SZYMON
IGNASZAK
Wycierałem
właśnie ostatni talerz i odkładałem go na suszarkę, w chwili,
gdy mój telefon złowrogo zaczął wibrować w kieszeni. Jeszcze go
nie odebrałem, a już przeczuwałem, że stało się coś złego.
Miałem racje. Zbyszek opowiedział mi o transporcie, który źle
poszedł. Złapali jednego z Ukraińców, którzy dla nas robili. Ten
akurat przewoził papierosy. Tym akurat zajmowałem się pośrednio i
nie było to dla mnie najważniejsze, ale problem pozostawał, bo ten
mężczyzna widział moją twarz i znał moje dane. Dziwny zbieg
okoliczności, jedno niedopatrzenie, zapomnienie o pewnych środkach
bezpieczeństwa i mogłem przez to stracić wolność na długie
lata. Cieszyłem się, że Zbych przekazał mi tę informację, bo
dzięki temu miałem czas by coś wymyślić. Mogłem działać na
dwa sposoby, albo tego faceta przekupić i zapewnić go o tym, że
odsiadka opłaca mu się bardziej niż zmniejszony wyrok za
pomocnicze zeznania, albo go zabić i tym samym zamknąć mu usta już
na zawsze. Co prawda policja będzie wtedy węszyć, także trafi do
mnie, ale do tego czasu zdążę największe brudy już wciągnąć
odkurzaczem, a te mniejsze na chwilkę zamieść pod dywan.
Poradziłbym sobie. Nagle z dwóch wyjść pozostało już tylko
jedno. Niemal miałem obmyślane całe swoje zeznania, polegające na
mówieniu wyłącznie jednego zdania:
– To
był tylko mój pracownik, miał u mnie umowę i nic poza tym.
Bałem
się tylko, że się spóźnię, że ten facet już zdążył coś
policji nagadać, a mój telefon jest na podsłuchu. Szybko więc
udałem się do garażu i z bagażnika wyjąłem jeden z
kilkudziesięciu starych modeli komórek, włożyłem do niego
zupełnie nową kartę i wybrałem jeden z numerów, który znałem
na pamięć. Nie przedstawiłem się, nie ciągnąłem tematu i nie
przedłużałem sekund rozmów.
– Sprzątaj
– warknąłem do słuchawki, tylko po to by po chwili się
wyłączyć, telefon rozmontować, wyjąć z niego kartę, zgryźć
ją i odpakować nową.
Powtórzyłem
poprzedni schemat, tyle tylko, że tym razem korzystałem z innej
komórki. Potem ponownie i znowu. Działałem niczym maszyna i
liczyłem na szczęście, że wszyscy, w tym także ja, wyrobimy się
przed tym zanim policja wyważy nasze drzwi.
Zgryzione
karty zapakowałem w lombardowy woreczek i wraz z telefonami, które
użyłem włożyłem je do torby, takiej zwykłej z Tesco. Musiałem
gdzieś to ukryć, albo jakimś cudem zniszczyć, ale tak by nie
pozostał po tym ani jeden ślad. Poczułem jak tracę panowanie, jak
ręce zaczynają mi drżeć, a łzy cisną się do oczu, a to
wszystko za sprawą świateł samochodowych. Ktoś właśnie parkował
przed moją posesją.
Na
szczęście jedyne światło jakie zapaliłem to była ta lampeczka
umiejscowiona w kokpicie. Szybko więc zamknąłem garaż i chciałem
pobiec na górę, ale wtedy omal nie wpadłem na Leona.
Miało
go, kurwa, tutaj nie być! A tymczasem on stał, w niebieskiej
piżamce w kolorowe gwiazdki i pytał się mnie z zasmuconą minką:
– Co
robisz?
– Leoś
– zacząłem rozdygotany i przykucnąłem przy chłopcu. –
Pójdziesz do kuchni i włożysz to do zamrażalki – poleciłem i
nie czekając na odpowiedź, wcisnąłem w dłonie chłopca
reklamówkę. – Tylko szybko – dodałem, kiedy on już leciał
ile sił w nóżkach na górę, po dwa stopnie naraz.
Zamknąłem
bagażnik i otworzyłem ponownie garaż. Wyszedłem naprzeciw,
zmierzając w stronę furtki. Magda podążała jakieś pięć kroków
przede mną. Zapewne dzwonili tak długo, że zeszła na dół i sama
postanowiła otworzyć, bo mnie nigdzie w pobliżu nie było.
Nagle
dotarło do mnie, że coś jest nie tak. Samochodu nigdzie nie było,
ani policyjnego, ani żadnego obcego. Za to dwie postacie w kapturach
stały przy furtce. Nie widziałem dokładnie ich twarzy, ale miałem
wrażenie, że są nieludzkie. Rzuciłem się biegiem i chwyciłem
Magdę za ramie. Szarpnąłem w tył i pierwszym moim pomysłem było
odwrócić nas tak, bym mógł ją osłonić. Chciałem by
napastnicy, trafili w moje plecy, gdy przyjdzie im do głowy
wyciągnąć bronie i oddać strzały.
– Wracaj
do domu! – wrzasnąłem, a potem spojrzałem w rozbiegane oczy
żony.
Zerknąłem
przez ramie, ale nikogo już tam nie było. Odetchnąłem z ulgą i
poczułem się jak wariat.
– Pewnie
ktoś zabłądził – stwierdziła Lena. – Długo szliśmy więc
zapytał sąsiada. Dlaczego mnie zatrzymałeś?
Nie
wiedziałem co mam jej odpowiedzieć, więc zdecydowałem się na to
co pierwsze przyszło mi do głowy:
– Leon
został sam. Pola pewnie...
– Pola
jest u mojej mamy. Leon też miał pojechać, ale się źle czuł.
– Nie
powiedziałaś mi – zauważyłem zszokowany.
– Nie
pytałeś – brzmiało niczym przytyk.
– To,
że nie pytam, nie znaczy wcale, że bym się nie zmartwił. Po
prostu nie sądziłem, że coś jest nie w porządku – wyjaśniłem
i odruchowo, nie wiem czy z potrzeby udobruchania jej, czy mojego
własnego kołatającego teraz serca, ale przytuliłem ją. Po prostu
przyciągnąłem do siebie i otuliłem. – Jesteś... jesteście dla
mnie najważniejsi. A teraz idź już do domu.
Lena
mnie posłuchała, zaczęła się oddalać, a ja ruszyłem za nią,
ale po wykonaniu półtora kroku ponownie się odwróciłem i
spojrzałem w niewielki lasek, który mieliśmy naprzeciw domu. Na
dróżce ktoś stał. Wyraźnie widziałem postać, która zmierzała
w moim kierunku. Nie miałem broni, bo nóż pozostał w marynarce, a
o tym by wziąć pistolet z bagażnika nawet nie pomyślałem.
Spodziewałem się policji, a nie wrogów, choć panów mundurowych,
zapewne też przyjaciółmi bym nie nazwał.
– Chodź
do mnie – usłyszałem damski głos.
Poczułem
się jak w horrorze, bo postać, która stała przede mną wcale nie
wyglądała na kobietę. Wyraźnie widziałem szerokie ramiona. Poza
tym ten facet był raczej wysoki. Mogłem się odwrócić i biec do
domu ile sił, ale gdyby padł strzał, to i tak nie miałbym szans.
Mogłem też podejść i zobaczyć kto mi grozi. Blefować, że
jednak mam broń.
– Szymon!
– zawołała Magda.
Spojrzałem
w jej kierunku. Stała już przy drzwiach.
– Idź
sama! – odkrzyknąłem. – Ja się jeszcze rozejrzę!
– Szymon,
ale jest noc! – zauważyła. – A jeśli coś ci się... – nie
dokończyła, bo przyuważyłem, że ponownie zaczyna iść w moim
kierunku, zamiast wejść do domu i zamknąć się na wszystkie
spusty.
– Idź
do domu, powiedziałem! – wrzasnąłem.
– Ale...
– Powiedziałem
coś, kurwa!? Nie rozumiesz!? Ręcznie mam ci przetłumaczyć!?
Poczułem
jak tracę panowanie nad sobą i nie było to dobre, ale
najważniejsze było dla mnie w tamtej chwili to, że osiągnąłem
efekt i Magda weszła do domu. Miałem cichą nadzieję, że zamknęła
drzwi.
Sięgnąłem
za plecy i udałem, że sięgam pistolet, poruszyłem się na przód,
powoli, krok po kroczku. Otworzyłem furtkę i wyszedłem za nią.
– Chodź,
chodź – znów ten damski głos. – Już niedaleko.
– Kim
jesteś!? – zawołałem, choć czułem się jakbym rozmawiał sam
ze sobą.
Postać
dalej był skryta w mroku, a ja zbliżałem się do niej z nadzieją,
że ujrzę twarz, że dowiem się czego ode mnie chcę, albo, że
damy sobie po mordzie i ja wygram to starcie.
Zacząłem
bardzo powoli przemierzać ulicę, nagle przyspieszyłem, a postać
się cofnęła.
– Chodź
głębiej, mam niespodziankę – melodyjny szept, niczym gra na
harfie, przez kogoś kogo natchnął sam Apollo, ponownie dobiegł
moje uszy.
– Czego
chcesz!? – krzyknąłem.
Zacząłem
już nawet uważać, że być może jakaś moja była kochanka szuka
zemsty, ale ja nigdy nie otwierałem się przed kochankami. Nigdy
żadnej mojej byłej nie mówiłem gdzie mieszkam, ani jak się
nazywam. Nie nosiłem też do domowych burdeli portfela, gdy jeszcze
z takich korzystałem, ale... może jakimś cudem jedna się czegoś
dowiedziała i chciała mi zniszczyć całe moje życie, czyli
rodzinę i małżeństwo.
Stałem
przed samym lasem, właśnie wstępowałem na dróżkę, gdy
mężczyzna stojący przede mną podniósł głowę i wykonał
jednocześnie krok na przód.
– Aaa!
– wrzasnąłem przerażony i odskoczyłem dwa kroki w tył. Pewnie
bym uciekł, gdyby nie próg rozpoczynającego się asfaltu. Upadłem
i otarłem sobie łokieć o cementową nawierzchnie. Syknąłem i
wyczekiwałem strzału w serce, bo ten osobnik w masce jaszczura się
do mnie zbliżał, a lufą pistoletu dokładnie celował w moją
klatkę piersiową.
Zakasłałem,
bo chcąc coś powiedzieć, o coś zapytać, jakoś odroczyć wyrok,
poczułem suchość w gardle, tak dużą, że porównywalną z
piaskiem pustynnym. Bałem się, ale byłem gotowy. Spodziewałem się
przecież, że gangsterzy nie żyją wiecznie. Mój ojczym też umarł
młodo. Nie zdążył nas wychować, a Tomka nawet dobrze nie poznał.
Zamknąłem
oczy. Nie chciałem wstawać i uciekać niczym szczur pokładowy.
Jeśli już miałem umrzeć, to mężnie, z honorem i godnością,
bez bieganiny. Jeśli już przyjąć kulkę to na klatę, albo w
czoło, a nie w plecy, chyba, że działając jako cudza tarcza, to
wtedy wszystko jedno gdzie.
Bałem
się, ale potrzebowałem wyobrazić sobie coś co sprawiłoby bym nie
drżał na całym ciele, choć szczerze wątpiłem, czy uda mi się
przywołać jakikolwiek obraz przed moje mroczne powieki. I nagle
obraz przyszedł sam. Zima, mróz szczypiący w uszy, wszędzie biało
i bałwan ulepiony kilka dni wcześniej przez Polę i Leona. Śnieżka,
którą oberwałem w kark, niemal teraz wyczuwałem jej lodowatość
na swoim ciele. Czapka, która zjechała na moje oczy, dzięki
drobnej dłoni z granatowymi paznokciami, na których był wzór
drobnych, białych płatków śniegu. Upadek na glebę. Jej ciało na
moim ciele. Przetoczenie tak bym to ja był na górze i usiłowanie
odgarnięcia jej włosów. Najpierw przez rękawiczki, ale były za
grube, niewygodne i bez palców. Zdjąłem je więc i jakoś sobie
poradziłem z jej jasnymi kosmykami. Potem potarłem delikatnie o jej
lodowate, zaczerwienione policzki i zbliżyłem usta do jej ust,
zdobionych mocno czerwoną szminką.
– Kocham
cię Magdaleno – wypowiedziałem wtedy pewnie, a teraz jedynie
szepnąłem – Magdaleno – jakbym pragnął, by to ona była
ostatnim obrazem i by jej śmiech był ostatnim co usłyszałem. Nie
chciałem by doszedł do mnie huk, rozdzierający ból i krew.
Chciałem trwać na moment we śnie, na ten krótki ostatni moment,
aż dopóki nie opuści mnie to słynne dwadzieścia jeden gramów
mojej własnej duszy.
Usłyszałem
bliski szmer i daleki szept:
– Otwórz
oczy, Szymonie.
Posłuchałem
i wrzasnąłem przerażony, bo morda tego jaszczura znajdowała się
dokładnie przed moją twarzą. Zapragnąłem cofnąć się do tyłu
i przywaliłem potylicą w beton. Poczułem jak cały dygocze, a to
przecież była tylko okropna maska. Bardziej powinienem bać się
pistoletu, a nie jaszczurki, ale to z jaszczurką miałem złe
wspomnienia, a nie z bronią palną. Właściwie to szczerze bałem
się gadów, takich jak żaby i jaszczurki. Jedynie węże były
wyjątkami. Dotarło do mnie, że facet, który kuca przy mnie, albo
kobieta, która jest ukryta gdzieś w cieniu, muszą mnie znać i to
bardzo dobrze znać. Istniała też opcja, że nasłał ich ktoś kto
mnie bardzo dobrze zna, a oni nie mają na nawet pojęcia kim ja tak
dokładnie jestem.
Durze,
plastikowe oko łypało na mnie, a gumowy nos niemal się o mnie
ocierał. Wystarczyło żebym za niego chwycił i jednym zdarciem
tego z mordy przeciwnika, zakończył tę całą maskaradę, ale nie
miałem odwagi tego czegoś dotknąć, w obawie, że będzie tak jak
wtedy, gdy byłem dzieckiem i nadepnąłem na podobne ohydztwo.
Ten
ktoś ciągle trzymał lufę pistoletu przy mojej klatce piersiowej,
ale nie celował w serce. Sięgnął do tyłu, do kieszeni dżinsów,
które miał na sobie i wyciągnął jakąś kartkę. Przystawił ją
przed moje oczy, a ja zobaczyłem obraz spalonego dziecka. Małe
ciało było tak zwęglone, że z początku nawet nie dostrzegłem iż
było to dziecko. Rozpoznałem bardziej po przedmiotach jakie
znajdowały się wokoło. Po w połowie zwęglonym łóżeczku,
kolorowym, okopconym malunku na ścianie i smoczku, który był
dziwnie nowy, taki niezniszczony, zupełnie tak jakby go nie
dosięgnęły płomienie.
Poczułem
jak robi mi się niedobrze, bo na krzywdę dzieci byłem jakoś
szczególnie wrażliwy, wręcz nadwrażliwy i najchętniej osobiście
zabiłbym gnoja, który się tego dopuścił i w tym właśnie
momencie, przyszło mi do głowy iż oni omylnie myślą, że to ja.
– To
nie ja – wyszeptałem. – Nie zrobiłem nic – dodałem
przerażony.
– Wiem
– znowu odezwał się kobiecy głos z oddali. Był dziwnie
zmieniony, jakby nagrany i dopiero teraz zacząłem to dostrzegać. –
Dowiedz się kto.
– Masz
dni tyle ile liczb w oczku – wtrącił się mężczyzna, wstał i
rzucił na moją klatkę piersiową pozostałymi fotografiami. Zaczął
odchodzić.
– Jak
mam to zrobić! – krzyknąłem do jego pleców. – Nie znam tej
sprawy!
– To
poznaj – odpowiedział mi kobiecy głos, a ja wziąłem jedno ze
zdjęć, znajdujące się na mojej klatce piersiowej i odwróciłem
je.
Mateuszek
nie umarł, dzieci zostały podmienione – głosił czarny
napis, złożony z drukowanych liter.
Zacząłem
mocno oddychać. Łapałem ciągle nowe powietrze, choć jeszcze
starego z ciebie nie wyrzuciłem. Uklęknąłem na asfalcie i
zdusiłem w sobie odruch wymiotny. Zacząłem zbierać fotografie.
Potem podniosłem się z zimnego bruku, ledwie dając radę ustać na
prostych nogach. Wsunąłem zdjęcia do tylnej kieszeni i zacząłem
intensywnie myśleć, wspierając się mocno wyprostowaną ręką na
jednym z drzew.
– Dzieci,
dzieci. Co ja kurwa mam wspólnego z dziećmi?! – pytałem samego
siebie w myślach. – Nie handluję dziećmi – dodałem szeptem i
wtedy mnie oświeciło.
– Nie
handlujesz, ale kiedyś chciałeś jedno kupić – odpowiedziałem
sam sobie.
Powróciłem
do wspomnień, gdy ja, Peterwas, jego brat i moja była żona
siedzieliśmy razem na kocu w kratkę. To było na wakacjach, na
Bieszczadach.
– Znalazłem
już odpowiednią dziewczynę – powiedział nagle Hubert, a Milenie
wtedy aż zaświeciły się oczy.
Od
razu zaczęła dopytywać kiedy mamy iść do kliniki, oddać
komórki, nasienie i inne pierdoły, którym ja ciągle byłem
przeciwny. Zauważyli to, dlatego zapytano się mnie, co mnie tak
przybiło.
– Ciągle
uważam, że to nieludzkie.
– To
będzie wasze dziecko – przekonywał Hubert.
– Inna
kobieta je tylko urodzi – dopowiadał jego brat.
– A
co jeśli się przywiąże? Będzie je nosić dziewięć miesięcy
pod serce. Może nie zechcieć oddać. Nie chcę straconych nadziei i
nie chcę jej bólu, naszego rozdarcia.
– Wyrwiemy
jej je, nawet ze sercem – zapowiedział Pater.
– Widzisz.
– Milena dotknęła wtedy dłonią mojego policzka. – Wszystko
będzie dobrze i pójdzie po naszej myśli. W tym roku jeszcze
będziemy sami, ale za rok, w święta... będziemy mogli już
kupować prezent dla córeczki albo dla synka. Powinieneś się
cieszyć.
– Nie
mów mi co powinienem – warknąłem i wstałem, wcześniej
odtrącając jej dłoń od siebie.
– Szymon!
– ponownie usłyszałem Magdę i to jej głos wyrwał mnie z
rozmyśleń.
Odwróciłem
się naglę w stronę furtki. Stała za nią i właśnie naciskała
klamkę w dół, by wydostać się na ulicę.
– Kazałem
ci zostać w domu! – przypomniałem wrzaskiem i pierwszy raz
poczułem tak naprawdę, że mam dosyć.
Zawsze
chciałem Magdę traktować dobrze, tak jak na to zasługiwała, ale
zaczynało się robić niebezpiecznie, a do naszego wyjazdu, tego
planowanego przeze mnie zostało ponad pół roku. Potrzebowałem jej
posłuszeństwa, by ją chronić i zamierzałem je zdobyć, choćbym
miał je wzniecić strachem przed srogimi konsekwencjami.
– I
byłam, ale...
– Kazałem
ci zostać – powtórzyłem znacząco i dotarłem do furtki, sam
chwyciłem za klamkę i mocno szarpnąłem, tym samym wyszarpując
drugą jej część z dłoni żony.
– Długo
nie wracałeś – zauważyła.
Już
miałem chwycić ją za ramie i strzelić szybko kilka raz z otwartej
dłoni w cztery litery, ale głos Leona mnie powstrzymał. Mały
wybiegł z domu i biegł ile sił w nogach w naszym kierunku.
Oczywiście czynił to na boso, po mokrej, ciągle jeszcze
traktowanej zraszaczami trawie.
Przykucnąłem
by móc wziąć syna na ręce i mocno się do niego wtulić.
– Nie
mogę spać – poskarżył się, gdy ja całowałem go po szyi i
policzkach, kręcąc się wokół. – No zostaw, zostaw, drapiesz! –
wykrzykiwał machając nogami i nagle krzyknął jakby go coś
zabolało. Wrzasnął w momencie, w którym lekko, właściwie bez
agresji i włożenia szczególnej siły, klepnąłem go w tył
jednego uda.
– Co
się stało? – zapytałem, gdy Magda otwierała przed nami drzwi.
Posadziłem chłopca na komodzie i przy okazji wskazałem Lenie na
jej torebkę. – Piotrek ją znalazł i oddał – wyjaśniłem.
– I
teraz mi to mówisz?! – wydarła się.
– Skończ
– zakończyłem stanowczo bezsensowny temat i zacząłem Leonowi
podciągać nogawkę piżamki. Dłonie cały czas mi drżały, ale
jakoś dałem radę.
Na
łydkach miał duże sińce, na rączkach także. Nie wiedziałem co
takiego miało miejsce, więc spojrzałem pytająco na Magdę. Ona
pokręciła głową i jedyne na co się zdobyła:
– Nie
chciał mi nic powiedzieć.
– Czyli
ty to widziałaś?! – wydarłem się. – I nic mi nie
powiedziałaś!? – nie dowierzałem i po prostu poczułem, że za
moment drugi raz w życiu ją spoliczkuje i po raz kolejny odbędzie
się to na oczach naszego syna.
Opanowałem
się jednak, bo Leoś zatkał uszy i wrzasnął:
– Nie
kłócić się, nie kłócić!
– Spokojnie
– powiedziałem kucając przy nim i delikatnie dotykając jego
kolanek. Zabrałem jego ręce od jego twarzy i zaproponowałem, że
zaniosę go do łóżka.
Chciałem
od małego wyciągnąć co takiego się mu przytrafiło, a
wiedziałem, że tego nie dokonam tracąc czas na wykłócanie się z
żoną.
Leon
się zgodził bym go zaniósł, a potem, gdy już leżał w łóżku,
co prawda z brudnymi stopami, ale już nie chciałem go męczyć i
kąpać o tak później godzinie, to zapytał czy mu zaśpiewam.
– Zaśpiewasz?
– powtórzyłem po nim.
– Tak
jak kiedyś – wspomniał, choć wydawało mi się, że nie ma szans
by pamiętał tak odległe czasy.
Leon
szybko rozjaśnił mój umysł i sięgnął po ramkę z parapetu,
który znajdował się tuż przy jego łóżku. Była to taka większa
ramka na kilka zdjęć. Na jednym byłem ja z nim. Obaj spaliśmy
wtedy na kanapie. Ja byłem do połowy nagi, a Leoś miał na sobie
wtedy dżinsowe ogrodniczki i zielono-białą koszulę w drobną
kratkę, która miała jeszcze drobniejsze guziczki, a najdrobniejsze
to miała dziurki, przez które trzeba było te guziczki przełożyć.
Na moich nogach leżała gitara. Magda pstryknęła nam wtedy
zdjęcie, a potem zabrała sprzęt grający z moich nóg i okryła
nas obu kocem. Nigdy nie sądziłem, że Leon ma akurat tę fotkę
przy swoim łóżku. Obaj wyszliśmy na niej okropnie. Ja bo jedną
stopę miałem na ziemi, a włosy przydługie i tak potargane, że
wyglądałem niczym bezdomny, a Leoś miał krzywo trzymany w ustach
smoczek, na dodatek był brudny od Nutelli, którą jadł dłońmi
wprost ze słoika chwilę przed tym zanim zasnął. Sam słoik tej
czekolady na chleb, także został uwieczniony na tym zdjęciu i
dumnie prezentował się leżąc sobie za moją głową.
– To
zaśpiewasz? – dopominał się Leon. – Ja wiem, że nie lubisz,
ale bardzo bym chciał, bo znowu źle się czuję.
Przyłożyłem
dłoń do jego czoła i faktycznie byłem zmuszony stwierdzić, że
temperatura mu skoczyła. Nie chciałem go jednak męczyć połykaniem
niedobrych tabletek, ani drogą do lekarza. Uznałem, że noc
wytrzyma, a być może dzięki gorączce organizm pokona infekcje.
Obiecałem sobie, że będę go doglądał i gdyby tylko było
gorzej, to wsiądę do samochodu i zawiozę go na wieczorynkę, albo
do jakiegokolwiek prywatnego pediatry.
Chwyciłem
za gitarę, na której już nie grałem od lat, bo miałem nową, a
ta tylko i wyłącznie robiła za ozdobę pokoju, choć Leonowi
zdarzało się ją ściągać ze ściany i od czasu do czasu na niej
brzdąkać. Musiałem przyznać, że momentami całkiem trafnie
uderzał w struny i poprawnie trzymał gryf.
– Posuń
się – poleciłem chłopcu i usiadłem obok niego na łóżku.
Szukałem
w głowię jakiejkolwiek piosenki, ale jaszczurki, które mnie naszły
tej nocy nie chciały wyjść z mojej głowy. Ciągle też miałem
przed oczami widok zwęglonego ciała chłopca, który
najprawdopodobniej nosił imię Mateuszek. Musiałem jednak dla Leona
i Magdy wziąć się w garść, i na moment zapomnieć. Przyłożyłem
więc palce do strun, uderzyłem w nie kilka razy, poprawiając
nastrojenie, a potem wygrałem spokojną melodie, dbając o to by nie
uczynić tego za głośno.
Twój
mały pałac płonie
To
zwykły dramat, nie obejrzy się nikt
Gdyby
król z tronu spadł
I
zmienił się świat
Nowy
numer pierwszą stronę już ma
Gdy
gaśnie słońce twoje
To
szary temat i nie dziwi się nikt
Gdyby
król z tronu spadł
I
zmienił się świat
Szklany
ekran dobrze program swój zna
Samotny
książę od małych spraw
Niby
nic, swoje prawa ma
tak
jak my chce pokonać strach by żyć
jak
my...
Powróciły
do mnie niechciane wspomnienia. Ciągle wygrywałem melodie i
otwierałem usta, ale duchem znajdowałem się w miejscu, gdzie byłem
nieco starszy od Leona. Był to mały, ciemny pokój, a Wojtek
układał moje palce na gryfie gitary.
– Luźniej
trzymaj nadgarstek. Jesteś spięty – pouczał.
– Niby
po co to robisz? Nawet nas nie lubisz – burknąłem i w końcu i
tak ułożyłem dłoń po swojemu.
– Dam
ci po łapach, marnujesz mój czas i moje pieniądze. Wymyśliłeś
sobie naukę gry na gitarze, a nie chcesz się uczyć.
– Chcę
i uczę, ale w szkole! – krzyknąłem.
– Ale
byłeś chory i jesteś w tyle, poza tym nie ćwiczysz w domu. Nie
nauczysz się grać bez ćwiczeń. – Wstał i sięgnął po szklaną
butelkę z połową piwa. Napił się. – To nie jest tak, że was
nie lubię. Nie przepadam za dziećmi ogólnie, ale was...
przyzwyczaję się do was. Przestań marudzić. Chciałeś nowy
rower, dostałeś, to samo wrotki i nawet hulajnogę, a ciągle ci
coś nie pasuje.
– Kupujesz
mi to wszystko bym zabierał Karolinę na dwór i byś mógł być z
naszą matką sam.
– Czego
więcej chcesz? – zapytał wprost i przykucnął. – Chcesz bym
was kochał, mówił do was synku i córeczko? Nie umiem. Cholernie
bym chciał, ale nie potrafię! Wychowałem się w domu dziecka, nie
umiem, zrozum Szymon.
Zrozumiałem,
nawet nie chciałem niczego więcej. Miałem gdzie spać, co jeść,
a dodatkowo ubrania i sprzęt sportowy oraz wycieczki, których
zazdrościli mi rówieśnicy. Wojtek jednak nie przewidział, że
miłość, to nie geny i wspólna krew, czy jakieś doświadczenia z
przeszłości, a po prostu, tylko i wyłącznie czas razem spędzony.
To on najdłużej trwał przy moim łóżku szpitalnym, gdy znaleźli
mnie pijanego i wyziębionego na śniegu, w jednym z miejskich
parków. Pół spałem, ale na wpół jednak miałem otwarte oczy.
Widziałem jak płakał, trzymał mnie za dłoń, poklepywał po niej
i mówił:
– Szymon,
zbudź się. Ej, twardzielu. Będzie dobrze. Szymek? Synku?
Wtedy
przeżyłem, obudziłem się i wydobrzałem. Usłyszałem pogadankę
o negatywnych skutkach picia alkoholu, zwłaszcza na mrozie.
– Chcesz
skończyć jak ja? – marudziła matka. – Stać cię na więcej.
Nie musisz się upijać.
– On
ma trzynaście lat. To, że raz się opił, nie znaczy od razu,
kobieto, że będzie alkoholikiem. Daj, że mu wypocząć. W domu go
możesz nawet obić, ale na sali szpitalnej nie histeryzuj, bo na
porodówce nie jesteś.
Pamiętam,
że się wtedy zaśmiałem, a potem wróciłem do domu i wszystko
było normalnie. Nawet jakiś miesiąc później pojechaliśmy do
Bułgarii na wakacje, w sumie na pierwsze, gdzie Wojtek traktował
nas jak swoje dzieci, a nie jak zbędne koła jego małżeństwa.
Uczyć jeździć konno, starał się przekonać mnie do pływania,
oraz pokazał jak steruje się jachtem. Wszystko było dobrze, ale
pod koniec wakacji, gdy matka się obudziła na kacu, bo poznała
jakąś panią, z którą sporo drinkowały, w chwili, gdy Wojtek ze
znajomymi ścigał się kajakami, coś się wydarzyło.
Pamiętałem
moment, gdy wstałem z łóżka wywiedziony z niego krzykami.
Podszedłem pod drzwi pokoju, który zajmowali rodzice. Uchyliłem je
i zajrzałem do środka. Widziałem zapłakaną matkę, coś
szlochającą i ojczyma, który pewnymi, nietrzęsącymi się dłońmi
rozpinał pasek i wyjmował go ze szlufek. Obserwowałem jak
skrupulatnie składa go na pół, trzymając moją rodzicielkę za
nadgarstki, skrępowane na plecach. Nadszedł pierwszy trzask, a ja
cofnąłem się, jakbym sam został uderzony i to w nos. Potem jednak
podszedłem ponownie, ale podłoga zaskrzypiała. Wojtek spojrzał
się w moim kierunku, dokończył uderzenie, na które się wcześniej
zamierzył i podszedł do drzwi. Otworzył je nieznacznie, odepchnął
mnie trącając w klatkę piersiową i zamknął drzwi, tym razem na
zamek. Pozostało mi spokojnie słuchać wyraźnych trzasków skóry
pasa o nagą skórę kobiecych pośladków, albo walić w drzwi
pięściami i błagać by mnie wpuścili. Nie wybrałem żadnej z
tych opcji. Po prostu wróciłem się spać, a nad ranem zostałem
obudzony płatkami z mlekiem i to przyniesionymi mi wprost do łóżka.
Karolina spała nade mną, na piętrowym łóżku, a Wojtek siedział
tuż obok.
– Twoje
ulubione – wyjaśnił wskazując na miskę. – Przyszedłem, bo
tak sobie pomyślałem, że może chciałbyś o coś zapytać. Jesteś
już dużym chłopcem, właściwie młodym facetem i to nie jest tak
jak sądzisz. Nie znęcam się nad twoją matką. Mamy po prostu
pewne zasady, wiedziała o nich przed ślubem, bo kobiety w takich
sprawach nie wolno okłamywać, rozumiesz?
– Nawet.
– Nawet?
– Rozumiem
– odpowiedziałem i nabrałem miodowych krążków na łyżkę.
Były takie kruche, że łamały się pod lekkim naciskiem szczęki,
a takie lubiłem najbardziej. Gdy już namiękły od mleka, to wtedy
już nie były takie dobre.
– Ja
po prostu nie chcę Szymon, by wracała do nałogu – mówił dalej
Wojciech. – Chcę by była kobietą, taką jaką poznałem. By
wzorowo zajmowała się domem i dbała o dzieci, bo ja was kocham,
wiesz? I nie chcę by was krzywdziła, stawiając alkohol ponad wami.
To już miało miejsce. Za długo trwało, wiesz?
– Tak
– przytaknąłem i dalej jadłem.
– No
to cieszę, żeśmy się zrozumieli. Jednak jakbyś chciał kiedyś
pogadać, nawet o tym, to... znajdziesz mnie sam. – Wstał,
rozczochrał moje włosy, które wtedy sięgały mi nieco za uszy.
W
nocy miałem je rozpuszczone, a za dnia wiązałem w kucyk. Wtedy też
pomyślałem, że przydałoby się je związać. Gumkę miałem na
nadgarstku. Zabrałem się więc do dzieła, a Wojtek w tym czasie
zamknął za sobą drzwi. Nie chciałem o tym gadać, nie wtedy, nie
jako trzynastolatek. Zapragnąłem wiedzieć więcej jakieś dwa i
pół roku później. Zimą, gdy wybraliśmy się wspólnie do lasu
na ścięcie choinki. Poznałem całą ideologię, o tym, że szef
może być tylko jeden, że to mężczyzna powinien rządzić w domu,
że taki system sprawdzał się przez wieki i nie ma sensu od niego
odchodzić, że porządek powinien być zachowany, a tym samym
hierarchia również. Usłyszałem to wszystko i jeszcze więcej.
Wiele z tego powtórzyłem Magdzie i to przy dzisiejszej kolacji, a
kilka rzeczy słyszała już ode mnie wcześniej. Prawdą jednak
było, że to tata nauczył mnie szacunku do kobiet, wpoił, że o
płeć piękną trzeba się troszczyć, martwić i nią opiekować,
dzieci wychować najlepiej jak się potrafi i że to zadanie
mężczyzny, by zarobić na rodzinę. Tłumaczył, że prawdziwy
mężczyzna, będzie się źle czuł, gdy to kobieta będzie na niego
tyrała. Miał racje, bo i w takim układzie w życiu byłem i czułem
się z tym okropnie, choć Marlenie to nie przeszkadzało.
Powtarzała:
– Skończysz
studia, będziesz architektem i wtedy wybudujesz nam dom.
To
były czasy, gdy gnieździliśmy się w jednym, małym pokoju, bo nie
było pieniędzy na węgiel, by mieć możliwość ogrzać całe
mieszkanie. Zresztą w tym piecu kaflowym nie zawsze chciało się
napalić. Karolina odrabiała lekcje w rękawiczkach, by nie
skostniały jej palce, Tomek siedział na kanapie, nakryty kocem po
same uszy, a niemowlę w wózku darło się ile tylko sił miało w
płucach.
– Idź
pożycz od pani Boguśki na proszek, a już nie mam w czym prać.
Brakuje pieluch.
– Dlaczego
ja? – pytałem żonę, wstając od tego przeklętego pieca, bo i
tak skończyły mi się zapałki.
– Bo
ciebie lubi, a mnie nie znosi.
– Ciekawe
czemu? – zapytałem cynicznie.
– Nie
wymądrzaj się, bo z nas dwoje to ty jesteś, Szymek strasznie
niezorganizowany.
– A
ty to niby jesteś lepsza? To nie moje dni płodne. Mamy teraz nie
twoje dni płodne. Właśnie płaczą. Zajmij się córką, zamiast
marudzić!
– Bo
to oczywiście moja córka, a ciebie przy jej robieniu pewnie nawet
nie było, prawda?! – krzyknęła, ale podeszła do wózka i nim
zabujała.
Nastoletnia
Karolina dalej odrabiała lekcje i nawet się naszą sprzeczką nie
przejmowała, a Tomek przerzucał swoje zmęczone oczy ze mnie na
Marlenę i z powrotem. W końcu nie wytrzymał i stwierdził na głos:
– Siku
mi się chcę!
– Ja
go zaprowadzę – zaoferowała się moja żona. – Bo pan
rozpuszczony, nie jest przyzwyczajony do mrozu, a w łazience to jest
pewnie na minusie. No co się tak na mnie patrzysz człowieku!? Zrób
coś! Albo ją lulaj, albo idź gdzieś pożycz kasę, albo chociaż
napal w tym przeklętym piecu! Miałeś wezwać kominiarza.
– Nie
miałem czasu! – odkrzyknąłem.
– Bardzo
chce mi się siku! – przypomniał Tomek i zaczął przeskakiwać z
nogi na nogę stojąc między nami.
– Ciekawe
czym byłeś kurwa zajęty, skoro ty na nic nigdy nie masz czasu!
– Daj
mi kurwa spokój!
– Bo
co!? – zapytała zaczepnie i pchnęła mnie w ramie. – No co
zrobisz!? Uderzysz mnie! Tylko to potrafisz robić jak facet, do
niczego więcej...
– Stul
pysk! – wrzasnąłem do niej, odpychając z taką siłą, że o
mały włos, a by się wywaliła.
Nicola
w wózku zaczęła coraz głośniej wrzeszczeć, a ja poczułem jak
tracę panowanie nad sobą. Nachyliłem się nad wózkiem, mocno i
energicznie nim zabujałem, a kiedy na nic się to zdało, to się po
prostu wydarłem:
– Zamknij,
kurwa mordę, bo cię oknem wypierdolę! – Pchnąłem wózek z taką
siłą, że zderzył się o ścianę przednimi kółkami, ale nie
wywalił.
Stanąłem
wyprostowany, poczułem na sobie wzrok trzech par oczu. Karolina była
zszokowana, Marlena przerażona, a Tomek właśnie zmoczył spodnie.
– Mam
dość – oznajmiłem i wyszedłem. Miałem autentycznie tak bardzo
dość, że nawet nie miałem siły trzasnąć drzwiami, ani tymi
pokojowymi, ani wejściowymi.
To
miało miejsce jakieś dziesięć dni przed świętami. W naszej
lodówce wtedy gościło światło, elektrownia straszyła odcięciem
prądu, Marlenie nie chcieli już dać żadnej zaliczki, w szkole
wołali na wycieczkę, a Tomek miał nieopłacone od dwóch miesięcy
przedszkole. Sznurek już był zamocowany na belce pod sufitem, a ja
już miałem wkładać głowę w pętle, ale za plecami usłyszałem:
– Symon!
– wypowiedziane dziecięcym głosem poprzez płacz. – Szymon –
już znacznie wyraźniejsze, ale cichsze.
Zszedłem
z krzesła i przyklęknąłem na jedno kolano. Tomasz wbiegł w moje
ramiona i zawiesił się rączkami na mojej szyi.
– Marlena
chce byś zrobił coś na obiad, pozycyła pieniądze i tseba iść
na zakupy. Ja cę z tobą – wyjaśnił i pokazał przed moimi
oczyma banknot dwudziestozłotowy. – Sukałem cię po całej klatce
– poskarżył się po chwili i tupnął nogą, a potem ponownie się
do mnie przytulił.
Wtedy
zrozumiałem, że muszę coś zmienić, a w kieszeni miałem
wizytówkę teścia. Co prawda Marlena go szczerze nienawidziła,
choć to był jej ojciec, ale ja nie miałem wyjścia. Musiałem
jakoś utrzymać rodzinę, a nawet rzucając studia nie byłbym w
stanie zarobić tyle by naszej piątce wystarczało na życie i jakąś
bieżącą spłatę wszystkich zadłużeń. Zacząłem po prostu
dorosłe życie z bagażem wynoszącym troje dzieci, brakiem rodziców
i spadkiem, o który mogłem się ubiegać dopiero za ładnych kilka
lat, gdy moją matkę łaskawie, uznaliby w końcu za zmarłą. To
była patowa sytuacja, bez wyjścia, a moje pierwsze zadanie miało
polegać na rozwiedzeniu się i uwiedzeniu grubej, brzydkiej i
obrzydliwie bogatej córki jednego z biznesmenów. Facet nie miał
więcej rodziny, dziedziczyła po nim tylko Sylwia. Zgodziłem się.
Poszło bardzo gładko i już po pół roku ponownie miałem obrączkę
na palcu. Spodziewałem się jednak, że będę musiał zdobyć kody
do sejfu, fałszować umowy, albo coś takiego, a nie, że zaraz po
moim ślubie zginie mój nowy teść, a po roku od tego wydarzenia
moja nowa żona. Nie bym ją kochał, ale byłem przerażony gdy
topiła się na moich oczach, a ja mogłem coś zrobić, ale bałem
się wykonać krok. Nie umiałem pływać i ktoś o tym wiedział,
dlatego akurat takie miejsce wybrał na spotkanie i dlatego pchnął
Sylwię w tę głębię. Potem były już tylko zeznania. Ja nic nie
mówiłem, bo miałem prawnika. Odbyło się też śledztwo, ale
domyślam się, że od początku do końca było ustawione. W ten oto
sposób stałem się jedynym spadkobiercą i milionerem.
– Śpiewaj
dalej – nakazał Leon i szczerze mówiąc, to byłem mu wdzięczny,
że wybudził mnie z tego paskudnego letargu, w który ośmiornica
przeszłości, chwytała mnie swoimi mackami.
– Zaśpiewam
– zaproponowałem. – Ale ty potem powiesz mi skąd masz te
siniaki, dobrze?
– Jeśli
obiecasz, że nie powiesz mamie – odparł wyraźnie smutniejąc.
– Obiecuję.
– Bo
mama nie może się dowiedzieć, bo będzie jej przykro – wyjaśnił,
rozumując na swój dziecięcy rozum, którym zazwyczaj wykraczał
znacznie pond myślenie przeciętnego pięciolatka.
– Dobrze
– odpowiedziałem. – Nic nie powiem mamie – zapewniłem
ponownie i kolejny raz tego dnia, ułożyłem palce na gryfie starej
gitary z ciemnego drewna.
Mówił,
że nie ma po co żyć
Tłumaczył
się, że nie ma nic
Bo
stracił dom i młodzieńcze sny
Nie
miał siły by opanować łzy
Kolejny
dzień nie cieszył go
I
nie czekał na pierwszy promyk słońca
Nie
uśmiechał się, wciąż ocierał łzy
Myślał
jestem sam, może jestem zły
Był
jak mgła aa aaa
Niewidzialny
Tajemniczy
był
Jak
kruchy róży kwiat
Delikatny....
O matko. Dlaczego ten ktoś Przyszedł do Szymka? Dzieci zostały zamienione,czyżby Leon to tak naprawdę Mateusz? W głowie się nie mieści ale jedyne co przyszło mi do głowy,to że Magda z Marcinem mieli coś wspólnego z tym spalaniem? To nie możliwe nie była by zdolna do tego ale może wybuchł pożar i to Leon został spalony, a Emilia chciała się pozbyć dziecka i wtedy zabrała Mateusza? Ale szczerze sama.do końca w to nie wierzę. Ten facet w masce to Jan? I skąd te siniaki u Leona,skoro on chce powiedzieć Szymonowi coś w tajemnicy, ja już zgłupialam.
OdpowiedzUsuńO wow w tym rozdziale to rzeczywiście się działo. Niech zgadnę dziecko ze zdjęcia okaże się tym z którym ma coś wspólnego Magda i jej tajemnicza przeszłość? Bo o ile magda raczej by tego nie zrobiła to myslę, że Cinek by mógł być do tego zdolny. I tą matką zastępczą też była Magda? A to wszystko jakoś jest powiązane tylko jeszcze nie do końca wiem jak nadal brakuje mi kilku informacji XD
OdpowiedzUsuńMiałam nadzieję, że jak Szymon przeżyje tak bliskie spotkanie ze śmiercią to zrozumie, że może źle traktuje żonę, a nie, że musi być jeszcze surowszy. Niech spojrzy na to tak gdyby w tam tym momencie umarł jakby Magda zapamiętała ostatnią chwilę z nim? Groźbą kary i krzykiem - to chyba niezbyt miłe.
Bardzo się cieszę, że pokazałeś tą scenę z przeszłości, bo tam Szymon jest bardziej ludzki. Tutaj zawsze opanowany, twardo stapający po ziemi cały czas zwarzający na to co robi. A tu jest człowiekiem, którego często przygniatają problemy rodzinne, finansowe i każdy czasem nie wytrzymuje. Poza tym widać, że Szymon za młodu wcale nie był tak ambitny, nie pracował i nawet nic w domu nie robił. To trochę zabawne bo teraz takich ludzi obraża, a nawet chciał powystrzelać jak dobrze pamiętam, a sam kimś takim był. Czyżby zapomniał wół jak cielęciem był?
Wojtek to dość ciekawa postać to prawda nie potrafił okazać miłości, ale nie znęcał się, nie krzyczał tylko troszczył się na tyle na ile potrafił. Szymon zobaczył coś czego nie powinien i to ukształotowało jego osobowość. To zawsze fascynuje jak jeden moment dzieciństwa potrafi ukształtować człowieka na całe życie.
Jestem ciekawa co wyjawi Leoś.
Przeczytałam rano, komentuję teraz, bo na telefonie mi dziwne znaczki wskakują.
OdpowiedzUsuńRobi się bardzo ciekawie z tymi jaszczurami, ale one chyba się mylą. Bo Magda twierdzi, że Leona urodziła, więc to Mateuszek musiał jednak zginąć. Chociaż możliwe, że specjalnie wprowadziłeś czytelnika w błąd albo Magda jednak nie wszystko wie. Chociaż dla cudzego dziecka chyba by się tak nie poświęcała. Bo moim zdaniem bycie z Szymonem jest poświęceniem. To paskudnie trudny typ, do tego dwulicowy i bezwzględny. Bardzo, bardzo bym chciała, żeby był wrażliwy, a tylko bywał surowy, ale jest odwrotnie.
Co do jaszczurów, to musi być ktoś, kto Szymona zna na tyle, żeby wiedzieć, że on się boi gadów. Może nawet zna tę historię o jaszczurce? Chodziło o przestraszenie go nie tylko bronią. Tym bardziej, że on jest im potrzebny, więc by nie zabili. Już bardziej prawdopodobne, że by szantażowali porwaniem Magdy albo któregoś z dzieciaków. Ale to też ktoś, kto zna go nie tylko jako gangstera, ale prywatnie. Bo Gangster na pewno nie przedstawia się nazwiskiem własnym, nie wyjawia, gdzie mieszka z rodziną, pewnie nawet tylko niektórym pokazuje twarz. Więc, moje przypuszczenia, ktoś Szymona zdradził.
Co do przeszłości, to brzydzę się tym Szymonem, jakim był. Rozumiem, że chciał dobrze dla rodziny, ale zabijanie dla spadku... Co trzeba mieć zamiast serca i sumienia? I ta Marlena, ona mi się wydawała taka w sumie sympatyczna, mądra babka. Tu została pokazana jako współwinna temu, co robił Szymon. Bo pewnie o wszystkim wiedziała. Taka... zimna suka. Przynajmniej wiadomo, dlaczego prawie cała kasa Szymona została zapisana pierwszej żonie w spadku.
Bardzo jestem ciekawa, co zrobi Szymon, jak odkryje, że Magda jest wmieszana w pożar i akcję z Mateuszkiem, że ona miała urodzić dziecko dla niego i Marleny.
Zastanawiam się tylko, czy Hubert wie, że to Magda miała urodzić to dziecko? Bo skoro on znalazł dziewczynę, to chyba ją widział? I samego Huberta nie trawię jeszcze bardziej niż do tej pory.
PS: Sorka, że się czepiam, ale sobie obejrzałam wczoraj spis bohaterów i daty urodzin. I jeśli Magda ma rodzić 24 grudnia, to 26 maja jest w ciąży, więc musisz to wziąć pod uwagę. Szymon raczej nie może jej dotkliwie zbić. Już pomijam, że ona miała sporo nerwów, więc może się stać nieszczęście. Myślę jednak, że świadomość, że zbił kobietę w ciąży byłaby nie do udźwignięcia dla kogoś, kto jest wrażliwy na krzywdę dzieci. A reakcja emocjonalna Magdy i scena może być podpięta właśnie pod hormony.
Ale akcje się tutaj dzieją. Widzę' ze wkraczamy, po długim czasie, we wlasciwa akcje i baddzo sie z tego powodu ciesze. Ale tutaj jest duzo wątków i tajemnic, och! Tak sobie mhsle, zd istnieje szansa,ze jesli Szymon i pierwsza żona zdecydowali się znaleźć kobietę do urodzenia im dziecka, to to mogla byc Magda i pola moze naprawde okazać sie dzieckiem Szymona, ale byłaby akcja! Dodatkowo, co do Mateuszka, to wlasnie tak jak mi sie wydawało, mogła zajść pomyłka, tylko zastanawiam się, skad jego ojciec o tym wie... No i dlaczego postanowili wkręcić w to wszystko z Szymona... Pewnie po to, gy poznał brudne sekrety Magdy, sadze, ze ktos chce go znisCzyc, raczej wielu ludziom się mogl narazić... I trudno sie dziwic. Mocno przerażająca scena z facetem z maska, no. I jeszcze boję się o Leosia, kto bo tak urządził, nieładnie kończyć w takim miejscu... Widzę, ze nie opisywałeś tego, jak Szymon potraktował Magdę, ale chyba jakos nie najgorzej... Hm... Zastanawia mnie jego orzeszlosc. W jaki sposob zmarł teść, kto zepchnął zonę Szymona do wody i dlaczego? Czy chciał pomoc Szymonowi? A moze to Szymon kogos zatrudnił, zeby zdobyć majątek? Ech... ciężka sprawa. Zaparszam do mnie na nowosc, jestem ciekawa Twojej opinii (Lily miała jedną ludzką kwestię).
OdpowiedzUsuńRozdział wyszedł Ci chyba dłuższy niż poprzednie, ale to dobrze. :) Sama nie wiem, co myśleć o Szymonie. Bo nie sądziłam, że jest w stanie kogoś zabić, żeby się chronić... Ale z drugiej strony był też gotowy poświęcić się i dostać kulkę, by chronić Magdę. Ten facet naprawdę potrafi zaskoczyć.
OdpowiedzUsuńA tak mnie zastanawia ten fragment z Hubertem. Czyżby kobietą, która miała urodzić dziecko Szymonowi i Milenie, to Magda? Coraz bardziej tajemnicza i intrygująca robi się ta sprawa. :) Jestem ciekawa, co Leon powie o siniakach. I czemu tak mu zależy, by Magda tego nie wiedziała?
Wspomnienia Szymona były makabryczne. No bo widzieć, jak ktoś się topi... brrr, aż mam ciarki. To okropne, że widział, a nie był w stanie jej pomóc. Potem takie wspomnienie już nie odchodzi, tylko dręczy latami. No i wiadomo, czemu ma takie porypane zasady z tym biciem. Bo Wojtek mu głupot do głowy nawkładał. Nie ma czegoś takiego, jak szef. Żaden facet na takie miano w związku nie zasługuje, i tyle!!! I teraz to mam wku*w na Wojtka.
Jestem w szoku, że Szym jest tak przygotowany na każdą ewentualność, komórki w bagażniku, karty, wszystko ma dokładnie opracowane. Może to nie zabrzmi najlepiej, ale pozytywnie mnie zaskoczył. Mam nadzieję, że wszystko dobrze pójdzie i uda mu się wywinąć, co prawda facet często niemiłosiernie mnie wkurwia, ale jednak nie chciałabym by wylądował za kratkami. Szkoda mi go, problemy go przygniatają. Stara się udawać, że wszystko jest dobrze, ale widać, że sobie nie radzi. Magda podobnie. Oni powinni w końcu szczerze porozmawiać, w końcu są małżeństwem. Tak zawsze będzie im trochę łatwiej, przynajmniej nie będą musieli kłamać by ukryć sekrety jedno przed drugim. Choć czuję, że niedługo i tak się wszystko wyda. Ktoś chcę by Szymon dowiedział się co się stało z Mateuszem, Magda była w to zamieszana, Emilia też. Czyli wychodzi na to, że Lena była dziewczyną, która miała urodzić Szymonowi i Milenie dziecko tylko co stało się później. Może dziecku, które urodziła Magda coś się stało albo urodziło się martwe, Emilia chciała się pozbyć swojego. Takie to wszystko poplątane. Pojawia się też pytanie kto nagle zainteresował się tą sprawą? Jan? Nie wiem czemu, ale jakoś wątpię, on zdawał się wierzyć, że dziecko jego i Emi nie żyje. Może coś się stało i nabrał wątpliwości. Jestem ciekawa skąd Leoś ma te siniaki, dobrze, że Szymowi udało się wynegocjować by mu powiedział prawdę.
OdpowiedzUsuńŚmierć Marleny była jakoś dziwnie Szymonowi na rękę. Chyba nie uwierzę, że nie maczał w tym palców. Za dużo tu przypadków zwłaszcza, że w ich wyniku Szymon został milionerem. ( Czy ty je musiałeś tak podobnie nazwać? Milena i Marlena, to niemal tak samo brzmi i mi się cholernie myli. Tak w ogóle to mi się teraz nasunęło, że Szym ma jakąś słabość czy coś w ten deseń do kobiet o imieniu na literę M, wszystkie jego żony tak się zaczynały Milena, Marlena i teraz Magda. XD)
Wojtek widzę był dobrym ojcem, zależało mu na dzieciach żony, starał się. Już wiadomo skąd u Szymona takie poglądy, powielił schemat, wziął przykład z ojczyma. Widać, że Wojciech był dla niego jakimś autorytetem. Jednak uważam, że nigdy nie powinien być świadkiem jak Wojtas bije jego matkę. Wiem, że to tak przez przypadek wyszło, ale jednak facet powinien wtedy bardziej zadbać o prywatność. Właśnie skoro już jestem przy Wojtku to on serio składał ten pasek na pół jednocześnie trzymając ją za nadgarstki? Bo to chyba ciężko mu musiało być by tak… . To takie drobne niedopatrzenie czy naprawdę miało tak być?
Nie dziwię się, że Szymon po wiadomości od Zbyszka wpadł w popłoch, przez jeden błąd, mógłby wszystko stracić. Jednak szybko się otrząsnął i zaczął działać i jak widać pan Ignaczak był przygotowany, stare telefony, nowe startery i machina poszła w ruch.
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać, że dobrze o nim świadczy, że jak zauważył, że coś jest nie tak, to jedyne o czym myślał, to jak ochronić żonę, on byłby gotowy za nią zginąć. Ja rozumiem, że był wyprowadzony z równowagi, najpierw bał się, że wyjdą na jaw jego nielegalne interesy, później po tej całej sytuacji z "jaszczurem", przeraził się, że Magdzie albo dzieciom mogłoby się coś złego stać, bo go nie posłuchała i wyszła, ale skąd ona miała wiedzieć, że jej coś grozi? Tak w ogóle to czemu on ją chciał bić, za co, za to, że wyszła bo się o niego martwiła? Pewnie będąc na jej miejscu też bym wyszła przed dom, zobaczyć co się dzieje z moim mężem, że tak długo nie wraca, przecież ona nie zdaje sobie sprawy z niebezpieczeństwa, bo mąż nie jest z nią szczery.
Zastanawiam się, kto był w masce jaszczura, ten ktoś dobrze wiedział, że Szymon ma niemalże fobię na punkcie tego gada, że się wystraszy, a przez to będzie bardziej podatny na współpracę. Ten ktoś zostawił Szymonowi prezent w postaci zdjęć zwęglonego ciałka, i ten napis, że Mateuszek nie umarł, że dzieci zostały podmienione, ten ktoś bardzo chce, żeby Ignaczak zaczął węszyć wokół tej sprawy. To wszystko musi być jakoś powiązane, Magda zrobiła kiedyś coś strasznego, była w tym samym czasie w Domu Samotnej Matki co Emi, Lenka była surogatką i miała komuś urodzić dziecko, a Szymon i Milena mieli w ten sposób mieć dziecko, czyżby Peterwas wynajął wtedy Madzię? Czy Emi i Magda zamieniły chłopców? Czy to synek Magdy zmarł, a ona wychowuje dziecko Emi?
Nie daje mi też spokoju Leoś, byłam pewna, że mały ma te siniaki, bo jest chory na hemofilię, wszystko na to wskazywało, ale zaczynam mieć wątpliwości, Leon robi z tego wielką tajemnicę, obiecał, że powie ojcu, ale mama ma się nie dowiedzieć, bo będzie jej przykro, z jakiego powodu miałoby jej być przykro, jakby nie chciał skarżyć na kogoś jej bliskiego, chyba, że to celowe wprowadzenie przez autora w błąd? Mam nadzieję, że Leoś zwierzy się Szymonowi.
Nie podobało mi się, jak Szymon wrzeszczał na Madzię, bo nie powiedziała mu, że Leon źle się czuje, a kiedy miała to zrobić, w czasie tej ich kolacji i jego wywodu, przecież praktycznie to on cały czas mówił i nie bardzo miała jak, bo nawet jakby próbowała, to obawiam się, że uznałby to za próbę odwrócenia uwagi.
Te jego zasady o porządku w domu, o rządzeniu i traktowaniu kobiet to wszystko on przejął od ojczyma. Wojtek mu to wpoił. Był jedynym ojcem jakiego Szym miał, był jego mentorem, autorytetem. Niedobrze, że Szymon był świadkiem jak Wojtek bił jego matkę, to na zawsze zostało w nim i dało przekonanie, że to jest dobre, że tak trzeba, że tak można.
A więc do przestępczego świata wprowadził Ignaczaka Zbyszek Kamiński, to on był kołem zamachowym tego co się później z Szymem działo. Jestem w stanie tak trochę rozgrzeszyć Szymona, z tego że poszedł na układ z teściem i dla wspólnych interesów rozwiódł się z Marleną i na jego polecenie ożenił się z Sylwią, by zdobyć jej majątek. Zrobił to dla rodziny, by jakoś ich utrzymać. Nie podejrzewałabym nigdy, że Szymon mógłby kiedykolwiek chcieć się zabić, a jednak była w jego życiu taka chwila i co tu dużo mówić, gdyby nie mały Tomek, który przyszedł w odpowiednim momencie to Szymon by skończył ze sobą. On dla tych małych łapek Tomka obejmujących go za szyję zdecydował się na współpracę z Kamińskim. Marlena na pewno się zgodziła na taki układ, też pewnie chciała lepszego życia. Zastanawia mnie Zbyszek, on jakby przehandlował swoją córkę, kazał dla własnych korzyści Marlenie i Szymonowi się rozwieść. No i zastanawiam się jak Szymon mógł patrzeć jak na jego oczach tonie Sylwia, patrzeć i nic nie zrobić. On jej sam nie utopił, ale jest moim zdaniem winny jej śmierci, ciekawe, czy ojciec Sylwii to tak sam z siebie umarł, czy Zbysiu mu jakoś pomógł.
UsuńTeraz sobie myślę co z tym wszystkim zrobi Szymon, jak na razie chyba policja jeszcze nie ma żadnych konkretnych dowodów na niego, bo już pewnie by u niego byli. Co zrobi z Magdą, czy nie odpuści, czy jednak po tych przeżyciach daruje żonie i nie zrealizuje obietnicy. A przede wszystkim co zrobi z tą sprawą związaną z nieproszonymi gośćmi, dostał tylko kilka dni na wyjaśnienie sprawy, czy zdąży, a jak nie to jakie to będzie miało konsekwencje?
Pn iniemamocny w końcu się przestraszył. Na pewno jest to ktoś kto go zna albo miał z nim styczność. Pewnie ktoś od Janka najpierw myślałam o Emi ale ona dziecka nie chciała i pewnie nawet nie żałuje, ze go już nie ma. Gorzej, ze Szymon nie ma nawet punktu zaczepienia w tej sprawie.
OdpowiedzUsuńZaczęłam się powoli do Szymona przekonywać. Nie dziwię się, ze jest zimny do innych taki miał wzór i taki się stał. Szacunek mu się należy za to, ze naprawdę pokochał te dzieciaki jak swoje i potrafi im ta miłość okazać bo Wojtek to jednak był bardziej zimny. Smutno mi trochę jest jednak przez te jego myślenie o ludziach biednych, samemu mu się kiedyś nie powodziło i jedyne co go od dna odbiło to to, że miał do kogo się po pomoc zwrócić, ciekawe co by osiągnął jakby nie jego teściu.
WoooW!
OdpowiedzUsuńNo, przyznam, że takiego zwrotu akcji się nie spodziewałam. Ale miło popatrzeć, jak Szymek też czegoś się boi. Chociaż osobiście nieco bawiło mnie, jak nagle zaczął trząść portkami. Potrafi nakrzyczeć na Magdę is prawić, żeby ta się go bała, ale jak przychodzi co do czego, to sam nie jest lepszy. Na przykład jak tego jaszczura zobaczył.
Ale zanim zapomnę to przejdę jeszcze do tych zdjęć i kwestii tej podmiany. Czyli, że to nie Mateusz się spalił w tym domu? Bo wnioskuję, że to chodzi o dziecko Emilki i Janka. Bo chyba Szymek nie ma o tym zielonego pojęcia, bo gdyby miał, to by się chyba domyślił, o które dziecko chodzi. A jak to Leona podmienili z Mateuszem i w rzeczywistości Leoś to Mateusz? To by tłumaczyło, czemu Lena nie chciała pokazać wtedy Jankowi zdjęcia małego. Bo mógłby go rozpoznać. Wyprowadź mnie z błędu, jeśli coś pochrzaniłam xD
No i jeszcze Kwestia przeszłości Szymka. Nie zawsze było kolorowo, a jak nie było, to już nie był takim wzorowym ojcem czy mężem. Teraz mówi, ze niby się brzydzi tym, jak ktoś może się znęcać nad dziećmi, a jak on kasy nie miał, to się wyżywał, trzasnął wózkiem i nie obchodziło go, czy dziecku się coś stanie, czy nie. I też sam swoją ciężką pracą tak do końca się nie dorobił. Ja to się czasami dziwię, on jest taki zasadniczy, tak łatwo mu przychodzi ocenianie innych, a gdyby tak stanął przed lustrem i sam siebie spróbował ocenić, to co wtedy? Ciekawa jestem, do jakich wniosków by doszedł.
I jeszcze dodam, ze chciałabym, żeby Się wpakował w jakieś kłopoty. Serio. Bo póki co to wszystko za łatwo mu idzie.
Dobra, lecę do następnego.
Ależ mi się podobał ten rozdział! Wreszcie dowiedzieliśmy się skąd u Szymka takie podejście do świata i kto wpoił mu zasady, którymi teraz się kieruje. Przyznam, że wcześniej się nad tym nie zastanawiałam i chyba uznałam, że nikt trzeci nie miał z tym związku. A tu jednak! Młody Szymuś naoglądał się w przeszłości i przełożyło się to na teraźniejszość. Coż, nie wiem czy potrafię to ocenić. Chyba nie. Bo jeśli te kilka uderzeń sprawiło, że matka Szymka przestała pić, to nie mam prawa rzucać wiadrem bluzgów na jego ojczyma. Tym bardziej, że facet troszczył się o nich, pokochał te dzieci jak swoje, a dla żony chciał jak najlepiej. Nie wiem czy wyszło, ale mam wrażenie, że Szymek nieświadomie (albo świadomie) ciągle go naśladuje. Bo do dzieci Magdy też podchodzi z lekkim dystansem (tak jak ojczym do niego), a jednak je kocha... Dużo tu widzę podobieństw i chyba dzięki temu rozdziałowi bardziej rozumiem Szymona.
OdpowiedzUsuńKupić dziecko, patrzeć na śmierć żony, ja pierdzielę... Co go zrozumiem, to potem przestaję rozumieć! Co polubię, to znowu przestaję. No bo serio, nie rozumiem jakim trzeba być człowiekiem, by patrzeć jak człowiek się topi i nie zrobić nic. Nie zareagować, nie wezwać pomocy...
W sumie to sądziłam, że on te pieniądze zarobił sam. Uczciwie bądź nie, ale sam. A on po prostu dostał spadek po żonie. I on ma jeszcze czelność obrażać ludzi, którzy są biedni/ułomni/bez pracy itp? ma poglądy jakie ma, a sam dorobił się na ludzkiej tragedii. Sam nie miał na chleb, chciał się wieszać, a teraz jak nagle stał się milionerem, to nagle ludzi wyciągających rękę po zasiłek uważa za dno. To takie trochę... dwulicowe.
Jestem mega ciekawa, o co chodzi z tym dzieckiem!
I bardzo podobała mi się ta scena z Leosiem proszącym by Szymek zaśpiewal. Fajnie to skomponowałeś z tymi wstawkami z przeszłości.