Czytam = Komentuje

Anonimowi – podpisujcie się!


Zapraszam was na blog z dodatkami o "Otchłani szarości":

http://miejskie-opowiesci.blogspot.com

niedziela, 17 stycznia 2016

Sezon 1 - Część 37 - Mały książę od małych spraw



SZYMON IGNASZAK

Wycierałem właśnie ostatni talerz i odkładałem go na suszarkę, w chwili, gdy mój telefon złowrogo zaczął wibrować w kieszeni. Jeszcze go nie odebrałem, a już przeczuwałem, że stało się coś złego. Miałem racje. Zbyszek opowiedział mi o transporcie, który źle poszedł. Złapali jednego z Ukraińców, którzy dla nas robili. Ten akurat przewoził papierosy. Tym akurat zajmowałem się pośrednio i nie było to dla mnie najważniejsze, ale problem pozostawał, bo ten mężczyzna widział moją twarz i znał moje dane. Dziwny zbieg okoliczności, jedno niedopatrzenie, zapomnienie o pewnych środkach bezpieczeństwa i mogłem przez to stracić wolność na długie lata. Cieszyłem się, że Zbych przekazał mi tę informację, bo dzięki temu miałem czas by coś wymyślić. Mogłem działać na dwa sposoby, albo tego faceta przekupić i zapewnić go o tym, że odsiadka opłaca mu się bardziej niż zmniejszony wyrok za pomocnicze zeznania, albo go zabić i tym samym zamknąć mu usta już na zawsze. Co prawda policja będzie wtedy węszyć, także trafi do mnie, ale do tego czasu zdążę największe brudy już wciągnąć odkurzaczem, a te mniejsze na chwilkę zamieść pod dywan. Poradziłbym sobie. Nagle z dwóch wyjść pozostało już tylko jedno. Niemal miałem obmyślane całe swoje zeznania, polegające na mówieniu wyłącznie jednego zdania:
To był tylko mój pracownik, miał u mnie umowę i nic poza tym.
Bałem się tylko, że się spóźnię, że ten facet już zdążył coś policji nagadać, a mój telefon jest na podsłuchu. Szybko więc udałem się do garażu i z bagażnika wyjąłem jeden z kilkudziesięciu starych modeli komórek, włożyłem do niego zupełnie nową kartę i wybrałem jeden z numerów, który znałem na pamięć. Nie przedstawiłem się, nie ciągnąłem tematu i nie przedłużałem sekund rozmów.
Sprzątaj – warknąłem do słuchawki, tylko po to by po chwili się wyłączyć, telefon rozmontować, wyjąć z niego kartę, zgryźć ją i odpakować nową.
Powtórzyłem poprzedni schemat, tyle tylko, że tym razem korzystałem z innej komórki. Potem ponownie i znowu. Działałem niczym maszyna i liczyłem na szczęście, że wszyscy, w tym także ja, wyrobimy się przed tym zanim policja wyważy nasze drzwi.
Zgryzione karty zapakowałem w lombardowy woreczek i wraz z telefonami, które użyłem włożyłem je do torby, takiej zwykłej z Tesco. Musiałem gdzieś to ukryć, albo jakimś cudem zniszczyć, ale tak by nie pozostał po tym ani jeden ślad. Poczułem jak tracę panowanie, jak ręce zaczynają mi drżeć, a łzy cisną się do oczu, a to wszystko za sprawą świateł samochodowych. Ktoś właśnie parkował przed moją posesją.
Na szczęście jedyne światło jakie zapaliłem to była ta lampeczka umiejscowiona w kokpicie. Szybko więc zamknąłem garaż i chciałem pobiec na górę, ale wtedy omal nie wpadłem na Leona.
Miało go, kurwa, tutaj nie być! A tymczasem on stał, w niebieskiej piżamce w kolorowe gwiazdki i pytał się mnie z zasmuconą minką:
Co robisz?
Leoś – zacząłem rozdygotany i przykucnąłem przy chłopcu. – Pójdziesz do kuchni i włożysz to do zamrażalki – poleciłem i nie czekając na odpowiedź, wcisnąłem w dłonie chłopca reklamówkę. – Tylko szybko – dodałem, kiedy on już leciał ile sił w nóżkach na górę, po dwa stopnie naraz.
Zamknąłem bagażnik i otworzyłem ponownie garaż. Wyszedłem naprzeciw, zmierzając w stronę furtki. Magda podążała jakieś pięć kroków przede mną. Zapewne dzwonili tak długo, że zeszła na dół i sama postanowiła otworzyć, bo mnie nigdzie w pobliżu nie było.
Nagle dotarło do mnie, że coś jest nie tak. Samochodu nigdzie nie było, ani policyjnego, ani żadnego obcego. Za to dwie postacie w kapturach stały przy furtce. Nie widziałem dokładnie ich twarzy, ale miałem wrażenie, że są nieludzkie. Rzuciłem się biegiem i chwyciłem Magdę za ramie. Szarpnąłem w tył i pierwszym moim pomysłem było odwrócić nas tak, bym mógł ją osłonić. Chciałem by napastnicy, trafili w moje plecy, gdy przyjdzie im do głowy wyciągnąć bronie i oddać strzały.
Wracaj do domu! – wrzasnąłem, a potem spojrzałem w rozbiegane oczy żony.
Zerknąłem przez ramie, ale nikogo już tam nie było. Odetchnąłem z ulgą i poczułem się jak wariat.
Pewnie ktoś zabłądził – stwierdziła Lena. – Długo szliśmy więc zapytał sąsiada. Dlaczego mnie zatrzymałeś?
Nie wiedziałem co mam jej odpowiedzieć, więc zdecydowałem się na to co pierwsze przyszło mi do głowy:
Leon został sam. Pola pewnie...
Pola jest u mojej mamy. Leon też miał pojechać, ale się źle czuł.
Nie powiedziałaś mi – zauważyłem zszokowany.
Nie pytałeś – brzmiało niczym przytyk.
To, że nie pytam, nie znaczy wcale, że bym się nie zmartwił. Po prostu nie sądziłem, że coś jest nie w porządku – wyjaśniłem i odruchowo, nie wiem czy z potrzeby udobruchania jej, czy mojego własnego kołatającego teraz serca, ale przytuliłem ją. Po prostu przyciągnąłem do siebie i otuliłem. – Jesteś... jesteście dla mnie najważniejsi. A teraz idź już do domu.
Lena mnie posłuchała, zaczęła się oddalać, a ja ruszyłem za nią, ale po wykonaniu półtora kroku ponownie się odwróciłem i spojrzałem w niewielki lasek, który mieliśmy naprzeciw domu. Na dróżce ktoś stał. Wyraźnie widziałem postać, która zmierzała w moim kierunku. Nie miałem broni, bo nóż pozostał w marynarce, a o tym by wziąć pistolet z bagażnika nawet nie pomyślałem. Spodziewałem się policji, a nie wrogów, choć panów mundurowych, zapewne też przyjaciółmi bym nie nazwał.
Chodź do mnie – usłyszałem damski głos.
Poczułem się jak w horrorze, bo postać, która stała przede mną wcale nie wyglądała na kobietę. Wyraźnie widziałem szerokie ramiona. Poza tym ten facet był raczej wysoki. Mogłem się odwrócić i biec do domu ile sił, ale gdyby padł strzał, to i tak nie miałbym szans. Mogłem też podejść i zobaczyć kto mi grozi. Blefować, że jednak mam broń.
Szymon! – zawołała Magda.
Spojrzałem w jej kierunku. Stała już przy drzwiach.
Idź sama! – odkrzyknąłem. – Ja się jeszcze rozejrzę!
Szymon, ale jest noc! – zauważyła. – A jeśli coś ci się... – nie dokończyła, bo przyuważyłem, że ponownie zaczyna iść w moim kierunku, zamiast wejść do domu i zamknąć się na wszystkie spusty.
Idź do domu, powiedziałem! – wrzasnąłem.
Ale...
Powiedziałem coś, kurwa!? Nie rozumiesz!? Ręcznie mam ci przetłumaczyć!?
Poczułem jak tracę panowanie nad sobą i nie było to dobre, ale najważniejsze było dla mnie w tamtej chwili to, że osiągnąłem efekt i Magda weszła do domu. Miałem cichą nadzieję, że zamknęła drzwi.
Sięgnąłem za plecy i udałem, że sięgam pistolet, poruszyłem się na przód, powoli, krok po kroczku. Otworzyłem furtkę i wyszedłem za nią.
Chodź, chodź – znów ten damski głos. – Już niedaleko.
Kim jesteś!? – zawołałem, choć czułem się jakbym rozmawiał sam ze sobą.
Postać dalej był skryta w mroku, a ja zbliżałem się do niej z nadzieją, że ujrzę twarz, że dowiem się czego ode mnie chcę, albo, że damy sobie po mordzie i ja wygram to starcie.
Zacząłem bardzo powoli przemierzać ulicę, nagle przyspieszyłem, a postać się cofnęła.
Chodź głębiej, mam niespodziankę – melodyjny szept, niczym gra na harfie, przez kogoś kogo natchnął sam Apollo, ponownie dobiegł moje uszy.
Czego chcesz!? – krzyknąłem.
Zacząłem już nawet uważać, że być może jakaś moja była kochanka szuka zemsty, ale ja nigdy nie otwierałem się przed kochankami. Nigdy żadnej mojej byłej nie mówiłem gdzie mieszkam, ani jak się nazywam. Nie nosiłem też do domowych burdeli portfela, gdy jeszcze z takich korzystałem, ale... może jakimś cudem jedna się czegoś dowiedziała i chciała mi zniszczyć całe moje życie, czyli rodzinę i małżeństwo.
Stałem przed samym lasem, właśnie wstępowałem na dróżkę, gdy mężczyzna stojący przede mną podniósł głowę i wykonał jednocześnie krok na przód.
Aaa! – wrzasnąłem przerażony i odskoczyłem dwa kroki w tył. Pewnie bym uciekł, gdyby nie próg rozpoczynającego się asfaltu. Upadłem i otarłem sobie łokieć o cementową nawierzchnie. Syknąłem i wyczekiwałem strzału w serce, bo ten osobnik w masce jaszczura się do mnie zbliżał, a lufą pistoletu dokładnie celował w moją klatkę piersiową.
Zakasłałem, bo chcąc coś powiedzieć, o coś zapytać, jakoś odroczyć wyrok, poczułem suchość w gardle, tak dużą, że porównywalną z piaskiem pustynnym. Bałem się, ale byłem gotowy. Spodziewałem się przecież, że gangsterzy nie żyją wiecznie. Mój ojczym też umarł młodo. Nie zdążył nas wychować, a Tomka nawet dobrze nie poznał.
Zamknąłem oczy. Nie chciałem wstawać i uciekać niczym szczur pokładowy. Jeśli już miałem umrzeć, to mężnie, z honorem i godnością, bez bieganiny. Jeśli już przyjąć kulkę to na klatę, albo w czoło, a nie w plecy, chyba, że działając jako cudza tarcza, to wtedy wszystko jedno gdzie.
Bałem się, ale potrzebowałem wyobrazić sobie coś co sprawiłoby bym nie drżał na całym ciele, choć szczerze wątpiłem, czy uda mi się przywołać jakikolwiek obraz przed moje mroczne powieki. I nagle obraz przyszedł sam. Zima, mróz szczypiący w uszy, wszędzie biało i bałwan ulepiony kilka dni wcześniej przez Polę i Leona. Śnieżka, którą oberwałem w kark, niemal teraz wyczuwałem jej lodowatość na swoim ciele. Czapka, która zjechała na moje oczy, dzięki drobnej dłoni z granatowymi paznokciami, na których był wzór drobnych, białych płatków śniegu. Upadek na glebę. Jej ciało na moim ciele. Przetoczenie tak bym to ja był na górze i usiłowanie odgarnięcia jej włosów. Najpierw przez rękawiczki, ale były za grube, niewygodne i bez palców. Zdjąłem je więc i jakoś sobie poradziłem z jej jasnymi kosmykami. Potem potarłem delikatnie o jej lodowate, zaczerwienione policzki i zbliżyłem usta do jej ust, zdobionych mocno czerwoną szminką.
Kocham cię Magdaleno – wypowiedziałem wtedy pewnie, a teraz jedynie szepnąłem – Magdaleno – jakbym pragnął, by to ona była ostatnim obrazem i by jej śmiech był ostatnim co usłyszałem. Nie chciałem by doszedł do mnie huk, rozdzierający ból i krew. Chciałem trwać na moment we śnie, na ten krótki ostatni moment, aż dopóki nie opuści mnie to słynne dwadzieścia jeden gramów mojej własnej duszy.
Usłyszałem bliski szmer i daleki szept:
Otwórz oczy, Szymonie.
Posłuchałem i wrzasnąłem przerażony, bo morda tego jaszczura znajdowała się dokładnie przed moją twarzą. Zapragnąłem cofnąć się do tyłu i przywaliłem potylicą w beton. Poczułem jak cały dygocze, a to przecież była tylko okropna maska. Bardziej powinienem bać się pistoletu, a nie jaszczurki, ale to z jaszczurką miałem złe wspomnienia, a nie z bronią palną. Właściwie to szczerze bałem się gadów, takich jak żaby i jaszczurki. Jedynie węże były wyjątkami. Dotarło do mnie, że facet, który kuca przy mnie, albo kobieta, która jest ukryta gdzieś w cieniu, muszą mnie znać i to bardzo dobrze znać. Istniała też opcja, że nasłał ich ktoś kto mnie bardzo dobrze zna, a oni nie mają na nawet pojęcia kim ja tak dokładnie jestem.
Durze, plastikowe oko łypało na mnie, a gumowy nos niemal się o mnie ocierał. Wystarczyło żebym za niego chwycił i jednym zdarciem tego z mordy przeciwnika, zakończył tę całą maskaradę, ale nie miałem odwagi tego czegoś dotknąć, w obawie, że będzie tak jak wtedy, gdy byłem dzieckiem i nadepnąłem na podobne ohydztwo.
Ten ktoś ciągle trzymał lufę pistoletu przy mojej klatce piersiowej, ale nie celował w serce. Sięgnął do tyłu, do kieszeni dżinsów, które miał na sobie i wyciągnął jakąś kartkę. Przystawił ją przed moje oczy, a ja zobaczyłem obraz spalonego dziecka. Małe ciało było tak zwęglone, że z początku nawet nie dostrzegłem iż było to dziecko. Rozpoznałem bardziej po przedmiotach jakie znajdowały się wokoło. Po w połowie zwęglonym łóżeczku, kolorowym, okopconym malunku na ścianie i smoczku, który był dziwnie nowy, taki niezniszczony, zupełnie tak jakby go nie dosięgnęły płomienie.
Poczułem jak robi mi się niedobrze, bo na krzywdę dzieci byłem jakoś szczególnie wrażliwy, wręcz nadwrażliwy i najchętniej osobiście zabiłbym gnoja, który się tego dopuścił i w tym właśnie momencie, przyszło mi do głowy iż oni omylnie myślą, że to ja.
To nie ja – wyszeptałem. – Nie zrobiłem nic – dodałem przerażony.
Wiem – znowu odezwał się kobiecy głos z oddali. Był dziwnie zmieniony, jakby nagrany i dopiero teraz zacząłem to dostrzegać. – Dowiedz się kto.
Masz dni tyle ile liczb w oczku – wtrącił się mężczyzna, wstał i rzucił na moją klatkę piersiową pozostałymi fotografiami. Zaczął odchodzić.
Jak mam to zrobić! – krzyknąłem do jego pleców. – Nie znam tej sprawy!
To poznaj – odpowiedział mi kobiecy głos, a ja wziąłem jedno ze zdjęć, znajdujące się na mojej klatce piersiowej i odwróciłem je.
Mateuszek nie umarł, dzieci zostały podmienione – głosił czarny napis, złożony z drukowanych liter.
Zacząłem mocno oddychać. Łapałem ciągle nowe powietrze, choć jeszcze starego z ciebie nie wyrzuciłem. Uklęknąłem na asfalcie i zdusiłem w sobie odruch wymiotny. Zacząłem zbierać fotografie. Potem podniosłem się z zimnego bruku, ledwie dając radę ustać na prostych nogach. Wsunąłem zdjęcia do tylnej kieszeni i zacząłem intensywnie myśleć, wspierając się mocno wyprostowaną ręką na jednym z drzew.
Dzieci, dzieci. Co ja kurwa mam wspólnego z dziećmi?! – pytałem samego siebie w myślach. – Nie handluję dziećmi – dodałem szeptem i wtedy mnie oświeciło.
Nie handlujesz, ale kiedyś chciałeś jedno kupić – odpowiedziałem sam sobie.
Powróciłem do wspomnień, gdy ja, Peterwas, jego brat i moja była żona siedzieliśmy razem na kocu w kratkę. To było na wakacjach, na Bieszczadach.
Znalazłem już odpowiednią dziewczynę – powiedział nagle Hubert, a Milenie wtedy aż zaświeciły się oczy.
Od razu zaczęła dopytywać kiedy mamy iść do kliniki, oddać komórki, nasienie i inne pierdoły, którym ja ciągle byłem przeciwny. Zauważyli to, dlatego zapytano się mnie, co mnie tak przybiło.
Ciągle uważam, że to nieludzkie.
To będzie wasze dziecko – przekonywał Hubert.
Inna kobieta je tylko urodzi – dopowiadał jego brat.
A co jeśli się przywiąże? Będzie je nosić dziewięć miesięcy pod serce. Może nie zechcieć oddać. Nie chcę straconych nadziei i nie chcę jej bólu, naszego rozdarcia.
Wyrwiemy jej je, nawet ze sercem – zapowiedział Pater.
Widzisz. – Milena dotknęła wtedy dłonią mojego policzka. – Wszystko będzie dobrze i pójdzie po naszej myśli. W tym roku jeszcze będziemy sami, ale za rok, w święta... będziemy mogli już kupować prezent dla córeczki albo dla synka. Powinieneś się cieszyć.
Nie mów mi co powinienem – warknąłem i wstałem, wcześniej odtrącając jej dłoń od siebie.
Szymon! – ponownie usłyszałem Magdę i to jej głos wyrwał mnie z rozmyśleń.
Odwróciłem się naglę w stronę furtki. Stała za nią i właśnie naciskała klamkę w dół, by wydostać się na ulicę.
Kazałem ci zostać w domu! – przypomniałem wrzaskiem i pierwszy raz poczułem tak naprawdę, że mam dosyć.
Zawsze chciałem Magdę traktować dobrze, tak jak na to zasługiwała, ale zaczynało się robić niebezpiecznie, a do naszego wyjazdu, tego planowanego przeze mnie zostało ponad pół roku. Potrzebowałem jej posłuszeństwa, by ją chronić i zamierzałem je zdobyć, choćbym miał je wzniecić strachem przed srogimi konsekwencjami.
I byłam, ale...
Kazałem ci zostać – powtórzyłem znacząco i dotarłem do furtki, sam chwyciłem za klamkę i mocno szarpnąłem, tym samym wyszarpując drugą jej część z dłoni żony.
Długo nie wracałeś – zauważyła.
Już miałem chwycić ją za ramie i strzelić szybko kilka raz z otwartej dłoni w cztery litery, ale głos Leona mnie powstrzymał. Mały wybiegł z domu i biegł ile sił w nogach w naszym kierunku. Oczywiście czynił to na boso, po mokrej, ciągle jeszcze traktowanej zraszaczami trawie.
Przykucnąłem by móc wziąć syna na ręce i mocno się do niego wtulić.
Nie mogę spać – poskarżył się, gdy ja całowałem go po szyi i policzkach, kręcąc się wokół. – No zostaw, zostaw, drapiesz! – wykrzykiwał machając nogami i nagle krzyknął jakby go coś zabolało. Wrzasnął w momencie, w którym lekko, właściwie bez agresji i włożenia szczególnej siły, klepnąłem go w tył jednego uda.
Co się stało? – zapytałem, gdy Magda otwierała przed nami drzwi. Posadziłem chłopca na komodzie i przy okazji wskazałem Lenie na jej torebkę. – Piotrek ją znalazł i oddał – wyjaśniłem.
I teraz mi to mówisz?! – wydarła się.
Skończ – zakończyłem stanowczo bezsensowny temat i zacząłem Leonowi podciągać nogawkę piżamki. Dłonie cały czas mi drżały, ale jakoś dałem radę.
Na łydkach miał duże sińce, na rączkach także. Nie wiedziałem co takiego miało miejsce, więc spojrzałem pytająco na Magdę. Ona pokręciła głową i jedyne na co się zdobyła:
Nie chciał mi nic powiedzieć.
Czyli ty to widziałaś?! – wydarłem się. – I nic mi nie powiedziałaś!? – nie dowierzałem i po prostu poczułem, że za moment drugi raz w życiu ją spoliczkuje i po raz kolejny odbędzie się to na oczach naszego syna.
Opanowałem się jednak, bo Leoś zatkał uszy i wrzasnął:
Nie kłócić się, nie kłócić!
Spokojnie – powiedziałem kucając przy nim i delikatnie dotykając jego kolanek. Zabrałem jego ręce od jego twarzy i zaproponowałem, że zaniosę go do łóżka.
Chciałem od małego wyciągnąć co takiego się mu przytrafiło, a wiedziałem, że tego nie dokonam tracąc czas na wykłócanie się z żoną.
Leon się zgodził bym go zaniósł, a potem, gdy już leżał w łóżku, co prawda z brudnymi stopami, ale już nie chciałem go męczyć i kąpać o tak później godzinie, to zapytał czy mu zaśpiewam.
Zaśpiewasz? – powtórzyłem po nim.
Tak jak kiedyś – wspomniał, choć wydawało mi się, że nie ma szans by pamiętał tak odległe czasy.
Leon szybko rozjaśnił mój umysł i sięgnął po ramkę z parapetu, który znajdował się tuż przy jego łóżku. Była to taka większa ramka na kilka zdjęć. Na jednym byłem ja z nim. Obaj spaliśmy wtedy na kanapie. Ja byłem do połowy nagi, a Leoś miał na sobie wtedy dżinsowe ogrodniczki i zielono-białą koszulę w drobną kratkę, która miała jeszcze drobniejsze guziczki, a najdrobniejsze to miała dziurki, przez które trzeba było te guziczki przełożyć. Na moich nogach leżała gitara. Magda pstryknęła nam wtedy zdjęcie, a potem zabrała sprzęt grający z moich nóg i okryła nas obu kocem. Nigdy nie sądziłem, że Leon ma akurat tę fotkę przy swoim łóżku. Obaj wyszliśmy na niej okropnie. Ja bo jedną stopę miałem na ziemi, a włosy przydługie i tak potargane, że wyglądałem niczym bezdomny, a Leoś miał krzywo trzymany w ustach smoczek, na dodatek był brudny od Nutelli, którą jadł dłońmi wprost ze słoika chwilę przed tym zanim zasnął. Sam słoik tej czekolady na chleb, także został uwieczniony na tym zdjęciu i dumnie prezentował się leżąc sobie za moją głową.
To zaśpiewasz? – dopominał się Leon. – Ja wiem, że nie lubisz, ale bardzo bym chciał, bo znowu źle się czuję.
Przyłożyłem dłoń do jego czoła i faktycznie byłem zmuszony stwierdzić, że temperatura mu skoczyła. Nie chciałem go jednak męczyć połykaniem niedobrych tabletek, ani drogą do lekarza. Uznałem, że noc wytrzyma, a być może dzięki gorączce organizm pokona infekcje. Obiecałem sobie, że będę go doglądał i gdyby tylko było gorzej, to wsiądę do samochodu i zawiozę go na wieczorynkę, albo do jakiegokolwiek prywatnego pediatry.
Chwyciłem za gitarę, na której już nie grałem od lat, bo miałem nową, a ta tylko i wyłącznie robiła za ozdobę pokoju, choć Leonowi zdarzało się ją ściągać ze ściany i od czasu do czasu na niej brzdąkać. Musiałem przyznać, że momentami całkiem trafnie uderzał w struny i poprawnie trzymał gryf.
Posuń się – poleciłem chłopcu i usiadłem obok niego na łóżku.
Szukałem w głowię jakiejkolwiek piosenki, ale jaszczurki, które mnie naszły tej nocy nie chciały wyjść z mojej głowy. Ciągle też miałem przed oczami widok zwęglonego ciała chłopca, który najprawdopodobniej nosił imię Mateuszek. Musiałem jednak dla Leona i Magdy wziąć się w garść, i na moment zapomnieć. Przyłożyłem więc palce do strun, uderzyłem w nie kilka razy, poprawiając nastrojenie, a potem wygrałem spokojną melodie, dbając o to by nie uczynić tego za głośno.
Twój mały pałac płonie
To zwykły dramat, nie obejrzy się nikt
Gdyby król z tronu spadł
I zmienił się świat
Nowy numer pierwszą stronę już ma
Gdy gaśnie słońce twoje
To szary temat i nie dziwi się nikt
Gdyby król z tronu spadł
I zmienił się świat
Szklany ekran dobrze program swój zna
Samotny książę od małych spraw
Niby nic, swoje prawa ma
tak jak my chce pokonać strach by żyć
jak my...
Powróciły do mnie niechciane wspomnienia. Ciągle wygrywałem melodie i otwierałem usta, ale duchem znajdowałem się w miejscu, gdzie byłem nieco starszy od Leona. Był to mały, ciemny pokój, a Wojtek układał moje palce na gryfie gitary.
Luźniej trzymaj nadgarstek. Jesteś spięty – pouczał.
Niby po co to robisz? Nawet nas nie lubisz – burknąłem i w końcu i tak ułożyłem dłoń po swojemu.
Dam ci po łapach, marnujesz mój czas i moje pieniądze. Wymyśliłeś sobie naukę gry na gitarze, a nie chcesz się uczyć.
Chcę i uczę, ale w szkole! – krzyknąłem.
Ale byłeś chory i jesteś w tyle, poza tym nie ćwiczysz w domu. Nie nauczysz się grać bez ćwiczeń. – Wstał i sięgnął po szklaną butelkę z połową piwa. Napił się. – To nie jest tak, że was nie lubię. Nie przepadam za dziećmi ogólnie, ale was... przyzwyczaję się do was. Przestań marudzić. Chciałeś nowy rower, dostałeś, to samo wrotki i nawet hulajnogę, a ciągle ci coś nie pasuje.
Kupujesz mi to wszystko bym zabierał Karolinę na dwór i byś mógł być z naszą matką sam.
Czego więcej chcesz? – zapytał wprost i przykucnął. – Chcesz bym was kochał, mówił do was synku i córeczko? Nie umiem. Cholernie bym chciał, ale nie potrafię! Wychowałem się w domu dziecka, nie umiem, zrozum Szymon.
Zrozumiałem, nawet nie chciałem niczego więcej. Miałem gdzie spać, co jeść, a dodatkowo ubrania i sprzęt sportowy oraz wycieczki, których zazdrościli mi rówieśnicy. Wojtek jednak nie przewidział, że miłość, to nie geny i wspólna krew, czy jakieś doświadczenia z przeszłości, a po prostu, tylko i wyłącznie czas razem spędzony. To on najdłużej trwał przy moim łóżku szpitalnym, gdy znaleźli mnie pijanego i wyziębionego na śniegu, w jednym z miejskich parków. Pół spałem, ale na wpół jednak miałem otwarte oczy. Widziałem jak płakał, trzymał mnie za dłoń, poklepywał po niej i mówił:
Szymon, zbudź się. Ej, twardzielu. Będzie dobrze. Szymek? Synku?
Wtedy przeżyłem, obudziłem się i wydobrzałem. Usłyszałem pogadankę o negatywnych skutkach picia alkoholu, zwłaszcza na mrozie.
Chcesz skończyć jak ja? – marudziła matka. – Stać cię na więcej. Nie musisz się upijać.
On ma trzynaście lat. To, że raz się opił, nie znaczy od razu, kobieto, że będzie alkoholikiem. Daj, że mu wypocząć. W domu go możesz nawet obić, ale na sali szpitalnej nie histeryzuj, bo na porodówce nie jesteś.
Pamiętam, że się wtedy zaśmiałem, a potem wróciłem do domu i wszystko było normalnie. Nawet jakiś miesiąc później pojechaliśmy do Bułgarii na wakacje, w sumie na pierwsze, gdzie Wojtek traktował nas jak swoje dzieci, a nie jak zbędne koła jego małżeństwa. Uczyć jeździć konno, starał się przekonać mnie do pływania, oraz pokazał jak steruje się jachtem. Wszystko było dobrze, ale pod koniec wakacji, gdy matka się obudziła na kacu, bo poznała jakąś panią, z którą sporo drinkowały, w chwili, gdy Wojtek ze znajomymi ścigał się kajakami, coś się wydarzyło.
Pamiętałem moment, gdy wstałem z łóżka wywiedziony z niego krzykami. Podszedłem pod drzwi pokoju, który zajmowali rodzice. Uchyliłem je i zajrzałem do środka. Widziałem zapłakaną matkę, coś szlochającą i ojczyma, który pewnymi, nietrzęsącymi się dłońmi rozpinał pasek i wyjmował go ze szlufek. Obserwowałem jak skrupulatnie składa go na pół, trzymając moją rodzicielkę za nadgarstki, skrępowane na plecach. Nadszedł pierwszy trzask, a ja cofnąłem się, jakbym sam został uderzony i to w nos. Potem jednak podszedłem ponownie, ale podłoga zaskrzypiała. Wojtek spojrzał się w moim kierunku, dokończył uderzenie, na które się wcześniej zamierzył i podszedł do drzwi. Otworzył je nieznacznie, odepchnął mnie trącając w klatkę piersiową i zamknął drzwi, tym razem na zamek. Pozostało mi spokojnie słuchać wyraźnych trzasków skóry pasa o nagą skórę kobiecych pośladków, albo walić w drzwi pięściami i błagać by mnie wpuścili. Nie wybrałem żadnej z tych opcji. Po prostu wróciłem się spać, a nad ranem zostałem obudzony płatkami z mlekiem i to przyniesionymi mi wprost do łóżka. Karolina spała nade mną, na piętrowym łóżku, a Wojtek siedział tuż obok.
Twoje ulubione – wyjaśnił wskazując na miskę. – Przyszedłem, bo tak sobie pomyślałem, że może chciałbyś o coś zapytać. Jesteś już dużym chłopcem, właściwie młodym facetem i to nie jest tak jak sądzisz. Nie znęcam się nad twoją matką. Mamy po prostu pewne zasady, wiedziała o nich przed ślubem, bo kobiety w takich sprawach nie wolno okłamywać, rozumiesz?
Nawet.
Nawet?
Rozumiem – odpowiedziałem i nabrałem miodowych krążków na łyżkę. Były takie kruche, że łamały się pod lekkim naciskiem szczęki, a takie lubiłem najbardziej. Gdy już namiękły od mleka, to wtedy już nie były takie dobre.
Ja po prostu nie chcę Szymon, by wracała do nałogu – mówił dalej Wojciech. – Chcę by była kobietą, taką jaką poznałem. By wzorowo zajmowała się domem i dbała o dzieci, bo ja was kocham, wiesz? I nie chcę by was krzywdziła, stawiając alkohol ponad wami. To już miało miejsce. Za długo trwało, wiesz?
Tak – przytaknąłem i dalej jadłem.
No to cieszę, żeśmy się zrozumieli. Jednak jakbyś chciał kiedyś pogadać, nawet o tym, to... znajdziesz mnie sam. – Wstał, rozczochrał moje włosy, które wtedy sięgały mi nieco za uszy.
W nocy miałem je rozpuszczone, a za dnia wiązałem w kucyk. Wtedy też pomyślałem, że przydałoby się je związać. Gumkę miałem na nadgarstku. Zabrałem się więc do dzieła, a Wojtek w tym czasie zamknął za sobą drzwi. Nie chciałem o tym gadać, nie wtedy, nie jako trzynastolatek. Zapragnąłem wiedzieć więcej jakieś dwa i pół roku później. Zimą, gdy wybraliśmy się wspólnie do lasu na ścięcie choinki. Poznałem całą ideologię, o tym, że szef może być tylko jeden, że to mężczyzna powinien rządzić w domu, że taki system sprawdzał się przez wieki i nie ma sensu od niego odchodzić, że porządek powinien być zachowany, a tym samym hierarchia również. Usłyszałem to wszystko i jeszcze więcej. Wiele z tego powtórzyłem Magdzie i to przy dzisiejszej kolacji, a kilka rzeczy słyszała już ode mnie wcześniej. Prawdą jednak było, że to tata nauczył mnie szacunku do kobiet, wpoił, że o płeć piękną trzeba się troszczyć, martwić i nią opiekować, dzieci wychować najlepiej jak się potrafi i że to zadanie mężczyzny, by zarobić na rodzinę. Tłumaczył, że prawdziwy mężczyzna, będzie się źle czuł, gdy to kobieta będzie na niego tyrała. Miał racje, bo i w takim układzie w życiu byłem i czułem się z tym okropnie, choć Marlenie to nie przeszkadzało.
Powtarzała:
Skończysz studia, będziesz architektem i wtedy wybudujesz nam dom.
To były czasy, gdy gnieździliśmy się w jednym, małym pokoju, bo nie było pieniędzy na węgiel, by mieć możliwość ogrzać całe mieszkanie. Zresztą w tym piecu kaflowym nie zawsze chciało się napalić. Karolina odrabiała lekcje w rękawiczkach, by nie skostniały jej palce, Tomek siedział na kanapie, nakryty kocem po same uszy, a niemowlę w wózku darło się ile tylko sił miało w płucach.
Idź pożycz od pani Boguśki na proszek, a już nie mam w czym prać. Brakuje pieluch.
Dlaczego ja? – pytałem żonę, wstając od tego przeklętego pieca, bo i tak skończyły mi się zapałki.
Bo ciebie lubi, a mnie nie znosi.
Ciekawe czemu? – zapytałem cynicznie.
Nie wymądrzaj się, bo z nas dwoje to ty jesteś, Szymek strasznie niezorganizowany.
A ty to niby jesteś lepsza? To nie moje dni płodne. Mamy teraz nie twoje dni płodne. Właśnie płaczą. Zajmij się córką, zamiast marudzić!
Bo to oczywiście moja córka, a ciebie przy jej robieniu pewnie nawet nie było, prawda?! – krzyknęła, ale podeszła do wózka i nim zabujała.
Nastoletnia Karolina dalej odrabiała lekcje i nawet się naszą sprzeczką nie przejmowała, a Tomek przerzucał swoje zmęczone oczy ze mnie na Marlenę i z powrotem. W końcu nie wytrzymał i stwierdził na głos:
Siku mi się chcę!
Ja go zaprowadzę – zaoferowała się moja żona. – Bo pan rozpuszczony, nie jest przyzwyczajony do mrozu, a w łazience to jest pewnie na minusie. No co się tak na mnie patrzysz człowieku!? Zrób coś! Albo ją lulaj, albo idź gdzieś pożycz kasę, albo chociaż napal w tym przeklętym piecu! Miałeś wezwać kominiarza.
Nie miałem czasu! – odkrzyknąłem.
Bardzo chce mi się siku! – przypomniał Tomek i zaczął przeskakiwać z nogi na nogę stojąc między nami.
Ciekawe czym byłeś kurwa zajęty, skoro ty na nic nigdy nie masz czasu!
Daj mi kurwa spokój!
Bo co!? – zapytała zaczepnie i pchnęła mnie w ramie. – No co zrobisz!? Uderzysz mnie! Tylko to potrafisz robić jak facet, do niczego więcej...
Stul pysk! – wrzasnąłem do niej, odpychając z taką siłą, że o mały włos, a by się wywaliła.
Nicola w wózku zaczęła coraz głośniej wrzeszczeć, a ja poczułem jak tracę panowanie nad sobą. Nachyliłem się nad wózkiem, mocno i energicznie nim zabujałem, a kiedy na nic się to zdało, to się po prostu wydarłem:
Zamknij, kurwa mordę, bo cię oknem wypierdolę! – Pchnąłem wózek z taką siłą, że zderzył się o ścianę przednimi kółkami, ale nie wywalił.
Stanąłem wyprostowany, poczułem na sobie wzrok trzech par oczu. Karolina była zszokowana, Marlena przerażona, a Tomek właśnie zmoczył spodnie.
Mam dość – oznajmiłem i wyszedłem. Miałem autentycznie tak bardzo dość, że nawet nie miałem siły trzasnąć drzwiami, ani tymi pokojowymi, ani wejściowymi.
To miało miejsce jakieś dziesięć dni przed świętami. W naszej lodówce wtedy gościło światło, elektrownia straszyła odcięciem prądu, Marlenie nie chcieli już dać żadnej zaliczki, w szkole wołali na wycieczkę, a Tomek miał nieopłacone od dwóch miesięcy przedszkole. Sznurek już był zamocowany na belce pod sufitem, a ja już miałem wkładać głowę w pętle, ale za plecami usłyszałem:
Symon! – wypowiedziane dziecięcym głosem poprzez płacz. – Szymon – już znacznie wyraźniejsze, ale cichsze.
Zszedłem z krzesła i przyklęknąłem na jedno kolano. Tomasz wbiegł w moje ramiona i zawiesił się rączkami na mojej szyi.
Marlena chce byś zrobił coś na obiad, pozycyła pieniądze i tseba iść na zakupy. Ja cę z tobą – wyjaśnił i pokazał przed moimi oczyma banknot dwudziestozłotowy. – Sukałem cię po całej klatce – poskarżył się po chwili i tupnął nogą, a potem ponownie się do mnie przytulił.
Wtedy zrozumiałem, że muszę coś zmienić, a w kieszeni miałem wizytówkę teścia. Co prawda Marlena go szczerze nienawidziła, choć to był jej ojciec, ale ja nie miałem wyjścia. Musiałem jakoś utrzymać rodzinę, a nawet rzucając studia nie byłbym w stanie zarobić tyle by naszej piątce wystarczało na życie i jakąś bieżącą spłatę wszystkich zadłużeń. Zacząłem po prostu dorosłe życie z bagażem wynoszącym troje dzieci, brakiem rodziców i spadkiem, o który mogłem się ubiegać dopiero za ładnych kilka lat, gdy moją matkę łaskawie, uznaliby w końcu za zmarłą. To była patowa sytuacja, bez wyjścia, a moje pierwsze zadanie miało polegać na rozwiedzeniu się i uwiedzeniu grubej, brzydkiej i obrzydliwie bogatej córki jednego z biznesmenów. Facet nie miał więcej rodziny, dziedziczyła po nim tylko Sylwia. Zgodziłem się. Poszło bardzo gładko i już po pół roku ponownie miałem obrączkę na palcu. Spodziewałem się jednak, że będę musiał zdobyć kody do sejfu, fałszować umowy, albo coś takiego, a nie, że zaraz po moim ślubie zginie mój nowy teść, a po roku od tego wydarzenia moja nowa żona. Nie bym ją kochał, ale byłem przerażony gdy topiła się na moich oczach, a ja mogłem coś zrobić, ale bałem się wykonać krok. Nie umiałem pływać i ktoś o tym wiedział, dlatego akurat takie miejsce wybrał na spotkanie i dlatego pchnął Sylwię w tę głębię. Potem były już tylko zeznania. Ja nic nie mówiłem, bo miałem prawnika. Odbyło się też śledztwo, ale domyślam się, że od początku do końca było ustawione. W ten oto sposób stałem się jedynym spadkobiercą i milionerem.
Śpiewaj dalej – nakazał Leon i szczerze mówiąc, to byłem mu wdzięczny, że wybudził mnie z tego paskudnego letargu, w który ośmiornica przeszłości, chwytała mnie swoimi mackami.
Zaśpiewam – zaproponowałem. – Ale ty potem powiesz mi skąd masz te siniaki, dobrze?
Jeśli obiecasz, że nie powiesz mamie – odparł wyraźnie smutniejąc.
Obiecuję.
Bo mama nie może się dowiedzieć, bo będzie jej przykro – wyjaśnił, rozumując na swój dziecięcy rozum, którym zazwyczaj wykraczał znacznie pond myślenie przeciętnego pięciolatka.
Dobrze – odpowiedziałem. – Nic nie powiem mamie – zapewniłem ponownie i kolejny raz tego dnia, ułożyłem palce na gryfie starej gitary z ciemnego drewna.
Mówił, że nie ma po co żyć
Tłumaczył się, że nie ma nic
Bo stracił dom i młodzieńcze sny
Nie miał siły by opanować łzy
Kolejny dzień nie cieszył go
I nie czekał na pierwszy promyk słońca
Nie uśmiechał się, wciąż ocierał łzy
Myślał jestem sam, może jestem zły
Był jak mgła aa aaa
Niewidzialny
Tajemniczy był
Jak kruchy róży kwiat
Delikatny....

11 komentarzy:

  1. O matko. Dlaczego ten ktoś Przyszedł do Szymka? Dzieci zostały zamienione,czyżby Leon to tak naprawdę Mateusz? W głowie się nie mieści ale jedyne co przyszło mi do głowy,to że Magda z Marcinem mieli coś wspólnego z tym spalaniem? To nie możliwe nie była by zdolna do tego ale może wybuchł pożar i to Leon został spalony, a Emilia chciała się pozbyć dziecka i wtedy zabrała Mateusza? Ale szczerze sama.do końca w to nie wierzę. Ten facet w masce to Jan? I skąd te siniaki u Leona,skoro on chce powiedzieć Szymonowi coś w tajemnicy, ja już zgłupialam.

    OdpowiedzUsuń
  2. O wow w tym rozdziale to rzeczywiście się działo. Niech zgadnę dziecko ze zdjęcia okaże się tym z którym ma coś wspólnego Magda i jej tajemnicza przeszłość? Bo o ile magda raczej by tego nie zrobiła to myslę, że Cinek by mógł być do tego zdolny. I tą matką zastępczą też była Magda? A to wszystko jakoś jest powiązane tylko jeszcze nie do końca wiem jak nadal brakuje mi kilku informacji XD
    Miałam nadzieję, że jak Szymon przeżyje tak bliskie spotkanie ze śmiercią to zrozumie, że może źle traktuje żonę, a nie, że musi być jeszcze surowszy. Niech spojrzy na to tak gdyby w tam tym momencie umarł jakby Magda zapamiętała ostatnią chwilę z nim? Groźbą kary i krzykiem - to chyba niezbyt miłe.
    Bardzo się cieszę, że pokazałeś tą scenę z przeszłości, bo tam Szymon jest bardziej ludzki. Tutaj zawsze opanowany, twardo stapający po ziemi cały czas zwarzający na to co robi. A tu jest człowiekiem, którego często przygniatają problemy rodzinne, finansowe i każdy czasem nie wytrzymuje. Poza tym widać, że Szymon za młodu wcale nie był tak ambitny, nie pracował i nawet nic w domu nie robił. To trochę zabawne bo teraz takich ludzi obraża, a nawet chciał powystrzelać jak dobrze pamiętam, a sam kimś takim był. Czyżby zapomniał wół jak cielęciem był?
    Wojtek to dość ciekawa postać to prawda nie potrafił okazać miłości, ale nie znęcał się, nie krzyczał tylko troszczył się na tyle na ile potrafił. Szymon zobaczył coś czego nie powinien i to ukształotowało jego osobowość. To zawsze fascynuje jak jeden moment dzieciństwa potrafi ukształtować człowieka na całe życie.
    Jestem ciekawa co wyjawi Leoś.

    OdpowiedzUsuń
  3. Przeczytałam rano, komentuję teraz, bo na telefonie mi dziwne znaczki wskakują.
    Robi się bardzo ciekawie z tymi jaszczurami, ale one chyba się mylą. Bo Magda twierdzi, że Leona urodziła, więc to Mateuszek musiał jednak zginąć. Chociaż możliwe, że specjalnie wprowadziłeś czytelnika w błąd albo Magda jednak nie wszystko wie. Chociaż dla cudzego dziecka chyba by się tak nie poświęcała. Bo moim zdaniem bycie z Szymonem jest poświęceniem. To paskudnie trudny typ, do tego dwulicowy i bezwzględny. Bardzo, bardzo bym chciała, żeby był wrażliwy, a tylko bywał surowy, ale jest odwrotnie.
    Co do jaszczurów, to musi być ktoś, kto Szymona zna na tyle, żeby wiedzieć, że on się boi gadów. Może nawet zna tę historię o jaszczurce? Chodziło o przestraszenie go nie tylko bronią. Tym bardziej, że on jest im potrzebny, więc by nie zabili. Już bardziej prawdopodobne, że by szantażowali porwaniem Magdy albo któregoś z dzieciaków. Ale to też ktoś, kto zna go nie tylko jako gangstera, ale prywatnie. Bo Gangster na pewno nie przedstawia się nazwiskiem własnym, nie wyjawia, gdzie mieszka z rodziną, pewnie nawet tylko niektórym pokazuje twarz. Więc, moje przypuszczenia, ktoś Szymona zdradził.
    Co do przeszłości, to brzydzę się tym Szymonem, jakim był. Rozumiem, że chciał dobrze dla rodziny, ale zabijanie dla spadku... Co trzeba mieć zamiast serca i sumienia? I ta Marlena, ona mi się wydawała taka w sumie sympatyczna, mądra babka. Tu została pokazana jako współwinna temu, co robił Szymon. Bo pewnie o wszystkim wiedziała. Taka... zimna suka. Przynajmniej wiadomo, dlaczego prawie cała kasa Szymona została zapisana pierwszej żonie w spadku.
    Bardzo jestem ciekawa, co zrobi Szymon, jak odkryje, że Magda jest wmieszana w pożar i akcję z Mateuszkiem, że ona miała urodzić dziecko dla niego i Marleny.
    Zastanawiam się tylko, czy Hubert wie, że to Magda miała urodzić to dziecko? Bo skoro on znalazł dziewczynę, to chyba ją widział? I samego Huberta nie trawię jeszcze bardziej niż do tej pory.
    PS: Sorka, że się czepiam, ale sobie obejrzałam wczoraj spis bohaterów i daty urodzin. I jeśli Magda ma rodzić 24 grudnia, to 26 maja jest w ciąży, więc musisz to wziąć pod uwagę. Szymon raczej nie może jej dotkliwie zbić. Już pomijam, że ona miała sporo nerwów, więc może się stać nieszczęście. Myślę jednak, że świadomość, że zbił kobietę w ciąży byłaby nie do udźwignięcia dla kogoś, kto jest wrażliwy na krzywdę dzieci. A reakcja emocjonalna Magdy i scena może być podpięta właśnie pod hormony.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale akcje się tutaj dzieją. Widzę' ze wkraczamy, po długim czasie, we wlasciwa akcje i baddzo sie z tego powodu ciesze. Ale tutaj jest duzo wątków i tajemnic, och! Tak sobie mhsle, zd istnieje szansa,ze jesli Szymon i pierwsza żona zdecydowali się znaleźć kobietę do urodzenia im dziecka, to to mogla byc Magda i pola moze naprawde okazać sie dzieckiem Szymona, ale byłaby akcja! Dodatkowo, co do Mateuszka, to wlasnie tak jak mi sie wydawało, mogła zajść pomyłka, tylko zastanawiam się, skad jego ojciec o tym wie... No i dlaczego postanowili wkręcić w to wszystko z Szymona... Pewnie po to, gy poznał brudne sekrety Magdy, sadze, ze ktos chce go znisCzyc, raczej wielu ludziom się mogl narazić... I trudno sie dziwic. Mocno przerażająca scena z facetem z maska, no. I jeszcze boję się o Leosia, kto bo tak urządził, nieładnie kończyć w takim miejscu... Widzę, ze nie opisywałeś tego, jak Szymon potraktował Magdę, ale chyba jakos nie najgorzej... Hm... Zastanawia mnie jego orzeszlosc. W jaki sposob zmarł teść, kto zepchnął zonę Szymona do wody i dlaczego? Czy chciał pomoc Szymonowi? A moze to Szymon kogos zatrudnił, zeby zdobyć majątek? Ech... ciężka sprawa. Zaparszam do mnie na nowosc, jestem ciekawa Twojej opinii (Lily miała jedną ludzką kwestię).

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział wyszedł Ci chyba dłuższy niż poprzednie, ale to dobrze. :) Sama nie wiem, co myśleć o Szymonie. Bo nie sądziłam, że jest w stanie kogoś zabić, żeby się chronić... Ale z drugiej strony był też gotowy poświęcić się i dostać kulkę, by chronić Magdę. Ten facet naprawdę potrafi zaskoczyć.
    A tak mnie zastanawia ten fragment z Hubertem. Czyżby kobietą, która miała urodzić dziecko Szymonowi i Milenie, to Magda? Coraz bardziej tajemnicza i intrygująca robi się ta sprawa. :) Jestem ciekawa, co Leon powie o siniakach. I czemu tak mu zależy, by Magda tego nie wiedziała?
    Wspomnienia Szymona były makabryczne. No bo widzieć, jak ktoś się topi... brrr, aż mam ciarki. To okropne, że widział, a nie był w stanie jej pomóc. Potem takie wspomnienie już nie odchodzi, tylko dręczy latami. No i wiadomo, czemu ma takie porypane zasady z tym biciem. Bo Wojtek mu głupot do głowy nawkładał. Nie ma czegoś takiego, jak szef. Żaden facet na takie miano w związku nie zasługuje, i tyle!!! I teraz to mam wku*w na Wojtka.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jestem w szoku, że Szym jest tak przygotowany na każdą ewentualność, komórki w bagażniku, karty, wszystko ma dokładnie opracowane. Może to nie zabrzmi najlepiej, ale pozytywnie mnie zaskoczył. Mam nadzieję, że wszystko dobrze pójdzie i uda mu się wywinąć, co prawda facet często niemiłosiernie mnie wkurwia, ale jednak nie chciałabym by wylądował za kratkami. Szkoda mi go, problemy go przygniatają. Stara się udawać, że wszystko jest dobrze, ale widać, że sobie nie radzi. Magda podobnie. Oni powinni w końcu szczerze porozmawiać, w końcu są małżeństwem. Tak zawsze będzie im trochę łatwiej, przynajmniej nie będą musieli kłamać by ukryć sekrety jedno przed drugim. Choć czuję, że niedługo i tak się wszystko wyda. Ktoś chcę by Szymon dowiedział się co się stało z Mateuszem, Magda była w to zamieszana, Emilia też. Czyli wychodzi na to, że Lena była dziewczyną, która miała urodzić Szymonowi i Milenie dziecko tylko co stało się później. Może dziecku, które urodziła Magda coś się stało albo urodziło się martwe, Emilia chciała się pozbyć swojego. Takie to wszystko poplątane. Pojawia się też pytanie kto nagle zainteresował się tą sprawą? Jan? Nie wiem czemu, ale jakoś wątpię, on zdawał się wierzyć, że dziecko jego i Emi nie żyje. Może coś się stało i nabrał wątpliwości. Jestem ciekawa skąd Leoś ma te siniaki, dobrze, że Szymowi udało się wynegocjować by mu powiedział prawdę.
    Śmierć Marleny była jakoś dziwnie Szymonowi na rękę. Chyba nie uwierzę, że nie maczał w tym palców. Za dużo tu przypadków zwłaszcza, że w ich wyniku Szymon został milionerem. ( Czy ty je musiałeś tak podobnie nazwać? Milena i Marlena, to niemal tak samo brzmi i mi się cholernie myli. Tak w ogóle to mi się teraz nasunęło, że Szym ma jakąś słabość czy coś w ten deseń do kobiet o imieniu na literę M, wszystkie jego żony tak się zaczynały Milena, Marlena i teraz Magda. XD)
    Wojtek widzę był dobrym ojcem, zależało mu na dzieciach żony, starał się. Już wiadomo skąd u Szymona takie poglądy, powielił schemat, wziął przykład z ojczyma. Widać, że Wojciech był dla niego jakimś autorytetem. Jednak uważam, że nigdy nie powinien być świadkiem jak Wojtas bije jego matkę. Wiem, że to tak przez przypadek wyszło, ale jednak facet powinien wtedy bardziej zadbać o prywatność. Właśnie skoro już jestem przy Wojtku to on serio składał ten pasek na pół jednocześnie trzymając ją za nadgarstki? Bo to chyba ciężko mu musiało być by tak… . To takie drobne niedopatrzenie czy naprawdę miało tak być?

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie dziwię się, że Szymon po wiadomości od Zbyszka wpadł w popłoch, przez jeden błąd, mógłby wszystko stracić. Jednak szybko się otrząsnął i zaczął działać i jak widać pan Ignaczak był przygotowany, stare telefony, nowe startery i machina poszła w ruch.
    Muszę przyznać, że dobrze o nim świadczy, że jak zauważył, że coś jest nie tak, to jedyne o czym myślał, to jak ochronić żonę, on byłby gotowy za nią zginąć. Ja rozumiem, że był wyprowadzony z równowagi, najpierw bał się, że wyjdą na jaw jego nielegalne interesy, później po tej całej sytuacji z "jaszczurem", przeraził się, że Magdzie albo dzieciom mogłoby się coś złego stać, bo go nie posłuchała i wyszła, ale skąd ona miała wiedzieć, że jej coś grozi? Tak w ogóle to czemu on ją chciał bić, za co, za to, że wyszła bo się o niego martwiła? Pewnie będąc na jej miejscu też bym wyszła przed dom, zobaczyć co się dzieje z moim mężem, że tak długo nie wraca, przecież ona nie zdaje sobie sprawy z niebezpieczeństwa, bo mąż nie jest z nią szczery.
    Zastanawiam się, kto był w masce jaszczura, ten ktoś dobrze wiedział, że Szymon ma niemalże fobię na punkcie tego gada, że się wystraszy, a przez to będzie bardziej podatny na współpracę. Ten ktoś zostawił Szymonowi prezent w postaci zdjęć zwęglonego ciałka, i ten napis, że Mateuszek nie umarł, że dzieci zostały podmienione, ten ktoś bardzo chce, żeby Ignaczak zaczął węszyć wokół tej sprawy. To wszystko musi być jakoś powiązane, Magda zrobiła kiedyś coś strasznego, była w tym samym czasie w Domu Samotnej Matki co Emi, Lenka była surogatką i miała komuś urodzić dziecko, a Szymon i Milena mieli w ten sposób mieć dziecko, czyżby Peterwas wynajął wtedy Madzię? Czy Emi i Magda zamieniły chłopców? Czy to synek Magdy zmarł, a ona wychowuje dziecko Emi?
    Nie daje mi też spokoju Leoś, byłam pewna, że mały ma te siniaki, bo jest chory na hemofilię, wszystko na to wskazywało, ale zaczynam mieć wątpliwości, Leon robi z tego wielką tajemnicę, obiecał, że powie ojcu, ale mama ma się nie dowiedzieć, bo będzie jej przykro, z jakiego powodu miałoby jej być przykro, jakby nie chciał skarżyć na kogoś jej bliskiego, chyba, że to celowe wprowadzenie przez autora w błąd? Mam nadzieję, że Leoś zwierzy się Szymonowi.
    Nie podobało mi się, jak Szymon wrzeszczał na Madzię, bo nie powiedziała mu, że Leon źle się czuje, a kiedy miała to zrobić, w czasie tej ich kolacji i jego wywodu, przecież praktycznie to on cały czas mówił i nie bardzo miała jak, bo nawet jakby próbowała, to obawiam się, że uznałby to za próbę odwrócenia uwagi.
    Te jego zasady o porządku w domu, o rządzeniu i traktowaniu kobiet to wszystko on przejął od ojczyma. Wojtek mu to wpoił. Był jedynym ojcem jakiego Szym miał, był jego mentorem, autorytetem. Niedobrze, że Szymon był świadkiem jak Wojtek bił jego matkę, to na zawsze zostało w nim i dało przekonanie, że to jest dobre, że tak trzeba, że tak można.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A więc do przestępczego świata wprowadził Ignaczaka Zbyszek Kamiński, to on był kołem zamachowym tego co się później z Szymem działo. Jestem w stanie tak trochę rozgrzeszyć Szymona, z tego że poszedł na układ z teściem i dla wspólnych interesów rozwiódł się z Marleną i na jego polecenie ożenił się z Sylwią, by zdobyć jej majątek. Zrobił to dla rodziny, by jakoś ich utrzymać. Nie podejrzewałabym nigdy, że Szymon mógłby kiedykolwiek chcieć się zabić, a jednak była w jego życiu taka chwila i co tu dużo mówić, gdyby nie mały Tomek, który przyszedł w odpowiednim momencie to Szymon by skończył ze sobą. On dla tych małych łapek Tomka obejmujących go za szyję zdecydował się na współpracę z Kamińskim. Marlena na pewno się zgodziła na taki układ, też pewnie chciała lepszego życia. Zastanawia mnie Zbyszek, on jakby przehandlował swoją córkę, kazał dla własnych korzyści Marlenie i Szymonowi się rozwieść. No i zastanawiam się jak Szymon mógł patrzeć jak na jego oczach tonie Sylwia, patrzeć i nic nie zrobić. On jej sam nie utopił, ale jest moim zdaniem winny jej śmierci, ciekawe, czy ojciec Sylwii to tak sam z siebie umarł, czy Zbysiu mu jakoś pomógł.
      Teraz sobie myślę co z tym wszystkim zrobi Szymon, jak na razie chyba policja jeszcze nie ma żadnych konkretnych dowodów na niego, bo już pewnie by u niego byli. Co zrobi z Magdą, czy nie odpuści, czy jednak po tych przeżyciach daruje żonie i nie zrealizuje obietnicy. A przede wszystkim co zrobi z tą sprawą związaną z nieproszonymi gośćmi, dostał tylko kilka dni na wyjaśnienie sprawy, czy zdąży, a jak nie to jakie to będzie miało konsekwencje?

      Usuń
  8. Pn iniemamocny w końcu się przestraszył. Na pewno jest to ktoś kto go zna albo miał z nim styczność. Pewnie ktoś od Janka najpierw myślałam o Emi ale ona dziecka nie chciała i pewnie nawet nie żałuje, ze go już nie ma. Gorzej, ze Szymon nie ma nawet punktu zaczepienia w tej sprawie.
    Zaczęłam się powoli do Szymona przekonywać. Nie dziwię się, ze jest zimny do innych taki miał wzór i taki się stał. Szacunek mu się należy za to, ze naprawdę pokochał te dzieciaki jak swoje i potrafi im ta miłość okazać bo Wojtek to jednak był bardziej zimny. Smutno mi trochę jest jednak przez te jego myślenie o ludziach biednych, samemu mu się kiedyś nie powodziło i jedyne co go od dna odbiło to to, że miał do kogo się po pomoc zwrócić, ciekawe co by osiągnął jakby nie jego teściu.

    OdpowiedzUsuń
  9. WoooW!
    No, przyznam, że takiego zwrotu akcji się nie spodziewałam. Ale miło popatrzeć, jak Szymek też czegoś się boi. Chociaż osobiście nieco bawiło mnie, jak nagle zaczął trząść portkami. Potrafi nakrzyczeć na Magdę is prawić, żeby ta się go bała, ale jak przychodzi co do czego, to sam nie jest lepszy. Na przykład jak tego jaszczura zobaczył.
    Ale zanim zapomnę to przejdę jeszcze do tych zdjęć i kwestii tej podmiany. Czyli, że to nie Mateusz się spalił w tym domu? Bo wnioskuję, że to chodzi o dziecko Emilki i Janka. Bo chyba Szymek nie ma o tym zielonego pojęcia, bo gdyby miał, to by się chyba domyślił, o które dziecko chodzi. A jak to Leona podmienili z Mateuszem i w rzeczywistości Leoś to Mateusz? To by tłumaczyło, czemu Lena nie chciała pokazać wtedy Jankowi zdjęcia małego. Bo mógłby go rozpoznać. Wyprowadź mnie z błędu, jeśli coś pochrzaniłam xD
    No i jeszcze Kwestia przeszłości Szymka. Nie zawsze było kolorowo, a jak nie było, to już nie był takim wzorowym ojcem czy mężem. Teraz mówi, ze niby się brzydzi tym, jak ktoś może się znęcać nad dziećmi, a jak on kasy nie miał, to się wyżywał, trzasnął wózkiem i nie obchodziło go, czy dziecku się coś stanie, czy nie. I też sam swoją ciężką pracą tak do końca się nie dorobił. Ja to się czasami dziwię, on jest taki zasadniczy, tak łatwo mu przychodzi ocenianie innych, a gdyby tak stanął przed lustrem i sam siebie spróbował ocenić, to co wtedy? Ciekawa jestem, do jakich wniosków by doszedł.
    I jeszcze dodam, ze chciałabym, żeby Się wpakował w jakieś kłopoty. Serio. Bo póki co to wszystko za łatwo mu idzie.
    Dobra, lecę do następnego.

    OdpowiedzUsuń
  10. Ależ mi się podobał ten rozdział! Wreszcie dowiedzieliśmy się skąd u Szymka takie podejście do świata i kto wpoił mu zasady, którymi teraz się kieruje. Przyznam, że wcześniej się nad tym nie zastanawiałam i chyba uznałam, że nikt trzeci nie miał z tym związku. A tu jednak! Młody Szymuś naoglądał się w przeszłości i przełożyło się to na teraźniejszość. Coż, nie wiem czy potrafię to ocenić. Chyba nie. Bo jeśli te kilka uderzeń sprawiło, że matka Szymka przestała pić, to nie mam prawa rzucać wiadrem bluzgów na jego ojczyma. Tym bardziej, że facet troszczył się o nich, pokochał te dzieci jak swoje, a dla żony chciał jak najlepiej. Nie wiem czy wyszło, ale mam wrażenie, że Szymek nieświadomie (albo świadomie) ciągle go naśladuje. Bo do dzieci Magdy też podchodzi z lekkim dystansem (tak jak ojczym do niego), a jednak je kocha... Dużo tu widzę podobieństw i chyba dzięki temu rozdziałowi bardziej rozumiem Szymona.
    Kupić dziecko, patrzeć na śmierć żony, ja pierdzielę... Co go zrozumiem, to potem przestaję rozumieć! Co polubię, to znowu przestaję. No bo serio, nie rozumiem jakim trzeba być człowiekiem, by patrzeć jak człowiek się topi i nie zrobić nic. Nie zareagować, nie wezwać pomocy...
    W sumie to sądziłam, że on te pieniądze zarobił sam. Uczciwie bądź nie, ale sam. A on po prostu dostał spadek po żonie. I on ma jeszcze czelność obrażać ludzi, którzy są biedni/ułomni/bez pracy itp? ma poglądy jakie ma, a sam dorobił się na ludzkiej tragedii. Sam nie miał na chleb, chciał się wieszać, a teraz jak nagle stał się milionerem, to nagle ludzi wyciągających rękę po zasiłek uważa za dno. To takie trochę... dwulicowe.
    Jestem mega ciekawa, o co chodzi z tym dzieckiem!
    I bardzo podobała mi się ta scena z Leosiem proszącym by Szymek zaśpiewal. Fajnie to skomponowałeś z tymi wstawkami z przeszłości.

    OdpowiedzUsuń