MARCIN
ANDRZEJAK
Siedząc
w samochodzie, na miejscu pasażera i mając Szymona po swojej
lewicy, wspominałem. Nie, jeszcze nie umierałem! Było mi słabo,
bo nie lubiłem czuć bólu i cieczy krwi na swych dłoniach, ale nie
mdlałem, ani nie było ze mną szczególnie źle. Przed oczami
miałem obraz Magdy. Moment, gdy zobaczyłem ją po raz pierwszy.
Zakładała wtedy ręce na kark opalonego bruneta. On siedział w
loży. Zbliżała usta do jego ust, okraczała jego uda tak, by
usiąść na nim okrakiem. Pocałunek z niewinnego, stawał się
namiętny i pełen żądzy. Tydzień później dowiedziałem się
też, że był pełen brudu i wyuzdania... pełen grzechu. Tak,
zapewne grzechem określiłoby go starsze pokolenie. Ja jednak wtedy
nie byłem i nadal nie jestem zbyt religijny. Miałem w dupie co oni
robią, w jaki sposób i jak długo. Ważne, że miałem tak zwaną
metę, szamę i czym się uchlać.
– O
czym myślisz? – zapytał Szymon, parkując pod nowoczesnym
blokiem.
– O
niczym – szepnąłem. W głowie jednak miałem zupełnie inne
słowa. Przyszło mi na myśl, że gdyby Szymon wiedział o czym
myślę, to nigdy w życiu więcej nie tknąłby własnej żony,
nawet kijem.
On
wysiadł pierwszy, a ja podążyłem za nim. Weszliśmy na
jaskrawozieloną klatkę schodową, a następnie do srebrnej windy.
Dojechaliśmy na piąte piętro, gdzie drzwi otworzyła nam drobna,
rudowłosa kobieta.
– Cześć
– przywitał się Ignaszak i nie czekając na zaproszenie pchnął
dziewczynę tak, by móc się dostać do jej mieszkania, a mnie
pociągnął za sobą. Zanim zamknął drzwi, jeszcze dokładnie
rozejrzał się po korytarzu, w taki sposób, jakby się czegoś bał.
– Miałeś
nie przychodzić bez uprzedzenia i pozwolenia! – wypaliła pełna
pretensji.
– Pozwolenia?
– powtórzył po rudej Szymek i w niezwykle odrażający sposób
się zaśmiał. – Mieszkasz u mnie, gdyby nie ja skończyłabyś na
ulicy. W zamian oczekują tylko drobnej przysługi. – Wskazał na
mnie dłonią, konkretnie to na moje krwawiące udo.
Ruda
zamknęła oczy, przeklęła pod nosem i zniknęła za drzwiami
korytarza, prosząc byśmy chwilkę poczekali.
– Kto
to? – zapytałem Szymona szeptem.
– Dziwka.
– Twoja?
– Jak
one wszystkie. – Spojrzał się na mnie wzrokiem bez wyrazu, a ja
mimiką dałem mu do zrozumienia, że nie rozumiem. – Ten blok
wynajmuję tylko takim kobietom. Mieszkają tu za darmo, za nic nie
płacą. Ani za czynsz, ani za prąd, ani nawet za media.
– Zarabiasz
na nich?
Przytaknął
ruchem głowy.
– Nagabuje
im klientelę. Dostaję kasę na anonimowe konto, potem się z nimi
rozliczam. – Uśmiechnął się w taki sposób jakby się brzydził
samego siebie, ale pomimo tego, kurze łapki uwidoczniły się przy
jego oczach. Pociągnął nosem, przetarł go dwoma palcami i
otworzył drzwi prowadzące do pokoju. – Ta jest najostrzejsza ze
wszystkich. Najmniej miła, ale nie przejmuj się tym, miała ciężkie
życie – wyjaśnił, jakby chciał ją usprawiedliwić.
– I
ma mnie szyć? Nie mogliśmy udać się do milszej? – dopytywałem
szeptem.
– Mogliśmy,
ale tylko ta ma nici chirurgiczne. Kończy pielęgniarstwo. –
Puścił do mnie oczko, a ja od razu się rozmarzyłem i szepnąłem:
– Pani
doktor?
– Jak
widzisz, od czasu do czasu także. – Szymon wskazał dłonią na
strój zawieszony na klamce nowoczesnej, narożnikowej szafy.
Klepnąłem
go w ramie i z szerokimi jak pięć złotych oczami, zapytałem:
– Cinusia
na nią stać, czy nie stać? Ty mów no mi tutaj to od razu?
– Ona
ma ci zszyć nogę, a nie zrobić laskę – warknął.
– A
nie mogłaby tak... wiesz... przy okazji? Najlepiej na twój koszt.
– Nie
do wiary. – Zaśmiał się. – Załatwiłem ci opiekę medyczną,
a ty mi każesz jeszcze bym płacił za... brak mi słów po prostu –
dodał, gdy ta Ruda przylazła do salonu, najprawdopodobniej z
sypialni i powiedziała, że tylko znajdzie coś do odkażenia i
wróci.
Zniknęła
tym razem w łazience, a ja ciągle byłem pod wrażeniem jej
kształtnej pupci, wciśniętej w kwieciste legginsy.
– To
będzie bolało?
Szymek
wzruszył ramionami.
– Czyli
pewnie będzie – szeptałem, nachylając się do jego ucha. –
Musi mi obrobić pałę, jesteś mi to winny. Taka rekompensata za
doznane krzywdy.
– Przecież
ty nigdy nie lubiłeś dziwek. Zawsze byłeś przeciwny szukania
miłości w burdelach.
– Bo
pieprzenie się w takich miejscach nie ma niczego wspólnego z
miłością. Jednak to nie burdel, to mieszkanie. – Uśmiechnąłem
się uroczo i zachęcałem w ten sposób do ofiarowania mi takiego
drobnego prezentu.
– Niech
ci będzie – powiedział cicho, przewrócił oczami i wstał.
Wszedł do łazienki za rudowłosą, ale nie zamknął za sobą
drzwi. Usłyszałem jakieś półszepty, a potem Szym wyszedł
zostawiając mnie samego z tą pięknością. Poinformował, że
będzie piętro wyżej u jakieś Luśki, i że nikt ma mu nie
przeszkadzać, dopóki z nią nie skończy.
Zastanawiałem
się czy Szymon poszedł się z tą Lucyną rozprawić, w sensie dać
jej za coś wpierdol, czy po prostu udał się do niej, by w nią
powkładać, bo Madzia nie spisywała się jako żonka. Długo jednak
nie miałem czasu nad tym gdybać, bo usłyszałem subtelny głosik
mojej pielęgniareczki:
– Zdejmij
spodnie.
– A
majteczki od razu też? – zapytałem uradowany. Wstałem i zanim
ona pojawiła się w salonie ja już byłem zupełnie nagi i z
zacieszem na twarzy.
Nie
wiem czemu, ale z taką dezaprobatą się na mnie spojrzała, a ja
przecież niczego złego nie zrobiłem.
– Siadaj!
– warknęła i wskazała na fotel.
Zająłem
miejsce, a ona położyła jakąś miskę na podłodze, była w niej
nić nasączona chyba spirytusem, albo czymś innym. W dłoni Rudej
szybko znalazło się dziwne narzędzie – wyglądające jak igła,
ale nie do końca, bo było tak dziwnie zaokrąglone, takie krzywe i
ona mi tą igłę wkuła w udo, przeciągnęła na drugi brzeg i
znowu wbiła. Bolało jak skurwysyn, ale ja już marzeniami byłem
przed drzwiami raju, którego się spodziewałem z nią dosięgnąć,
za sprawą doznań penisowych. Jednak nic z tego. Ledwie po przemyciu
rany przeszliśmy do sypialni, ja dałem się zbałamucić i zamydlić
swoje oczka namiętnymi pocałunkami, a kajdanki zacisnęły się na
moich nadgarstkach. Potem... potem to się działy takie rzeczy,
które mi się dotychczas nawet w koszmarach nie śniły.
Wyszedłem
stamtąd taki obolały i kulawy, a Szymon siedząc na schodkach,
obracał telefon w dłoni i się ze mnie naigrywał. On się jawnie
śmiał!
– Sukiczu
ty! – skomentowałem, czym wprawiłem go w jeszcze mocniejsze
rozbawienie.
Szymek
jednak szybko się opanował. Udało mu się przybrać kamienną
twarz i poważnie zapytać:
– Czyżby
się nie podobało?
Odetchnąłem
kilkakrotnie. Czułem się jak taki byk na torze dla torreadorów i
podobnie jak jemu, zapewne i z mojego nosa oraz uszu kipiała para.
Szymek jednak nic sobie z tego nie robił. Wyminąłem go, stawiając
kroki z szeroko rozkraczonymi nogami.
– To
taka żyleta – rzucił radośnie. – Do niej chodzą zazwyczaj
masochiści. Kiedy sam się zdecydowałeś, to myślałem, że masz
takie skłonności. Dla mnie bardzo dziwne i jednoznacznie chore, ale
starałem się nie oceniać – dodał, przybierając wyraz twarzy
istnego niewiniątka. Wstał ze schodów i zaczął iść powoli, za
mną.
– Powinienem
cię zatłuc, gdy miałem okazję! – krzyknąłem ze łzami w
oczach.
– Płacę
za twoje fantazje i jeszcze źle – rzekł uskarżającym tonem.
– Ani
już słowa o tej kurwie! – wrzasnąłem chyba na całą klatkę
schodową. Czułem jakby się we mnie zagotowało.
Ignaszak
posmutniał, ale było to tak sztuczne, jak wszystkie teatrzyki
odgrywane przez przedszkolaków.
– Dobrze,
dobrze, ani słowem.
– Ty
nawet nie wiesz co ona mi robiła – poskarżyłem się, nadal
chodzą jakbym miał beczkę między nogami, czyli będący
rozkraczony niczym cyrkiel.
– I
chyba nawet nie chcę wiedzieć. – Otworzył przede mną drzwi, a
potem klepnął w plecy.
Wzdrygnąłem
się, otworzyłem usta, wciągnąłem przez nie powietrze i poczułem
jakbym miał się zaraz rozpłakać.
– Ona
mi biczowała te plecy – szepnąłem.
– Naprawdę?
– Otworzył szeroko oczy. – Masz na nich pajęczynkę?
– Spierdalaj!
– warknąłem. – Oby ci Magda też taką pałkę w dupę
wsadzała!
– Czyli,
że masaż prostaty? – dopytywał, starając się powściągnąć
ubaw, który niewątpliwie miał. – Bez obaw o mój tyłek. Madzia
nie ma takich skłonności. – Puścił do mnie oczko.
– Nic
o niej nie wiesz – warknąłem szeptem, ale nie usłyszał. Był
zajęty otwieraniem samochodu. – Nie masz pojęcia o jej
skłonnościach – dodałem bezgłośnie.
– Dasz
radę wsiąść czy trzeba ci noszy? – dopytywał zapraszając mnie
do pojazdu.
– Trzeba
mi nowych spodni, bo jakiś czub wbił mi nóż w nogę –
przypomniałem przymierzając się do zajęcia miejsca pasażera.
– Zapłaciłem
już za usługi prostytutki, które się tobie wymarzyły. Nie jestem
milionerem, by ci jeszcze łachy fundować.
– Jesteś
milionerem – syknąłem ze złośliwym uśmiechem i z trudem
wgramoliłem się do samochodu, a nawet zapiąłem pasy.
Szymon
podwiózł mnie do kawiarni nieopodal parku. Nie chciałem mu
zdradzić z kim się umówiłem, a tym bardziej w jakim celu.
– Nie
miej urazy – rzucił na odchodne, nawet nie wysiadając z
samochodu. Tylko się wychylał przez otwarte drzwi. – Tak naprawdę
to nie chciałem, by aż tak... – Całą jego powagę szlag trafił.
Ja
zrobiłem nieprzychylną, wściekłą minę, a on się starał
powstrzymać śmiech.
– Gorsze
rzeczy w życiu przeżyłem niż wyruchanie w dupę przez sexbombę –
powiedział. – Wpadnij wieczorem do nas na drinka. Nie zatrzymuj
się w hotelu, nie musisz, masz tu przyjaciół, możesz nocować u
nas. – Nie czekał na moją odpowiedź. Trzasnął drzwiami od
swojej Mazdy i odjechał.
– Sukicz
– cisnąłem przez zaciśnięte zęby i wszedłem do kawiarni.
Zamówiłem dwie kawy w kubku na wynos, zapłaciłem drobnymi, ani
myślałem o daniu napiwku, bo pan sprzedawca nie był dla mnie
szczególnie miły.
Wyszedłem
na powietrze i skręciłem w prawo, potem minąłem fontannę, w
której Leon lata temu się pluskał. Wtedy ledwie stał na
patyczkowatych nogach. Dopiero potem zaczął przybierać na wadze.
Czy Magda głodziła dziecko? W życiu się nad tym nie
zastanawiałem. Wtedy brakowało kasy na wszystko, na rachunki,
czynsz, prąd, alkohol, papierosy, a mleko, kaszki i soczki, były
tylko kolejnymi wydatkami, na które najzwyczajniej w świecie nie
mieliśmy ani grosza. Nie mieliśmy ani grosza, bo... bo nie byliśmy
odpowiedzialni, ani dorośli, ani rozsądni. Gdy przybieraliśmy na
gotówce za sprawami kradzieży, to wydawaliśmy wszystko w kilka
dni, a potem pożyczaliśmy po sąsiadach mąkę, mąciliśmy z wodą
i staraliśmy się zapchać pusty żołądek. Czasami też
znieczulaliśmy się spirytusem zmieszanym z wodą, kupionym na
jednej z met, za jakieś buchnięte fanty. Wtedy nikt się nami nie
interesował, a opieka społeczna dawała nam pieniądze. Wtedy mieli
w dupie Leona i jego los, a gdy Magda zaczęła się starać i stawać
na nogi, to zabrano jej dzieciaka i to za co? Nie za alkohol,
kradzieże i narkotyki, a za kiepskie warunki i brak stałej pracy.
Leona nie zabrali, gdy grzązł w patologii, a w chwili, gdy patoli w
domu nie było wcale, ale bieda pozostała i to bieda była powodem.
Brak kasy i przyszłości były też powodem naszych frustracji.
Sfrustrowani byliśmy wszyscy, ale na swój sposób, wszyscy w trójkę
zajmowaliśmy się tym dzieckiem, choć nie raz mieliśmy takie dni,
że mówiliśmy iż lepiej byłoby się Leona pozbyć, a potem
targnąć się na własne życia, by po prostu mieć z głowy – ot
takie gadanie pijanego, naćpanego i zmęczonego człowieka, z
którego Leoś nie zdawał sobie sprawy, bo był na to zwyczajnie za
mały. Chłopczyk zachowywał się więc jak typowe dziecko. Z
Piotrem jeździł rowerem, w takim koszyku zamontowanym na
kierownicy, z Magdą puszczał latawce z folii, a ja kupiłem mu
pierwszą piłkę do nogi i nauczyłem ją kopać.
Teraz
gdy zobaczyłem Leona byłem zszokowany. Mały był zupełnie inny.
Miał jasne blond włosy, ciemne paczadełka, może nie opaloną, ale
też nie bladą cerę. Stał przy ławce, na której Magda siedziała.
Poprawiała mu koszulkę. Podszedłem bliżej i nie mówiłem
zupełnie nic. Po prostu słuchałem.
– Co
ci się stało? – zapytała, chwytając małego za ramiona i
odwracając twarzą do siebie. – Leon, musisz mi powiedzieć co się
stało?! – uniosła się, a ja dostrzegłem siniaki na rączkach
pięciolatka.
– Wywaliłem
się – odparł, przecierając nosek dłonią, a następnie podrapał
się po szyi.
– Na
pewno? – dopytywała. – Nie stało się nic więcej? Szymon nie
kazał ci mówić? Leon, cholera jasna, czemu ty nic nie mówisz?! –
wrzasnęła i nim potrząsnęła.
– Spokojnie,
zbastuj, bastuj – powiedziałem szybko i chwyciłem chłopca za
nadgarstek, jego matkę też. Uczyniłem tak tylko po to, by ich
rozłączyć. – Uspokój się – poleciłem jej.
– Byłem
na pistoletach – przemówił niespodziewanie blondynek. – Z tatą,
po wspinaczce.
– Jakich
pistoletach? – zainteresowałem się zajmując miejsce obok Magdy.
Syknąłem boleśnie, gdy moja pupa zetknęła się z twardą ławką.
– Cinek?
– szepnął pytająco Leon. – Cinek – odpowiedział sam sobie i
zaczął się uśmiechać od ucha do ucha. – Pójdziemy na
kokarty?! – dopytywał. – Tak jak wtedy!
– Jasne,
że pójdziemy – odpowiedziałem, walcząc z oniemieniem. –
Pójdziemy na pewno, ale najpierw powiedz na jakich pistoletach byłeś
z Szymonem i co ci się stało, dobrze?
– Eche,
ale nic mi się nie stało. Strzelaliśmy sobie takimi kulkami i mam
siniaki.
– Szymon
w ciebie strzelał? – nie dowierzała Magda.
– Nie.
– Mały zagryzł dolną wargę zębami. – Tata łatwił biznes in
biznes i teraz mamy tę strzelnicę, jest nasza!
– Leon...
– szepnęła przez zaciśnięte mocno zęby.
– Bawiłem
się tylko. Strzelałem z innymi dziećmi, w takim specjalnym
ubraniu. Taką farbą.
Oparłem
się wygodnie i odetchnąłem z ulgą.
– Był
na pinballu – wyjaśniłem Magdzie. – O co podejrzewałaś
Szymona? – dopytywałem, gdy Leon pobiegł na plac zabaw, by
wspinać się na drabince. – I dlaczego on nie jest w szkole?
– Nauczycielka
do mnie zadzwoniła. Zauważyła u niego siniaki. Prosiła bym z nim
porozmawiała. Chyba widzi w nim ofiarę przemocy – wyznała z
załamaniem wspierając głowę na dłoniach. Potem się
wyprostowała, nadal siedząc i zaczęła grzebać w torebce w
poszukiwaniu papierosów. Już po chwili jednego wsunęła do ust.
Poczęstowała mnie.
– Dzięki
– syknąłem. – Rzuciłem – dodałem.
– Wszystko
się zmienia – szepnęła.
– Dlaczego
podejrzewałaś Szymona? On... czy on kiedykolwiek...
– Nie...
znaczy tak... znaczy daj mi spokój – motała się.
– Chętnie,
ale to ty po mnie zadzwoniłaś i nalegałaś na spotkanie, a nie ja.
Przychodzę tu i widzę posiniaczone dziecko, a ty wypytujesz je czy
Szymon zabronił mu coś mówić. Magda to nie jest normalne! –
uniosłem się.
– Wiem,
że nie, ale mam wrażenie, że moje życie od kilku ładnych lat nie
jest normalne. Znalazłam ostatnio jakieś dziwne kwity.
– Kwity?
– zdziwiłem się.
– Nieważne.
Sama to ogarnę.
– Może
lepiej tego nie ruszaj – podpowiedziałem. – Myślałaś, że
Szymon bije dzieci?
– Nie
wiem co myślałam. Zmartwiłam się po prostu. Nie jest ich ojcem,
ostatnio chodzi zestresowany, pomyślałam, że...
– Że?
– Że
może puściły mu nerwy. Poza tym, Leon... – Miała łzy w oczach,
gdy zaczynała ten temat.
– Leon?
– dopytywałem i nakazywałem jej gestami przyspieszyć, w sensie
się streszczać, bo nie miałem za dużo czasu.
– To
nie pierwszy raz, gdy...
– Gdy
co?
– Nie
pierwszy raz widzę u niego siniaki – powiedziała w końcu. –
Ostatnio, gdy go kąpałam miał całe łydki w pręgach. To było po
tym jak został sam z Szymonem.
– Nie
ufasz własnemu mężowi – zauważyłem.
– Dziwi
cię to? Ufałam tobie i patrz jak skończyłam. – Wyraźnie
słyszalna była pretensja w jej głosie.
– Okay,
zostawmy na moment przeszłość. Co powiedział Leon na te pręgi?
Chyba go zapytałaś, prawda?
– Że
uczył się skakać na skakance.
– Może
powiedział prawdę.
– Może
tak, ale... to były za duże ślady jak na... Innymi razy miał całe
udo fioletowe, powiedział, że spadł z roweru, gdy uczył się
jeździć.
– Jesteś
przewrażliwiona przez swoją prace. Przez nią wszędzie widzisz
sadystów i katów rodzinnych – zauważyłem. – Ja nie widzę w
tym niczego złego. Bardziej bym się zdziwił, gdyby dziecko nie
miało siniaków. Każdy, zdrowy maluch je ma. Ja jako dziecko co
chwila miałem obdarte kolana.
– Tylko
on nie ma obdartych kolan. Ma ślady jakby go ktoś bił i nie chce
mi nic powiedzieć! Może przesadzam, może to faktycznie nie Szymon,
przynajmniej nie widać, by Leon się go bał, ale... wygląda to tak
jakby ktoś znęcał się nad moim dzieckiem. Jeśli nie robię tego
ja i nie Szymon, to zostaje jeszcze tylko ktoś w szkole, na
dodatkowych zajęciach, albo moja matka lub mój brat!
– Albo
koledzy w szkole. Może mają jakieś męskie zabawy na wytrzymałość
– podpowiedziałem. – Życie nas cholernie pokaleczyło, dlatego
wszędzie widzisz rany. Nie przejmuj się tym tak – dodałem
otaczając ją ramieniem.
– Właśnie
– spuściła wzrok na moje podziurawione i zakrwawione na udzie
spodnie. – Co ci się stało?
– To
nieważne. – Uśmiechnąłem się uroczo. – Mów lepiej co u
ciebie? Zapytałem. – Szymon jest dla ciebie dobry?
Magda
wyraźnie zmieszała się tym pytaniem i starała się zamaskować
swoje odczucia lekkim, dziewczęcym uśmiechem.
– Tak
– przytaknęła.
– Nie
wyklina, nie szarpie, nie ogranicza i nie bije?
– Oczywiście,
że nie – zapewniła.
– To
co się stało, że do mnie zadzwoniłaś?
– Był
dziś w fundacji pewien facet, pytał o Leona, więc się zmartwiłam.
– Dlaczego
pytał o Leona? – dopytywałem.
– Nie
wiem. Mówił, że zginęło mu dziecko. – Spojrzała na mnie
znacząco. – Może chce zemsty.
– Jakiej
zemsty? Magda o czym ty mówisz? – Patrząc na nią starałem się
wniknąć w nią i prześwietlić na wylot. Nie udawało mi się, to
więc zareagowałem agresją. Złapałem ją za twarz, ścisnąłem
za policzki i krzyknąłem – co ty kurwa zrobiłaś?!
– Puść
mnie – wrzasnęła i odepchnęła moją dłoń z taką siłą, że
odpuściłem trzymania jej za twarz. – Kiedy cię zamknęli, to
musiałam sobie jakoś radzić! – Wstała i wymierzyła mi
siarczysty policzek.
– I?
– zapytałem także wstając. – No bij! Miałaś jaja uderzyć
raz, to uderz teraz gdy stoję! – Pchnąłem ją na tyle, że
odleciała nieco w tył, ale utrzymała równowagę. – No co?
Brakuje odwagi? – ledwie dokończyłem to pytanie, a ona pociągnęła
mi drugi raz z liścia. Zaniosłem się, ale cios nie spadł, bo
Piotrek zjawił się między nami.
– Jeszcze
raz podniesiesz na nią rękę, a cię zabiję – zagroził przez
zęby.
Dostrzegłem
błysk ostrza. Nożem dotykał mojej klatki piersiowej, splotu
słonecznego, ale szybko zniżył go do brzucha, a potem do mojego
rozporka. Przez myśl przeszło mi, że ta rodzinka to pieprzeni
nożownicy, ale powstrzymałem się przed wypowiedzeniem tego na
głos.
– Zostaw
go – poleciła Magda słabo i zaczęła odciągać brata w tył, a
przynajmniej usiłowała to zrobić, ale z marnym skutkiem jej to
wychodziło. – Piotrek – dodała natarczywym tonem. – Piotrek,
proszę, zostaw go! – krzyknęła. – Nie przy Leonie!
– Zamknij
się – wysyczał przez zęby. – Nadal cię pieprzy? – zapytał
wprost, ciągle dotykając ostrzem noża mojego ubrania.
– Iwan
– zacząłem...
– Nie
z tobą rozmawiam! – ryknął i trzymając mnie na takiej
prowizorycznej muszce odwrócił się bokiem, by móc spojrzeć na
siostrę. – Zadałem ci, kurwa, pytanie!
– Nawet
jeśli, to to nie twoja...! – zaczęła zbulwersowana, ale nie
dokończyła, bo dłoń Piotra dosłownie zmiotła ją z nóg, jednym
policzkiem wymierzonym na odlew.
Leon
krzyknął i podbiegł do nas. Piotr nie schował noża, a dziecko
klęknęło przy zanoszącej się płaczem, trzymającej za obolały
policzek kobiecie.
– Mama!
Mama! Nic ci nie jest? – pytał przerażony pięciolatek.
– Nic
jej nie będzie – warknął Piotrek. – Za błędy się po prostu
płaci. Podrośniesz, to też to zrozumiesz. – Przełożył nóż
do drugiej dłoni, schował do kieszeni i chwycił dziecko za ramie.
Podniósł i wcisnął w moje ręce. – Uspokój go i zabierz go na
stąd, na parking.
– Co?
– zapytałem zszokowany. – Nie zostawię cię...
– Nic
jej nie zrobię! – uniósł się. – Z resztą chcesz, to stój.
Wszystko mi jedno! – dodał i nachylił się nad Magdą. Zmusił
ją, by zabrała rękę z twarzy, a następnie by na niego spojrzała.
– A ty, siostro, wracaj do męża – syknął do przestraszonej. –
To najlepsze co możesz teraz zrobić, zanim zorientuje się gdzie
jesteś i z kim, i że nie powiedziałaś mu o tym ani słowa.
– Skąd
wiedziałeś, gdzie... – zaczęła pytać przerażona, głos jej
niemiłosiernie drżał.
– Skąd?
– Iwan się zaśmiał. – Masz GPRS w telefonie. Twój własny mąż
cię śledzi, nie wiem czemu i po co, i w to nie wnikam. Ja cię
tylko ostrzegam, bo rzekomo miałaś mu dawać znać, jak zmienisz
miejsce pobytu. – Pomógł jej wstać i zabrał cichutko płaczącego
pięciolatka z moich rąk. – Nie masz się Leon – zaczął do
niego mówić, stawiając go na ławce. – No, dzieciaku – dodał
chwytając obiema dłońmi delikatnie za policzki i patrząc w ciemne
oczy chłopca. – Jesteś mężczyzną nie? Mały ale silny, tak to
było? Tak pisało na twojej koszulce? – zagadywał.
– Mały,
ale niebezpieczny – powiedział cicho, pociągając przy tym nosem.
– Właśnie
man, hard man. – Puścił do niego oczko. Wziął bluzę z brzegu
ławki i zaczął go ubierać, a następnie zapinać zamek.
Ja w
tym czasie podałem Magdzie dłoń, ale nie chciała. Sama się
podniosła z podłogi i stanęła na równe nogi. Dałem jej też
chusteczkę higieniczną by się wytarła. Warga jej krwawiła. Z tej
pomocy skorzystała, ale ledwie przyłożyła chusteczkę do ust, a
już ją wywaliła do kosza. Pchnęła Piotra, odtrącając go tym
samym od swojego dziecka.
– Nie
dotykaj go! Oboje go nie dotykajcie! Oboje jesteście równie
popierdoleni! – wrzasnęła, stawiając Leona na ziemi. Chwyciła
za jego małą dłoń i szarpnęła by zaczął za nią podążać.
– Co
ja zrobiłem? – zapytałem samego siebie, ale to Piotrek udzielił
mi odpowiedzi.
– Nic
– przyznał, siadając na ławce i biorąc Magdy torebkę na
kolana. – Oddam jej zaś – wyjaśnił.
– Dlaczego
jest na mnie zła? – dopytywałem, trzymając się od niego na
dystans.
– Bo
jej nie pomogłeś, nie uderzyłeś mnie, nie skopałeś, tylko
stałeś jak pierwszy z gorszych cieci. Czyli tak jak zawsze, gdy to
mnie puszczały nerwy. Zupełnie inaczej było gdy puszczały one
tobie – wspomniał. Wstał i podszedł bliżej mnie. – Dlatego
zawsze wolała mnie niż ciebie, bo to ja zawsze stawałem w jej
obronie – dodał uderzając mnie palcem w klatkę piersiową.
Cofnąłem
się o krok, a on kontynuował:
– To
ja nigdy nie zostawiłem jej samej sobie i to ja zawsze byłem przy
niej i dzieciach, a ty? Ty się tylko pojawiałeś, siałeś zamęt,
przynosiłeś problemy, je porzucałeś nam, a sam dawałeś nogę.
– Nie
dawałem nogi! – krzyknąłem.
– A
jak było lata temu? Jak gdy się dowiedziałeś? Co wtedy
powiedziałeś?
– Brzydzę
się tobą i brzydzę się nami – brzmiało w moich uszach, jakby
to było dziś, ale pomimo że pamiętałem, to powiedziałem tego
teraz na głos, nie przy Piotrze.
– Załamała
się – wspomniał. – Zaczęła więcej pić, brała narkotyki,
miała dość i gdy już zaczęło się w miarę układać, ty znów
wróciłeś, z kolejnym cudownym pomysłem. Nie mogę, kurwa na
ciebie patrzeć, Marcin! Byliśmy przyjaciółmi, a ty... –
Spojrzał w ziemie i z otwartą jadaczką szukał odpowiednich słów.
– Takich rzeczy się nie wybacza.
– A
twoje czyny się wybacza? – zapytałem. – Tak, jasne, dla ciebie
to było prostsze, bo od początku wiedziałeś i...
– To
nie ma znaczenia! – krzyknął. – Byliśmy młodzi, głupi,
szaleni i dziś to nie ma znaczenia!
– Byliście,
tak jak i jesteście, rodzeństwem – przypomniałem. – Każde
szaleństwo ma swoje granice, wasze nie miało, a moje... ja mam
granice – dodałem odwracając się plecami do rozmówcy.
– Ja
też i... zrozum, człowieku, że ty to problem! – wrzasnął za
mną. – Magda ma być z Szymonem, sam tak mówiłeś. Ty miałeś
wybór i dokonałeś go – przypomniał.
Usłyszałem
jego kroki za sobą, więc się odwróciłem i spojrzałem mu w jasne
oczy.
– Zostawiłeś
ją i dzieci. Z własnej woli, zostawiłeś ją jemu, choć nadal nie
wiem czemu tak bardzo ci na tym zależało, by to był akurat on, ale
zrobiłeś to, więc bądź teraz facetem i trzymaj się
konsekwentnie swojej decyzji. Nie mąć jej znowu w głowie –
dokończył, wyminął mnie i odszedł.
– Przeproś
ją! – krzyknąłem na odchodne, nawet się do niego nie
odwracając. – Przeproś za nas oboje – szepnąłem na tyle
cicho, iż tylko ja byłem w stanie to usłyszeć.
Poszedłem
w zupełnie innym kierunku. Włóczyłem się po parku, tak długo aż
zaczął padać deszcz. Nie przeszkadzało mi, że mokłem, ani że
wszystko nadal mnie bolało, po tych doznaniach u tej kurwy. Myślałem
o Magdzie, o dniu gdy nasze drogi się przecięły i momencie, gdy je
rozłączaliśmy. Szczególnie o tym drugim, ale i ten pierwszy nie
był mi obojętny.
Pamiętałem
ją młodą, o wiele młodszą niż teraz, bardziej szaloną i bez
zahamowań. Moment w klubie, w loży, gdy siadała okrakiem na
własnym bracie, na Piotrze i wsadzała mu język głęboko do
gardła, a potem to samo czyniła ze mną. Dopiero potem... dużo
potem dowiedziałem się, że są rodzeństwem Jeszcze później
wszyscy znaleźliśmy się u Szymona, za moja sprawą, choć być
może z mojej winy. To tam się pożegnaliśmy. Przyszła do mnie
nocą, położyła się obok i poprosiła, bym przytulił ją ostatni
raz, że chce ze mną spać ostatni raz.
– Nie
mogę – szepnąłem ze łzami w oczach. – To nie fair i nie
dlatego, że masz już prawie męża. Po prostu...
– Spać
z tobą, obok ciebie, a nie... wiem,że nie możemy. – Przymknęła
oczy i jedna łza stoczyła się po jej twarzy. – Mam po dziurki w
nosie powtarzania tych samych błędów i chcę w końcu normalnie
żyć.
– I
z nim masz możliwość – wyznałem biorąc jej twarz w objęcia.
Musnąłem wargami jej aksamitne usta i poczułem sól na języku. –
Wiem, że się dziwisz, że to mówię, ale... ale to on, a nie ja
jest dobrym człowiekiem, i to z nim zostań, z nim wychowuj dzieci,
a o mnie po prostu zapomnij.
– Nie
potrafię – wyłkała i usiłowała mnie całego objąć. – Mów
co chcesz, ale... nigdy o tobie nie zapomnę, ani o tym co złączyło,
ani o tym co będzie zawsze nas dzielić.
– Dzielić
i łączyć – wyszeptałem wprost do jej ucha, czując jak bardzo
moknie w strugach łez moja twarz. – Dzielić i łączyć –
dodałem i ostatni raz ją pocałowałem, najpierw w czoło,
następnie w skroń, wciągnąłem zapach jej włosów, tak
zachłannie jakbym chciał zachować jego wspomnienie na zawsze i
połączyłem nasze usta. Języki namiętnie zatańczyły, krew w
żyłach zawrzała, poczucie winy i wyrzuty sumienia się wzmogły,
ale nie miały szans z namiętnością.
Wtedy
przerwało nam pukanie i pytanie:
– Marcin,
jest u ciebie Magda?
– Jestem
– odparła, wcześniej wycierając twarz dłońmi i wypełzając z
mojego łóżka.
Ona
otworzyła Szymonowi drzwi, założyła ręce na jego kark i
pocałowała nim zdążył o cokolwiek zapytać.
– Cieszę
się, że jesteś – wyszeptała tak, że i ja to słyszałem.
– To
cudownie, kochanie, ale dlaczego płaczesz? – dopytywał ciągnąc
ją za sobą na korytarz. Mnie puścił oczko, rzucił na odchodne –
jutro odwiozę cię do więzienia, nie będziesz się tłukł
pociągiem. Dobrej nocy. – Przymknął drzwi i ponownie zapytał
przyszłą żonę, dlaczego płacze.
Ta
go skłamała, że tęskni za dziećmi
– Po
drodze wezmę Leona z rodziny zastępczej, przywiozę go do nas. Mam
już zgodę na to, by spędził z nami tydzień. Tylko posprzątaj
dom, by się kurator do niczego nie doczepił, dobrze?
– Tak
– szepnęła.
Tamtego
dnia rano jej nie widziałem. Szymon powiedział, że śpi. Pewnie
nie chciała się żegnać... pragnęła uniknąć kolejnych ran na
sercu, bo życie nas już za mocno pokaleczyło, wszystkich, całą
naszą czwórkę – mnie, Piotra, Magdę i Szymona. Nasza przeszłość
była taka wyuzdana i tak niesamowicie brudna, że gdyby znalazł się
ktoś kto umie wymazywać wspomnienia, to ja pierwszy ustawiłbym się
do niego w kolejce. Szybko jednak pięść zacisnęłaby moje serce i
uciekłbym z tej kolejki, bo tak bardzo jak pragnąłem zapomnieć,
tak samo mocno chciałem to wszystko pamiętać.