WIKTORIA
STEFANIAK
PATRYK
STEFANIAK
Marcin
przyglądał się jak Robert odbiera telefon komórkowy z ciężkim
westchnięciem. Dzwoniła jego matka. Rodzicielka bruneta tak mocno
krzyczała, że tan odstawił komórkę od ucha i położył ją na
środku stołu. Nie trzeba było włączać na głośnomówiący, a i
tak było ją słychać. Cinek z początku teatralnie złapał się
za głowę, pokręcił nią i powiedział
– Ojojoj.
Potem
natomiast zatkał uszy i udał się na górę, gdzie wciągnął na
siebie popielatą bluzę i dresowe spodnie. Zszedł ponownie na dół.
Położył niewielką karteczkę na środek stołu. Na jej górze
pisało – Kaśka to kapóś, – a poniżej – zrup obiadek,
pszeproś żonke.
Robert
zerknął na liścik od przyjaciela z przymrużeniem oka. Znał
Marcina już tyle lat, że nie zwracał uwagi na błędy
ortograficzne jakie blondyn hurtowo trzaskał. Zresztą sam nie był
wzorowy z języka polskiego. Chwycił kartkę, zgniótł ją w jednej
dłoni i wyrzucił do kosza na śmieci.
Marcin
w tym czasie już śmigał szarymi chodnikami, niewielkiego miasta, z
plecakiem założonym na jedno ramie i czapką z daszkiem,
przysłaniającym niemal całkiem oczy. Szedł, bujając się w rytm
muzyki, która grała w jego słuchawkach dousznych. Od zawsze lubił
hip-hop, ale nie skupiał się na nowościach. Uważał, że to co
grają teraz, to nie rap z sercem i duszą, a pisane specjalnie pod
publikę teksty. Nie przekonywali go raperzy w markowych strojach i
butach z górnej półki, rapujący o biedzie i patologi, dlatego
stawiał na Peję, Piha i Chadę, ale tych starych, osiedlowych
dzieciaków, a nie obecnych producentów muzycznych i projektantów
logów na koszulki i czapki.
Kiedy
Marcin dotarł już na miejsce, do którego zmierzał, to od razu
poczuł, że jest w domu. Nie chodziło o znajomy smród stęchlizny
i wilgoci, gdy mijał bramę, którą w samym dzieciństwie minął
co najmniej milion razy. Po prostu już po wejściu na klatkę
schodową, usłyszał znajome głosy. Były to też uroki mieszkania
na parterze i posiadania otwartych okien – w takiej sytuacji
zazwyczaj wszyscy wszystko słyszeli i nie rzadko były to mało
pożądane pary uszu, które strzelały potem z tych uszu niczym z
procy, i to zazwyczaj na psach.
– Oddaj
mi to! – krzyczała brunetka. – No oddawaj, cwelu!
Marcin
zamyślił się i począł zastanawiać do kogo może należeć ten
głos. Uznał iż do Wiktorii. Naprędce policzył, że dziewczyna ma
już jakieś piętnaście albo i nawet szesnaście lat. Wciągnął
powietrze przez zęby w taki sposób, że aż świsnęło i przed
jego oczami pojawiła się mała przylepa, która zawsze była
rozczochrana, bo nienawidziła się czesać, a każde, nawet
najbardziej misterne upięcie trzymało się na jej głowie nie
dłużej niż dwie godziny.
– Patryk,
oddaj jej to! – nawoływała matka.
Na
sam tembr jej głosu Cinek się rozpromienił i przypomniał sobie te
wszystkie dni, gdy ganiła tak jego. On też uwielbiał robić na
złość młodszej siostrze. Tylko w jego przypadku nie była to
Wiktoria, a Emila. Różnica wieku jednak pozostawała taka sama, bo
zarówno w jednym, jak i w drugim przypadku były to dwa lata.
– Niech
kurdupel sam weźmie! – odkrzyknął Pat, a przed oczami Marcina
niemal od razu stanął chłopiec o śniadej cerze i z kruczoczarnymi
włosami postawionymi na żel.
Tak,
te dźwięki dawały mu poczucie, że jest w domu, dlatego bez
strachu zapukał w drzwi, z których odchodziła brązowa farba.
Pukanie okazało się za ciche, bo w tej całej szarpaninie o jakąś
byle jaką duperelę nikt go nie usłyszał. Walnął więc mocniej i
już po chwili drzwi otworzyły się na oścież, a niespełna
pięćdziesięcioletnia kobieta rzuciła mu się na szyję, wołając:
– Synku.
Marcinek, ależ żeśmy się stęsknili. Jezu, to naprawdę ty?
– Do
tego hipisa bez grzechu, to co prawda mi daleko, ale tak, to ja.
Znaczy nie Jezus, ja Cinek! – Musnął matkę w oba policzki i
wszedł do zawalonego rowerami, deskorolkami, piłkami i innymi
rzeczami korytarza.
– Ale
naprawdę. Nawet nie wiesz jak się wszyscy za tobą stęskniliśmy.
– Mów
za siebie – dobiegł z oddali głos Henryka, męża Zofii.
Cinek
zbył słowa ojczyma złośliwym uśmieszkiem i nie chcąc wstrzynać
awantury zacisnął zęby. Zmusił się nawet do powiedzenia:
– Witam
Heniek.
Marcin
ledwie minął wąską kuchnie, gdzie w garnku stojącym na gazie
dochodziła jakaś zupa, a już został otoczony przez najmłodszych
– Zuzię i Kubusia. Dzieciaki co prawda nie mogły go pamiętać,
bo gdy wyjeżdżał, to Kuba jeszcze nawet sztywno nie siedział, a
Zuza dopiero co stawiała swoje pierwsze kroki, ale to nie
przeszkadzało im pytać:
– Mas
coś dla nas?
Cinek
spojrzał najpierw na chłopca o rudych, potraktowanych żelem
włosach. Maluch miał na sobie za dużą koszulkę i spodnie
dresowe, które gdyby nie ściągacze, to już dawno włóczyłyby
się po podłodze. Jego buzia umorusana była od zupy pomidorowej i
czekolady. Dziewczynka za to wyglądała niemal identycznie jak
zapamiętał Wiktorie. Co prawda była szczuplejsza od swojej
starszej siostry, gdy ta była w jej wieku, ale była tak samo
rozczochrana, i równie nie pod kolor ubrana.
– Oczywiście
– odparł Cinek na wcześniejsze pytanie swojego najmłodszego
rodzeństwa. Przykucnął przed nimi i wyjął portfel z plecaka.
Wcisnął każdemu z nich do kieszeni po stówie. – Może być? –
zapytał i kolejny banknot wyciągnął w kierunku Bartka.
Dziesięcioletni
brunet siedział na pufie i wydawał się być całkowicie wycofany,
jakby był zupełnie obojętny na wszystko co dzieje się wokół
niego. Rękę miał ugiętą w łokciu, a dłonią podpierał
policzek. Wiosłował łyżką po niemal pustym talerzu i wgapiał
się w telewizor.
– Bartosz!
– ryknął Cinek. – W ojca się zamieniasz?! – zapytał,
rzucając Heńkowi pełne odrazy spojrzenie.
Bartek
wziął pieniądze i rzucił krótkie:
– Dzięks.
Henryk
natomiast ledwie łypnął kątem oka na pasierba i ponownie powrócił
do wgapiania się w telewizor.
Andrzejak
wtedy, patrząc na kłócących się Patryka i Wiktorię, którzy nie
zaprzestali tego nawet kiedy on pojawił się w pokoju, na brudne,
bawiące się nieopodal maluchy, Bartka ślęczącego nad
pomidorówką, ojczyma przełączającego kanały i nieopodal
prasującą ubrania matkę, pomyślał, że są na świecie miejsca,
w których czas zdaje się zatrzymywać. Dzieci rosną, dorośli się
starzeją, ale poza tym nic w takich miejscach nie ulega zmianie. No
może jedynie to, że drzwi od starej szafy całkowicie odpadły,
telewizor był plazmowy, a na stoliku przy nim nie stał już domowy,
stacjonarny telefon. Teraz każdy miał komórkę w kieszeniach,
nawet sześcioletni Kubuś, który otrzymał starą po Wiktorii.
Kiedy
w końcu Marcinowi udało się przegnać najmłodszych, a Bartek
odszedł od stołu, oczywiście nie wynosząc po sobie talerza, to
przyszedł czas na to by usiąść w fotelu i ponownie przyjrzeć się
temu, na co przecież napatrzył się już dość, i to przez wiele,
wiele, naprawdę długich lat.
– Uważaj
bo ci się kciuk zmęczy – zaczepił ojczyma.
Patryk
siedzący naprzeciwko Cinka wybuchnął śmiechem, a Wiktoria, która
wyrosła na niezwykle ładną nastolatkę, musnęła Marcina w
policzek i zapytała:
– A
ja braciszku?
Przez
moment Marcin postanowił udawać, że nie wie o co jej chodzi.
Zagapił się na Patryka, który wyglądał dokładnie tak samo jak
sobie go wyobrażał. Nadal miał śniadą cerę i kruczoczarne włosy
postawione na żel. Właściwie to wcale się nie zmienił, tylko
sporo urósł i się postarzał o te pięć lat, ale i tak każdy kto
znał go jako małego chłopca, bez trudności rozpoznałby go w
siedzącym naprzeciw Marcina nastolatku.
– Ale
co ty? – zapytał w końcu Cinek i zrobił balona z gumy do żucia,
którą niemal zawsze mielił. Czasami nawet z gumą zdarzało mu się
zasnąć.
– Jestem
twoją siostrą – przypomniała.
– Tylko
przyrodnią – odgryzł się.
Stefa,
bo tak nazywali ją rówieśnicy, przewróciła oczami i wskazała na
młodszą trójkę.
– Oni
też są przyrodni.
– No
wiem – odpowiedział blondyn, kręcąc gumą na palcu.
– No
więc – naciskała i jeszcze bardziej podstawiała tę rączkę
przed oczy starszego o dziesięć lat brata.
Marcin
chciał się powstrzymać. Bóg mu świadkiem, że bardzo chciał,
ale nie potrafił. Przybił więc siarczystą piątkę samymi palcami
w jej otwartą dłoń i to w taki sposób, że aż jego zabolało.
Wiktoria natychmiast, odruchowo, schowała dłoń za plecy.
– Ała,
no debilu! – Odsunęła się na krok i zaczęła oglądać
zaczerwienione miejsce z każdej strony. – Jak jesteś
sadomasochistą to sobie sukę znajdź! – krzyknęła.
Rodzice
wcale nie zwrócili uwagi na słowa szesnastolatki, natomiast matka
zwróciła uwagę swojemu pierworodnemu:
– Marcin
nie bij jej.
– Ale
sama się przecież prosiła. Sama podkładała – wyjaśnił i
wzruszył ramionami. Ani trochę nie czuł się winny.
Pat
natomiast już nawet nie starał się powstrzymywać śmiechu.
Rechotał niczym ropuch i bawił się komórką jednocześnie.
Zofia
za to się martwiła i wyjaśniła to swoim dzieciom słowami:
– Ale
nie rób jej nic. Ja nie będę znowu na pogotowie jechała jak wtedy
gdy byliście młodsi.
– Właśnie,
palec mi wtedy złamałeś padalec jeden – przypomniała.
– To
był wypadek. Piłkę ci chciałem zabrać!
– I
mnie połamałeś. A teraz byś mi całą rękę złamał. – Miała
łzy w oczach, ale zdaniem wszystkich pozostałych wyglądała przy
tym bardzo zabawnie, zwłaszcza z tą oburzoną niczym u pięciolatki
minką.
– Jaką
całą? Co najwyżej pięć palców i nadgarstek. – Cinek wzruszył
ramionami, ale w końcu wyjął stówkę i rzucił jakby od
niechcenia – trzymaj.
Wika
wzięła banknot i schowała do tylnej kieszeni dżinsów. Marcin
popukał się znacząco palcem wskazującym po prawym policzku, bo
akurat po tej jego stronie stała młodsza siostra. Zabrał dłoń i
spodziewał się buziaka, ale jedynie dostał w twarz i to tak mocno,
że aż go zapiekło. Już się zamierzył, by gówniarze oddać w
udo, ale odskoczyła. Pewnie nawet by wstał i ją dogonił, ale głos
matki skutecznie go powstrzymał.
– Marcin,
zostaw ją już! – krzyknęła.
– Ale
sama się prosi.
– Stary,
a głupi jak baran. Ty wiesz ile ty masz siły?
– Ale
ona też ma siłę. Też mnie bolało. Nie faworyzuj jej! – uniósł
się.
– Wiktoria
nie bij brata po twarzy.
– A
gdzie indziej można? – zapytała z łobuzerskim i chytrym
uśmieszkiem.
Patryk
to już nawet nie przestawał się śmiać. Na głos uznał, że duet
WiM jest lepszy od niejednego kabaretu.
– Nie
zachowujcie się oboje jak dzieci!
– Ale
przecież my jesteśmy dziećmi, twoimi – powiedział Cinek pewnie
i potarł policzek dłonią bo ten nadal go piekł jak skurwysyn. W
końcu jednak wyjął kolejną stówkę i położyłem przed
osiemnastoletnim bratem.
Usłyszał
szczere:
– Dziękuję.
– Proszę
bardzo. Nie wiedziałem co wam kupić, bo nie wiedziałem co wam
potrzeba. Tak więc sami sobie kupicie co tam chcecie. Jak w szkole?
– zapytał blondyn.
Wszyscy
zaczęli znacząco odchrząkać, jakby to był jakiś temat tabu w
tej rodzinie.
– Przecież
on nawet wczoraj do szkoły nie wstał – powiedział Bartek
zakładając czapkę na głowę, oczywiście daszkiem do tyłu. – A
miał na dziesiątą – wysylabizował ostatni wyraz.
– Bo
wypiłem za dużo wczoraj – wytłumaczył spokojnie Tryk, wcale się
nie kryjąc z tym, że pije, ani przed matką, ani przed ojczymem,
ani nawet przed rodzeństwem.
– Masz
się czym chwalić jełopie – rzuciła luźno Wika, która
przemalowywała usta z bladego różu na mocną czerwień.
– Gdzieś
ty zapił? – dopytywał Cinek.
– Pewnie
tam gdzie i ty żeś chlał – odezwał się Heniek.
Marcin
uśmiechnął się krzywo, zamiótł pod język przekleństwo i
postanowił udać, że wcale tej przygany nie słyszał.
– I
sprawdzianu znowu nie napisał – odezwała się Zofia. – A tyle
było chodzenia i proszenia, by mu pozwolili poprawić.
– Dobra
matka, przestań. Następny napisze. Do końca roku jeszcze ze trzy
będą.
– Patryk,
ale to nie jest mądre podejście – zaczął poważnie blondyn.
– Odezwał
się ten co liceum we więzieniu zrobił, bo ci się w celi nudziło
– powiedział o kilka słów za dużo brunet i w oczekiwaniu na
ochrzan zacisnął mocno powieki.
– Cicho
bądź, to był college – powiedziałem przez zęby Marcin i
wskazał oczami na matkę, gdy ta nie widziała, ale oczywiście
musiała się połapać. Cinek jeszcze starał się zbyć wszystko
uroczym, łobuzerskim uśmieszkiem, ale Zofia nie dała się oszukać.
– Co
ty, we więzieniu byłeś? – zapytała odstawiając żelazko na
bok.
– Nie,
mama. – Pokręcił głową.
– Marcin,
powiedz mi prawdę.
I
wtedy wszystkie pary oczu, ludzi znajdujących się w tym małym
pokoiku były wpatrzone w blondyna.
– No
byłeś w tym więzieniu czy nie!? – krzyknęła blondynka i czuła
jak opada z sił. Tak naprawdę do swojego pierworodnego nigdy nie
miała cierpliwości, choć zdawała sobie sprawę, że tak naprawdę
to ona nawaliła jako matka, obwiniała samą siebie o to, że nie
poświęciła mu należycie dużo czasu, że po odejściu jego i
Emili ojca związała się z Henrykiem i urodziła kolejną dwójkę,
która skutecznie absorbowała jej uwagę wokół tylko i wyłącznie
siebie samych.
– Ale
po co ci to wiedzieć? Teraz to mamo i tak już po ptakach. –
Rozbawienie nie schodziło z twarzy Marcina, bo kierował się on w
życiu zasadą, że zawsze trzeba robić dobrą minę, nawet do
najgorszej gry.
– Nie
ciesz się głupio, tylko odpowiedz na pytanie! – warknęła.
– Ja
mam dwadzieścia sześć lat, nie muszę ci się tłumaczyć. Może
trochę byłem w tym więzieniu, o tak ociupinkę, ale tylko, tylko,
ani grama więcej. – Pokazał na przewie między dwoma palcami o
jaki krótki okres czasu mu chodzi.
– Brak
mi na was sił. – Kobieta zajęła się składaniem kolejnej sterty
ubrań i chowaniem ich do szafy.
– Teraz
już wiesz z kogo przykład nasz syn bierze – znów odezwał się
Heniek i po raz kolejny rzucił pasierbowi wrogie spojrzenie.
– Dobrze,
że ze mnie, a nie z ciebie! – krzyknął Marcin wstając przy tym
na równe nogi. Miał już dość pozostawiania biernym na przytyki
tego lenia, darmozjada i nieroba. – Gdyby brali przykład z ciebie,
to by całe życie na zasiłkach siedzieli i tylko tym pilotem się
bawili, jak dziecko, kurwa, pierdoloną grzechotką. Ja przynajmniej
coś robię! – Usiadł, bo Wiktora podeszła do niego i zaczęła
naciskać na jego ramiona, by choć trochę się uspokoił.
Nastolatka
po prostu nie chciała by doszło do mordobicia pomiędzy jej
przyrodnim bratem, a jej biologicznym ojcem. Co prawda miała tylko
dziesięć lat, gdy Marcin się wyprowadził, ale doskonale pamiętała
do czego tych dwoje było zdolnych, i że nawet z nożami się
potrafili na siebie wzajemnie rzucić, gdy byli nietrzeźwi.
– Ale
jak robisz? Nielegalnie robisz! – Heniek wstał, ale Patryk zaszedł
mu drogę.
– Dobra,
ojciec, daj mu spokój – odezwał się. – Chuj cię obchodzi jak
robi. Nie twoje pieniądze, nie na twojej dupie zarobione, to siedź
cicho. – Pchnął rodziciela z taką siłą, że ten ponownie
znalazł się w fotelu.
– A
ty gówniarzu nie pyskuj tylko się ucz – syknął Henryk, chwycił
za pilot i przełączył kanał.
Marcin
także zajął miejsce.
– Właśnie,
głąbie – poparła tatę Wiktoria. – Ojciec ma racje. Jeszcze
rok i w jednej klasie będziemy. – Zlepiła swoją dłoń z karkiem
Patryka.
Ten
oczywiście nie pozostał jej dłużny i zanim zdążyła odskoczyć,
to przywalił gdzieś w okolice ud. Zofia stanęła nad Marcinem,
sądząc, że to od niego poszedł cios.
– Ale
jak tym razem to nie ja – wyjaśnił szybko. – To on ją uderzył.
– Wskazał na Patryka.
Matka
podeszła do swojego średniego syna od tyłu, położyła mu dłonie
na ramieniu i potrzęsła.
– Nie
rób mi tak! Głowa mnie boli – jęknął żałośnie.
– Było
trzeba nie pić. Uczyć się miałeś. – Pocałowała go we włosy.
Widać było, że go kochała. Kochała ich wszystkich, każdego tak
samo, a jednak każdego na inny sposób.
– Będę
się uczył. Właśnie czekam na koleżankę. Pomoże mi nadrobić –
pochwalił się Tryk, zadzierając głowę do góry i przybierając
na twarzy uśmiech grzecznego niewiniątka.
– Dobrze
żeśmy ciebie o rok wcześniej do szkoły posłali – rzucił swoją
złotą myślą ojciec chłopaka. – Teraz przynajmniej ludzie myślą
żeś rok nie zdał, bo dwa to już wiesz, jakbyśmy barany hodowali.
– Dobra
ojciec, daj spokój – odparł krzywiąc się.
– Właśnie,
Heniek, przecież to nie wy żeście go wcześniej do szkoły
posłali, tylko przedszkole. Ja pamiętam jak było. Miejsca nie było
jak go zapisywaliście i poszedł do grupy wyżej, a potem od razu do
szkoły.
– Bo
byłem zdolny – wtrącił Patryk czym wprawił wszystkich w żywe
rozbawienie.
– Właśnie,
użyłeś dobrego słowa, czasu przeszłego – dowaliła mu słownie
Wika i poszła otworzyć drzwi. Oczywiście przy tym marudziła, że
zawsze ona musi za odźwierną robić, bo tylko ona ma tak dobry
słuch by słyszeć, że ktoś puka.
Wiktoria
nie wróciła z gościem do pokoju. Krzyknęła tylko Patryk, to
do ciebie!, zabrała torebkę i wyszła, trzaskając drzwiami.
Nie chciała nikogo tym urazić, ani zademonstrować swojej
wściekłości. Te drzwi się po prostu inaczej nie zamykały, trzeba
było pierdolnąć.
I
właśnie wtedy w pokoju pojawił się anioł, przynajmniej zdaniem
Marcina, był to anioł, a konkretniej anielica. Dziewczyna
złotowłosa, o dużych, brązowych oczach. Miała torbę na ramieniu
i jakiś większy zeszyt w dłoni.
– Cześć
– powiedział Patryk wstając. – Wika wyszła, to pójdziemy do
mnie – zaproponował dziewczynie.
– Dzień
dobry – rzekła cichutko i niezwykle skromnie. Widać było, że
nieswojo się czuje i być może trochę niegrzecznie rozejrzała się
z przerażeniem dookoła, po wszystkich ścianach.
– Dzień
dobry. – Cinek wyrósł przed nią niczym spod ziemi, czym nieco ją
przestraszył. Podał jej dłoń, a kiedy ją uścisnęła,
przychylił się, by złożyć delikatny pocałunek na jej aksamitnej
skórze. – Jestem Marcin – przedstawił się.
– Ania
– odparła i czym prędzej zabrała swoją rękę z uścisku tego
osobnika, który ani trochę nie przypadł jej do gustu, bo pachniał
jakimś tanim dezodorantem, miał niechlujny zarost i nawet nie zdjął
jej zdaniem okropnej, bandyckiej czapki, której daszek zasłaniał
oczy tak mocno, iż w tym zadymionym od kręconych papierosów
pokoju, nie mogła nawet odgadnąć jakiej są barwy jego źrenice.
– Ania
– powtórzył w taki sposób, jakby celebrował jej imię. –
Ślicznie. – Uśmiechnął się do niej ciepło. Je osoba zdawała
się go hipnotyzować.
– Dobra,
chodźmy już. – Patryk delikatnie szarpnął Annę za ramie i
wskazał na zamknięte drzwi przy szafie, które prowadziły do
mniejszego pokoju.
– To
może ja pójdę z wami – zaproponował Cinek z nadzieją, iż ta
dwójka się zgodzi.
– Nie
trzeba. – Tryk uderzył brata w klatkę piersiową, czym skutecznie
odepchnął go w tył i zmusił do cofnięcia o dwa kroki.
– Ale
może mógłbym pomóc – nalegał blondyn.
– Nie
trzeba! – warknął i ponownie odepchnął namolnego, jego zdaniem
bardzo narzucającego się, prawdopodobnie wciąż człowieka.
Marcin
zrezygnował z podjęcia kolejnych prób. Jeszcze tylko za nimi
krzyknął:
– Ale
jakbyście czegoś nie wiedzieli, to możecie mnie zawołać!
Pamiętajcie Cinuś tu jest i chętnie pomoże. – Uśmiechnął się
od ucha do ucha w nadziei, że od razu go zaproszą do wspólnej
nauki, choć nigdy nie lubił książek, ani szkoły, ani nawet
długopisów.
– Ten
błazen to mój brat – wyjaśnił Patryk swojej koleżance z klasy,
zanim zamknął drzwi od swojego i Wiktorii pokoju.
– Cinuś
nie błazen. Cinuś to Cinuś – szepnął pod nosem oburzony
blondyn i pochwycił Kubusia pod pachami by zakręcić się z nim
dookoła.
– Ja
ciebie lubię! – krzyknął rudy chłopiec, gdy tylko został
postawiony na ziemie. – Ze mną możesz się pouczyć!
– Z
tobą nie chcę – pomyślał Marcin i zmarszczył nos, okropnie się
przy tym krzywiąc. Zachował jednak te myśli dla samego siebie, by
braciszkowi nie było przykro. Wymówił się pilnymi sprawami,
ważnymi interesami i goniącym go czasem. – Innym razem się z
tobą poumię, mały! – krzyknął zmierzając w stronę drzwi.