Wróciliśmy
do domu w wyjątkowo żałobnych nastrojach. Mama już spała, bo
światła były pogaszone. Dzieci wydawało nam się, że także są
u siebie i śpią. Co prawda spały, ale nie mieliśmy pojęcia, że
Leon z Polą zabawili się w budowanie namiotów i koczują w
salonie. O tym przekonaliśmy się dopiero rano, kiedy ja o mało co
nie wywaliłam się o namiot zmontowany z krzeseł i koców.
– Zburzyłabyś
mój dom! – krzyknął na mnie synek i od razu zaczął poprawiać
swoją budowle.
Kilkakrotnie
przetarłam oczy i starałam się ogarnąć wzrokiem rozgardiasz
jakiego dokonały moje dzieciaki. Wiedziałam, że Szymonowi się to
nie spodoba i nie myliłam się, bo pierwszym komentarzem jaki rzucił
po zejściu na dół, było:
– Co
to jest? Ile razy mówiłem, że od zabawy macie swój pokój? –
dopytywał zapinając mankiety popielatej koszuli. – Poustawiać mi
to jak było – zażądał niemal od razu i chwycił za pierwsze
lepsze krzesło, by je wyjąć spod koca, móc na nim usiąść i
zasznurować buty. Dopiero wtedy zauważyłam, że ma rozwiązane
sznurowadła.
– Zostaw!
– krzyknął Leon. – Zabrałeś mi ścianę! – zbulwersował
się.
– Poczymam!
– zaoferowała Pola i wyszła spod stołu, na którym rozłożone
było kilka koców oraz prześcieradeł, które sięgały do samej
podłogi, nawet się po niej włócząc.
Moja
córka stanęła przy domku zbudowanym z krzeseł, poduszek, pościeli
i koca, tylko po to by podtrzymać prowizoryczny dach. Piżamkę w
Myszkę Mini miała założoną tył na przód, czyli obrazek
znajdował się na plecach.
– Niech
się bawią – stwierdziłam.
– Oczywiście
– przyznał mi rację Szymon. – Ale u siebie – dodał
nieustępliwym tonem, kończąc jednocześnie wiązanie butów.
– Jesteś
zły na mnie i przez to, że musisz iść na policję. Nie wyżywaj
się na dzieciach.
– Na
nikim się nie wyżywam i na nikogo nie przenoszę swojej złości. W
tym domu po prostu panują jakieś zasady i wiedziałaś o tym zanim
się tu sprowadziłaś, i zabrałaś z sobą dzieci. Salon jest
salonem, a nie bawialnią i po coś do cholery mają swoje pokoje,
chyba, tak?! – uniósł się bardziej w kierunku dzieciaków,
którzy dalej kombinowali jak poradzić sobie bez jednego krzesła.
– Ja
jeszcze nie mam swojego – wtrącił Leoś, który na moment
porzucił trzymanie koca i stanął przed Szymonem z kciukami
wciśniętymi za gumkę niebieskich spodni od piżamy. – Bo mi
jeszcze ścian nie pomalowałeś i po mebelki też nie pojechaliśmy,
i jak już nie potrzebujesz krzesła, to bym zabrał je z powrotem,
bo widzisz. – Wskazał ze smutną minką na swoje dzieło. – Dach
się nie trzyma.
Przez
moment wstrzymałam oddech oczekując jakiegoś wybuchu, być może
nie krzyku, ale kilku ostrych słów i żądania zakończenia
natychmiast takiej bezsensownej zabawy. Nic takiego jednak nie
nastało. Szymon się zaśmiał, przetarł twarz dłońmi i jedną z
nich zmierzwił swoje lekko wilgotne włosy.
– Macie
czas do wieczora. Zanim wrócę z pracy, to ma tego nie być, więc
po powrocie ze szkoły i przedszkola w waszym obowiązku jest to
posprzątać. Proponuję przenieść się z tym do swojego pokoju.
– Nie
da rady – odparł Leon. – Nie mamy tam takiego stołu, a ty nam
go nie dasz, bo mówisz, że jest drogi i zabytkowy, i anteczny, i
sam już nie wiem jaki jeszcze.
– Antyczny
– poprawiłam.
– No
właśnie! I antyczny! – krzyknął radośnie blondynek.
Szymon
tylko głębiej zaczerpnął powietrza, bardzo powoli je wypuścił,
wyminął mnie oraz dzieci i udał się do przedpokoju po swój
czarny sweter na duże, jasnoszare guziki.
– To
możemy się bawić czy już nie? – szepnął Leoś, a Pola stanęła
u boku starszego brata i spojrzała na mnie dużymi, brązowymi
oczętami.
– Nie
wiem – odpowiedziałam szczerze. – Szymona się zapytaj.
Leon
teatralnie uderzył się otwartą dłonią w czoło, co było już
jego stałym nawykiem, gdy czegoś zapomniał. Pobiegł na górę.
Pogoniłam za nim wzrokiem i wyczekiwałam tego co się wydarzy.
Wrócił niosąc w dłoniach dwa pudełka, zapakowane w lśniący
papier. Jedno było czerwone, a drugie niebieskie. Oba miały krzywo
zawiązane kokardy i dużo naklejek. Niebieskie wcisnął w dłonie
Poli i przytulił się do mojej nogi.
– Bo
ja cię kocham mamusiu – powiedział zadzierając główkę do góry
i uroczo się uśmiechając.
– Ja
ciebie też kocham – odparłam i przykucnęłam. Przygarnęłam
Leona i Polę do siebie. – Oboje was kocham – dodałam całując
jedno w czoło, a drugie w policzek.
– Ale
mnie mocniej, bo byłem pierwszy, prawda? – dopytywał.
– Oboje
tak samo – warknęłam przez zęby i zabrałam od Poli prezent,
która mówiła:
– To
dać mamie.
Chwyciłam
też po pakunek, który Leon trzymał w dłoniach, ale ten szybko
cofnął rękę.
– To
nie dla ciebie! Nie bądź taka zachłanna!
Sama
nie mogłam powstrzymać śmiechu i Szymon też nie dał rady.
Słyszałam za moimi plecami jak się zaciesza. Leon odskoczył na
bok i to dwukrotnie, na jednej nodze i ruszył w kierunku Szymka.
– Bo
to dla taty.
– Ale
jest chyba dzień mamy tylko – stwierdził mój mąż.
– Ale
u nas się mówi dzień rodzica! – pouczył go Leon. – Poza tym,
jak dają to bierz! – stwierdził.
– Właśnie
– przytaknęłam. – Ja chciałam wziąć, a mnie nie chcieli dać
– przypomniałam, udając oburzoną.
– Bo
to nie twoje! – krzyknęła Pola. – To tatusia – dopowiedziała
i biegusiem ruszyła w kierunku Szymona, a ten odłożył prezent na
pobliską komodę, by móc ją wziąć na ręce i usadzić obok.
Potem nachylił się po Leona i jego także podniósł, ale już
nigdzie nie sadzał, tylko zostawił na swojej ręce.
– A
więc mówisz, że to nie tylko dzień mamy?
Leoś
przytaknął ruchem głowy.
– Dzień
rodzica – przypomniał.
– I
na pewno nie ma ten upominek nic wspólnego z tym bałaganem tutaj? –
dopytywał.
Leoś
przytaknął, a potem szybko zmienił zdanie i ruszył głową na
boki.
– Znaczy
nie, nie, nie ma – wyjaśnił szybko. – Ale bym się nie obraził,
jakby tak tydzień mogło być, bo to będzie zamek, bo my mamy całe
przedstawienie i mama będzie księżniczką.
– A
ja kim będę?
– Złym
smokiem, bo chciałeś zburzyć zamek.
– Ukladłeś
ścianę! – wtrąciła się Pola.
Szymon
się zaśmiał i zaczął łaskotać pięciolatka, który się tak
wyginał we wszystkie strony, że aż się obawiałam iż zleci z
jego rąk.
– Niech
wam będzie. Tydzień. Do piątku i ani dnia dłużej –
zapowiedział odstawiając najpierw Leona, a potem zdejmując Polę z
komody.
– Tylko
otwórzcie prezenty w pracy – upomniano nas dziecięcym głosem,
mnie w szczególności, bo już się zabierałam za darcie papieru. –
Jesteś bardzo niecierpliwa – stwierdził Leon. – Zachłanna i
niecierpliwa – dopowiedział, czym wprawił wszystkich w
rozbawienie.
– No
cóż na to poradzić? – zapytał Szymek stając za moimi plecami,
a kiedy ja podniosłam się z kucek, to jego dłonie znalazły się
na moich ramionach, a potem rękoma zaczął mnie obejmować. –
Mama już taka jest, ale i tak mamę kochamy, prawda? – zapytał
muskając tuż przy moim uchu.
– No
– przytaknęła Pola.
– Bo
trzeba kochać taką jaka jest – wtrącił Leoś. – Bo może
zniknąć jak mój prawdziwy tata – dodał nieco zasmucony.
– Mama
nigdzie nie znika – syknął Szymek. – Niech by tylko spróbowała,
to byśmy po nią nawet na koniec świata pojechali, prawda?
– Jak
Pilatowie z Kalibów! – krzyknęła trzylatka.
– Właśnie,
jak piratowie... piraci z Karaibów – przyznał jej racje mój mąż
i przykucnął, by musnąć dziewczynkę w czoło. – Chodź no tu
do nas chłopaku. – Sięgnął ręką do Leona i przygarnął go do
siebie. – Ale wy wiecie, że ja was bardzo mocno kocham, prawda? –
zapytał przytulając oboje.
– No
– odpowiedziała Pola.
– Tak,
tylko krzyczysz, a na mnie to już najwięcej – poskarżył się
blondynek.
– Tylko
gdy jesteś niegrzeczny.
– Niemożliwe,
bo zawsze jestem grzeczny – trwał przy swoim.
– Charakterek
to ty masz po mamusi, wiesz? – dopytywał wstając na równe nogi.
– A
to dobrze, czy źle?
– A
jak sądzisz?
– Że
dobrze chyba, bo nie jestem jak mój tata – odpowiedział nieco
skonsternowany, a ja poczułam jak Pola ciągnie mnie za popielate,
dresowe spodnie.
– Co
to znacy ze on nie jest jego plawdziwym tatom? – to było
najdłuższe zdanie jakie moja córka wypowiedziała w całym swoim
życiu i jak na złość było akurat takie.
– Potem
ci wyjaśnię. Musimy już iść – rzuciłam do dzieci, pociągnęłam
Szymona za materiał swetra, oraz wzięłam nie tylko swój, ale też
jego prezent, którym uderzyłam o jego brzuch, by sam sobie go
trzymał. – Mamo! My wychodzimy! Dzieci zostają! Zaprowadź ich do
placówek! – krzyknęłam zmierzając w stronę drzwi.
– Nie
możesz wiecznie unikać pytań – zaczął Szymek kiedy byliśmy
już w samochodzie.
– Nie
unikam ich wiecznie tylko... Pola jest mała, nie zrozumie –
odpowiedziałam zapinając pasy.
– Leon
zrozumiał.
– Nie
chcę jej odzierać z dzieciństwa.
– Leona
odarłaś – zarzucił mi.
Ciężko
westchnęłam i wyznałam:
– Leoś
zawsze był inny, taki bystrzejszy. Nie chodzi o to, że Pola jest
głupia, ale jest normalna, a Leon więcej przeżył, był w domu
dziecka, pogotowiu opiekuńczym, w rodzinie zastępczej. Poza tym to
ty podjąłeś decyzję, że dzieci muszą znać prawdę i...
– I
nadal tak uważam. To na wypadek jakby się kiedyś jakiś tatuś
pojawił, by nie zarzucano nam kłamstwa i tego, że żyli w szklanej
bańce oszustwa. Powiedziałaś, że Pola jest normalna, to znaczy,
że Leon nie jest?
Zatkał
mnie tym pytaniem. Po prostu wgniótł w ziemie, bo z Leonem był
pewien znaczny problem, ale nie mogłam mu wyjawić jaki, jeszcze nie
teraz i liczyłam na to, że nigdy nie będę musiała tego uczynić.
– Jest
po prostu bystry – odpowiedziałam i zaczęłam potrząsać moim
prezentem zastanawiając się co jest w środku.
– Kazali
otworzyć, gdy będziemy w pracy – przypomniał.
– Wytrzymasz
tyle?
– Tak,
ale ty tym lepiej nie potrząsaj – pouczył mnie.
– Dlaczego?
– Bo
ja to się boję, że to wybuchnie – powiedział zerkając na mnie
i wjeżdżając na główną drogę jednocześnie.
– Nie
żartuj tak nawet. Nie byliby chyba aż tacy wredni, prawda?
– A
pamiętasz jak dali Piotrkowi prezent z okazji nowego roku? –
dopytywał mój mąż.
Faktycznie,
pamiętałam. Było to ładne, drewniane, ręcznie przez nich
malowane pudełeczko. Mój brat je otworzył z uśmiechem na ustach,
a z niego wyskoczył klaun, czy też pajac i uderzył go czubkiem
czapeczki, zakończonej metalowym pomponem, dokładnie w samo oko,
sprawiając tym samym, że przez kilka dni widniało w tym miejscu
sinawe limo.
– A
więc wystarczy się tylko nad tym nie nachylać i być odpowiednio
daleko oddalonym – trwałam przy swoim.
– A
długopis, który dali także Piotrkowi, ale na urodziny. Kopał
prądem.
– Może
masz racę. Strach to trochę otwierać. Tym bardziej, że tacy
uśmiechnięci nam to wręczali. Musi być coś na rzeczy –
przyznałam mu rację i przyłożyłam pakunek do ucha. – Nie tyka
– powiedziałam z uśmiechem na ustach. – A twój tyka? –
dopytywałam.
– Boisz
się, że Piotrek z zemsty za długopis pomagał im wybierać, albo
coś im podpowiedział?
– Cholernie
– odpowiedziałam, ale otworzyłam, wcześniej stawiając znak
krzyża.
Okazało
się, że uczyniłam to zupełnie niepotrzebnie, bo w środku była
gipsowa ramka, ręcznie malowana i przyozdobiona naklejkami, a w niej
znajdowało się zdjęcie naszej całej, małej rodzinki. Czyli byłam
na nim kucająca ja, z Leonem stojącym przy moim boku i obejmującym
mnie ramieniem, oraz Szymon, klękający na jednym kolanie, z Polą
siedzącą na jego drugim. Dziewczynka dawała mu całusa w policzek
i wyglądało to dokładnie tak jakby mu szeptała coś na ucho.
Zdjęcie zostało wykonane w naszym ogrodzie, za pomocą
samowyzwalacza. W tle znajdowała się trampolina, na której dzieci
uwielbiały skakać i leżak, na którym ja lubiłam się opalać, a
nawet duży, niebieski, dmuchany basen, w którym Szymon uczył Pole
pływać już pierwszego lata, które wspólnie spędziliśmy. Mała
nie miała wtedy więcej niż pół roczku, ale i tak świetnie sobie
radziła. To dziwne, bo pomimo że nigdy nie byłam szczególnie
sentymentalna, to łza zakręciła mi się w oku.
– Ciekawe
czy dostałeś to samo? – zapytałam i sięgnęłam na kokpit po
prezent zapakowany w czerwony lśniący papier, ale zanim zdążyłam
go dotknąć to dostałam po łapać. Szymon nie uczynił tego mocno,
było to bardziej żartobliwe smagnięcie.
– Zostaw,
ja jestem słowny i otworzę w pracy.
– Nudziarz
– wytknęłam mu, gdy parkował pod komisariatem.
Na
komisariacie już czekał na nas Peterwas i to w dużej mierze on za
nas wyjaśniał całą sprawę, pomimo że przecież wiedział
najmniej, bo nie był tam obecny. Wszystko przebiegło bezkolizyjnie
i mogliśmy się rozstać w pokojowej atmosferze i szczerze liczyłam
na to, że tak się stanie, ale Hubert uparł się na odwiedzenie
pobliskiej kawiarni. Nie wiem dlaczego mój mąż się na to zgodził,
ale w efekcie zasiedliśmy w trójkę, przy stoliku znajdującym się
pod samym oknem. Przy nas zjawiła się pani w czerwonej koszuli i
czarnym fartuszku. Zapytała co podać i czy zostawić kartę menu.
– Białą
czekoladę na gorąco proszę i pralinkę, obojętnie jaką, byle nie
z owocem żadnym i dużą, dużą – powiedziałam do niej.
– Mamy
tylko małe.
– To
trzy niech pani da – wtrącił mój mąż, zirytowany jakby się
gdzieś spieszył.
– A
może chciałam pięć?
– Tak,
zaraz dziesięć – warknął pod nosem.
– No
a nawet jeśli, to co z tego?
– Dziesięć
niech pani da – polecił kelnerce. – A dla mnie ciemną kawę,
zwykłą, czarną, mocną.
– No
ale nie o to chodzi! – uniosłam się. – Dlaczego za mnie
decydujesz? – dopytywałam w chwili, gdy Peterwas zamawiał
dokładnie to samo co mój mąż, tylko z tym wyjątkiem iż on z
dodatkiem mleka.
– Magda,
przestań – syknął ze znaczącą miną.
– To
ma być pięć czy dziesięć tych pralinek? – dopytywała
zdezorientowana, młoda kobieta o czarnych jak heban włosach.
– Pięć
na talerzyku i sto zapakowanych na wynos, mogą być mieszane.
Hubert
i Szymon się na mnie tak specyficznie wejrzeli.
– Ale
wie pani, że te nasze pralinki, to się liczy na sztuki i to cenowo
to od dwóch złotych do nawet czterech wychodzi jedna?
– Tak,
wiem, ale proszę się nie przejmować, mąż zapłaci. – Wskazałam
dłonią na Szymka, który wyraźnie zgrzytał zębami, a Hubert
siedzący obok niego się podśmiewywał.
W
końcu jednak Peterwas się opanował i zaczął mnie wypytywać o to
czego tak naprawdę chcieli ode mnie ci mężczyźni, którzy mnie
napadli.
– Pieniędzy
– odpowiedziałam bez zastanowienia.
– Dlaczego?
– Jak
to dlaczego? Nie wiem. Może na chlanie.
– Wybacz,
ale z opisu tego co wtedy miałaś na sobie, to nie wyglądałaś na
osobę szczególnie zamożną, zresztą teraz, w żółtym swetrze i
dresowych spodniach też na taką nie wyglądasz.
– A
co to dla takich za różnica? Oni nie chcieli tysięcy, a
dziesiątki. Może myśleli, że mam przy sobie stówkę.
– A
miałaś? – dopytywał dalej brunet i rzucił spojrzeniem w
kierunku Szymona.
Mój
mąż przytaknął, a pani w tym czasie stawiała przed nami
zamówione produkty.
– Pralinki
zaraz zapakuję i będą do odebrania przy barze, albo ja państwu
podam... – szczerze to nie do końca słuchałam tego co do mnie
mówi, bo byłam zbyt zajęta czytaniem z mimiki i gestów obydwóch
panów.
– Skoro
miałaś przy sobie gotówkę, to dlaczego im jej nie dałaś? –
padło pytanie ze strony Peterwasa.
– Bo
to moje i...
– I
co? – zapytał Szymon.
– Nie
chciałam się z nią rozstawać. Czy to takie dziwne?
– W
chwili zagrożenia życia. Bardzo – skomentował.
– Nie
kłamię! – krzyknęłam, a dopiero potem przypomniałam sobie, że
znajdujemy się w miejscu publicznym i przez moje uniesienie się,
wpatrywać się w nas zaczęło kilka par oczu.
– Dobrze,
powiedzmy, że ci wierzę – szepnął Szymon. – Ale niech się
tylko dowiem, że mnie okłamałaś, to zapewniam cię, że będziesz
gotowa na wszystko, byleby wtedy nie być w swojej własnej skórze.
– Mój
chrześniak grozi kobiecie? – zdziwił się ten idiota. – Toż to
niebywałe. Choć moim skromnym zdaniem i tak o kilka lat za późno,
już i tak po głowie ci nie tylko skacze, ale też tańcuje – w
tym miejscu to się chyba akurat zwrócił do Szymona.
Nie
wiem co we mnie wstąpiło, ale Peterwasa miałam już na tyle po
same dziurki w nosie, bo nie dość, że ten facet uprzykrzał mi
życie, gdy byłam w technikum, to jeszcze po tym jak zdałam maturę,
okazał się być nieustannie w moim życiu obecnym i mnie wkurwiać,
że zwyczajnie nie wytrzymałam, chwyciłam za ucho filiżanki z
białą, gorącą czekoladą i go nią obryzgałam, celując głównie
w krocze, ale i tak większość poszło na udo.
Hubert
zerwał się niczym oparzony. Szymon także wstał z szokiem i
zaskoczeniem wymalowanym na twarzy, jakby nie wiedział... jakby nie
dowierzał w to co właśnie się stało, a ja się uśmiechnęłam
zwycięsko, ale zaraz potem, gdy zobaczyłam minę mojego męża i
poczułam na sobie spojrzenie tych wszystkich nieproszonych gapiów,
to zdałam sobie sprawę z tego, że przesadziłam.
– Spieszę
się do fundacji – rzuciłam szybko i zanim zdążyli jeszcze
cokolwiek powiedzieć, to ja ruszyłam w stronę wyjścia.
Co
prawda coś za mą Szymon krzyknął, a pani kelnerka nawet za mną
wybiegła i podała mi moje pralinki. Uśmiechała się tak dziwnie,
jakby mi gratulowała. Poczułam dumę, że dokopałam temu idiocie i
to pomimo tego, iż wiedziałam, że w domu, w sypialni, w zaciszu
czterech ścian za to oberwę.
Ledwo
weszłam do pracy, przywitałam się ze wszystkimi i ruszyłam do
mojego biura, gdzie postawiłam nową, wyjątkową, kolorową ramkę,
otrzymaną od moich dzieci, na biurku, nieopodal monitora, a drzwi
się otworzyły i stanął w nich mężczyzna. Miał na sobie koszulę
w czerwoną kratę i czarne, dżinsowe spodnie. Koszula była
podwinięta więc widoczne były tatuaże na obu rękach. Nie
przerażali mnie wytatuowani goście, ale ten tutaj wyglądał jak
żywcem wyjęty spoza prawa. Jego wzrok, mina, sposób chodzenia –
to wszystko mówiło samo za siebie.
– Jan
Kucharski – przedstawił się. – Byliśmy umówieni, pani
Magdaleno – przypomniał.
– Tak,
tak, pamiętam. – Szybko otrząsnęłam się z letargu, ruszyłam
do przodu w adidasach na wysokiej platformie oraz korku saneczkowym i
podałam mężczyźnie dłoń. – Jestem po prostu zdziwiona, że
tak szybko pan się tu zjawił.
– Szybko?
Czy ja wiem? Myślę, że pomoc tym kobietą należy się od zawsze i
mogłem im pomagać znacznie wcześniej, ale jak to mówią... na
niesienie pomocy nigdy nie jest za późno. Mogę? – zapytał
wskazując na kanapę przy szklanej ławie.
– Oczywiście.
– Zajęłam miejsce naprzeciw niego i wsłuchałam się w ofertę
jaką ma mi do zaproponowania. Wydawała mi się być korzystna, bo
miałam tylko zezwolić mu się posłużyć swoim logiem, on by przez
to przyoszczędził na podatkach, a fundacja, której byłam
współwłaścicielką miałaby dodatkowy, miesięczny dochód, równy
dwóch procent każdej sprzedanej konserwy, pasztetu i serku, które
oferowała jego firma.
– I
co pani na to?
– Musiałabym
to dobrze przeliczyć, sprawdzić pana firmę pod pewnym kątem.
Ogarnąć sprawy podatkowe w takiej sytuacji i inne tego typu rzeczy,
ale na chwilę obecną jestem zainteresowana i bardzo dziękuję, że
akurat nam pan złożył taką propozycję. Zwłaszcza, że Ostrów,
a Gdańsk, to nie jest o rzut kamienia.
– Okoliczne
domu samotnych metek nie były zainteresowane moim pomysłem, a
chodzi mi o tę konkretną pomoc, chcę by trafiła konkretnie do
kobiet z dziećmi.
– Szczytny
cel, ale jeśli można zapytać, to dlaczego akurat to jest
warunkiem? – wypytywałam napełniając dwie szklanki wodą
niegazowaną wprost z butelki, bo akurat w dzbanku się skończyła i
miałam w planie po wyjściu pana Jana zająć się przelewaniem do
niego cieczy.
– A
dlaczego pani założyła akurat taką fundację?
– Byłam
kiedyś samotną matką z dzieckiem – odpowiedziałam wprost. –
Wtedy sama potrzebowałam pomocy, a teraz, przez przekonanie mojego
męża do swojego pomysłu, mogę tę pomoc nieść. Nie ukrywam, że
w fundacje w dużej mierze to on zainwestował swoje pieniądze i
kontakty, a ja tylko czas i użeranie się z przepisami.
– Dobry
człowiek – stwierdził Janek.
– Niekoniecznie
i nie do końca podoba mu się to co robię, i czemu poświęcam swój
czas, ale pragnie bym była szczęśliwa i się spełniała, i to
stawia ponad swoje przekonania – wyjaśniłam.
– Widzi
pani... – zaczął i się tak specyficznie zawiesił, jakby grał,
jakby z góry miał wykuty na blachę scenariusz. – Moja żona, gdy
jeszcze nie była moją żoną, też kiedyś była w takim domu. Moi
rodzice jej nie akceptowali, miała dość, wzięła dziecko i tam
poszła. U niej w domu nie było warunków. Byliśmy bardzo młodzi.
– W
którym domu samotnej matki była? – zapytałam w sumie z
przyzwyczajenia, bo o to często pytałam moje podopieczne, ale też
z czystej ciekawości.
– Wielkopolskim
– odparł, a potem podał nazwę.
Poczułam
gulę w gardle, która zdawała się uniemożliwiać mi mówienie, a
ten facet wpatrywał się głęboko w moje oczy niczym z żądzą
mordu. Opanowałam się i powiedziałam samej sobie, że to
niemożliwe, że takie zbiegi okoliczności po prostu czasami się
zdarzają. Przybrałam na twarzy dobrotliwy uśmiech i rzekłam:
– Mam
nadzieję, że wszystko dobrze się skończyło, w końcu są państwo
małżeństwem, tak więc...
– Nie
do końca – szepnął i zdawał się mieć iskierki łez w oczach i
ledwie je powstrzymywać. – My jesteśmy małżeństwem, ale
dziecka z nami nie ma.
– Była
w domu samotnej matki i dziecko zniknęło? – wypaliłam i po
chwili miałam ochotę walnąć się w łeb i to czymś naprawdę
ciężkim. Wszystko wina Peterwasa, bo to on wyprowadził mnie z
samego rana z równowagi i przez niego teraz nie potrafiłam
racjonalnie myśleć, tylko klepałam ozorem na prawo i na lewo.
– Nie,
nie zniknęło – odpowiedział zdziwiony. – Nie żyję. Mateuszek
nie żyję, miałby pięć lat – wyznał z wyczuwalnym smutkiem w
głosie. – A pani dziecko?
– Leon.
– Czyli
też synek?
– Tak
– przytaknęłam słabo.
– W
jakim jest wieku?
– Urwis
niedawno skończył pięć lat – wtrąciła Oktawia, która właśnie
wkroczyła z pytaniem: czy życzy pan sobie kawę albo herbatę?
Janek
odmówił, Oktawia wyszła, a między mną i moim rozmówcą, nastała
taka specyficzna, gęsta cisza.
– Bardzo
mi przykro z powodu Mateusza – rzekłam, bo nie wiedziałam co
innego mogłabym powiedzieć w takiej sytuacji. Żadne studia
psychologiczne i kursy mnie na takie rozmowy nie przygotowały. Niby
próbowały, ale takie dialogi, to coś na co nie można się
przygotować nigdy w pełni, mimo usilnych starań.
– Ale
z pani synkiem wszystko dobrze? – dopytywał, bo chyba wyczytał z
mojej miny, że coś jest nie tak. – Ma pani jakieś zdjęcie tego
swojego urwisa? – zapytał wesoło, gdy ja przytaknęłam na jego
poprzednie pytanie.
– Nie
– odpowiedziałam szybko, przybierając pokerowy wyraz twarzy. –
Tutaj żadnego. Noszę w portfelu, ale dziś nie wzięłam, bo mąż
mnie pozwoził – dodałam, co było kłamstwem. Miałam zdjęcie
rodzinne na biurku, przecież kilkanaście minut temu je tam kładłam
i mieściło się w gipsowej, przyozdobionej naklejkami ramce.
– Rozumiem.
– Wstał. – To niech się pani zastanowi, papiery zostawiam, a w
Gdańsku będę do końca tygodnia. Miłego dnia. – Wyszedł, a ja
nawet nie byłam w stanie powiedzieć mu grzecznego: do widzenia.
Chwyciłam
za komórkę i szybko przeszukiwałam numery telefonów w
poszukiwaniu tego Marcina. On był sentymentalny w takich sprawach,
więc nie wierzyłam, by zmienił numer na inny. Nie miałam jednak
go zapisanego. Usiadłam przy biurku i wsparłam czoło na dłoniach.
Spojrzałam na szufladę, rozsunęłam ją i wyjęłam z niej stary
notes, a z niego zdjęcie.
– Niemożliwe,
to nie dzieję się naprawdę – powiedziałam sama do siebie i
zaczęłam przeszukiwać terminarz. W końcu natrafiłam na Andrzeja.
– Słucham?
– odpowiedział mi mocny baryton po drugiej stronie. – Kto mówi?
– dopytywał, gdy milczałam, co było dziwne, bo przecież jeszcze
nic nie mówiłam.
– Marcin
– zaczęłam niepewnie.
– Magda
– przeciągnął moje imię zszokowany. – Nie sądziłem, że
kiedykolwiek...
– Ja
też nie, ale mamy problem – przerwałam. – Spotkajmy się. Kiedy
możesz przyjechać do Gdańska?
– Ja...
jestem tu – odpowiedział i tym krótkim zdaniem sprawił, że nogi
miałam niczym z waty, i gdyby nie fakt, że siedziałam na krześle,
to już chyba dawno upadłabym na ziemię i rozbiła się na miliony
kawałków. – O co chodzi? – dopytywał. – Gdzie mam
przyjechać? Magda! Co się dzieje?! – krzyczał, gdy nie
odpowiadałam dłuższą chwilę. – Coś z Szymonem? Wydało się?!
– Nie,
Szymek nic nie wie, ale zrobiłam kiedyś coś strasznego –
wyznałam usiłując się przedrzeć głosem poprzez gule w gardle i
łzy, spływające ciurkiem po moich policzkach. – A teraz muszę
to ukryć przed całym światem – dodałam z wyraźnym naciskiem na
„cały świat”.
– Powiedz
mi tylko gdzie i o której, a będę. Nie zostawię cię. Nigdy cię
nie opuszczę. Zawszę będę częścią ciebie i nikomu nie dam cię
skrzywdzić. Pamiętasz?
– To
jest w tym wszystkim najgorsze! – wrzasnęłam do słuchawki. –
To przez to nie daję rady, przez to że pamiętam. Chciałabym mieć
moc wymazywania pamięci, odnawiania duszy, wymiany sumienia, ale nie
mam i ty też nie masz, więc mi, kurwa, choć raz nie kłam, że
będzie dobrze, bo nic nie jest dobrze. Ty pójdziesz siedzieć,
znowu będziesz miał wyjebane na cały świat, a ja zostanę tutaj,
na wolności, z Leonem, Polą, Szymonem. Piotrkiem i mam dość.
Czasami myślę, że to był największy błąd. Mogłam...
– Co
mogłaś? Udusić ich, a potem siebie otruć?! Nie umiałaś. Stałaś
z poduszką nad Leonem i nie byłaś w stanie nic zrobić, mimo że
byłaś naćpana. Aborcji też nie chciałaś. Było też inne
wyjście, ale odmówiłaś. Gdyby nie twój wybór, bylibyśmy teraz
w Barcelonie, więc... uwierz, że jesteś lepsza ode mnie, ale teraz
weź się kurwa w garść i powiedz, gdzie jesteś, a przyjadę!
– To
był twój wybór! Ty czułeś się brudny, a nie ja!
– Fakt,
mój wybór, bo zostawiłem cię w rękach dobrego człowieka,
lepszego o stokroć niż ja. Bo nie byłem w stanie wychowywać nie
swojego dziecka, a on był. Bo ja nie umiałem tego dziecka pokochać,
a on pokochał ich oboje.
– W
parku przy placu zabaw – szepnęłam po dłuższej chwili
milczenia. – Tam gdzie zawsze Leon się bawił, gdy był mały.
– Okay,
będę na pewno – odparł słabnącym, łamanym głosem. – Ale to
nie będzie łatwe – dodał i się rozłączył.
– Jakby
kiedykolwiek było – powiedziałam już do głuchej słuchawki.
Cieszę się, że Szymon pozwolił im się bawić dłużej przecież to dobrze, że dzieciaki są kreatywne. Chyba lepiej tak aniżeli mieliby całe dnie się w tv gapić albo grać w gry.
OdpowiedzUsuńMagda zareagowała dość emocjonalnie, ale co jej się dziwić facet ją wkurza od zawsze i w końcu nie wytrzymała. Zresztą pewnie to życie w kłamstwie powoli ją wykańcza psychicznie.
Po mimo tego, że czytałam wcześniejszą wersje nic nie zrozumiałam z rozmowy Marcina i Magdy, ani czemu się tak zdenerwowała rozmową z Kucharskim.
Ja nic z tego nie rozumiem,pogubilam się,to Marcin nie jest ojcem Leona? Coś się wydarzyło w tym domu dla samotnej matki,coś co ma związek z Leone i z Kucharskimi skoro Jan tak o małego wypytuje? Robi się coraz ciekawiej :) Magda w tej kawiarni świetna :) tylko czemu ona nie powiedziała Szymonowi, że Ci ludzie ja zaczepili przez Piotra?
OdpowiedzUsuńCzy może z tym "nie swoim dzieckiem " to chodziło o Pole?
OdpowiedzUsuńNie mogę ci tego zdradzić, ale widzę, że fajnie kombinujesz. Kombinuj dalej.
UsuńOkropny Szymon ukradł ścianę, jak on mógł, haha. Dzieciaki są niesamowite, takie pełne energii i pomysłów, ale to dobrze, zgadzam się z Kari, że przecież lepiej, że potrafią się w ten sposób bawić, zwłaszcza w erze wszechmocnych gier, a że bałagan przy tym jest, to trudno, można go posprzątać. Bardzo się cieszę, że Szymon po raz kolejny nagiął swoje zasady i pozwolił im zostawić budowlę i to do końca tygodnia.
OdpowiedzUsuńRozśmieszył mnie Leon, jak nazwał Madzię zachłanną i niecierpliwą, taki stary malutki z niego wyszedł.
Myślałam, że Szymon wie, że to o Piotrka dług chodziło i dlatego Madzię tych dwóch napadło, ale faktycznie ona wtedy powiedziała tylko o tym Oliwii, przed mężem ukryła ten fakt. Uważam, że źle zrobiła, że nie powiedziała Szymonowi prawdy, Szym jaki jest, taki jest, ale rodziny w potrzebie nie zostawi, a Piotrka uważa za rodzinę. A tak to wcześniej, czy później się na pewno wyda i będzie miał do niej pretensje.
Przyznaję, że Magda bywa kapryśna, z tymi pralinkami to trochę przesadziła, nie żeby Szymka nie było stać, ale mogła sobie darować przedstawienie pod tytułem, nie będziesz za mnie decydował.
Peterwas niepotrzebnie się wtrącił, to była sprawa pomiędzy Magdą i Szymonem, nie powinien wtrącać swoich trzech groszy.Ja jej się wcale nie dziwię, że nie wytrzymała i w końcu oblała Huberta gorącą czekoladą. Moim zdaniem należało mu się, za wtrącanie i mówienie o Magdzie , przy niej, jakby jej nie było, albo była nikim, to brak szacunku, on ją obraził. Pewnie, że lepiej dla Magdy by było, żeby trzymała emocje na wodzy, ale wiem z doświadczenie, że się czasem po prostu nie da. Obawiam się, ze niestety będzie miała kłopoty , na razie umknęła do fundacji, ale przecież będzie musiała w końcu wrócić do domu.
Jaki świat jest mały, wychodzi na to, że Madzia i Emi były w tym samym czasie w jednym Domu Samotnej Matki, a Mateusz Kucharski i Leon są, nawet nie wiem jak to napisać, byli rówieśnikami. Czemu Magdę tak bardzo poruszyła ta informacja, co ona ukrywa. Dlaczego spytała Janka, czy jego synek zniknął, jak przebywał z Emi w Domu Samotnej Matki. Co miała na myśli, mówiąc do Marcina, że zrobiła kiedyś coś strasznego. Podmieniła dzieci? Ale to raczej niemożliwe, Leon jest synem Marcina, jest do niego podobny, podobnie się zachowuje. Może mały Mateusz nie zginął w pożarze, był wcześniej wątek, że Madzia chciała sprzedać dziecko i przyszło mi do głowy, że może, ta straszna rzecz, którą kiedyś zrobiła, to wykradzenie Matiego i sprzedanie go. Nie wiem, teraz to kombinuję, nie wszystko rozumiem, ale poczekam i pewnie się powoli wyjaśni.
Postanowiłam nie czytać świątecznych rozdziałów, zeby sobie nie spolerować. Myśle, ze streszczenia itd bardzo sie przydadzą na tym blogu ze wzgl na rozmiary opowieści :). Muszę przyznać, ze staje sie tutaj coraz bardziej mroczno i tajemniczo j mi się coraz bardziej podoba ;). To, ze Magda początkowo dzieci nie chciała, to wiem, choc nie spodziewałam sie, zd próbowała zabić Leona. Zastanawia mnie tez jak cholera jaka jest jen przeszłośc z Marcinem i czemu z jednej strony nie chcą sie spotykać, a z drugiej aż za bardzo... Widac,ze sa sobie bliscy. Ja juz czuje, ze to m, co skrywa Magda, zdecydowanie nie pasowałoby Szymonowj w żadnej kwestii... Nie spodziewałam sie tez,ze Janek to taki wytatuowany gość, sprawiał inne wrażenie. Zaczęłam sie tez zastanawiać, czy Magda nie podebrała Mateuszka i nie nazwała go Leon, ale to byłaby raczej skrajna głupota xd bo przecież Leon z pewnością jest jej synem. Co nie zmienia faktu, ze moze cos o mateuszku wiedzieć, skoro tak nerwowo zareagowała... Nie wiem, czy nadal jesteś zainteresowany, ale Zapraszam Cięna nowosc na zapiski-Condawiramus
OdpowiedzUsuńZ tymi nowościami to się tak nie zapędzaj, bo ja jeszcze nawet na starości nie byłem xD Ale zajrzę, wpadnę i przeczytam znowu tak dużo pod rząd jak to ja lubię najbardziej, więc się nie martw, ciągle jestem tą wywyższającą się Li zainteresowany xD
UsuńPomysł z podmianą dzieci nie byłby taki zły. Przecież Leon mógł umrzeć, mógł zostać np zakatowany, albo zabity, bo przecież w chwili desperacji Magda już stała nad nim z poduszką w dłoniach. Magdę nikt nie podejrzewa o nic złego, a być może to nie ona jest ofiarą, a katem i w tym wypadku Szymek to ofiara, co?
Nie będę ci spojlerował. Sama się wkrótce dowiesz co łączy Marcina i Magdę, oraz jaka jest przeszłość i co ma ona wspólnego z Mateuszkiem Kucharskim.
Janek ma bardzo dużo tatuaży. Pamiątka po buntowniczej młodości i trochę też chęć zaimponowania Emi, wtedy jeszcze nie żonie.
Pozdrawiam.
"Ukladłeś ścianę!" hahahhahahahaha i rozbroiło mnie to. ;d
OdpowiedzUsuńEch, też lubiłam się bawić w budowanie takiego domku z koców i krzeseł, ahhaha, było śmiesznie. W ogóle strasznie podobała mi się scena z prezentami, bo dzieci nieźle mnie rozbawiły. Magda dostała uroczy upominek <3 Ciekawe, co dostał Szymon. Może coś tak niebezpiecznego jak Piotrek? Na to liczę, hyhyhy xd Ale z tym smokiem było bardzo trafne. Pasuje do Szymona.
Hahahahahhahaha, biedny Hubert xd Ale dobrze mu tak, należało się. :D Tylko coś... Tylko co? Nie pamiętam, co miałam napisać, musiałam przerwać i iść panierować głupią rybę. ;c
Dobra, to lecę dalej. Co Magda ukrywa? Ta rozmowa z Szymonem i jej przemyślenia na temat Leona.. czego dotyczą? Potem jeszcze rozmowa z tym Jankiem i potem Marcinem... kurcze, co ona zrobiła? I CO ZROBI JEJ SZYMON JAK SIĘ DOWIE?? Noo, czyżby Magda dopuściła się w przeszłości czegoś strasznego? I jejku... przeraziło mnie, że stała z poduszką nad Leonem. Niby to przeszłość, ale biedne dziecko. Jak mogła chcieć go udusić? No jak?
Ten długopis pod prądem przypomniał mi czasy gimnazjum i zabawę takimi rzeczami. Koleżanka miała "gumę do żucia", która kopała. ;d hahah
Mnie tak zastanawia czy po tych zmianach w otchlani nadal Magdę i Cinka łączy to samo. Bo jeśli tak to czy on chciał opiekować sie Magda jak swoją partnerkaczy poprostu jej pomoc? Byli w sobie zakochani czy to tylko takie młodzieńcze bajerki. I co ona ma wspólnego z Kucharskim z jankiem to wiadomo Emi ale co z Emi co w tym domu razem wymyśliły?
OdpowiedzUsuńNo, to w końcu się z tych świąt otrząsnęłam i jakoś jestem xD
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o tę sytuację w kawiarni, to ja Magdę całkowicie rozumiem. Od początku Huberta nie lubiłam i nie widzę nadziei, żeby to się miało w najbliższej przyszłości zmienić. Co myśli o Magdzie, to myśli, ale mógłby przynajmniej zachować to dla siebie. Obraża ją cały czas, co mnie naprawdę denerwuje, bo każdy ma prawo mieć swoje zdanie, ale powinien też szanować zdanie innych. A on twierdzi, ze Magda poleciała na kasę Szymka, ogólnie jest ble, bo przyszła do niego z dwójką dzieci, na dodatek z nieciekawą przeszłością i takie tam. moim zdaniem Szymek jej nie powinien za to karać. Może nie pochwalać, ale nie karać, bo myślę, że każda szanująca się kobieta na jej miejscu zareagowała by podobnie. Tym bardziej, że tymi docinkami jej mąż najwyraźniej się nie przejął.
A jak chodzi o tę rozmowę z Kucharskim, to myślałam, ze oni się będą jakoś znać, bo w końcu Madzię z Cinkiem coś tam kiedyś łączyło, a żona Janka, to Marcina siostra, tak więc myślałam, że się znają jakoś. Ale skoro nie, to to trochę dziwne, że tak o Leosia wypytywał...
A co do tej ostatniej rozmowy Cinka z Magdą, to jakaś ona była taka chaotyczna. Niby tyle się nie widzieli, ona go prosi o spotkanie i zaraz zaczynają na siebie krzyczeć a potem te wszystkie wyznania... Jakoś nie wydaje mi się to rozmową na telefon, poza tym oni zaraz przeszli do takich tematów... Trochę się pogubiłam, ale nic. Lecę dalej :D
W dzieciństwie też budowałam sobie domki z kocy. Tylko że mój tata nigdy nie zabrał mi ściany i nigdy nie robił z tego wielkiej afery. Ale Psychol Szymon to Psychol Szymon.
OdpowiedzUsuńRozmowa Magdy z Jankiem bardzo mnie poruszyła. Było czuć w niej coś niepokojącego i strasznego. Wizyta Kucharskiego na pewno otworzyła zabliźnione rany, a Magda najwidoczniej nie była na to przygotowana. Zastanawia mnie ta sprawa z ich dziećmi. Czuję w kościach, że ich dzieci mają ze sobą dużo wspólnego. Jak byk wychodzi na to, że Magda mogła w przyszłości podmienić dzieciaki. Nic innego mi w tej chwili do głowy nie przychodzi. Skoro Magda zrobiła coś okropnego, czego teraz bardzo żałuje i obudziło się to w niej po wizycie Janka, oznacza, że mogła coś pokombinować w tym Domu Samotnej Matki. Tylko po co miałaby podmieniać dzieci? Hmm... zastanawiam się i zastanawiam i tylko jedno przyszło mi do głowy: a co jeśli chodzi o ojca Leona? Jeśli był to człowiek, o którym chciała za wszelką cenę zapomnieć i dlatego chciała zabić Leosia? W sumie to by nawet logicznie tłumaczyło dlaczego Magda nie chce mówić o jego ojcu?...
Bardzo ciekawa sprawa!
Zacznę może od tego, że zupełnie nie rozumiem o co chodzi Magdzie i Cinkowi. Czemu jego powrót tak na nią zadziałał? Mają jakąś tajemnicę, to pewne, ale jaką? Wątpię, że chodzi o ojcostwo, bo było jasno napisane, że "Marcin nie potrafiłby wychowywać nie swojego dziecka". Z tego wynika, że to nie on jest ojcem... A skoro tak, to o co im chodzi? Chyba, że to chodzi o Polę... Zachowują się jakby kiedyś łączyło ich coś więcej i jestem prawie pewna, że tak właśnie było, ale coś oprócz tego musi stać za tym dziwnym zachowaniem. Kurde... Coś mi się wydaje, że jakby Szymon się o tym dowiedział, to oboje mogliby mieć nieźle przewalone. Po coś to przecież ukrywają.
OdpowiedzUsuńBardzo podobały mi się te wstawki z przeszłości. Magda była niezłym gagatkiem, a Szymuś chyba od zawsze miał te swoje twarde zasady. Ogromnie podobał mi się ten moment, gdy Magda przyszła do Szymka do domu. Nie wiem w sumie po co to zrobiła i nie popieram, że dał jej kokę, ale sam opis tego wszystkiego, przebieg rozmowy itp. czytało mi się świetnie.
Zgadzam się z tym, że Magda zachowała się trochę jak szmata, chcąc seksem przekonać Szymona, by jej nie bił. To było trochę kurewskie zachowanie i popieram to, co na ten temat powiedział. Ale to, że ją wtedy uderzył... znasz moje zdanie. To nic, że "tylko'' trzy razy. Uderzył.
I w ogóle dziwi mnie, że Magda jest w stanie po tym wszystkim z nim sypiać. Ja bym nie chciała, żeby dotykał mnie facet, który potrafi mnie zlać... Zastanawia mnie czemu Magda totalnie o tym zapomina, gdy łapie ją chcica.
Genialnie opisujesz zachowania dzieciaków. Myślę, że ktoś kto nie ma własnych nie potrafiłby tego zrobić tak dobrze. Te stołki będące dachem 'bazy', złość o tak banalne i śmieszne rzeczy, że nikt nie potrafiłby się z tego nie śmiać... Uwielbiam te momenty, chociaż ogólnie w opowiadaniach dzieci nie lubię. Ale u ciebie... majstersztyk!
Co jeszcze... a! Dziwi mnie, że Magda tak chętnie wszystkim opowiada o swoim życiu. Janowi, dziewczynom w pracy. Chyba ma trochę zbyt długi język... Ale dobrze, że trochę zmieniła to wyidealizowane wyobrażenie tych kobiet na swojego męża.
Hubert z mokrymi gaciami? Bombaaaaaaa! Należało mu się!