Czytam = Komentuje

Anonimowi – podpisujcie się!


Zapraszam was na blog z dodatkami o "Otchłani szarości":

http://miejskie-opowiesci.blogspot.com

niedziela, 27 grudnia 2015

Sezon 1 - Część 33 - Życie nas pokaleczyło


MARCIN ANDRZEJAK

Siedząc w samochodzie, na miejscu pasażera i mając Szymona po swojej lewicy, wspominałem. Nie, jeszcze nie umierałem! Było mi słabo, bo nie lubiłem czuć bólu i cieczy krwi na swych dłoniach, ale nie mdlałem, ani nie było ze mną szczególnie źle. Przed oczami miałem obraz Magdy. Moment, gdy zobaczyłem ją po raz pierwszy. Zakładała wtedy ręce na kark opalonego bruneta. On siedział w loży. Zbliżała usta do jego ust, okraczała jego uda tak, by usiąść na nim okrakiem. Pocałunek z niewinnego, stawał się namiętny i pełen żądzy. Tydzień później dowiedziałem się też, że był pełen brudu i wyuzdania... pełen grzechu. Tak, zapewne grzechem określiłoby go starsze pokolenie. Ja jednak wtedy nie byłem i nadal nie jestem zbyt religijny. Miałem w dupie co oni robią, w jaki sposób i jak długo. Ważne, że miałem tak zwaną metę, szamę i czym się uchlać.
O czym myślisz? – zapytał Szymon, parkując pod nowoczesnym blokiem.
O niczym – szepnąłem. W głowie jednak miałem zupełnie inne słowa. Przyszło mi na myśl, że gdyby Szymon wiedział o czym myślę, to nigdy w życiu więcej nie tknąłby własnej żony, nawet kijem.
On wysiadł pierwszy, a ja podążyłem za nim. Weszliśmy na jaskrawozieloną klatkę schodową, a następnie do srebrnej windy. Dojechaliśmy na piąte piętro, gdzie drzwi otworzyła nam drobna, rudowłosa kobieta.
Cześć – przywitał się Ignaszak i nie czekając na zaproszenie pchnął dziewczynę tak, by móc się dostać do jej mieszkania, a mnie pociągnął za sobą. Zanim zamknął drzwi, jeszcze dokładnie rozejrzał się po korytarzu, w taki sposób, jakby się czegoś bał.
Miałeś nie przychodzić bez uprzedzenia i pozwolenia! – wypaliła pełna pretensji.
Pozwolenia? – powtórzył po rudej Szymek i w niezwykle odrażający sposób się zaśmiał. – Mieszkasz u mnie, gdyby nie ja skończyłabyś na ulicy. W zamian oczekują tylko drobnej przysługi. – Wskazał na mnie dłonią, konkretnie to na moje krwawiące udo.
Ruda zamknęła oczy, przeklęła pod nosem i zniknęła za drzwiami korytarza, prosząc byśmy chwilkę poczekali.
Kto to? – zapytałem Szymona szeptem.
Dziwka.
Twoja?
Jak one wszystkie. – Spojrzał się na mnie wzrokiem bez wyrazu, a ja mimiką dałem mu do zrozumienia, że nie rozumiem. – Ten blok wynajmuję tylko takim kobietom. Mieszkają tu za darmo, za nic nie płacą. Ani za czynsz, ani za prąd, ani nawet za media.
Zarabiasz na nich?
Przytaknął ruchem głowy.
Nagabuje im klientelę. Dostaję kasę na anonimowe konto, potem się z nimi rozliczam. – Uśmiechnął się w taki sposób jakby się brzydził samego siebie, ale pomimo tego, kurze łapki uwidoczniły się przy jego oczach. Pociągnął nosem, przetarł go dwoma palcami i otworzył drzwi prowadzące do pokoju. – Ta jest najostrzejsza ze wszystkich. Najmniej miła, ale nie przejmuj się tym, miała ciężkie życie – wyjaśnił, jakby chciał ją usprawiedliwić.
I ma mnie szyć? Nie mogliśmy udać się do milszej? – dopytywałem szeptem.
Mogliśmy, ale tylko ta ma nici chirurgiczne. Kończy pielęgniarstwo. – Puścił do mnie oczko, a ja od razu się rozmarzyłem i szepnąłem:
Pani doktor?
Jak widzisz, od czasu do czasu także. – Szymon wskazał dłonią na strój zawieszony na klamce nowoczesnej, narożnikowej szafy.
Klepnąłem go w ramie i z szerokimi jak pięć złotych oczami, zapytałem:
Cinusia na nią stać, czy nie stać? Ty mów no mi tutaj to od razu?
Ona ma ci zszyć nogę, a nie zrobić laskę – warknął.
A nie mogłaby tak... wiesz... przy okazji? Najlepiej na twój koszt.
Nie do wiary. – Zaśmiał się. – Załatwiłem ci opiekę medyczną, a ty mi każesz jeszcze bym płacił za... brak mi słów po prostu – dodał, gdy ta Ruda przylazła do salonu, najprawdopodobniej z sypialni i powiedziała, że tylko znajdzie coś do odkażenia i wróci.
Zniknęła tym razem w łazience, a ja ciągle byłem pod wrażeniem jej kształtnej pupci, wciśniętej w kwieciste legginsy.
To będzie bolało?
Szymek wzruszył ramionami.
Czyli pewnie będzie – szeptałem, nachylając się do jego ucha. – Musi mi obrobić pałę, jesteś mi to winny. Taka rekompensata za doznane krzywdy.
Przecież ty nigdy nie lubiłeś dziwek. Zawsze byłeś przeciwny szukania miłości w burdelach.
Bo pieprzenie się w takich miejscach nie ma niczego wspólnego z miłością. Jednak to nie burdel, to mieszkanie. – Uśmiechnąłem się uroczo i zachęcałem w ten sposób do ofiarowania mi takiego drobnego prezentu.
Niech ci będzie – powiedział cicho, przewrócił oczami i wstał. Wszedł do łazienki za rudowłosą, ale nie zamknął za sobą drzwi. Usłyszałem jakieś półszepty, a potem Szym wyszedł zostawiając mnie samego z tą pięknością. Poinformował, że będzie piętro wyżej u jakieś Luśki, i że nikt ma mu nie przeszkadzać, dopóki z nią nie skończy.
Zastanawiałem się czy Szymon poszedł się z tą Lucyną rozprawić, w sensie dać jej za coś wpierdol, czy po prostu udał się do niej, by w nią powkładać, bo Madzia nie spisywała się jako żonka. Długo jednak nie miałem czasu nad tym gdybać, bo usłyszałem subtelny głosik mojej pielęgniareczki:
Zdejmij spodnie.
A majteczki od razu też? – zapytałem uradowany. Wstałem i zanim ona pojawiła się w salonie ja już byłem zupełnie nagi i z zacieszem na twarzy.
Nie wiem czemu, ale z taką dezaprobatą się na mnie spojrzała, a ja przecież niczego złego nie zrobiłem.
Siadaj! – warknęła i wskazała na fotel.
Zająłem miejsce, a ona położyła jakąś miskę na podłodze, była w niej nić nasączona chyba spirytusem, albo czymś innym. W dłoni Rudej szybko znalazło się dziwne narzędzie – wyglądające jak igła, ale nie do końca, bo było tak dziwnie zaokrąglone, takie krzywe i ona mi tą igłę wkuła w udo, przeciągnęła na drugi brzeg i znowu wbiła. Bolało jak skurwysyn, ale ja już marzeniami byłem przed drzwiami raju, którego się spodziewałem z nią dosięgnąć, za sprawą doznań penisowych. Jednak nic z tego. Ledwie po przemyciu rany przeszliśmy do sypialni, ja dałem się zbałamucić i zamydlić swoje oczka namiętnymi pocałunkami, a kajdanki zacisnęły się na moich nadgarstkach. Potem... potem to się działy takie rzeczy, które mi się dotychczas nawet w koszmarach nie śniły.
Wyszedłem stamtąd taki obolały i kulawy, a Szymon siedząc na schodkach, obracał telefon w dłoni i się ze mnie naigrywał. On się jawnie śmiał!
Sukiczu ty! – skomentowałem, czym wprawiłem go w jeszcze mocniejsze rozbawienie.
Szymek jednak szybko się opanował. Udało mu się przybrać kamienną twarz i poważnie zapytać:
Czyżby się nie podobało?
Odetchnąłem kilkakrotnie. Czułem się jak taki byk na torze dla torreadorów i podobnie jak jemu, zapewne i z mojego nosa oraz uszu kipiała para. Szymek jednak nic sobie z tego nie robił. Wyminąłem go, stawiając kroki z szeroko rozkraczonymi nogami.
To taka żyleta – rzucił radośnie. – Do niej chodzą zazwyczaj masochiści. Kiedy sam się zdecydowałeś, to myślałem, że masz takie skłonności. Dla mnie bardzo dziwne i jednoznacznie chore, ale starałem się nie oceniać – dodał, przybierając wyraz twarzy istnego niewiniątka. Wstał ze schodów i zaczął iść powoli, za mną.
Powinienem cię zatłuc, gdy miałem okazję! – krzyknąłem ze łzami w oczach.
Płacę za twoje fantazje i jeszcze źle – rzekł uskarżającym tonem.
Ani już słowa o tej kurwie! – wrzasnąłem chyba na całą klatkę schodową. Czułem jakby się we mnie zagotowało.
Ignaszak posmutniał, ale było to tak sztuczne, jak wszystkie teatrzyki odgrywane przez przedszkolaków.
Dobrze, dobrze, ani słowem.
Ty nawet nie wiesz co ona mi robiła – poskarżyłem się, nadal chodzą jakbym miał beczkę między nogami, czyli będący rozkraczony niczym cyrkiel.
I chyba nawet nie chcę wiedzieć. – Otworzył przede mną drzwi, a potem klepnął w plecy.
Wzdrygnąłem się, otworzyłem usta, wciągnąłem przez nie powietrze i poczułem jakbym miał się zaraz rozpłakać.
Ona mi biczowała te plecy – szepnąłem.
Naprawdę? – Otworzył szeroko oczy. – Masz na nich pajęczynkę?
Spierdalaj! – warknąłem. – Oby ci Magda też taką pałkę w dupę wsadzała!
Czyli, że masaż prostaty? – dopytywał, starając się powściągnąć ubaw, który niewątpliwie miał. – Bez obaw o mój tyłek. Madzia nie ma takich skłonności. – Puścił do mnie oczko.
Nic o niej nie wiesz – warknąłem szeptem, ale nie usłyszał. Był zajęty otwieraniem samochodu. – Nie masz pojęcia o jej skłonnościach – dodałem bezgłośnie.
Dasz radę wsiąść czy trzeba ci noszy? – dopytywał zapraszając mnie do pojazdu.
Trzeba mi nowych spodni, bo jakiś czub wbił mi nóż w nogę – przypomniałem przymierzając się do zajęcia miejsca pasażera.
Zapłaciłem już za usługi prostytutki, które się tobie wymarzyły. Nie jestem milionerem, by ci jeszcze łachy fundować.
Jesteś milionerem – syknąłem ze złośliwym uśmiechem i z trudem wgramoliłem się do samochodu, a nawet zapiąłem pasy.
Szymon podwiózł mnie do kawiarni nieopodal parku. Nie chciałem mu zdradzić z kim się umówiłem, a tym bardziej w jakim celu.
Nie miej urazy – rzucił na odchodne, nawet nie wysiadając z samochodu. Tylko się wychylał przez otwarte drzwi. – Tak naprawdę to nie chciałem, by aż tak... – Całą jego powagę szlag trafił.
Ja zrobiłem nieprzychylną, wściekłą minę, a on się starał powstrzymać śmiech.
Gorsze rzeczy w życiu przeżyłem niż wyruchanie w dupę przez sexbombę – powiedział. – Wpadnij wieczorem do nas na drinka. Nie zatrzymuj się w hotelu, nie musisz, masz tu przyjaciół, możesz nocować u nas. – Nie czekał na moją odpowiedź. Trzasnął drzwiami od swojej Mazdy i odjechał.
Sukicz – cisnąłem przez zaciśnięte zęby i wszedłem do kawiarni. Zamówiłem dwie kawy w kubku na wynos, zapłaciłem drobnymi, ani myślałem o daniu napiwku, bo pan sprzedawca nie był dla mnie szczególnie miły.
Wyszedłem na powietrze i skręciłem w prawo, potem minąłem fontannę, w której Leon lata temu się pluskał. Wtedy ledwie stał na patyczkowatych nogach. Dopiero potem zaczął przybierać na wadze. Czy Magda głodziła dziecko? W życiu się nad tym nie zastanawiałem. Wtedy brakowało kasy na wszystko, na rachunki, czynsz, prąd, alkohol, papierosy, a mleko, kaszki i soczki, były tylko kolejnymi wydatkami, na które najzwyczajniej w świecie nie mieliśmy ani grosza. Nie mieliśmy ani grosza, bo... bo nie byliśmy odpowiedzialni, ani dorośli, ani rozsądni. Gdy przybieraliśmy na gotówce za sprawami kradzieży, to wydawaliśmy wszystko w kilka dni, a potem pożyczaliśmy po sąsiadach mąkę, mąciliśmy z wodą i staraliśmy się zapchać pusty żołądek. Czasami też znieczulaliśmy się spirytusem zmieszanym z wodą, kupionym na jednej z met, za jakieś buchnięte fanty. Wtedy nikt się nami nie interesował, a opieka społeczna dawała nam pieniądze. Wtedy mieli w dupie Leona i jego los, a gdy Magda zaczęła się starać i stawać na nogi, to zabrano jej dzieciaka i to za co? Nie za alkohol, kradzieże i narkotyki, a za kiepskie warunki i brak stałej pracy. Leona nie zabrali, gdy grzązł w patologii, a w chwili, gdy patoli w domu nie było wcale, ale bieda pozostała i to bieda była powodem. Brak kasy i przyszłości były też powodem naszych frustracji. Sfrustrowani byliśmy wszyscy, ale na swój sposób, wszyscy w trójkę zajmowaliśmy się tym dzieckiem, choć nie raz mieliśmy takie dni, że mówiliśmy iż lepiej byłoby się Leona pozbyć, a potem targnąć się na własne życia, by po prostu mieć z głowy – ot takie gadanie pijanego, naćpanego i zmęczonego człowieka, z którego Leoś nie zdawał sobie sprawy, bo był na to zwyczajnie za mały. Chłopczyk zachowywał się więc jak typowe dziecko. Z Piotrem jeździł rowerem, w takim koszyku zamontowanym na kierownicy, z Magdą puszczał latawce z folii, a ja kupiłem mu pierwszą piłkę do nogi i nauczyłem ją kopać.
Teraz gdy zobaczyłem Leona byłem zszokowany. Mały był zupełnie inny. Miał jasne blond włosy, ciemne paczadełka, może nie opaloną, ale też nie bladą cerę. Stał przy ławce, na której Magda siedziała. Poprawiała mu koszulkę. Podszedłem bliżej i nie mówiłem zupełnie nic. Po prostu słuchałem.
Co ci się stało? – zapytała, chwytając małego za ramiona i odwracając twarzą do siebie. – Leon, musisz mi powiedzieć co się stało?! – uniosła się, a ja dostrzegłem siniaki na rączkach pięciolatka.
Wywaliłem się – odparł, przecierając nosek dłonią, a następnie podrapał się po szyi.
Na pewno? – dopytywała. – Nie stało się nic więcej? Szymon nie kazał ci mówić? Leon, cholera jasna, czemu ty nic nie mówisz?! – wrzasnęła i nim potrząsnęła.
Spokojnie, zbastuj, bastuj – powiedziałem szybko i chwyciłem chłopca za nadgarstek, jego matkę też. Uczyniłem tak tylko po to, by ich rozłączyć. – Uspokój się – poleciłem jej.
Byłem na pistoletach – przemówił niespodziewanie blondynek. – Z tatą, po wspinaczce.
Jakich pistoletach? – zainteresowałem się zajmując miejsce obok Magdy. Syknąłem boleśnie, gdy moja pupa zetknęła się z twardą ławką.
Cinek? – szepnął pytająco Leon. – Cinek – odpowiedział sam sobie i zaczął się uśmiechać od ucha do ucha. – Pójdziemy na kokarty?! – dopytywał. – Tak jak wtedy!
Jasne, że pójdziemy – odpowiedziałem, walcząc z oniemieniem. – Pójdziemy na pewno, ale najpierw powiedz na jakich pistoletach byłeś z Szymonem i co ci się stało, dobrze?
Eche, ale nic mi się nie stało. Strzelaliśmy sobie takimi kulkami i mam siniaki.
Szymon w ciebie strzelał? – nie dowierzała Magda.
Nie. – Mały zagryzł dolną wargę zębami. – Tata łatwił biznes in biznes i teraz mamy tę strzelnicę, jest nasza!
Leon... – szepnęła przez zaciśnięte mocno zęby.
Bawiłem się tylko. Strzelałem z innymi dziećmi, w takim specjalnym ubraniu. Taką farbą.
Oparłem się wygodnie i odetchnąłem z ulgą.
Był na pinballu – wyjaśniłem Magdzie. – O co podejrzewałaś Szymona? – dopytywałem, gdy Leon pobiegł na plac zabaw, by wspinać się na drabince. – I dlaczego on nie jest w szkole?
Nauczycielka do mnie zadzwoniła. Zauważyła u niego siniaki. Prosiła bym z nim porozmawiała. Chyba widzi w nim ofiarę przemocy – wyznała z załamaniem wspierając głowę na dłoniach. Potem się wyprostowała, nadal siedząc i zaczęła grzebać w torebce w poszukiwaniu papierosów. Już po chwili jednego wsunęła do ust. Poczęstowała mnie.
Dzięki – syknąłem. – Rzuciłem – dodałem.
Wszystko się zmienia – szepnęła.
Dlaczego podejrzewałaś Szymona? On... czy on kiedykolwiek...
Nie... znaczy tak... znaczy daj mi spokój – motała się.
Chętnie, ale to ty po mnie zadzwoniłaś i nalegałaś na spotkanie, a nie ja. Przychodzę tu i widzę posiniaczone dziecko, a ty wypytujesz je czy Szymon zabronił mu coś mówić. Magda to nie jest normalne! – uniosłem się.
Wiem, że nie, ale mam wrażenie, że moje życie od kilku ładnych lat nie jest normalne. Znalazłam ostatnio jakieś dziwne kwity.
Kwity? – zdziwiłem się.
Nieważne. Sama to ogarnę.
Może lepiej tego nie ruszaj – podpowiedziałem. – Myślałaś, że Szymon bije dzieci?
Nie wiem co myślałam. Zmartwiłam się po prostu. Nie jest ich ojcem, ostatnio chodzi zestresowany, pomyślałam, że...
Że?
Że może puściły mu nerwy. Poza tym, Leon... – Miała łzy w oczach, gdy zaczynała ten temat.
Leon? – dopytywałem i nakazywałem jej gestami przyspieszyć, w sensie się streszczać, bo nie miałem za dużo czasu.
To nie pierwszy raz, gdy...
Gdy co?
Nie pierwszy raz widzę u niego siniaki – powiedziała w końcu. – Ostatnio, gdy go kąpałam miał całe łydki w pręgach. To było po tym jak został sam z Szymonem.
Nie ufasz własnemu mężowi – zauważyłem.
Dziwi cię to? Ufałam tobie i patrz jak skończyłam. – Wyraźnie słyszalna była pretensja w jej głosie.
Okay, zostawmy na moment przeszłość. Co powiedział Leon na te pręgi? Chyba go zapytałaś, prawda?
Że uczył się skakać na skakance.
Może powiedział prawdę.
Może tak, ale... to były za duże ślady jak na... Innymi razy miał całe udo fioletowe, powiedział, że spadł z roweru, gdy uczył się jeździć.
Jesteś przewrażliwiona przez swoją prace. Przez nią wszędzie widzisz sadystów i katów rodzinnych – zauważyłem. – Ja nie widzę w tym niczego złego. Bardziej bym się zdziwił, gdyby dziecko nie miało siniaków. Każdy, zdrowy maluch je ma. Ja jako dziecko co chwila miałem obdarte kolana.
Tylko on nie ma obdartych kolan. Ma ślady jakby go ktoś bił i nie chce mi nic powiedzieć! Może przesadzam, może to faktycznie nie Szymon, przynajmniej nie widać, by Leon się go bał, ale... wygląda to tak jakby ktoś znęcał się nad moim dzieckiem. Jeśli nie robię tego ja i nie Szymon, to zostaje jeszcze tylko ktoś w szkole, na dodatkowych zajęciach, albo moja matka lub mój brat!
Albo koledzy w szkole. Może mają jakieś męskie zabawy na wytrzymałość – podpowiedziałem. – Życie nas cholernie pokaleczyło, dlatego wszędzie widzisz rany. Nie przejmuj się tym tak – dodałem otaczając ją ramieniem.
Właśnie – spuściła wzrok na moje podziurawione i zakrwawione na udzie spodnie. – Co ci się stało?
To nieważne. – Uśmiechnąłem się uroczo. – Mów lepiej co u ciebie? Zapytałem. – Szymon jest dla ciebie dobry?
Magda wyraźnie zmieszała się tym pytaniem i starała się zamaskować swoje odczucia lekkim, dziewczęcym uśmiechem.
Tak – przytaknęła.
Nie wyklina, nie szarpie, nie ogranicza i nie bije?
Oczywiście, że nie – zapewniła.
To co się stało, że do mnie zadzwoniłaś?
Był dziś w fundacji pewien facet, pytał o Leona, więc się zmartwiłam.
Dlaczego pytał o Leona? – dopytywałem.
Nie wiem. Mówił, że zginęło mu dziecko. – Spojrzała na mnie znacząco. – Może chce zemsty.
Jakiej zemsty? Magda o czym ty mówisz? – Patrząc na nią starałem się wniknąć w nią i prześwietlić na wylot. Nie udawało mi się, to więc zareagowałem agresją. Złapałem ją za twarz, ścisnąłem za policzki i krzyknąłem – co ty kurwa zrobiłaś?!
Puść mnie – wrzasnęła i odepchnęła moją dłoń z taką siłą, że odpuściłem trzymania jej za twarz. – Kiedy cię zamknęli, to musiałam sobie jakoś radzić! – Wstała i wymierzyła mi siarczysty policzek.
I? – zapytałem także wstając. – No bij! Miałaś jaja uderzyć raz, to uderz teraz gdy stoję! – Pchnąłem ją na tyle, że odleciała nieco w tył, ale utrzymała równowagę. – No co? Brakuje odwagi? – ledwie dokończyłem to pytanie, a ona pociągnęła mi drugi raz z liścia. Zaniosłem się, ale cios nie spadł, bo Piotrek zjawił się między nami.
Jeszcze raz podniesiesz na nią rękę, a cię zabiję – zagroził przez zęby.
Dostrzegłem błysk ostrza. Nożem dotykał mojej klatki piersiowej, splotu słonecznego, ale szybko zniżył go do brzucha, a potem do mojego rozporka. Przez myśl przeszło mi, że ta rodzinka to pieprzeni nożownicy, ale powstrzymałem się przed wypowiedzeniem tego na głos.
Zostaw go – poleciła Magda słabo i zaczęła odciągać brata w tył, a przynajmniej usiłowała to zrobić, ale z marnym skutkiem jej to wychodziło. – Piotrek – dodała natarczywym tonem. – Piotrek, proszę, zostaw go! – krzyknęła. – Nie przy Leonie!
Zamknij się – wysyczał przez zęby. – Nadal cię pieprzy? – zapytał wprost, ciągle dotykając ostrzem noża mojego ubrania.
Iwan – zacząłem...
Nie z tobą rozmawiam! – ryknął i trzymając mnie na takiej prowizorycznej muszce odwrócił się bokiem, by móc spojrzeć na siostrę. – Zadałem ci, kurwa, pytanie!
Nawet jeśli, to to nie twoja...! – zaczęła zbulwersowana, ale nie dokończyła, bo dłoń Piotra dosłownie zmiotła ją z nóg, jednym policzkiem wymierzonym na odlew.
Leon krzyknął i podbiegł do nas. Piotr nie schował noża, a dziecko klęknęło przy zanoszącej się płaczem, trzymającej za obolały policzek kobiecie.
Mama! Mama! Nic ci nie jest? – pytał przerażony pięciolatek.
Nic jej nie będzie – warknął Piotrek. – Za błędy się po prostu płaci. Podrośniesz, to też to zrozumiesz. – Przełożył nóż do drugiej dłoni, schował do kieszeni i chwycił dziecko za ramie. Podniósł i wcisnął w moje ręce. – Uspokój go i zabierz go na stąd, na parking.
Co? – zapytałem zszokowany. – Nie zostawię cię...
Nic jej nie zrobię! – uniósł się. – Z resztą chcesz, to stój. Wszystko mi jedno! – dodał i nachylił się nad Magdą. Zmusił ją, by zabrała rękę z twarzy, a następnie by na niego spojrzała. – A ty, siostro, wracaj do męża – syknął do przestraszonej. – To najlepsze co możesz teraz zrobić, zanim zorientuje się gdzie jesteś i z kim, i że nie powiedziałaś mu o tym ani słowa.
Skąd wiedziałeś, gdzie... – zaczęła pytać przerażona, głos jej niemiłosiernie drżał.
Skąd? – Iwan się zaśmiał. – Masz GPRS w telefonie. Twój własny mąż cię śledzi, nie wiem czemu i po co, i w to nie wnikam. Ja cię tylko ostrzegam, bo rzekomo miałaś mu dawać znać, jak zmienisz miejsce pobytu. – Pomógł jej wstać i zabrał cichutko płaczącego pięciolatka z moich rąk. – Nie masz się Leon – zaczął do niego mówić, stawiając go na ławce. – No, dzieciaku – dodał chwytając obiema dłońmi delikatnie za policzki i patrząc w ciemne oczy chłopca. – Jesteś mężczyzną nie? Mały ale silny, tak to było? Tak pisało na twojej koszulce? – zagadywał.
Mały, ale niebezpieczny – powiedział cicho, pociągając przy tym nosem.
Właśnie man, hard man. – Puścił do niego oczko. Wziął bluzę z brzegu ławki i zaczął go ubierać, a następnie zapinać zamek.
Ja w tym czasie podałem Magdzie dłoń, ale nie chciała. Sama się podniosła z podłogi i stanęła na równe nogi. Dałem jej też chusteczkę higieniczną by się wytarła. Warga jej krwawiła. Z tej pomocy skorzystała, ale ledwie przyłożyła chusteczkę do ust, a już ją wywaliła do kosza. Pchnęła Piotra, odtrącając go tym samym od swojego dziecka.
Nie dotykaj go! Oboje go nie dotykajcie! Oboje jesteście równie popierdoleni! – wrzasnęła, stawiając Leona na ziemi. Chwyciła za jego małą dłoń i szarpnęła by zaczął za nią podążać.
Co ja zrobiłem? – zapytałem samego siebie, ale to Piotrek udzielił mi odpowiedzi.
Nic – przyznał, siadając na ławce i biorąc Magdy torebkę na kolana. – Oddam jej zaś – wyjaśnił.
Dlaczego jest na mnie zła? – dopytywałem, trzymając się od niego na dystans.
Bo jej nie pomogłeś, nie uderzyłeś mnie, nie skopałeś, tylko stałeś jak pierwszy z gorszych cieci. Czyli tak jak zawsze, gdy to mnie puszczały nerwy. Zupełnie inaczej było gdy puszczały one tobie – wspomniał. Wstał i podszedł bliżej mnie. – Dlatego zawsze wolała mnie niż ciebie, bo to ja zawsze stawałem w jej obronie – dodał uderzając mnie palcem w klatkę piersiową.
Cofnąłem się o krok, a on kontynuował:
To ja nigdy nie zostawiłem jej samej sobie i to ja zawsze byłem przy niej i dzieciach, a ty? Ty się tylko pojawiałeś, siałeś zamęt, przynosiłeś problemy, je porzucałeś nam, a sam dawałeś nogę.
Nie dawałem nogi! – krzyknąłem.
A jak było lata temu? Jak gdy się dowiedziałeś? Co wtedy powiedziałeś?
Brzydzę się tobą i brzydzę się nami – brzmiało w moich uszach, jakby to było dziś, ale pomimo że pamiętałem, to powiedziałem tego teraz na głos, nie przy Piotrze.
Załamała się – wspomniał. – Zaczęła więcej pić, brała narkotyki, miała dość i gdy już zaczęło się w miarę układać, ty znów wróciłeś, z kolejnym cudownym pomysłem. Nie mogę, kurwa na ciebie patrzeć, Marcin! Byliśmy przyjaciółmi, a ty... – Spojrzał w ziemie i z otwartą jadaczką szukał odpowiednich słów. – Takich rzeczy się nie wybacza.
A twoje czyny się wybacza? – zapytałem. – Tak, jasne, dla ciebie to było prostsze, bo od początku wiedziałeś i...
To nie ma znaczenia! – krzyknął. – Byliśmy młodzi, głupi, szaleni i dziś to nie ma znaczenia!
Byliście, tak jak i jesteście, rodzeństwem – przypomniałem. – Każde szaleństwo ma swoje granice, wasze nie miało, a moje... ja mam granice – dodałem odwracając się plecami do rozmówcy.
Ja też i... zrozum, człowieku, że ty to problem! – wrzasnął za mną. – Magda ma być z Szymonem, sam tak mówiłeś. Ty miałeś wybór i dokonałeś go – przypomniał.
Usłyszałem jego kroki za sobą, więc się odwróciłem i spojrzałem mu w jasne oczy.
Zostawiłeś ją i dzieci. Z własnej woli, zostawiłeś ją jemu, choć nadal nie wiem czemu tak bardzo ci na tym zależało, by to był akurat on, ale zrobiłeś to, więc bądź teraz facetem i trzymaj się konsekwentnie swojej decyzji. Nie mąć jej znowu w głowie – dokończył, wyminął mnie i odszedł.
Przeproś ją! – krzyknąłem na odchodne, nawet się do niego nie odwracając. – Przeproś za nas oboje – szepnąłem na tyle cicho, iż tylko ja byłem w stanie to usłyszeć.
Poszedłem w zupełnie innym kierunku. Włóczyłem się po parku, tak długo aż zaczął padać deszcz. Nie przeszkadzało mi, że mokłem, ani że wszystko nadal mnie bolało, po tych doznaniach u tej kurwy. Myślałem o Magdzie, o dniu gdy nasze drogi się przecięły i momencie, gdy je rozłączaliśmy. Szczególnie o tym drugim, ale i ten pierwszy nie był mi obojętny.
Pamiętałem ją młodą, o wiele młodszą niż teraz, bardziej szaloną i bez zahamowań. Moment w klubie, w loży, gdy siadała okrakiem na własnym bracie, na Piotrze i wsadzała mu język głęboko do gardła, a potem to samo czyniła ze mną. Dopiero potem... dużo potem dowiedziałem się, że są rodzeństwem Jeszcze później wszyscy znaleźliśmy się u Szymona, za moja sprawą, choć być może z mojej winy. To tam się pożegnaliśmy. Przyszła do mnie nocą, położyła się obok i poprosiła, bym przytulił ją ostatni raz, że chce ze mną spać ostatni raz.
Nie mogę – szepnąłem ze łzami w oczach. – To nie fair i nie dlatego, że masz już prawie męża. Po prostu...
Spać z tobą, obok ciebie, a nie... wiem,że nie możemy. – Przymknęła oczy i jedna łza stoczyła się po jej twarzy. – Mam po dziurki w nosie powtarzania tych samych błędów i chcę w końcu normalnie żyć.
I z nim masz możliwość – wyznałem biorąc jej twarz w objęcia. Musnąłem wargami jej aksamitne usta i poczułem sól na języku. – Wiem, że się dziwisz, że to mówię, ale... ale to on, a nie ja jest dobrym człowiekiem, i to z nim zostań, z nim wychowuj dzieci, a o mnie po prostu zapomnij.
Nie potrafię – wyłkała i usiłowała mnie całego objąć. – Mów co chcesz, ale... nigdy o tobie nie zapomnę, ani o tym co złączyło, ani o tym co będzie zawsze nas dzielić.
Dzielić i łączyć – wyszeptałem wprost do jej ucha, czując jak bardzo moknie w strugach łez moja twarz. – Dzielić i łączyć – dodałem i ostatni raz ją pocałowałem, najpierw w czoło, następnie w skroń, wciągnąłem zapach jej włosów, tak zachłannie jakbym chciał zachować jego wspomnienie na zawsze i połączyłem nasze usta. Języki namiętnie zatańczyły, krew w żyłach zawrzała, poczucie winy i wyrzuty sumienia się wzmogły, ale nie miały szans z namiętnością.
Wtedy przerwało nam pukanie i pytanie:
Marcin, jest u ciebie Magda?
Jestem – odparła, wcześniej wycierając twarz dłońmi i wypełzając z mojego łóżka.
Ona otworzyła Szymonowi drzwi, założyła ręce na jego kark i pocałowała nim zdążył o cokolwiek zapytać.
Cieszę się, że jesteś – wyszeptała tak, że i ja to słyszałem.
To cudownie, kochanie, ale dlaczego płaczesz? – dopytywał ciągnąc ją za sobą na korytarz. Mnie puścił oczko, rzucił na odchodne – jutro odwiozę cię do więzienia, nie będziesz się tłukł pociągiem. Dobrej nocy. – Przymknął drzwi i ponownie zapytał przyszłą żonę, dlaczego płacze.
Ta go skłamała, że tęskni za dziećmi
Po drodze wezmę Leona z rodziny zastępczej, przywiozę go do nas. Mam już zgodę na to, by spędził z nami tydzień. Tylko posprzątaj dom, by się kurator do niczego nie doczepił, dobrze?
Tak – szepnęła.
Tamtego dnia rano jej nie widziałem. Szymon powiedział, że śpi. Pewnie nie chciała się żegnać... pragnęła uniknąć kolejnych ran na sercu, bo życie nas już za mocno pokaleczyło, wszystkich, całą naszą czwórkę – mnie, Piotra, Magdę i Szymona. Nasza przeszłość była taka wyuzdana i tak niesamowicie brudna, że gdyby znalazł się ktoś kto umie wymazywać wspomnienia, to ja pierwszy ustawiłbym się do niego w kolejce. Szybko jednak pięść zacisnęłaby moje serce i uciekłbym z tej kolejki, bo tak bardzo jak pragnąłem zapomnieć, tak samo mocno chciałem to wszystko pamiętać.

wtorek, 22 grudnia 2015

Sezon 1 - Część 32 - Każdemu z nas trupy wysypują się z szafy


SZYMON IGNASZAK

Stojąc patrzyłem na Magdę, która odbierała od kelnerki papierową torebkę pełną pralinek. Przez moment szacowałem zyski i straty, i czy warto za nią lecieć. Oczywiście mogłem rzucić kilkoma banknotami na stół, przeprosić Huberta i wyjść za żoną, tylko po to, by ją chwycić za ramie, wpakować do samochodu, pojechać w jakieś ustronne miejsce i dokończyć to co zacząłem wczoraj, a czego nie dopełniłem. Bez wątpienia zasługiwała. Z dnia na dzień, stawała się coraz bardziej nieznośna i moim skromnym zdaniem, to ja byłem od tego, by jej to zachowanie ukrócić, dlatego, gdy usłyszałem jak z ust Peterwasa pada przekleństwo pod jej adresem, to odpuściłem. Nie poszedłem za Magdą, a ponownie opadłem na obite miękkim materiałem krzesło. Kelnerka zjawiła się z ręcznikami papierowymi i usiłowała pomóc się mojemu przyjacielowi wytrzeć. Uśmiechnąłem się na ten widok, konkretnie to zaśmiałem.
Do śmiechu ci? Wyszedłeś za furiatkę i jeszcze się z tego powodu radujesz? Suka nie panuje nad emocjami, ja bym na twoim miejscu uważał, czy nie ma noża pod poduszką, bo jeszcze się okaże, że możesz z poderżniętym gardłem się rano obudzić.
Tak – odpowiedziałem na jego pierwsze pytanie, a kelnerka oddaliła się do swojej pracy. – Do śmiechu mi. To dobrze, że umie walczyć o swoje, bronić się, nie poddawać. Cechy godne pochwały, nie sądzisz?
Gdyby moja kobieta, ciebie...
Tak, wiem – przerwałem znudzony i sięgnąłem po filiżankę. – Pewnie byś wstał i dał jej w twarz – zgadywałem. – Nie jestem z takich, nie jestem tobą i musisz mnie takim akceptować. Moja żona, moja sprawa, i nawet jeśli problem, to wciąż nadal tylko mój. Ty nie masz do niej żadnych praw, nie rość sobie ich, bo... – Upiłem drobny łyk, przysuwając się bliżej stolika, a potem pochyliłem tak, że niemal na tym blacie leżałem, ale chodziło tylko o to, by spojrzeć Hubertowi głęboko w oczy. – Jeśli jeszcze raz ją obrazisz, to dostaniesz w pysk i nie będę się powtarzał. – Oddaliłem się, oparłem wygodnie. – Nie myśl jednak, że godzę się na to, by moja żona czyniła takie sceny publicznie. Na takie coś w życiu nie przyzwolę, ale objaśnię jej to na osobności, a nie na twych oczach, bo miałbyś, kurwa, za dużą satysfakcje.
Mimo tego nie rozumiem, jak mogłeś zamienić Milenę, na taką... na taką Magdę – syknął jakby z odrazą.
Milena sama mnie opuściła – przypomniałem. – Pragnęła dziecka ponad wszystko.
I ty też – wypomniał. – Walczyć, trzy lata z bezpłodnością, wszystko dopięte na ostatni guzik, kasy na to poszło niemało, a ten nagle się wycofuje, bo poznał Iwanicką – gadał jakby do samego siebie.
Przeszkadza ci we mnie sumienie? – zapytałem wprost.
Nie, tylko głupota. – Uśmiechnął się złośliwie. – Wiesz ile na to straciłeś? Nie tylko w złotych, ale i w latach. Niby taki prawy, przeciwnik rozwodów, a własne małżeństwo przekreśliłeś na własne życzenie.
Tylko dlatego, że nie chciałem... – zaniemówiłem i szukałem w głowie odpowiednich słów. – Nie chciałem...
No? No czego nie chciałeś? Wycofałeś się w ostatniej chwili, bo ci blond małolata w głowie zawróciła.
Nie zawróciła mi w głowie. Wycofując się z nią nie byłem. Długi czas z nią nie byłem. Może to głupio zabrzmi, dla kogoś, kto w przyjaźń damsko-męską nie wierzy, ale Magda była mi wtedy tylko przyjaciółką.
Do łóżka?
Do wszystkiego, byle nie do tego. Upijaliśmy się razem, tańczyliśmy razem śmiejąc się do deszczu i wypłakiwaliśmy nawzajem w swoje ramiona, ale ty tego nie zrozumiesz. Jesteś na to... jesteś za mało ludzki – wypowiedziałem niemal szeptem. – Po prostu, gdy na ciebie patrzę, to widzę skórę człowieka, ale... to tylko pozory, taka maska dla samego diabła.
To zabawne, że w diabła wierzysz, gdy się Boga wyrzekłeś, ale ludzie już tak mają. Łatwiej uwierzyć w zło, które powstaje samo z siebie, niżeli w bezinteresowną dobroć. Dziwi mnie tylko, że człowiek, którego zdradziła pierwsza żona, który oszukał drugą, a trzecią opuścił w momencie, gdy najmocniej na nim polegała, teraz ufa kobiecie. Myślisz, że Magda niczego przed tobą nie ukrywa? Mówiłeś Piotrkowi ostatnio, że naciska na bachora, a ja ją widziałem w sklepie, gdy kupowała test ciążowy. Może ty zamiast patrzeć w nią jak w obrazek, popatrz czasem w jej oczy i prześwietl ją, bo może się okazać, że druga patrzy jak cię w nieswojego bachora wrobić.
Zabolało. Fakt iż pierwsza kobieta, której zaufałem, w którą wierzyłem, i która wiele dla mnie poświęciła, zwyczajnie kiedyś wrobiła mnie w ojcostwo cudzego dziecka. Pewnie gdy to robiła nawet nie podejrzewała, że... po prostu się przeliczyła. Miała doskonały plan i niemal się udał, tyle, że każde kłamstwo, każde wrabianie i każda nieprzemyślana decyzja, są jak zbrodnie – nie ma doskonałych.
Magda nie jest taka! – uniosłem się. – I jest moją żoną, i tak jak mówiłem, możesz jej nie lubić, ale musisz okazywać jej szacunek. Naucz się tego.
Peterwas się zaśmiał.
Trzymasz w garści połowę Trójmiasta, o ile nie całego Pomorza, a głupia małolata owinęła cię wokół palca i skacze ci po głowie – powiedział ze spojrzeniem wbitym w dno filiżanki. – Co się dziwić? Wielki gangster, a nie umiał wykorzystać obcej dziewczyny, by uszczęśliwić własną żonę. Milena na to zasługiwała, a Magda... to kurwa co ma dwójkę bachorów i sama pewnie nawet nie wie z kim.
I tu puściły tamy, które dotychczas skutecznie trzymały moje nerwy za lejce. Wstałem i chwyciłem tego wyniosłego durnia za białą, wykrochmaloną koszulę. Wbiłem go w fotel, wciskając pięść w punk na gardle, który uniemożliwiał oddychanie, a potem szarpnąłem do siebie. Stracił czujność, nie spodziewał się żadnego ataku z mojej strony i teraz był za bardzo zajęty chwytaniem na gwałt powietrza. Wykorzystałem ten moment, uniosłem pięść i już miałem przypierdolić mu z całej siły w tą odrażającą gębę, ale wyczułem czyjąś obecność po swoim prawym boku i usłyszałem dobrze znany mi śmiech.
Widzę wpadłem w najlepszym momencie. Akurat na mordobicie – powiedział blondyn z dłońmi wciśniętymi do kieszeni dżinsów.
Zmierzyłem mężczyznę od stóp, po sam czubek głowy i byłem pod wrażeniem tak nagłej zmiany stylu. Cinka spodziewałem się zobaczyć w dresach, a nie w koszuli i to z zapiętymi na spinki mankietami.
Postanowiłem się dostosować do przyjaciół – wyjaśnił i zasiadł na miejscu, na którym wcześniej siedziała Magda. Sięgnął po moją filiżankę i bezceremonialnie wypił jej zawartość. – Już skończyłeś. Możemy już iść – zadecydował, a potem wstał i poklepał Huberta po ramieniu, szepcząc do niego coś o tym, jak to zawdzięcza mu życie.
On nic by mi nie zrobił – stwierdził Peterwas wstając i pokrywając rachunek. Oczywiście tylko za siebie, był za bogaty, by płacić za kogoś, a bogacze to zazwyczaj ludzie skąpi, do czego już lata temu przyzwyczaił mnie mój pierwszy teść. Facet pławiący się w luksusach, a patrzący tylko jak wykorzystać okazje i coś z niej dla samego siebie udźgnąć. Wszystko było w porządku, dopóki ja nie stałem się jedną z jego okazji i nie zostałem przez niego wykorzystany jak pierwsze lepsza kurwa.
Dorzuciłem za siebie i Magdę kilka banknotów, a potem wskazałem Cinkowi drzwi, uprzedzając go w międzyczasie o tym, że nie jestem dziś w dobrym nastroju i nie mam ochoty na przedłużanie zbytecznych wylewności, które pogrzebaliśmy na cmentarzu ładnych kilkanaście, o ile nie kilkadziesiąt miesięcy temu.
Będziesz mi wypominał? – pytał moich pleców, gdy ja otwierałem samochód od strony kierowcy.
Wypominał? Ty masz pretensje? – nie dowierzałem, ale wystarczyło jedno zerknięcie na niego, bym poznał odpowiedzi na te pytania. – Ty się ciesz, że jeszcze chodzisz po tej ziemi, bo powinienem ci łeb ukręcić gołymi rękoma.
Nic nie zrobiłem – zaparł się.
Jasne, jak zwykle. Tacy jak ty i Piotrek, nigdy nic nie robią, a potem dzwonią do mnie i żądają ode mnie adwokata. Wy już nawet nie prosicie. Skrajne nieodpowiedzialni, niedorośli gówniarze.
Jak cię wkurwił Peter i Piter, to się na mnie nie wyżywaj! – krzyknął i przeszedł maskę. Zasiadł na miejscu pasażera, właściwie bez żadnego zaproszenia. – W jakieś ustronne miejsce proszę, bo z rodziną chciałbym porozmawiać – zażądał.
Z rodziną? Możesz mi nie...
Nie o to chodzi. Jesteś dla mnie autorytetem, jak brat, starszy.
Domyśliłbym się, że nie młodszy – warknąłem, ruszając wprost do portu, gdzie stał mój jacht.
Faktycznie się postarzałeś. Zarost ci już siwieje. Pofarbuj albo zgol – doradzał z chłopięcym zacieszem.
Byłem gotowy dzisiejszego dnia na wszystko, ale nie na towarzystwo błazna, którego żarty i docinki, być może i by mnie bawiły, ale w sytuacji, gdybym nie znał kilku faktów z jego przeszłości... gdyby nie jedno wydarzenie. Gdy parkowałem tuż przed białą maszyną o nazwie „Katina”, dotarło do mnie, że zabieranie Marcina na coś co stoi na wodzie, nie jest do końca przemyślanym pomysłem, bo gdy wracałem wspomnieniami do pewnych sytuacji, to docierało do mnie, że najchętniej wypłynąłbym z nim w pełne morze, wrzucił go tam i odpłynął, pozostawiając rybką na pożarcie.
Czego ode mnie oczekujesz? – zapytałem opierając się o maskę mojej Mazdy. Wyciągnąłem paczkę papierosów i wsunąłem jednego do ust.
Od razu oczekujesz? Może chciałem po prostu z kimś kto jest mi jak brat podysputować?
O czym? – dopytywałem zaciągając się dymem i zmierzając do pala, by odcumować. Wszedłem po kładce na pokład i zachęciłem Marcina, by uczynił to samo.
Konkretnie to sprawa się rozchodzi o pożyczkę.
Zaśmiałem się.
Zapomnij. Wyciągnięcie cię z angielskiego więzienia kosztowało mnie wystarczająco dużo czasu, nerw i kasy. Nie będziemy robili razem interesów, chyba, że polegających na kupnie towaru, który masz. Oczywiście nic w kredyt ci nie dam.
Szymon – przeciągnął moje imię. – Igaś. Kumplu ty mój. Wyciągnąłeś mnie z więzienia, to chyba coś znaczy, prawda? – dopytywał podchodząc do mnie i gdy już to uczynił, to przerzucił swoją rękę przez mój kark. Poklepał po ramieniu.
Uśmiechnąłem się, patrząc w ziemie. Wyciągnąłem papierosa z ust i ponownie go w nich umieściłem, by znów go wyjąć.
Nigdy nie przyszło ci do głowy, że wyciągnąłem cię zza krat, by samemu cię... – nie dokończyłem, po prostu przyłożyłem żarzącą się końcówkę papierosa do jego dłoni, którą trzymał na moim ramieniu. Docisnąłem na tyle mocno, że zasyczał, odskoczył w tył i zgiął się, ściskając za oparzone miejsce.
To był ten moment, w którym mogłem go potraktować z buta. Mogłem się zamachnąć, ciachnąć w mordę z półobrotu i nawet nie żałować, jeśli skręciłbym mu kark, ale problem polegał na tym, że bym żałował. Nie byłem stworzony do zabijania i wiedziałem o tym już pierwszego dnia, gdy odebrałem komuś życie. Miałem wtedy czternaście lat i moim kumplom przeszkadzało miauczenie kota. Namówili mi bym ukręcił zwierzęciu łebek. Ukręciłem, a potem pół nocy wyłem w samotności do poduszki. Tylko czy Marcin był warty tyle co to niewinne stworzenie? Szczerze wątpiłem, by był wart cokolwiek, ale na dorwaniu kogoś innego zależało mi o wiele bardziej niż na nim.
Wyprostuj się i nie mazgaj jakbyś był babą – rzuciłem do niego i obrałem kurs, wcześniej stawiając żagle.
Odpływamy? – zdziwił się, wciąż trzymając za oparzone miejsce.
Nie odpowiedziałem mu, a on zaczął oglądać ranę z każdej strony.
Będę miał przez ciebie bliznę, sukiczu ty!
Sukiczu ty – powtórzyłem szeptem po nim, zastanawiając się nad tym skąd on bierze takie powiedzonka. – A ja przez ciebie nie będę miał co palić. Ten był mój ostatni! – krzyknąłem w jego kierunku, wyjmując okulary przeciwsłoneczne z wewnętrznej kieszeni marynarki.
Może to i lepiej. Przynajmniej już mnie nie poparzysz. – Uśmiechnął się od ucha do ucha i stanął przy moim boku. – Trzeba mi osiemdziesięciu tysięcy.
Na cóż aż tyle?
Chcę się ustatkować.
I z tym pomysłem przybywasz do mnie?
Jesteś najbogatszym człowiekiem jakiego do tej pory poznałem. Dla ciebie wrzucenie do mojej kieszeni tych osiemdziesięciu kafli, to jakby splunąć. Tobie bez różnicy, a mnie uratujesz przyszłość.
Ja już raz ci ratowałem przyszłość – przypomniałem. – Dałem ci szanse na nowe, uczciwe życie. Szanse jakiej ja nigdy nie dostałem, a nawet jeśli kiedyś ją miałem w rękach, to wypuściłem i zmarnowałem. Wyjechałeś do Londynu, do pracy, do szkoły i mogłeś żyć normalnie, ale nie... bo musiałeś...
Nic nie zrobiłem – przypomniał.
Ja też nie. Ja też nic nie robię, ale co noc przed zaśnięciem, stawiam ludzi przed domem z bronią, by chronili mojej rodziny – wyznałem, odczuwając odrazę do samego siebie. – Boję się, że ktoś kiedyś zgwałci mi żonę na moich oczach z jakieś chorej zemsty, pod którą być może nawet nie ja, a ktoś obcy podpisał się moim imieniem i nazwiskiem. Boję się, że ktoś komu lata temu podpadłem, zabije mi córkę lub porwie syna. Znasz to uczucie? Nie, bo jesteś sam, nie masz zobowiązań, bo gdy je miałeś to nie podołałeś i wszystko zaprzepaściłeś – zarzuciłem i przestałem sterować maszyną. Wyszedłem ponownie na pokład i stanąłem przy samym dziobie. Oparłem się o niego i splotłem ręce na piersi.
Pomożesz mi czy nie? – zapytał Cinek stając przede mną.
Jasne. Jeśli chcesz takiego życia, to proszę bardzo, bo szczerze wątpię, że kasa jest ci potrzebna na coś legalnego. Zrobię jeszcze kilka skoczeń i wiesz co? Wyparuję. Zabiorę żonę i dzieciaki, kupię dom z Hiszpanii, zabiorę też Tomka i jego dziewczynę. Będę normalnie, spokojnie żył. Będę bez obaw, bez broni, bez strzelanin, a ty? Co wtedy zrobisz? Oddam ci ten cały biznes, burdel na kółkach i on cię stratuje, bo gangsterka to taki pojazd, który wydaje ci się, że prowadzisz, a w rzeczywistości to on prowadzi ciebie i trzeba nieustannie uważać, by cię nie wypierdolił do rowu i między drzewa na kolejnym, ostrym zakręcie. To ostra gra, jak brzytwa i nie jest dla chłopców. Ty nawet nie umiałeś ukraść tak by cię nie złapali, tak więc...
Zmieniłem się! – krzyknął.
Nadal jesteś narwany. Nic a nic nie wydoroślałeś, ale okay. Ja ci dam przez wzgląd na starą przyjaźń te sto kawałków. Sto, a nie osiemdziesiąt i dam, a nie pożyczę – zaproponowałem zbliżając się do niego na taką odległość, że czułem jego oddech na swoim jabłku Adama. – Chcę wiedzieć, gdzie ona jest.
Po co? – zapytał. – By ją zabić? – zgadywał.
A nawet jeśli, to co z tego? – zaśmiałem się i odstąpiłem dwa kroki w tył.
To moja żona. Gdybym wiedział, gdzie jest, to bym się rozwiódł.
Ta... twoja żona – zakpiłem i szybko chwyciłem go za gardło. Zmusiłem do cofnięcia o kilka kroków, tak że znalazł się przy barierkach. Wychyliłem na tyle mocno, że tylko moja dłoń na jego gardle, powstrzymywała go przed wypadnięciem za burtę. – Nigdy, przenigdy w życiu, nie mów mi, po tym co zrobiłeś, że jesteśmy rodziną.
Nic nie zrobiłem – wybełkotał ze łzami w oczach i wymierzył cios z buta, w prost w mój brzuch, wcześniej chwytając oburącz za mój nadgarstek. – Nic nie zrobiłem! – krzyknął kopiąc po raz po raz drugi, tym razem z taką siłą, że upadłem na podłogę.
Wykorzystałem chwilę jego triumfu, by podciąć mu nogi, uderzając mocno o łydki swoim piszczelem. Mnie zabolało jak skurwysyn, ale on spotkał się z podłogą. Przydzwonił o świeżo lakierowany pokład plecami z takim hukiem iż myślałem, że jego kręgosłup rozpadł się na kilka kawałków. Doczołgałem się do niego na kolanach i ponownie chwyciłem za jego szyję, tym razem przygważdżając go do podłogi.
Sto tysięcy, za przyprowadzenie jej przed moje oblicze, to moja pierwsza i ostatnia propozycja. Jedyna propozycja – powiedziałem patrząc wprost w jego granatowe oczy. – Na ile wyceniasz własną żonę? Ile byłbyś w stanie za nią zapłacić? Ja za Magdę oddałbym życie – powiedziałem szybko. – Umrzesz za nią? Umrzesz za kobietę, z którą wymieniłeś się obrączkami? – W tym momencie się uniosłem i docisnąłem mocniej do Marcina szyi. – Jestem gotowy za nią zapłacić, ale pytanie brzmi, czy ty jesteś gotowy ją sprzedać? – Puściłem go. Wstałem i nawet podałem dłoń.
Uścisnął moją prawicę, a ja pomogłem mu się podnieść. Odwróciłem się do niego plecami, zaraz po usłyszeniu:
Zastanowię się nad tym. Dam ci odpowiedź w dwie doby.
Wpatrywałem się w morze, jego fale odbijające się od dziobu. Odetchnąłem mocniej, czując jak krew w moich żyłach pulsuje tak mocno iż niemal je rozsadza.
Nie lubię jednak gdy mi się grozi. Bardzo tego nie lubię – mówił Marcin groźnie, a ja poczułem się tak jakby mojemu życiu coś zagrażało.
Nie celuj we mnie – powiedziałem szybko i odwróciłem się o sto osiemdziesiąt stopni. – Powiedziałem, nie celuj we mnie – warknąłem i zacząłem iść szybko w jego kierunku. – Albo nie celuj, albo mnie zabij – głosiłem dalej spokojnie.
Nie jestem twoim wrogiem. To ty sobie coś ubzdurałeś – głosił z lufą glocka wycelowaną wprost w moje serce.
I za bzdury rozerwiesz mi aorty? – dopytywałem z lekkim uśmiechem niedowierzania. – Zrobisz to Magdzie? Powiesz, że uwolniłeś ją od męża i w twojej zasłudze tkwi jej zostanie wdową? – Zacząłem bawić się rękoma, splatać je, wyplatać, po prostu gestykulować. – Uczynisz z Leona i Poli sieroty? – W tym momencie byłem już na tyle blisko, by móc sięgnąć do rękawa marynarki po ukryty tam wcześniej, za luźnym paskiem zegarka nóż. Wsunąłem go tam w chwili, gdy szedłem z Marcinem do samochodu. Kilka razy ostrze mnie porysowało i przez to czułem jak ciecz spływa po mojej ręce aż do łokcia.
To było szybkie pchnięcie. Lśniący element noża zatopił się w udzie Marcina niemal po samą rękojeść, a ja patrzyłem mu w oczy, gdy wypuszczał broń z dłoni.
Kurwa! – krzyknął skomle, gdy ja wysuwałem ostrze z jego ciała i odkopywałem broń możliwie jak najdalej. Dzięki mojej mocy ślizgnęła się po pokładzie i wyleciała za burtę.
Dałeś się rozbroić w dwie minuty – wytknąłem mu. – Nie nadajesz się do tego biznesu.
Debilu, dźgnąłeś mnie! – krzyknął ze łzami w oczach. Kucał, padał, dosłownie padał, aż ukląkł na oba kolana i dalej tamował krwawienie.
Sam się prosiłeś – przypomniałem.
Nawet nie był nabity – rzekł, czym mnie rozbawił do żywego.
Przepraszam – szepnąłem sięgając do kieszeni na piersi po miniaturową paczkę chusteczek nawilżających dla niemowląt. Wyjąłem jedną i podałem ją Marcinowi wprost do ręki. Przykucnąłem i wyjąłem drugą. – Nie wiedziałem, że nie był nabity – dodałem rozbawiony.
Poklepałem go kilkakrotnie po policzku mówiąc:
Dzieciaku ty, dzieciaku. – Wstałem i zacząłem iść w stronę steru. – Dbaj o to byś mi się nie wykrwawił. Już zawracam. Znajdę kogoś kto cię pozszywa.
Debil – usłyszałem żałosne, rzucone pod moim adresem.
Słyszałem! – krzyknąłem upominawczo. – Na twoim miejscu zważałbym na słowa. Jesteś skazany na moją łaskę, albo niełaskę, a ty... ach, długiej kariery w mafii to ja ci nie wróżę. Obedrą cię ze skóry już po połowie bankietu, bo... brak ci pokory – dopowiedziałem ostatnie trzy słowa szeptem, niemal do samego siebie. – Ale z ciekawości zobaczę co z tego wyniknie – dodałem już niemal niemo, ledwie przy tym ruszając ustami.

Tak w temacie zmian, jakie powstały i wciąż powstają...

Jeśli już jakimś cudem znalazłaś/eś się na tej stronie, to serdecznie zachęcam do pozostania na niej dłużej. Do zaoferowania mam tobie wiele ciekawych rzeczy, takich jak opisy, streszczenia i spisy treści każdego z sezonów „Otchłani szarości”.
Utworzyłem też zakładkę z cytatami z każdego sezonu, gdzie tekst wpisany jest w zdjęcie, możliwie jak najbardziej dopasowane do danej części. Być może was zainteresuje, spodoba się wam, albo was jakoś osobiście natchnie. Możliwe też jest, że zechcecie jakiś cytat wykorzystać. One nie są moje, tak więc ja nie mam nic przeciwko i przy każdym podałem czyjego jest autorstwa.
Zabieram się też pomału do stworzenia opisu każdego bohatera, tak by wam się nie mylili, byście zawsze sobie mogli coś przypomnieć, gdy zapomnicie, lub wyrazić swoją opinię na jego temat, być może też wdać się w dyskusję z innymi czytelnikami, jak i samym autorem. Z mojej strony – ja jestem zawsze otwarty na wszelkie rozmowy, dyskusję i bitwy na argumenty, jednak nie zamierzam bohaterów na siłę tłumaczyć, bo naumyślnie tworzyłem ich takich, by mieli wady, a nie tylko i wyłącznie same zalety.
Do wszystkich tych zakładek, o których wspominałem możecie się dostać za pomocą kliknięcia. Wszystkie są umieszczone po prawo, na górze strony, zaraz pod głównym cytatem.
Obecnie na stronie „Otchłań szarości” publikowany jest sezon pierwszy, na który serdecznie was zapraszam.
No i na koniec – zachęcam was do obejrzenia trailera promującego całą opowieść. Odrębnych trailerów do każdego sezonu, czy jakiegoś fragmentu danego sezonu, albo konkretnie o któreś parze, bądź jakimś wydarzeniu, będzie po drodze jeszcze kilka, ale nie mam w zwyczaju tworzyć ich na siłę, tak więc uznajmy, że gdy mnie natchnie, to utworze, a wtedy też się wam pochwalę.
Trailer główny znajduje się poniżej.
Pozdrawiam i do miłego „zobaczenia”, mam przynajmniej taką nadzieję, że jeszcze się nieraz „spotkamy”.

poniedziałek, 21 grudnia 2015

Sezon 1 - Część 31 - Przeszłość wraca w najmniej odpowiednim momencie


MAGDALENA IGNASZAK

Wróciliśmy do domu w wyjątkowo żałobnych nastrojach. Mama już spała, bo światła były pogaszone. Dzieci wydawało nam się, że także są u siebie i śpią. Co prawda spały, ale nie mieliśmy pojęcia, że Leon z Polą zabawili się w budowanie namiotów i koczują w salonie. O tym przekonaliśmy się dopiero rano, kiedy ja o mało co nie wywaliłam się o namiot zmontowany z krzeseł i koców.
Zburzyłabyś mój dom! – krzyknął na mnie synek i od razu zaczął poprawiać swoją budowle.
Kilkakrotnie przetarłam oczy i starałam się ogarnąć wzrokiem rozgardiasz jakiego dokonały moje dzieciaki. Wiedziałam, że Szymonowi się to nie spodoba i nie myliłam się, bo pierwszym komentarzem jaki rzucił po zejściu na dół, było:
Co to jest? Ile razy mówiłem, że od zabawy macie swój pokój? – dopytywał zapinając mankiety popielatej koszuli. – Poustawiać mi to jak było – zażądał niemal od razu i chwycił za pierwsze lepsze krzesło, by je wyjąć spod koca, móc na nim usiąść i zasznurować buty. Dopiero wtedy zauważyłam, że ma rozwiązane sznurowadła.
Zostaw! – krzyknął Leon. – Zabrałeś mi ścianę! – zbulwersował się.
Poczymam! – zaoferowała Pola i wyszła spod stołu, na którym rozłożone było kilka koców oraz prześcieradeł, które sięgały do samej podłogi, nawet się po niej włócząc.
Moja córka stanęła przy domku zbudowanym z krzeseł, poduszek, pościeli i koca, tylko po to by podtrzymać prowizoryczny dach. Piżamkę w Myszkę Mini miała założoną tył na przód, czyli obrazek znajdował się na plecach.
Niech się bawią – stwierdziłam.
Oczywiście – przyznał mi rację Szymon. – Ale u siebie – dodał nieustępliwym tonem, kończąc jednocześnie wiązanie butów.
Jesteś zły na mnie i przez to, że musisz iść na policję. Nie wyżywaj się na dzieciach.
Na nikim się nie wyżywam i na nikogo nie przenoszę swojej złości. W tym domu po prostu panują jakieś zasady i wiedziałaś o tym zanim się tu sprowadziłaś, i zabrałaś z sobą dzieci. Salon jest salonem, a nie bawialnią i po coś do cholery mają swoje pokoje, chyba, tak?! – uniósł się bardziej w kierunku dzieciaków, którzy dalej kombinowali jak poradzić sobie bez jednego krzesła.
Ja jeszcze nie mam swojego – wtrącił Leoś, który na moment porzucił trzymanie koca i stanął przed Szymonem z kciukami wciśniętymi za gumkę niebieskich spodni od piżamy. – Bo mi jeszcze ścian nie pomalowałeś i po mebelki też nie pojechaliśmy, i jak już nie potrzebujesz krzesła, to bym zabrał je z powrotem, bo widzisz. – Wskazał ze smutną minką na swoje dzieło. – Dach się nie trzyma.
Przez moment wstrzymałam oddech oczekując jakiegoś wybuchu, być może nie krzyku, ale kilku ostrych słów i żądania zakończenia natychmiast takiej bezsensownej zabawy. Nic takiego jednak nie nastało. Szymon się zaśmiał, przetarł twarz dłońmi i jedną z nich zmierzwił swoje lekko wilgotne włosy.
Macie czas do wieczora. Zanim wrócę z pracy, to ma tego nie być, więc po powrocie ze szkoły i przedszkola w waszym obowiązku jest to posprzątać. Proponuję przenieść się z tym do swojego pokoju.
Nie da rady – odparł Leon. – Nie mamy tam takiego stołu, a ty nam go nie dasz, bo mówisz, że jest drogi i zabytkowy, i anteczny, i sam już nie wiem jaki jeszcze.
Antyczny – poprawiłam.
No właśnie! I antyczny! – krzyknął radośnie blondynek.
Szymon tylko głębiej zaczerpnął powietrza, bardzo powoli je wypuścił, wyminął mnie oraz dzieci i udał się do przedpokoju po swój czarny sweter na duże, jasnoszare guziki.
To możemy się bawić czy już nie? – szepnął Leoś, a Pola stanęła u boku starszego brata i spojrzała na mnie dużymi, brązowymi oczętami.
Nie wiem – odpowiedziałam szczerze. – Szymona się zapytaj.
Leon teatralnie uderzył się otwartą dłonią w czoło, co było już jego stałym nawykiem, gdy czegoś zapomniał. Pobiegł na górę. Pogoniłam za nim wzrokiem i wyczekiwałam tego co się wydarzy. Wrócił niosąc w dłoniach dwa pudełka, zapakowane w lśniący papier. Jedno było czerwone, a drugie niebieskie. Oba miały krzywo zawiązane kokardy i dużo naklejek. Niebieskie wcisnął w dłonie Poli i przytulił się do mojej nogi.
Bo ja cię kocham mamusiu – powiedział zadzierając główkę do góry i uroczo się uśmiechając.
Ja ciebie też kocham – odparłam i przykucnęłam. Przygarnęłam Leona i Polę do siebie. – Oboje was kocham – dodałam całując jedno w czoło, a drugie w policzek.
Ale mnie mocniej, bo byłem pierwszy, prawda? – dopytywał.
Oboje tak samo – warknęłam przez zęby i zabrałam od Poli prezent, która mówiła:
To dać mamie.
Chwyciłam też po pakunek, który Leon trzymał w dłoniach, ale ten szybko cofnął rękę.
To nie dla ciebie! Nie bądź taka zachłanna!
Sama nie mogłam powstrzymać śmiechu i Szymon też nie dał rady. Słyszałam za moimi plecami jak się zaciesza. Leon odskoczył na bok i to dwukrotnie, na jednej nodze i ruszył w kierunku Szymka.
Bo to dla taty.
Ale jest chyba dzień mamy tylko – stwierdził mój mąż.
Ale u nas się mówi dzień rodzica! – pouczył go Leon. – Poza tym, jak dają to bierz! – stwierdził.
Właśnie – przytaknęłam. – Ja chciałam wziąć, a mnie nie chcieli dać – przypomniałam, udając oburzoną.
Bo to nie twoje! – krzyknęła Pola. – To tatusia – dopowiedziała i biegusiem ruszyła w kierunku Szymona, a ten odłożył prezent na pobliską komodę, by móc ją wziąć na ręce i usadzić obok. Potem nachylił się po Leona i jego także podniósł, ale już nigdzie nie sadzał, tylko zostawił na swojej ręce.
A więc mówisz, że to nie tylko dzień mamy?
Leoś przytaknął ruchem głowy.
Dzień rodzica – przypomniał.
I na pewno nie ma ten upominek nic wspólnego z tym bałaganem tutaj? – dopytywał.
Leoś przytaknął, a potem szybko zmienił zdanie i ruszył głową na boki.
Znaczy nie, nie, nie ma – wyjaśnił szybko. – Ale bym się nie obraził, jakby tak tydzień mogło być, bo to będzie zamek, bo my mamy całe przedstawienie i mama będzie księżniczką.
A ja kim będę?
Złym smokiem, bo chciałeś zburzyć zamek.
Ukladłeś ścianę! – wtrąciła się Pola.
Szymon się zaśmiał i zaczął łaskotać pięciolatka, który się tak wyginał we wszystkie strony, że aż się obawiałam iż zleci z jego rąk.
Niech wam będzie. Tydzień. Do piątku i ani dnia dłużej – zapowiedział odstawiając najpierw Leona, a potem zdejmując Polę z komody.
Tylko otwórzcie prezenty w pracy – upomniano nas dziecięcym głosem, mnie w szczególności, bo już się zabierałam za darcie papieru. – Jesteś bardzo niecierpliwa – stwierdził Leon. – Zachłanna i niecierpliwa – dopowiedział, czym wprawił wszystkich w rozbawienie.
No cóż na to poradzić? – zapytał Szymek stając za moimi plecami, a kiedy ja podniosłam się z kucek, to jego dłonie znalazły się na moich ramionach, a potem rękoma zaczął mnie obejmować. – Mama już taka jest, ale i tak mamę kochamy, prawda? – zapytał muskając tuż przy moim uchu.
No – przytaknęła Pola.
Bo trzeba kochać taką jaka jest – wtrącił Leoś. – Bo może zniknąć jak mój prawdziwy tata – dodał nieco zasmucony.
Mama nigdzie nie znika – syknął Szymek. – Niech by tylko spróbowała, to byśmy po nią nawet na koniec świata pojechali, prawda?
Jak Pilatowie z Kalibów! – krzyknęła trzylatka.
Właśnie, jak piratowie... piraci z Karaibów – przyznał jej racje mój mąż i przykucnął, by musnąć dziewczynkę w czoło. – Chodź no tu do nas chłopaku. – Sięgnął ręką do Leona i przygarnął go do siebie. – Ale wy wiecie, że ja was bardzo mocno kocham, prawda? – zapytał przytulając oboje.
No – odpowiedziała Pola.
Tak, tylko krzyczysz, a na mnie to już najwięcej – poskarżył się blondynek.
Tylko gdy jesteś niegrzeczny.
Niemożliwe, bo zawsze jestem grzeczny – trwał przy swoim.
Charakterek to ty masz po mamusi, wiesz? – dopytywał wstając na równe nogi.
A to dobrze, czy źle?
A jak sądzisz?
Że dobrze chyba, bo nie jestem jak mój tata – odpowiedział nieco skonsternowany, a ja poczułam jak Pola ciągnie mnie za popielate, dresowe spodnie.
Co to znacy ze on nie jest jego plawdziwym tatom? – to było najdłuższe zdanie jakie moja córka wypowiedziała w całym swoim życiu i jak na złość było akurat takie.
Potem ci wyjaśnię. Musimy już iść – rzuciłam do dzieci, pociągnęłam Szymona za materiał swetra, oraz wzięłam nie tylko swój, ale też jego prezent, którym uderzyłam o jego brzuch, by sam sobie go trzymał. – Mamo! My wychodzimy! Dzieci zostają! Zaprowadź ich do placówek! – krzyknęłam zmierzając w stronę drzwi.
Nie możesz wiecznie unikać pytań – zaczął Szymek kiedy byliśmy już w samochodzie.
Nie unikam ich wiecznie tylko... Pola jest mała, nie zrozumie – odpowiedziałam zapinając pasy.
Leon zrozumiał.
Nie chcę jej odzierać z dzieciństwa.
Leona odarłaś – zarzucił mi.
Ciężko westchnęłam i wyznałam:
Leoś zawsze był inny, taki bystrzejszy. Nie chodzi o to, że Pola jest głupia, ale jest normalna, a Leon więcej przeżył, był w domu dziecka, pogotowiu opiekuńczym, w rodzinie zastępczej. Poza tym to ty podjąłeś decyzję, że dzieci muszą znać prawdę i...
I nadal tak uważam. To na wypadek jakby się kiedyś jakiś tatuś pojawił, by nie zarzucano nam kłamstwa i tego, że żyli w szklanej bańce oszustwa. Powiedziałaś, że Pola jest normalna, to znaczy, że Leon nie jest?
Zatkał mnie tym pytaniem. Po prostu wgniótł w ziemie, bo z Leonem był pewien znaczny problem, ale nie mogłam mu wyjawić jaki, jeszcze nie teraz i liczyłam na to, że nigdy nie będę musiała tego uczynić.
Jest po prostu bystry – odpowiedziałam i zaczęłam potrząsać moim prezentem zastanawiając się co jest w środku.
Kazali otworzyć, gdy będziemy w pracy – przypomniał.
Wytrzymasz tyle?
Tak, ale ty tym lepiej nie potrząsaj – pouczył mnie.
Dlaczego?
Bo ja to się boję, że to wybuchnie – powiedział zerkając na mnie i wjeżdżając na główną drogę jednocześnie.
Nie żartuj tak nawet. Nie byliby chyba aż tacy wredni, prawda?
A pamiętasz jak dali Piotrkowi prezent z okazji nowego roku? – dopytywał mój mąż.
Faktycznie, pamiętałam. Było to ładne, drewniane, ręcznie przez nich malowane pudełeczko. Mój brat je otworzył z uśmiechem na ustach, a z niego wyskoczył klaun, czy też pajac i uderzył go czubkiem czapeczki, zakończonej metalowym pomponem, dokładnie w samo oko, sprawiając tym samym, że przez kilka dni widniało w tym miejscu sinawe limo.
A więc wystarczy się tylko nad tym nie nachylać i być odpowiednio daleko oddalonym – trwałam przy swoim.
A długopis, który dali także Piotrkowi, ale na urodziny. Kopał prądem.
Może masz racę. Strach to trochę otwierać. Tym bardziej, że tacy uśmiechnięci nam to wręczali. Musi być coś na rzeczy – przyznałam mu rację i przyłożyłam pakunek do ucha. – Nie tyka – powiedziałam z uśmiechem na ustach. – A twój tyka? – dopytywałam.
Boisz się, że Piotrek z zemsty za długopis pomagał im wybierać, albo coś im podpowiedział?
Cholernie – odpowiedziałam, ale otworzyłam, wcześniej stawiając znak krzyża.
Okazało się, że uczyniłam to zupełnie niepotrzebnie, bo w środku była gipsowa ramka, ręcznie malowana i przyozdobiona naklejkami, a w niej znajdowało się zdjęcie naszej całej, małej rodzinki. Czyli byłam na nim kucająca ja, z Leonem stojącym przy moim boku i obejmującym mnie ramieniem, oraz Szymon, klękający na jednym kolanie, z Polą siedzącą na jego drugim. Dziewczynka dawała mu całusa w policzek i wyglądało to dokładnie tak jakby mu szeptała coś na ucho. Zdjęcie zostało wykonane w naszym ogrodzie, za pomocą samowyzwalacza. W tle znajdowała się trampolina, na której dzieci uwielbiały skakać i leżak, na którym ja lubiłam się opalać, a nawet duży, niebieski, dmuchany basen, w którym Szymon uczył Pole pływać już pierwszego lata, które wspólnie spędziliśmy. Mała nie miała wtedy więcej niż pół roczku, ale i tak świetnie sobie radziła. To dziwne, bo pomimo że nigdy nie byłam szczególnie sentymentalna, to łza zakręciła mi się w oku.
Ciekawe czy dostałeś to samo? – zapytałam i sięgnęłam na kokpit po prezent zapakowany w czerwony lśniący papier, ale zanim zdążyłam go dotknąć to dostałam po łapać. Szymon nie uczynił tego mocno, było to bardziej żartobliwe smagnięcie.
Zostaw, ja jestem słowny i otworzę w pracy.
Nudziarz – wytknęłam mu, gdy parkował pod komisariatem.
Na komisariacie już czekał na nas Peterwas i to w dużej mierze on za nas wyjaśniał całą sprawę, pomimo że przecież wiedział najmniej, bo nie był tam obecny. Wszystko przebiegło bezkolizyjnie i mogliśmy się rozstać w pokojowej atmosferze i szczerze liczyłam na to, że tak się stanie, ale Hubert uparł się na odwiedzenie pobliskiej kawiarni. Nie wiem dlaczego mój mąż się na to zgodził, ale w efekcie zasiedliśmy w trójkę, przy stoliku znajdującym się pod samym oknem. Przy nas zjawiła się pani w czerwonej koszuli i czarnym fartuszku. Zapytała co podać i czy zostawić kartę menu.
Białą czekoladę na gorąco proszę i pralinkę, obojętnie jaką, byle nie z owocem żadnym i dużą, dużą – powiedziałam do niej.
Mamy tylko małe.
To trzy niech pani da – wtrącił mój mąż, zirytowany jakby się gdzieś spieszył.
A może chciałam pięć?
Tak, zaraz dziesięć – warknął pod nosem.
No a nawet jeśli, to co z tego?
Dziesięć niech pani da – polecił kelnerce. – A dla mnie ciemną kawę, zwykłą, czarną, mocną.
No ale nie o to chodzi! – uniosłam się. – Dlaczego za mnie decydujesz? – dopytywałam w chwili, gdy Peterwas zamawiał dokładnie to samo co mój mąż, tylko z tym wyjątkiem iż on z dodatkiem mleka.
Magda, przestań – syknął ze znaczącą miną.
To ma być pięć czy dziesięć tych pralinek? – dopytywała zdezorientowana, młoda kobieta o czarnych jak heban włosach.
Pięć na talerzyku i sto zapakowanych na wynos, mogą być mieszane.
Hubert i Szymon się na mnie tak specyficznie wejrzeli.
Ale wie pani, że te nasze pralinki, to się liczy na sztuki i to cenowo to od dwóch złotych do nawet czterech wychodzi jedna?
Tak, wiem, ale proszę się nie przejmować, mąż zapłaci. – Wskazałam dłonią na Szymka, który wyraźnie zgrzytał zębami, a Hubert siedzący obok niego się podśmiewywał.
W końcu jednak Peterwas się opanował i zaczął mnie wypytywać o to czego tak naprawdę chcieli ode mnie ci mężczyźni, którzy mnie napadli.
Pieniędzy – odpowiedziałam bez zastanowienia.
Dlaczego?
Jak to dlaczego? Nie wiem. Może na chlanie.
Wybacz, ale z opisu tego co wtedy miałaś na sobie, to nie wyglądałaś na osobę szczególnie zamożną, zresztą teraz, w żółtym swetrze i dresowych spodniach też na taką nie wyglądasz.
A co to dla takich za różnica? Oni nie chcieli tysięcy, a dziesiątki. Może myśleli, że mam przy sobie stówkę.
A miałaś? – dopytywał dalej brunet i rzucił spojrzeniem w kierunku Szymona.
Mój mąż przytaknął, a pani w tym czasie stawiała przed nami zamówione produkty.
Pralinki zaraz zapakuję i będą do odebrania przy barze, albo ja państwu podam... – szczerze to nie do końca słuchałam tego co do mnie mówi, bo byłam zbyt zajęta czytaniem z mimiki i gestów obydwóch panów.
Skoro miałaś przy sobie gotówkę, to dlaczego im jej nie dałaś? – padło pytanie ze strony Peterwasa.
Bo to moje i...
I co? – zapytał Szymon.
Nie chciałam się z nią rozstawać. Czy to takie dziwne?
W chwili zagrożenia życia. Bardzo – skomentował.
Nie kłamię! – krzyknęłam, a dopiero potem przypomniałam sobie, że znajdujemy się w miejscu publicznym i przez moje uniesienie się, wpatrywać się w nas zaczęło kilka par oczu.
Dobrze, powiedzmy, że ci wierzę – szepnął Szymon. – Ale niech się tylko dowiem, że mnie okłamałaś, to zapewniam cię, że będziesz gotowa na wszystko, byleby wtedy nie być w swojej własnej skórze.
Mój chrześniak grozi kobiecie? – zdziwił się ten idiota. – Toż to niebywałe. Choć moim skromnym zdaniem i tak o kilka lat za późno, już i tak po głowie ci nie tylko skacze, ale też tańcuje – w tym miejscu to się chyba akurat zwrócił do Szymona.
Nie wiem co we mnie wstąpiło, ale Peterwasa miałam już na tyle po same dziurki w nosie, bo nie dość, że ten facet uprzykrzał mi życie, gdy byłam w technikum, to jeszcze po tym jak zdałam maturę, okazał się być nieustannie w moim życiu obecnym i mnie wkurwiać, że zwyczajnie nie wytrzymałam, chwyciłam za ucho filiżanki z białą, gorącą czekoladą i go nią obryzgałam, celując głównie w krocze, ale i tak większość poszło na udo.
Hubert zerwał się niczym oparzony. Szymon także wstał z szokiem i zaskoczeniem wymalowanym na twarzy, jakby nie wiedział... jakby nie dowierzał w to co właśnie się stało, a ja się uśmiechnęłam zwycięsko, ale zaraz potem, gdy zobaczyłam minę mojego męża i poczułam na sobie spojrzenie tych wszystkich nieproszonych gapiów, to zdałam sobie sprawę z tego, że przesadziłam.
Spieszę się do fundacji – rzuciłam szybko i zanim zdążyli jeszcze cokolwiek powiedzieć, to ja ruszyłam w stronę wyjścia.
Co prawda coś za mą Szymon krzyknął, a pani kelnerka nawet za mną wybiegła i podała mi moje pralinki. Uśmiechała się tak dziwnie, jakby mi gratulowała. Poczułam dumę, że dokopałam temu idiocie i to pomimo tego, iż wiedziałam, że w domu, w sypialni, w zaciszu czterech ścian za to oberwę.
Ledwo weszłam do pracy, przywitałam się ze wszystkimi i ruszyłam do mojego biura, gdzie postawiłam nową, wyjątkową, kolorową ramkę, otrzymaną od moich dzieci, na biurku, nieopodal monitora, a drzwi się otworzyły i stanął w nich mężczyzna. Miał na sobie koszulę w czerwoną kratę i czarne, dżinsowe spodnie. Koszula była podwinięta więc widoczne były tatuaże na obu rękach. Nie przerażali mnie wytatuowani goście, ale ten tutaj wyglądał jak żywcem wyjęty spoza prawa. Jego wzrok, mina, sposób chodzenia – to wszystko mówiło samo za siebie.
Jan Kucharski – przedstawił się. – Byliśmy umówieni, pani Magdaleno – przypomniał.
Tak, tak, pamiętam. – Szybko otrząsnęłam się z letargu, ruszyłam do przodu w adidasach na wysokiej platformie oraz korku saneczkowym i podałam mężczyźnie dłoń. – Jestem po prostu zdziwiona, że tak szybko pan się tu zjawił.
Szybko? Czy ja wiem? Myślę, że pomoc tym kobietą należy się od zawsze i mogłem im pomagać znacznie wcześniej, ale jak to mówią... na niesienie pomocy nigdy nie jest za późno. Mogę? – zapytał wskazując na kanapę przy szklanej ławie.
Oczywiście. – Zajęłam miejsce naprzeciw niego i wsłuchałam się w ofertę jaką ma mi do zaproponowania. Wydawała mi się być korzystna, bo miałam tylko zezwolić mu się posłużyć swoim logiem, on by przez to przyoszczędził na podatkach, a fundacja, której byłam współwłaścicielką miałaby dodatkowy, miesięczny dochód, równy dwóch procent każdej sprzedanej konserwy, pasztetu i serku, które oferowała jego firma.
I co pani na to?
Musiałabym to dobrze przeliczyć, sprawdzić pana firmę pod pewnym kątem. Ogarnąć sprawy podatkowe w takiej sytuacji i inne tego typu rzeczy, ale na chwilę obecną jestem zainteresowana i bardzo dziękuję, że akurat nam pan złożył taką propozycję. Zwłaszcza, że Ostrów, a Gdańsk, to nie jest o rzut kamienia.
Okoliczne domu samotnych metek nie były zainteresowane moim pomysłem, a chodzi mi o tę konkretną pomoc, chcę by trafiła konkretnie do kobiet z dziećmi.
Szczytny cel, ale jeśli można zapytać, to dlaczego akurat to jest warunkiem? – wypytywałam napełniając dwie szklanki wodą niegazowaną wprost z butelki, bo akurat w dzbanku się skończyła i miałam w planie po wyjściu pana Jana zająć się przelewaniem do niego cieczy.
A dlaczego pani założyła akurat taką fundację?
Byłam kiedyś samotną matką z dzieckiem – odpowiedziałam wprost. – Wtedy sama potrzebowałam pomocy, a teraz, przez przekonanie mojego męża do swojego pomysłu, mogę tę pomoc nieść. Nie ukrywam, że w fundacje w dużej mierze to on zainwestował swoje pieniądze i kontakty, a ja tylko czas i użeranie się z przepisami.
Dobry człowiek – stwierdził Janek.
Niekoniecznie i nie do końca podoba mu się to co robię, i czemu poświęcam swój czas, ale pragnie bym była szczęśliwa i się spełniała, i to stawia ponad swoje przekonania – wyjaśniłam.
Widzi pani... – zaczął i się tak specyficznie zawiesił, jakby grał, jakby z góry miał wykuty na blachę scenariusz. – Moja żona, gdy jeszcze nie była moją żoną, też kiedyś była w takim domu. Moi rodzice jej nie akceptowali, miała dość, wzięła dziecko i tam poszła. U niej w domu nie było warunków. Byliśmy bardzo młodzi.
W którym domu samotnej matki była? – zapytałam w sumie z przyzwyczajenia, bo o to często pytałam moje podopieczne, ale też z czystej ciekawości.
Wielkopolskim – odparł, a potem podał nazwę.
Poczułam gulę w gardle, która zdawała się uniemożliwiać mi mówienie, a ten facet wpatrywał się głęboko w moje oczy niczym z żądzą mordu. Opanowałam się i powiedziałam samej sobie, że to niemożliwe, że takie zbiegi okoliczności po prostu czasami się zdarzają. Przybrałam na twarzy dobrotliwy uśmiech i rzekłam:
Mam nadzieję, że wszystko dobrze się skończyło, w końcu są państwo małżeństwem, tak więc...
Nie do końca – szepnął i zdawał się mieć iskierki łez w oczach i ledwie je powstrzymywać. – My jesteśmy małżeństwem, ale dziecka z nami nie ma.
Była w domu samotnej matki i dziecko zniknęło? – wypaliłam i po chwili miałam ochotę walnąć się w łeb i to czymś naprawdę ciężkim. Wszystko wina Peterwasa, bo to on wyprowadził mnie z samego rana z równowagi i przez niego teraz nie potrafiłam racjonalnie myśleć, tylko klepałam ozorem na prawo i na lewo.
Nie, nie zniknęło – odpowiedział zdziwiony. – Nie żyję. Mateuszek nie żyję, miałby pięć lat – wyznał z wyczuwalnym smutkiem w głosie. – A pani dziecko?
Leon.
Czyli też synek?
Tak – przytaknęłam słabo.
W jakim jest wieku?
Urwis niedawno skończył pięć lat – wtrąciła Oktawia, która właśnie wkroczyła z pytaniem: czy życzy pan sobie kawę albo herbatę?
Janek odmówił, Oktawia wyszła, a między mną i moim rozmówcą, nastała taka specyficzna, gęsta cisza.
Bardzo mi przykro z powodu Mateusza – rzekłam, bo nie wiedziałam co innego mogłabym powiedzieć w takiej sytuacji. Żadne studia psychologiczne i kursy mnie na takie rozmowy nie przygotowały. Niby próbowały, ale takie dialogi, to coś na co nie można się przygotować nigdy w pełni, mimo usilnych starań.
Ale z pani synkiem wszystko dobrze? – dopytywał, bo chyba wyczytał z mojej miny, że coś jest nie tak. – Ma pani jakieś zdjęcie tego swojego urwisa? – zapytał wesoło, gdy ja przytaknęłam na jego poprzednie pytanie.
Nie – odpowiedziałam szybko, przybierając pokerowy wyraz twarzy. – Tutaj żadnego. Noszę w portfelu, ale dziś nie wzięłam, bo mąż mnie pozwoził – dodałam, co było kłamstwem. Miałam zdjęcie rodzinne na biurku, przecież kilkanaście minut temu je tam kładłam i mieściło się w gipsowej, przyozdobionej naklejkami ramce.
Rozumiem. – Wstał. – To niech się pani zastanowi, papiery zostawiam, a w Gdańsku będę do końca tygodnia. Miłego dnia. – Wyszedł, a ja nawet nie byłam w stanie powiedzieć mu grzecznego: do widzenia.
Chwyciłam za komórkę i szybko przeszukiwałam numery telefonów w poszukiwaniu tego Marcina. On był sentymentalny w takich sprawach, więc nie wierzyłam, by zmienił numer na inny. Nie miałam jednak go zapisanego. Usiadłam przy biurku i wsparłam czoło na dłoniach. Spojrzałam na szufladę, rozsunęłam ją i wyjęłam z niej stary notes, a z niego zdjęcie.
Niemożliwe, to nie dzieję się naprawdę – powiedziałam sama do siebie i zaczęłam przeszukiwać terminarz. W końcu natrafiłam na Andrzeja.
Słucham? – odpowiedział mi mocny baryton po drugiej stronie. – Kto mówi? – dopytywał, gdy milczałam, co było dziwne, bo przecież jeszcze nic nie mówiłam.
Marcin – zaczęłam niepewnie.
Magda – przeciągnął moje imię zszokowany. – Nie sądziłem, że kiedykolwiek...
Ja też nie, ale mamy problem – przerwałam. – Spotkajmy się. Kiedy możesz przyjechać do Gdańska?
Ja... jestem tu – odpowiedział i tym krótkim zdaniem sprawił, że nogi miałam niczym z waty, i gdyby nie fakt, że siedziałam na krześle, to już chyba dawno upadłabym na ziemię i rozbiła się na miliony kawałków. – O co chodzi? – dopytywał. – Gdzie mam przyjechać? Magda! Co się dzieje?! – krzyczał, gdy nie odpowiadałam dłuższą chwilę. – Coś z Szymonem? Wydało się?!
Nie, Szymek nic nie wie, ale zrobiłam kiedyś coś strasznego – wyznałam usiłując się przedrzeć głosem poprzez gule w gardle i łzy, spływające ciurkiem po moich policzkach. – A teraz muszę to ukryć przed całym światem – dodałam z wyraźnym naciskiem na „cały świat”.
Powiedz mi tylko gdzie i o której, a będę. Nie zostawię cię. Nigdy cię nie opuszczę. Zawszę będę częścią ciebie i nikomu nie dam cię skrzywdzić. Pamiętasz?
To jest w tym wszystkim najgorsze! – wrzasnęłam do słuchawki. – To przez to nie daję rady, przez to że pamiętam. Chciałabym mieć moc wymazywania pamięci, odnawiania duszy, wymiany sumienia, ale nie mam i ty też nie masz, więc mi, kurwa, choć raz nie kłam, że będzie dobrze, bo nic nie jest dobrze. Ty pójdziesz siedzieć, znowu będziesz miał wyjebane na cały świat, a ja zostanę tutaj, na wolności, z Leonem, Polą, Szymonem. Piotrkiem i mam dość. Czasami myślę, że to był największy błąd. Mogłam...
Co mogłaś? Udusić ich, a potem siebie otruć?! Nie umiałaś. Stałaś z poduszką nad Leonem i nie byłaś w stanie nic zrobić, mimo że byłaś naćpana. Aborcji też nie chciałaś. Było też inne wyjście, ale odmówiłaś. Gdyby nie twój wybór, bylibyśmy teraz w Barcelonie, więc... uwierz, że jesteś lepsza ode mnie, ale teraz weź się kurwa w garść i powiedz, gdzie jesteś, a przyjadę!
To był twój wybór! Ty czułeś się brudny, a nie ja!
Fakt, mój wybór, bo zostawiłem cię w rękach dobrego człowieka, lepszego o stokroć niż ja. Bo nie byłem w stanie wychowywać nie swojego dziecka, a on był. Bo ja nie umiałem tego dziecka pokochać, a on pokochał ich oboje.
W parku przy placu zabaw – szepnęłam po dłuższej chwili milczenia. – Tam gdzie zawsze Leon się bawił, gdy był mały.
Okay, będę na pewno – odparł słabnącym, łamanym głosem. – Ale to nie będzie łatwe – dodał i się rozłączył.
Jakby kiedykolwiek było – powiedziałam już do głuchej słuchawki.