się dowiedziałaś, że cię śledzę?
– A
dlaczego mnie śledziłeś? – odbiła piłeczkę, czym sprawiła,
że na moją twarz wdarł się chytry uśmieszek. Tak naprawdę tylko
czekałem aż o to zapyta.
– Tu
należą ci się wyjaśnienia – przyznałem. – Tę aplikację
masz w telefonie od bardzo dawna, ale nigdy wcześniej z niej nie
korzystałem. Szczerze to nawet zapomniałem, że ją uruchomiłem, a
uruchomiłem ją na szybko dla wszystkich numerów, głównie po to
by wiedzieć, gdzie jest Leon, bo on już zaczynał sam chodzić do
sąsiadów się bawić, czy grać w piłkę na boisku, czasami w
zabawie się zapomniał i nie odbierał. Chodziło o to by w razie
czego go znaleźć.
– Leona,
nie mnie – powiedziała nad wyraz ostro.
– Tak,
ale program uruchomiłem dla wszystkich numerów. Wcześniej z niego
nie korzystałem, bo nie było takiej potrzeby. Zazwyczaj żona się
mnie słuchała i nie chodziła gdzie nie pozwoliłem. Wczoraj było
inaczej. Pojechałaś do Oliwii sama. Właściwie nie odczułaś na
skórze żadnych konsekwencji tej głupoty, bo choć intencje były
dobre, to to była głupota, by samotna kobieta się szlajała po
takich miejscach. Ludzie z tamtejszych środowisk tolerują zazwyczaj
tylko swoich, a każdy obcy to wróg. Ty to wiesz i ja to wiem, a
twoje wejście samotnie w paszczę lwa, było tylko i wyłącznie
brawurą i choć intencje, bym odpoczął miałaś dobre, to mogłaś
jednak pozwolić mi o tym zadecydować, bo wcześniej sam
zadecydowałem inaczej. Nakazałem ci na mnie poczekać i samej tam
nie iść. Zrobiłaś mi na przekór.
– Byłeś
zmęczony.
– Nie
na tyle, by nie chcieć opiekować się własną kobietą. Nie na
tyle, by pozwolić jej się narażać. I wreszcie nie na tyle, by
olać sprawę i się położyć, tylko wsiąść w samochód i po
ciebie pojechać, bo inaczej naprawdę mogło dojść do tragedii.
Przekonałaś się na własnej skórze, że mogło być źle, więc
po co się teraz głupio upierasz?
– Nie
upieram, tylko...
– Tylko
pokazujesz jak różne jest twoje myślenie od mojego, i do jakiej
tragedii mogłoby dojść, gdybym uważał cię za równą sobie i
uważał, że tak jak ja sobie radzę w takich sytuacjach, tak i ty
masz sobie poradzić. Na szczęście dla mnie kobieta i mężczyzna
nigdy nie będą równi, bo jesteśmy po prostu inni.
– To
znaczy, że ty możesz się narażać, a ja nie? – podłapała.
– Tak,
bo ty masz dzieci, musisz je wychować.
– A
ty nie?
– Ja
też, ale... – zaśmiałem się i szukałem w głowie odpowiednich
słów. – To mężczyzna broni kobiety, a nie odwrotnie. Tak było
od wieków i niechaj tak u nas pozostanie. Nie bawmy się w mieszanie
ról, bo ani ja nie jestem zniewieściałą męską pizdą, jakich
teraz pełno na ulicy się mija, ani ty nie jesteś herosem w
damskiej postaci. Takie zabawy i mieszaniny zostawmy innym –
uciąłem skutecznie dyskusję na nie temat i powróciłem do
poprzedniego. – Poszłaś do Oliwii sama, konsekwencji za to w
sumie nie poniosłaś, bo nie będziemy liczyli dwóch czy tam trzech
klapsów, przy których nawet dziecko by się nie popłakało. Umowę
jednak pewną w domu zawarliśmy, tak? – zapytałem, ale
odpowiedziało mi milczenie. – Tak czy nie? – dopytywałem.
– Tak.
– Jak
brzmiała?
– Że
chcesz zawsze wiedzieć, gdzie jestem.
– Dopóki
ponownie ci nie zaufam – dopowiedziałem. – Bo wybacz, ale jeśli
uzgadniamy wspólnie jedno, a ty robisz swoje zupełnie inaczej niż
ustaliliśmy, to ci nie ufam i po prostu się martwię, dlatego
chciałem wiedzieć gdzie jesteś. Miałaś tylko pisać SMS-a, typu
„wyjechałam z fundacji”, „już jestem w domu”, „idę z
dziećmi do parku”. To miały być krótkie, nie zajmujące ci dużo
czasu informacje.
– Chciałeś
mnie sprawdzać – wywnioskowała.
– Tak
– przyznałem. – Raz mnie oszukałaś i cię napadli. Chciałem
uniknąć powtórki.
– Dlatego
nie poinformowałeś mnie, że... – ucięła, a ja przytaknąłem
głową.
– Dlatego
– powiedziałem. – Przez jakiś tydzień czy dwa sprawowałabyś
się dobrze, to co piszesz pokrywałoby się z czerwonym punkcikiem
na mapce i bym odpuścił, zarówno sprawdzanie, jak i ten nakaz
informowania.
– To
chore – stwierdziła.
– Być
może, ale jednak kierowane troską o żonę. Wolałabyś bym zdjął
pasek i ci przylał tak byś nie mogła siedzieć, i dzięki temu nie
przyszło ci więcej do głowy narażanie się w tak bezmyślny
sposób, jeszcze zupełnie bez potrzeby?
– Nie,
ale...
– Ale
dziś już nie będziesz miała wyboru – przerwałem szybko i
stanowczo. Przemieliłem ostatnią kluskę śląską z soczystym
sosem i kontynuowałem – dziś nie będę cię pytał o zdanie. Nie
dostosowałaś się do moich zaleceń. Byłaś gdzieś i nie
napisałaś mi, że tam idziesz, ani że tam jesteś. Nie będę
tolerował nieposłuszeństwa, zwłaszcza, gdy tym szkodzisz sama
sobie. Byłaś gdzieś, wróciłaś stamtąd posiniaczona, wpadłaś
do mojego gabinetu i urządziłaś scenę. To dla mnie wystarczający
powód Magda, by ci porządnie wtłuc i by zmienić podejście.
Odłożyła
widelec tak, że brzdąknął o talerz, a łzy zaświeciły się w
kącikach jej oczu.
– Przesadzasz
– oznajmiłem, opierając się wygodnie i splatając ręce na
piersi. – Zaczęło się od wyjścia z koleżankami. Ja nie mam nic
do tego byś raz kiedyś wyszła, wypiła, potańczyła. Jesteś
młoda i masz prawo się bawić, a ja mogę zostać z dziećmi, ale
jak umawiamy się na pierwszą, to na pierwszą, a nie wpół do
piątej! – uniosłem się. – Nie mam w zwyczaju wracać do tego
co było, ale pomyśl może o tym jak się wtedy martwiłem. Ja już
obdzwoniłem wszystkie szpitale i wiedziałaś o tym. A niecałe dwa
tygodnie później, ty znowu robisz inaczej niż ustaliliśmy. O
rzucaniu szklankami nie wspomnę.
– Jedną,
tanią i nie do kompletu – wtrąciła.
– Nieważne
jaką. Ważne, że trafiłaś we mnie. Ja w ciebie przedmiotami nie
rzucam.
– Ty
mnie bijesz – zarzuciła.
– Tak,
choć słowo karcę brzmi lepiej, to tak, zazwyczaj przyjmuje to
formę zbicia pośladków, ale wiedziałaś jak będzie, wiedziałaś
przed ślubem i pomimo tego przyjęłaś oświadczyny. To jak
żyjemy... jak żyjesz, to konsekwencja twojej decyzji. Tak jak ci
obiecywałem, niczego ci nie zabraknie, będziesz miała moją
miłość, szacunek i zainteresowanie. Wychowam twoje dzieci jak
własne, a ciebie będę nosił na rękach, ale nie będzie mi
kobieta po głowie skakała, dlatego, że to ja jestem mężczyzną i
panem domu. Tak jak tłumaczyłem przed laty, szefów, prezydentów,
królów, bogów, nie może być dwóch, bo jak rodzina jest
czteroosobowa i ma czterech szefów, to każdy nie dość, że chcę
zarządzać sam sobą, to jeszcze przy tym porządzić innymi. W
efekcie hierarchia zostaje zaburzona, respektu brak, a awantury są
na porządku dziennym. U nas tak nigdy nie będzie. Możemy sobie
dyskutować, walczyć na argumenty, możesz się starać mnie
przekonywać do swoich racji, albo nawet nie zawsze się ze mną
zgadzać, ale to moje słowo jest ostatnie i czasami nawet, gdy się
z czymś nie zgadzasz, to musisz postąpić jak każę, choć raczej
staram się unikać takich sytuacji i iść na kompromis, bo
małżeństwo nie polega na tym, by czynić kobietę nieszczęśliwą.
– Sięgnąłem po kawę, jeszcze ciepłą i opróżniłem kubek do
połowy, by zwalczyć suchość w gardle. – Wiele razy ci
darowałem, wiele razy okazałem zrozumienie i wiele razy odpuściłem,
jedynie ganiąc, bez wyciągania konsekwencji i dziś myślę, że to
był błąd, bo ja sam doprowadziłem do takiej sytuacji, byś nie
miała oporów i urządziła taki teatrzyk na oczach innych ludzi.
Myślę, że gdybym wcześniej nie podarował ci ani razu, gdy mi
podpadłaś, to w życiu na takie coś byś się nie odważyła, bo
nie czułabyś się bezkarna. Nie byłoby też samotnego pójścia do
Oliwii, narażania się także dzisiaj, bo znowu ci się coś stało
i ponad wszystko pragnąłbym wiedzieć co takiego, ale widzę, że
mi nie powiesz, a siłą z ciebie tego wyciągał nie będę, ale
pasem wytłukę ci z głowy kolejne narażania się bez potrzeby. –
Wstałem od stołu. – Ja posprzątam ze stołu i pozmywam, a ty w
tym czasie idź do sypialni i się przygotuj. I uprzedzam, że dziś
będę obojętny na twoje płacze, krzyki i błagania.
Nie
czekając na odpowiedź zabrałem się do zakrywania półmisków i
chowania ich do lodówki. Magda jeszcze chwilę siedziała przy stole
niczym skamieniała po moich słowach, ale w końcu ruszyła się z
miejsca. Wiedziała, że nic nie zmieni uporem, a buntowniczą
postawą mogła zyskać jedynie tyle, że oberwałaby więcej,
dlatego wstała od stołu i skierowała się w stronę przedpokoju,
następnie stukot jej szpilek dał mi znać, że przemierza schody i
skręca w prawo, czyli do naszej sypialni.
Dopiero niedawno natrafiłam na Twój blog i szybko przeczytałam całość. Bardzo mi się podoba i na pewno nadal będę czytać ;)
OdpowiedzUsuńCieszę się, ze sobie co nieco wyjaśnili ale mi brakuje w tej rozmowie jej odczuć, jej spostrzeżeń i jak to wszystko bardziej z jej strony wyglądało. Szczerze miałam nadzieję, że jej jednak odpuści i nadal mam taką nadzieję. Czy on kiedyś wyrośnie z takiego stylu bycia zimnym i bezuczuciowym człowiekiem?
OdpowiedzUsuńA to drań, on cały czas miał jej torebkę w biurze i nic nie powiedział, jeszcze zjebał ją jak dzwoniła, niemożliwy jest.
OdpowiedzUsuńNiby dobrze, że dał pracę Oliwii i pojechał do niej z umową, ale z drugiej strony to jak dla mnie specjalnie przeciąga powrót do domu, żeby jak najdłużej trzymać Magdę w niepewności.
Madzia postarała się, kolację przygotowała, widać, że nie marnowała czasu w oczekiwaniu na powrót męża. Miała czas, żeby nieco ochłonąć i przemyśleć wszystko, ta kolacja to takie przeprosiny, ale i też sposób na odwiedzenie Szymona od "pewnego pomysłu".
Magda miała prawo się zdenerwować i tym śledzeniem i zachowaniem Peterwasa, ale niestety Szymon miał dużo racji w tym swoim przemówieniu do niej, że powinna trzymać nerwy na wodzy i przy ludziach awantur nie urządzać, bo to tylko i wyłącznie źle o niej świadczy. Ale on też w tym wszystkim nie jest bez winy, bardzo mnie cieszy, że zapytał co jej się stało, kto ją uderzył, ale to pytanie moim zdaniem padło o wiele za późno. To powinno być pierwsze o co powinien zapytać żonę jak pojawiła się u niego.
Z jednej strony to pomyślałam, po co ona się upiera i kłamie i nie chce mu powiedzieć, że wie dlaczego ją napadnięto i kto ją uderzył, że niepotrzebnie chroni Piotrka. A zaraz przyszła myśl, że w porządku powie, że to z powodu długów brata tych dwóch ją zaczepiło, ale jak powie, że Iwan jej strzelił w twarz, to wtedy będzie musiała powiedzieć dlaczego, a za nic w świecie nie przyzna się przecież, że to za spotkanie z Cinkiem.
Szymon niepokoi się zachowaniem żony, że się ostatnio zmieniła, że jego zdaniem popełnia coraz wiecej głupstw, może i ma trochę racji, bo na coś tam się umawiali, obiecała mu, poza tym zna jego poglądy, a i tak zrobiła jak chciała, myślę, że Madzia ma za dużo tajemnic i już nie daje sobie rady, miota się i nie wie jak powinna postąpić, to wszystko co ukrywa strasznie ją gryzie i nie daje jej spokoju. Szymon też ma wiele tajemnic, zastanawiam się, które z nich ma ich więcej, tylko on jest chyba silniejszy psychicznie i jakoś sobie radzi.
Przypomniało mi się coś, Tomek coś wspomniał o tym, że córka Szyma ma w niedzielę w kościele występ, czyżby chodziło o córkę jego i Marleny?
Szkoda mi Madzi, bo po tej przemowie Szymona na koniec, o tym, że popełnił błąd jak jej wcześniej odpuścił kilka razy, to obawiam się, że tym razem będzie konsekwentny i nie zrezygnuje ze swojego "pomysłu". Madzia zrezygnowała, poddała się, uznała, że już nic nie da się zrobić,żeby Szymon zmienił zdanie i poszła do sypialni, aż mi się starsznie przykro zrobiło jak sobie ją taką biedną, zrezygnowaną z łezkami w oczach wyobraziłam.
A jeszcze, co do tego szacunku dla zasad ojców i dziadów na temat rodziny i wychowania, to nie do końca się zgadzam z Szymonem, dla mnie inne postepowanie nie jest brakiem szacunku, postepując inaczej nie mówie, że oni żyli źle, po prostu inaczej.
Tak sobie myślę, że skoro Szymon ma takie poglądy to może od razu zburzmy miasta i wróćmy do życia na drzewach czy w jaskiniach jak nasi praprzodkowie :P
OdpowiedzUsuńTa cała rozmowa to w sumie ciężko to nazwać dialogiem, bo on wypowiadał "swoje mądrości", a jej nie dopuszczał do słowa. On cąły czas upiera się przy swoim, że widziała jaki jest, więc teraz ma to akceptować. Jednak niech zważa na to, że Magda była abrdzo młoda gdy się zgadzała, teraz dojrzewa, mądrzeje i może już jej nie odpowiada taki styl życia. Zapytanie o to co jej się stało super, ale dużo za późno i już się nie liczy. Tak więc jak zwykle Szymuś wygłosił swój pogląd i w sumie nic więcej go nie interesowało. Do tego ten tekst, że on chcę wiedzieć co się dzieje, ale wie, że ona mu nie powie, więc tylko ją zleje dla zasady i po sprawie. Rzeczywiście przykładny i troskliwy mąż.
to jest obrzydliwe co wypisujesz
OdpowiedzUsuńPewnie, że tak, bo nigdy nie miało być to nic dobrego, słodkiego i opisującego poprawne zachowania. Otchłań szarości to obraz patologi, gangsterki i różnego rodzaju przemocy, ale jest tylko i wyłącznie fikcją literacką, tak jak np opisy gwałtów i tortur w niektórych książkach wojennych, też są obrzydliwe ale taki był cel tworzenia tych opisów.
UsuńPozdrawiam i jestem na tel, wiec nie mogę się zalogować. Dariusz Tychon.
No, to jestem w końcu.
OdpowiedzUsuńNie do końca wiem, komu tutaj przyznać rację. Magda miała prawo się zdenerwować i moim zdaniem Szymek nie bronił jej jak należy nawet przez chwile, bo drugi na jego miejscu jakby słyszał takie teksty rzucane w stronę jego żony. Szymek tak naprawdę niewiele zrobił i nie wiem nawet, czy rzeczywiście by ją obronił, bo moim zdaniem skończyłoby się to zwykłym „skończ” rzuconym w stronę Huberta. Więc nic dziwnego, że kobieta sama postanowiła się obronić. I tutaj Szymek nie ma racji, bo skoro Magda wyszła na tym źle w oczach innych, to ja w takim przypadku nie byłabym lepsza. Ups...
W ogóle Szymon tak bardzo stara się mieć wszystkich na krótkiej smyczy, jak na przykład z tą aplikacją do śledzenia, a jak przychodzi co do czego, to sam Magdzie nie mówi nic. On ma te swoje zasady, ale moim zdaniem to jedynie chce, żeby ludzie ich przestrzegali. Bo bez względu na to, jakby się nie tłumaczył, to skoro żony nie może oszukiwać, to powinien powiedzieć Magdzie czym tak naprawdę się zajmuje. Nie wspominając już, że za tą torebkę ją opierdzielił a sam ją miał :/
I tak coś myślę, że Magdzie jednak tym razem się nie upiecze i pomimo tego obiadu, przeprosin i rozmowy to prędzej czy później jej się dostanie. Po prostu chyba tym razem trochę przeholowała według rozumowania Szymka.
Lecę do następnego.
Jedno za co naprawdę mogę Szymka pochwalić to to, że swoich poglądów nie krył przed ślubem. Podoba mi się to, że szczerze powiedział jaki jest, jakie Magda będzie miała życie i jak ją będzie traktował. Miała wybór, wybrała i niby na tym powinien być koniec tematu, ale mimo wszystko w dalszym ciągu nie mogę przejść obojętnie obok tego bicia. Szymon się zachowuje, jakby to nie robiło na nim żadnego wrażenia. I chyba to mnie najbardziej przeraża. Takie: pyszny obiad, pozmywam naczynia, a ty idź się przygotuj, bo zleję ci dupę. Ale w dalszym ciągu dziwi mnie, że Magda pozwala sobie na takie głupie zachowania i głupie sceny, chociaż wie, że dostanie potem wpierdziel. Może wcale nie powinnam jej żałować?
OdpowiedzUsuń