SZYMON
IGNASZAK
Magda
wyszła wraz z małą Polą do fundacji. Dziewczynka lubiła tam
chodzić, bo zazwyczaj przychodziły tam kobiety z dziećmi, poza tym
była tam mini bawialnia, czyli dmuchany basen z piłkami, dwie
plastikowe zjeżdżalnie i kilka huśtawek działających na zasadzie
dźwigni, czy też fotela bujanego. Leona takie coś nudziło,
dlatego zwykle zostawał ze mną w domu, szliśmy wtedy na boisko,
albo na ściankę wspinaczkową, czasami też na sale treningową,
gdzie pięściarstwo i inne sztuki walki wykładał dzieciom i
młodzieży Hubert wraz z Maksymem. Piotrkowi zdarzało się do nich
dołączać, ale nie było w tym niczego dziwnego, bo ja też od
czasu do czasu lubiłem się wyżyć na ringu. A Leoś? Chyba po
prostu chciałem, by w przyszłości był facetem i umiał stanąć w
obronie swojej własności, a nie nieładnie ujmując męską pizdą,
która nie umie zawalczyć o swoje. Walka o swoje jednak nie polegała
tylko na złożeniu pięści i umiejętnym wyprowadzeniu ciosu.
Trzeba było pracy, serca, ambicji, odpowiedniego podejścia. Nie
chciałem po prostu by mój syn był biernym obserwatorem swojego
życia i czekał na mannę z nieba jak niektórzy. Nie chciałem też
by wyrósł na tchórza, by się zawsze poddawał, zanim spróbuje,
ale z drugiej strony wolałem, by umiał mierzyć siły na zamiary i
nie porywał się z motyką na słońce. Wiedziałem, że Leon ma
dobry start, bo było nas stać na jego edukacje, na to by w wieku
dziecięcym nie martwił się przyziemnymi sprawami, takimi, czy
będzie czym chleb posmarować, ale nie zamierzałem wszystkim
obdarowywać go z automatu. Wiedziałem, że jeśli zechce studiować,
to mu pomogę, ale nie wyobrażałem sobie by dorosły, choć młody
chłopak, sam na siebie i swoje kaprysy nie zarobił. To tak jak z
Tomkiem. Chciałem mu pomóc na start, był moim bratem, mógł
przyjąć ode mnie mieszkanie i pieniądze na wyposażenie go, ale
nigdy nie zamierzałem fundować mu rozrywek i żywić dorosłych
ludzi.
Człowiek,
to istota, która ma dwie ręce i dwie nogi, o ile nie spotkało jej
w życiu jakieś nieszczęście. Większość więc ludzi potrafi
samemu na siebie zarobić, samemu się ubrać, oprać i wyżywić.
Dlaczego więc tylu z nich tego nie robi? Z wygody, albo z lenistwa,
albo z przyzwyczajenia. Magda uważała, że ludziom trzeba pomagać,
współczuła bezdomnym i bezrobotnym, a ja nie! Mnie nie przekonywał
taki argument, że nie ma pracy. Skoro gimnazjalista może iść w
wakacje do ogrodnika, by kupić sobie lepsze buty, gdy rodziców na
to nie stać, to dlaczego dorosły mężczyzna i kobieta, którzy
założyli rodziny, nie potrafili utrzymać własnych dzieci i
opłacić własnych rachunków, tylko obciążali tym kieszenie
podatników? Nikt nigdy nie odpowiedział mi na to pytanie, w taki
sposób, by przekonać mnie do swoich racji. Dlatego uznałem, że
winą jest dawanie ludziom ryby, zamiast wypożyczenie wędki, by
sami sobie ich nałowili. Uznałem też, że lenistwo i nieróbstwo
jest w dużej mierze pokoleniowe, albo dotyka dzieci tych
nowobogackich, którzy od razu chcieliby zarabiać tyle co tatuś
albo mamusia. Dla tych drugich jednak w końcu znajdzie się
zatrudnienie u rodziny, albo to właśnie rodzina będzie ich w dużej
mierze utrzymywała do trzydziestki, czyli do czasów zakończenia
edukacji i wybawienia się za cudze. Wracając do tych pierwszych, to
czemu tacy byli albo dlaczego się tacy stali? Wynieśli to z domu.
Mamusie które nie sprzątały, albo mamusie które sprzątały za
dzieci i męża, który nic nie robił. Brak kasy na odmalowanie
mieszkania, ale wystarczająca ich ilość na papierosy. Żebranie o
odzież ze zbiórek, ale gardzenie darmowymi obiadami.
Może
byłem w swoich poglądach za surowy, ale nie pojmowałem jak samotne
matki, bez pracy, kasy i domu mogły wydawać zasiłki i alimenty na
fajki. A wydawały. Ilekroć przejeżdżałem tamtędy, albo
odbierałem stamtąd żonę, to widziałem. Widziałem i miałem
ochotę wysiąść, powiedzieć takiej do słuchu i zgasić takiego
peta na niej, by miała nauczkę. Co prawda ochota to jedno, a
możliwości to drugie. Ochotę to zrobić miałem, a zrobić, bym
nie zrobił, bo bym nie potrafił. Jednak w takich domach powinny
panować jakieś ściśle określone zasady i zakazy, i jednym z nich
właśnie powinien być nakaz wydawania pieniędzy na
najpotrzebniejsze, niezbędne rzeczy, pomoc w opiece nad dziećmi,
ale pod warunkiem szukania zatrudnienia. Z resztą, takie przypadki
tyczyły się nie tylko kobiet, tylko dla kobiet zawsze miałem
więcej serca i takim bym dał jeszcze szansę na poprawę, zmianę i
zadbanie o przyszłość swoją i swoich dzieci. Natomiast panów, co
tylko robią dzieci, nie płacą alimentów, a potem pracują w
szarej strefie by uniknąć komorników, ciągle nic tym dzieciom od
siebie nie dając, po prostu uciąłbym jaja i taka kastracja powinna
być w naszym kraju wykonywana publicznie, ku przestrodze innych.
W
tym całym galimatiasie utrzymanków z naszych podatków, nie
pojmowałem też jak można się nie wstydzić. Jasne, każdemu może
powinąć się noga, ale każdy też powinien chcieć się podnieść
i na własnych nogach stanąć. Tymczasem ja widziałem ludzi, którym
tak było wygodniej i zawsze znaleźli wymówkę, by nie pójść do
pracy, bo i po co skoro państwo dawało. Był taki jeden, mąż
Magdy koleżanki. Moja żona namówiła mnie bym znalazł mu
zatrudnienie, takie z umową o pracę, by go komornik z całej pensji
nie okradał. Znalazłem u jednego z przyjaciół. Miał umowę, na
niej niską pensję, premie do ręki za nadgodziny, tak na czarno, by
uniknąć potrąceń, co i jemu i mojemu koledze było na rękę, ale
co z tego wynikło? Facet popracował dwa tygodnie i nabawił się
anginy, i oczywiście obolałe gardziełko nie pozwalało na
kontynuowanie pracy. Gdybym ja pracował, tylko wtedy gdy czuję się
dobrze, nie jestem zdenerwowany i jestem wyspany, to we własnej
pracy pojawiałbym się raz na trzy lata. Byłem zdania, że czasami
po prostu trzeba zacisnąć zęby i iść do roboty nawet z
temperaturą, a potem w wolny dzień odchorować. Oczywiście nie
chodziło o to by się czołgać do pracy, gdy się jest ledwie
dychającym, ale angina, to nie zapalenie płuc.
Ja
jako dziecko, nawet gdy od lekarza dostawałem zwolnienie ze szkoły,
to nie miałem możliwości się lenić. Z początku było
wykorzystywanie tego, by zbierać butelki i łapać się jakiś
dodatkowych fuch, bo matka piła i brakowało wszystkiego, a potem?
Potem, gdy już był Wojciech, to nigdy nie pozwoliłby mi na leżenie
w łóżku z lekko podwyższoną temperaturą. Uznawał, że skoro
jestem w stanie siedzieć przed telewizorem, to jestem też w stanie
siedzieć przed tablicą, w klasie. Czy byłem za to na niego zły?
Wtedy, gdy szykowałem się na maraton filmów na VHS pewnie tak, ale
z czasem stałem się mu za to wdzięczny, bo przynajmniej wyrosłem
na człowieka, który potrafi sam utrzymać swoją rodzinę, a nie
wyciąga złożone ręce po daninę. Poza tym ojciec nauczył nas
pracy i to nie tylko bycia prezesami i podpisywania umów, bo nigdy
się od tego nie zaczyna, a przynajmniej nie powinno się od tego
rozpoczynać swojej kariery. Zresztą co ja mówię o karierze, skoro
tu nawet nie rozchodziło się o pracę zarobkową? Chodziło po
prostu o to by się komuś chciało chcieć i nic więcej. Dlatego ja
nie wyobrażałem sobie, mając choćby trzy dni w miesiącu wolne,
by nie pomóc Magdzie w domu i nie wyobrażałem sobie nie wpoić
dzieciom takich samych chęci.
– Leoś!
– krzyknąłem. – Dość zabawy, znaczy pobawimy się inaczej! –
dodałem, słysząc już jak mały leci po schodach.
– Jus,
już! Ubierałem się – zakomunikował.
Faktycznie
się ubierał, na co wskazywał fakt gołej klatki piersiowej i
koszulki w dłoni. Granatowe spodnie dresowe miał jednak już na
sobie. Założył nawet skarpetki. Klapków jednak jak nie miał, tak
nie miał. Ciekawe czy gdybym mu kupił tenisówki do chodzenia po
domu, to by w nich chodził? Tenisówki przecież lubił, takie
kolorowe najbardziej. Czasami odnosiłem wrażenie, że je
kolekcjonuje, bo gdy tylko wchodziliśmy do galerii czy obuwniczego,
to padało pytanie:
– Dostanę
nowe trampki?
Rozbawiał
nas tym. Ja nawet na głos uznawałem, że zamiłowanie do butów,
odziedziczył po Magdzie, bo nie było takiego wyjścia do sklepu, by
ona nie wyszła z niego choćby z jedną parą.
– Co
będziemy robili? – dopytywał blondynek męcząc się z ubraniem,
bo nie mógł połapać się w rękawach, z których jeden ciągle
był na lewą stronę.
W
sumie mogłem mu pomóc, mnie założenie mu bluzki, zajęłoby kilka
sekund, ale po co miałem to robić? Był duży, umiał sobie
poradzić sam, poza tym jeśli się nie pomęczy i nie po spróbuje,
to nigdy się niczego nie nauczy.
– Zrobimy
mamie niespodziankę i ty odkurzysz, a ja w tym czasie umyje okna.
Poza tym babci też będzie miło, gdy wróci do czystego domku.
– A
będziemy też kosili trawę i podlewali kwiatki?! – dopytywał
ucieszony.
Leon
nie pozostawiał wątpliwości, że chciał mnie wmanewrować w
odkurzanie, mycie okien i ścieranie kurzy w domu, a sam zająłby
się najchętniej tylko ogrodem. Czasami aż się bałem, że w
przyszłości zostanie jakimś leśniczym, albo przyrodnikiem, ale z
drugiej strony, żadna praca, nawet ta fizyczna nie hańbi. Wolałbym
mieć w przyszłości w domu szczęśliwego drwala, niż
nieszczęśliwego pana mecenasa.
– Do
ogrodu też pójdziemy. Posadzimy mamie kwiatki. Nakupowała ich i
stoją biedaki w garażu.
– Suchną?
– dopytywał zaciekawiony, gdy w końcu udało mu się uporać z
białą koszulką na długi rękaw.
– Więdną
– poprawiłem.
– Czyli
suchną! – postawił na swoim, nawet przy tym tupnął nogą, a
potem pobiegł do lodówki, po pitny jogurt. – Nie można pracować
na głodnego – stwierdził.
– Już
jesteś głodny? – zdziwiłem się. – Przed chwilą jadłeś
śniadanie.
– Ja
rosnę!
No
cóż, byłem gotowy, a właściwie to zmuszony zaakceptować taki
argument. Poza tym Leon z wąsami pod nosem, takimi od jogurty
wyglądał zabawnie i uroczo zarazem.
Co
prawda to ja miałem myć okna, a Leon miał odkurzać, ale małemu
bardzo spodobała się ściągarka na długim, wysuwanym kiju.
Musiałem się więc z nim zamienić i męczyć się z tym
nieszczęsnym odkurzaczem, który robił mi na złość. Ja wiem, że
to może wydawać się śmieszne, ale złośliwość rzeczy martwych
naprawdę istniała. Odnosiłem wrażenie, że nasz odkurzacz nie
zbiera paprochów, ale za to wciąga zawsze to co nie powinien.
Przykładowo tego dnia, o mało co, a porwałby mi kabelek USB od
aparatu.
W
pracach domowych, właściwie to gdy już byliśmy przy ich końcu,
bo pozostał nam tylko salon i zmycie podłóg w przedpokoju,
przeszkodził nam Hubert Peterwas. Leon od razu stanął przez
mężczyzną w garniturze i z teczką z informacją:
– Mojego
pokoju z Szymonem, znaczy się z tatą nie sprzątamy, bo jest też
Poli, a teraz już za niedługo będzie tylko Poli, a ja będę miał
swój, więc się przy przenoszeniu moich cennych rzeczy, a
zostawianiu jej mniej cennych pobrudzi jeszcze i nabałagani, wiesz
wujek?
– Wiem,
kataryniarzu – odpowiedział oschle, czyli jak zwykle. – Może
tak najpierw jakieś dzień dobry? – zapytał wchodząc
głębiej.
– Dobry,
wujku! – krzyknął zadowolony Leoś i pobiegł do przodu, skręcił
do kuchni i wrócił z kolejnym pitnym, butelkowym jogurtem.
– Czym
wy go faszerujecie? Chciałbym mieć jego energie. – Westchnął i
opadł na fotel. Przeciągnął się jakby go coś bolało, a dopiero
potem, patrząc na mnie kilkakrotnie zamrugał. – Ty z mopem? Świat
się, cholera, kończy. Czyżby żona cię opuściła?
– Nigdy
nie lubiłem twojego poczucia humoru. – Odstawiłem mopa do
wiaderka i usiadłem na kanapie. Zaproponowałem nawet drinka.
– Wody,
wody, gazowanej, zimnej, w szklanej butelce.
– Bar
jest na końcu ulicy – syknąłem. – Leon! Przynieś wujkowi
butelkę mineralnej z kuchni.
– Jasne,
ale jak zmienię spodnie.
– Po
co?
– Bo
mam mokre – odparł i stanął przede mną w dosłownie
ociekających wodą dresach.
– Czemu?
– zapytałem cicho, dotykając jego nogawki, a Peterwas właśnie
teraz wygłaszał swoje mądrości, o tym jak to on bardzo nielubi
dzieci i dlaczego ich tak nie lubi. Oczywiście jednym z powodów
było sikanie w majtki i mokre ubrania, oraz więcej prania, co od
razu zwiększało koszty prądu, wody, proszku do prania, płynu do
płukania, oraz skracało żywotność pralki.
– Nie
sikam w majtki! – krzyknął Leon i wytknął mojemu przyjacielowi
język.
– Nie
rób tak – zwróciłem mu uwagę.
– To
niech na mnie nie wymyśla. Ja tylko wodę odkręciłem, a tam było
źle ustawione i się tak mocno lujło!
– Jaką
wodę? Gdzieś ty w ogóle był?
– No
w kuchni, po jogurcik! I chciałem umyć buzie.
– W
kuchni? Nie masz łazienki?
Wzruszył
ramionami i stwierdził, że woda przecież płynie taka sama i w
kuchni i w łazience, a do zlewozmywaka było bliżej niż do
umywalki.
– Ty
zakręciłeś tę wodę?! – zapytałem szybko i nie czekając na
odpowiedź wstałem i pognałem do jadalni, gdzie spodziewałem się
zastać powódź, ale nic takiego nie było. Za to na podłodze
leżały dwa ręczniki.
– Nawet
już wytarłem – stwierdził niezwykle poważnie jak na pięciolatka
i oparł się o futrynę. – Z tego to luchło! – krzyknął
uśmiechnięty i pokazał mu słuchawkę, która była podłączona
do baterii kranu i służyła do opłukiwania naczyń.
Odstawiłem
słuchawkę na miejsce i przestawiłem wajchę w kranie, tak by woda
leciała tak jak powinna, a nie tryskała na wszystkie strony. Leon
pobiegł w tym czasie zmienić spodnie, a ja podałem Hubertowi
butelkową wodę.
– Mam
tylko w plastikowej – wyjaśniłem.
– Przeżyję.
– Sam wychylił się do barku, na którym stały szklanki do
whisky. Spojrzał na mnie pytająco, ale pokręciłem głową, więc
nalał tylko sobie. – Zamieniasz się w kurę domową, widzę?
Pranko, sprzątanko i niańczenie dzieci. Gdzie Magda?
– W
fundacji.
– Nie
może ona takich rzeczy robić?
– Ja
też tu mieszkam, a nie tylko ona. Poza tym wiesz... – Oparłem się
wygodnie i rozłożyłem ręce na oparciu kanapy. – Ona też
pracuje.
– Jest
kobietą, która cię wykorzystuje i nawet nie sprząta.
– Wypraszam
sobie. Wiem, że jesteś uprzedzony, bo trafiałeś na młode siksy,
które całe dnie oglądały seriale i malowały pazurki, albo
wydawały twoje pieniądze na zakupy. Ja bym na takie coś w życiu
nie pozwolił.
– A
Magda tak nie robi?
– Nie
– odpowiedziałem pewnie i szczerze. – Nie związałbym się z
kobietą, która nic nie robi, bo bym ją lał za każdy brudny
talerz. Nie umiałbym zrozumieć, jak można siedzieć w domu i nie
posprzątać. Magda jednak nie siedzi w domu, zawsze pracowała,
zależało jej na tym by miała swoje pieniądze, jakiekolwiek,
choćby najmniejsze. Nie liczyła na mnie i nie wyciągała dłoni ze
słowem daj mi.
– Ale
teraz to robi.
– Jestem
jej mężem, Hubert i nie widzę nic złego w tym, że dałem
zaradnej, pracowitej i dbającej o dom oraz dzieci żonie samochód
na dzień kobiet, skoro było mnie na taki prezent stać. Dałem go,
bo chciałem, a nie dlatego, że zawołała. Z resztą nie wołała.
Mówiła, że odłoży i kupi sobie używany. Nie widzę też nic
złego w tym, że czasami odpalę jej jakąś biżuterię, czy
kieckę.
– Czasami?
– Stać
mnie na to, gdyby nie było, to myślę, że by zrozumiała i nie
miała pretensji. Zresztą, Magda jeśli już coś na mnie woła, ale
tak woła, woła, to są to drobiazgi, gdy prosi bym skoczył na
stację, czy do sklepu za rogiem.
– Złota
kobieta.
– Może
po prostu miałem szczęście, że na nią trafiłem, ale nie jest
ideałem, ja też nie jestem. Ideałów nie ma Hubert. Zawsze
będziesz sam, jeśli będziesz uważał, że kobieta ma tobie
sprzątać, cię opierać i jeszcze sama na siebie zarabiać. Nie
możesz oczekiwać brania, gdy nie dajesz nic w zamian.
– Złota
rada?
– Złotą
jest to byś wymagał od siebie dwa razy więcej niż od innych.
Sprawdza się.
– Twoja
żona tak od siebie wymagała, że aż jej dzieci zabrali.
– Miała
doła, każdy może się potknąć i popełnić błąd. Czasami przez
drobiazg płaci się całym życiem. Magda nigdy tego nie zapomni,
zawsze będzie pamiętać i straconych miesięcy z własnymi dziećmi
nie odzyska. Czasami komuś wystarczy pokazać jak można żyć i ten
ktoś sam wyciągnie wnioski, i dokona właściwego wyboru. Zaznaczam
iż właściwy, to niekoniecznie taki, z którym ty się będziesz
zgadzał.
Peterwas
mlasną i zaczął ponownie głosić swoje tezy na temat tego, że
Lena poleciała na pieniądze. Uciąłem to kilkoma zdaniami:
– Nawet
jeśli to co w tym złego, że wymagała od męża by zarobił na dom
i dzieci.
– Nie
twoje dzieci – wypomniał.
– Dałem
im nazwisko, Hubert. Są moje, wedle prawa i wedle sumienia, serca
też. Dla mnie to normalne, że mężczyzna powinien utrzymywać żonę
i dzieci, na takim poziomie na jaki go oczywiście stać. Są
sytuacje, gdy żona musi się dołożyć, bo inaczej nie daliby rady,
ale jednak to on powinien wziąć na klatę obowiązek wykarmienia
najbliższych i opłacenia rachunków.
– Myślę
bardziej nowocześnie.
– Nieprawda!
– warknąłem rozbawiony. – Po prostu jesteś skąpy i jak masz
coś jakieś pięknej kupić, to się pięć razy obejrzysz nim
zapłacisz, w nadziei, że być może ktoś cię w tym wyręczy.
Zrozum, że kobieta nie będzie patrzyła na twoje piękne oczy,
sypiała z tobą, robiła ci laski, gotowała i robiła inne rzeczy,
tak całkiem za free, gdy ty nie oddasz jej nic w zamian.
– Mógłbym
jej trzasnąć minetkę.
– To
jedna czynność, za kilkanaście jej czynności. Nie zgadza się
równanie, wiesz?
– Co
to minetka?! – krzyknął Leon skaczący na oparcie kanapy, na
której siedziałem. Przeszedł przez nie i klapnął obok mnie.
– Wujek
się przejęzyczył, o Minutkę mu chodziło, taką herbatę.
– Aaa,
to szkoda, bo już myślałem, że znam nowe słowo. – Posmutniał,
a ja się zaśmiałem. Dzieci w chwilach takiej niewiedzy naprawdę
bywały rozkoszne, takie... przepełnione na wskroś niewinnością
zmieszaną z naiwnością.
– Wracając
do Magdy, to ona zawsze pracowała, przynajmniej od momentu jak ze
mną była. Jeśli nie myła okien u jakiś starszych ludzi, to
siedziała na kasie, jeśli nie na kasie, to jako kelnerka w barze,
czy na przyjęciach typu weselnych, jeśli nie kelnerka, to robiła
zapiekanki w budce. Robiła coś, Hubert i robi nadal. Ponad to
gotowała, sprzątała, zajmowała się dziećmi, a kilka razy nawet
umyła mi samochód. Dodam też, że studiuje, więc nie rób z
niej... – zatkałem Leonowi uszy – dziwki, która szukała
sponsora, bo tak nie jest i nigdy nie było. Ma na to za dużo
godności – dodałem, a Leon otrząsnął się z mojego dotyku.
– Możecie
kląć przy mnie – stwierdził. – Mama zawsze przy mnie klnie,
tylko mówi, że to słowa dorosłych i mnie, jeszcze dziecku nie
wolno ich powtarzać, ale ja myślę, że trochę już mogę, bo już
jestem duży, taki prawie dorosły, bo większy, mądrzejszy i wyższy
niż Pola, i silniejszy od niej też jestem i bym chciał pizze na
obiad.
Hubert
otworzył szeroko oczy i zapytał:
– Boże,
on zawsze tak?
– Nie,
czasami mu się tylko załącza taka gadka, ale to... teraz to był
przedsmak. Czasami z jego jednego monologu, mógłbyś drugą biblię
stworzyć, przynajmniej obszernością.
– Straszne.
Nie wytrzymałbym z takim gadatliwym dzieckiem – skomentował. –
Córkę mi przypomina. Dobrze, że się wyprowadziłem od jej matki,
gdy jeszcze mogłem, bo by mnie dziewczynka zagadała na śmierć. –
Wstał z zamiarem wyjścia, ale wcześniej wyjął z teczki kilka
dokumentów. – Musisz je dziś zaksięgować, tak więc... do
roboty, sprzątaczu.
Bycie
sprzątaczem, a przynajmniej określenie mnie takim mianem wcale nie
ubodło, bo niby czemu? Sprzątanie kojarzyło mi się z czystością,
czystość z czymś dobrym. Tak więc dlaczego bycie osobą umiejącą
wokół siebie zadbać o porządek miałoby być obelgą? Dla takich
ludzi jak Hubert, było. On miał od zawsze pieniądze. Pochodził z
bogatej, wykształconej rodziny, która gardziła biednymi, a nawet
przeciętnymi.
Wychyliłem
się by przejrzeć dokumenty. Leon w tym czasie uznał, że on już
może umyć ten korytarz, by mamie było przyjemnie, że nie musi już
sprzątać po pracy, a babcia by nie marudziła, że jak jej nie ma,
to wszędzie jest syf. Na te słowa Leona poczułem się jakiś
słabszy. Znałem Gabi już na tyle, by wiedzieć, że nieważne co
Magda zrobi, to ta i tak jej nie doceni. Dla niej zawsze było za
mało. Nie wiedziałem tylko, że dzieci zdają sobie sprawę z
takiego podejścia babci do ich matki. Coraz częściej łapałem się
na myśli, by się teściowej pozbyć z mojego domu. Lubiłem ją,
szanowałem, dla mnie zawsze była miła, dziećmi też zajmowała
się bez zarzutu, ale Pola w przedszkolu mogła zostawać do
osiemnastej, a Leon był już na tyle duży, by móc zostać samemu w
domu. Ja albo Magda moglibyśmy go odbierać, czasami też można
byłoby kogoś po niego wysłać. Odstawić go do domu, nakazać
odrobić lekcje, posprzątać swój pokój i zezwolić na grę na
konsoli oraz inną zabawę. Poza tym miał komórkę, jakby się coś
działo to by zadzwonił, więc nie widziałem nic złego, w tym by w
tygodniu, gdy nie ma dodatkowych zajęć był sam te dwie czy trzy
godzinki. Być może na te czasy, to było dziwne, ale za moich
pięciolatki często zostawały same, nawet na noce, biegały
samodzielnie po podwórku i jeździły samochodami, gdy miały dalej
do przedszkola albo zerówki i nikt tego nie podciągał pod
zaniedbywanie. Teraz nad dziećmi za bardzo rozciągano taki klosz,
wyręczało ich we wszystkim, niczego nie wymagano, dlatego dzieci
były zupełnie niesamodzielne i jak na mój gust większość była
zwyczajnie głupia, ale nie ze swojej winy, a z winy rodzicieli. Ja
byłem przeciwny takiemu cackaniu się i nie znosiłem dzieci
miunczących, takich płaczliwych i robiących problemy z byle
powodu. Być może dlatego często irytowało mnie zachowanie Poli,
która płakała nawet z tego powodu, że na jej rysunek wylała jej
się herbatka. Potrafiła nad takim czymś się użalać niekiedy pół
dnia, a Magda ją tuliła, pocieszała i suszyła tę kartkę z
dziecięcymi bazgrołami jak nie suszarką, to żelazkiem. Ja bym
takie dziecko zostawił samo sobie, wypłakałoby się raz, drugi,
trzeci, a za czwartym może już tak mocno nie histeryzowało. Moim
zdaniem najgorzej było zwracać na takie płaczliwe dzieciątko
uwagę, bo gdy czuło się w centrum zainteresowania, tym mocniej
histeryzowało i płakało, nie chcąc tego zainteresowania utracić.
Postanowiłem
przebrać się w jakiś standardowy zestaw, czyli w dżinsy i
koszulę. Zastanawiałem się, czy będę miał jakąś wyjętą z
suszarki i wyprasowaną. Zdziwiłem się, gdy niemal wszystkie z
moich koszul znajdowały się w garderobie i wisiały na wieszakach,
ułożone równo w rzędzie.
– Mama
zrobiła pranie i prasowała – oznajmił Leoś stając obok mnie. –
Też mam się przebrać? Jedziemy gdzieś?
– Do
księgowej.
– W
niedzielę? – zdziwił się. – Biedna pani. Nawet dzieci do
szkoły w niedziele nie chodzą, bo nie muszą. Nawet chyba szkoła
jest w niedzielę niecynna.
– Nieczynna
– poprawiłem go.
– Zamknięta
jest, chyba.
– No
chyba tak – poparłem, zadowolony z tego, że gdy nie umie
wypowiedzieć jakiegoś słowa, to przynajmniej jest na tyle
inteligentny jak na swój wiek, że potrafi znaleźć jego synonim. –
Możesz zmienić te bluzkę, bo jest brudna. Spodnie też zmień na
jakieś lepsze, dobra?
– A
pojedziemy na ściankę? – Wytrzeszczył oczy i zrobił minę pełną
nadziei.
– Postaram
się, ale weź jakąś konsolę byś się nie nudził, gdy ja będę
zmuszony pracować.
– Oki,
wezmę, ale pojedźmy na ściankę. Tak jak kiedyś w nocy.
– To
nie była noc, tylko byłą zima, a zimą się szybciej robi ciemno.
Pojedziemy, tylko zadzwonię do mamy, że się spóźnię, i gdzieś
z nią później pojadę, dobra? – zapytałem zdejmując czarną
koszulę i zamieniając ją na białą.
Leoś
przytaknął głową, a ja by nie zapomnieć o obietnicy, wziąłem
do plecaka linki i ubranie na zmianę. Krzyknąłem za chłopcem by
też zabrał jakieś dresy i koszulkę i oczywiście buty do
wspinaczki. Potem wybrałem numer Magdy, która odebrała po tym jak
Iwona Węgrowicz, ustawiona w jej graniu na czekanie, zapodała
mi drugi raz refren piosenki o tytule Cztery lata.
– Coś
się stało? – zapytała.
– Nie.
Skąd w ogóle taki pomysł? Wszystko w najlepszym, tylko... Muszę
zabrać Leona do pracy, a potem obiecałem mu wspinaczkę, na którą
nie wiem jeszcze o której się dostaniemy, tak więc...
– Mam
pojechać sama do Oliwki? – wyprzedziła czas. Słychać było
rozdrażnienie w jej głosie, a więc miałem pewność, że była
zalatana i nie miała czasu na to by ze mną dyskutować.
– Nie,
nie jedź sama. Po prostu pojedziemy nieco później. Uprzedź ją
tylko telefonicznie, że tak po dwudziestej, czy dwudziestej
pierwszej będziemy.
W
wyobraźni już widziałem jak przerzuca oczyma.
– Mogę
pojechać sama, nie musisz...
– Magda!
– warknąłem. – Ty słyszysz co ja do ciebie mówię? Masz
nigdzie sama nie jechać. Poza tym poruszasz się taksówkami, bo
Maksym ci jeszcze samochodu nie oddał. Więc tym bardziej masz na
mnie czekać, albo w fundacji, albo w domu.
– Zobaczę.
– Magdalena!
Powiedziałem już coś i nie każ mi się powtarzać. Obiecałem, że
z tobą pojadę, to pojadę, tylko że się spóźnię, o czym cię
uprzedzam.
– Okay.
Coś jeszcze, bo muszę przyjąć jakieś dary i nie wiem, gdzie to
podpisać?
Zaśmiałem
się.
– Nic
więcej, tylko masz sama nie jechać.
– Słyszałam.
– I
nie pojedziesz?
– Nie,
nie pojadę. Zaczekam na ciebie – warknęła niezadowolona. –
Jakby ci Leon przeszkadzał, to możesz go do mnie przywieź, albo
Piotrkowi podrzuć.
– Nie
będę go nigdzie podrzucał. To mądry chłopak, nie będzie mi
przeszkadzał. Damy sobie radę. Potem go zostawię w domu, odbiorę
jeszcze Polę od ciebie i ją też zostawię z twoją mamą, a potem
coś jeszcze ogarnę w galerii, i pojedziemy razem do tej Oliwki.
Może nawet jakiś stary komputer do tego czasu mój informatyk
wyczyści i zmieni oprogramowanie, i dam jej dzieciakom. Z resztą to
nie stary komputer, ma rok ledwie, tylko mi z telefonii dali nowe,
gdy przedłużałem umowę.
– A
mi też coś dali?
– A
tobie dlaczego?
– Jako
żonie.
– Niestety
nie, nie. Tylko dali do firmy.
– Sknerusy.
Telefon mi się psuje. Ciągle charczy i nieraz sam się wyłącza.
– To
sobie na wypłatę kupisz nowy – podpowiedziałem, właściwie to
zadecydowałem, bo nie wyobrażałem sobie jak kobieta, żona i matka
dwójki dzieci może mieć psującą się komórkę, która w ważnej
sytuacji może się wyłączyć i sprawić, że nie będzie z nią
żadnego kontaktu, a nikt z bliskich osób, może nie posiadać
akurat wiedzy o tym, gdzie ona obecnie się znajduje, by była
możliwość po nią podjechać.
Pożegnaliśmy
się jeszcze, Magda się rozłączyła, a ja zabrałem Leona najpierw
do księgowej, potem na strzelnice, bo tam musiałem coś odebrać,
następnie do galerii, potem na ściankę, a potem do domu, gdzie ja
wziąłem szybki prysznic i pojechałem do fundacji, której
współwłaścicielką była moja żona. Nie pojechałem tam jeszcze
po Magdę, a jedynie po córkę, którą także miałem zamiar
dostarczyć do domu, gdzie już była moja teściowa i razem z Leonem
piekła ciasteczka, bo gdy wychodziłem to właśnie tym się
zajmowali, domyślałem się, że pewnie jeszcze nie skończyli.
Dziewczynka
na samą wzmiankę o ciasteczkach się ucieszyła i wykrzykiwała:
– Hula,
hura, hulla!
– Strasznie
niewyraźnie mówi – skomentowałem, opierając się o ladę
recepcji, choć nie wiem czy można to było nazwać recepcją.
– Wiem
– warknęła Magda, krzywiąc się przy tym i przeglądając jakieś
dokumenty. Właściwie to chyba czegoś szukała. – Zapisałam już
ją do logopedy, ale ja się nie wyrobię by tam z nią iść. Mam
wtedy zajęcia.
– Kiedy
to?
– Nie
martw się. Piotr z nią pojedzie, już gadałam z nim o tym. Ty też
wtedy nie możesz. Masz zawody na strzelnicy – przypomniała.
– Mam
zawody?
– Szymon,
czerwiec się zbliża!
– No
tak. – Faktycznie miała racje, tylko gdzieś mi umknął fakt, że
czas tak mocno gna do przodu, spieszy się i na nikogo nie czeka.
– Przepraszam
cię bardzo jeśli jestem niemiła, ale będziesz tak stał, czy
weźmiesz to dziecko do domu, by możliwie jak najszybciej po mnie
wrócić i bym tutaj nie kwitła do północy w oczekiwaniu na
ciebie?!
– Przepraszam.
Już wychodzę, proszę pani. Po co te nerwy? – zapytałem,
wychylając się mocniej by móc chwycić ją za obydwa ramiona i
skraść pocałunek. – Jeszcze muszę do galerii wjechać. Dostawę
odebrać.
– Dzieła
sztuki przywożą ci w niedzielę w nocy? – dziwiła się,
oczywiście nie kryjąc swoich pretensji.
– Jest
wieczór, a nie noc, i nie dzieła sztuki, a stolarz krzesła. –
Odbiorę, nie będę ich dzisiaj nawet ustawiał, tylko szybko po
ciebie wrócę.
– Okay,
czekam. Ile to zajmie?
– Z
godzinkę może – odpowiedziałem, czując jak Pola szarpie mnie za
nogawkę spodni.
– Ja
jus ce do ciastek – mówiła cichutko. – Tato, słysys? Ja jus ce
do ciastek.
– Zaraz!
– warknąłem.
– Szymon
– Magda wypowiedziała moje imię, co jednocześnie było
zwróceniem uwagi.
– Nic
jej nie będzie jak trochę poczeka.
– To
moja krew, ja też nie lubię czekać. Jedź już, to szybciej
wrócisz!
– Własnie,
do ciastek jus jećmy – poparła Magdę Pola.
– Kobiety
– szepnąłem. – Z wami źle, bez was gorzej. Chodź tu
niecierpliwa ty – poleciłem biorąc dziewczynkę na ręce.
Posadziłem ją na blacie recepcji i jeszcze na moment wszedłem za
ladę, by móc pocałunkiem pożegnać się z żoną.
Z
żoną, która jak się okazało po tym, gdy już odebrałem
zamówienie i powróciłem do fundacji, udała się już do domu. W
domu natomiast usłyszałem od teściowej:
– Nie
chciała cię kłopotać. Stwierdziła, że skoro posprzątałeś, to
pewnie chcesz się wyspać, a więc sama tam gdzie musiała,
pojechała, by szybciej wrócić.
– Aha
– burknąłem i już miałem wystrzelić z domu niczym z procy,
wpakować tyłek do samochodu, i pojechać po małżonkę, a po
drodze wymierzyć jej sowitą karę za nieposłuszeństwo, gdy
zorientowałem się, że mam przy spodniach stanowczo za ciężki
pasek. Udałem się więc najpierw do garderoby, by go zamienić na
inny, lżejszy i dopiero przeszedłem do dalszej części planu
wieczoru, czyli do pojechania pod kamienice, w której Oliwia wraz z
trójką dzieci wynajmowała kawalerkę od jednego z prywaciarzy.