MAGDALENA
IGNASZAK
Szymon
rozmawiał z Leonem w jego pokoju, a ja w sypialni dostawałam
kurwicy. Dosłownie myślałam, że oszaleje. Miałam dwadzieścia
jeden lat, a bałam się jak dziecko, którego surowy rodzic udał
się na wywiadówkę. System kar i nagród w jakim przyszło mi żyć
i na jaki sama wyraziłam zgodę, był chory, był nie dla mnie, nie
bawił mnie, ani nie podniecał w żaden sposób. Chociaż nie. Nie
do końca tak było. Szymon sam w sobie, jego inteligencja,
opanowanie, zdolność przegadywania, decyzyjność, męskość,
stanowczość, nawet pewna doza surowości, sprawiały, że czułam
ukłucia w podbrzuszu, takie drobne uderzenia podniecenia. Było to
coś czego nigdy wcześniej nie zaznałam, nawet przy Marcinie, choć
nie mogłam się oszukiwać, że blondyn miał coś w sobie. Był
zabawny, uroczy, taki młody, świeży, jeszcze ciekawy świata i
szalony. Marcin Andrzejak niegdyś był idealnym kochankiem,
chłopakiem do zabawy i na zabawę, ale nie nadawał się do życia,
zwłaszcza rodzinnego i musiałam w końcu to przyznać. Pewnego razu
musiałam postawić na szalach wagi własnego serca Marcina i Szymona
– młodzieńczą miłość i dojrzałą decyzję na całe życie.
Wybrałam żyć, a nie z miłości wewnętrznie umierać. Szymek
jednak był zastępstwem, kimś za kogoś, jedyną opcją na lepsze
życie dla mnie i przede wszystkim dla moich dzieci. Często
zastanawiałam się, czy to było swojego rodzaju poświęcenie. Być
może i sama już nie pamiętam czy kiedykolwiek tak myślałam. Dziś
też nie wiem czy poświęceniem można nazwać mieszkanie w dużym,
przestronnym domu z wyposażeniem niczym w pałacu, nowy samochód
ofiarowany na dzień kobiet, wakacyjne wyjazdy dwa albo nawet trzy
razy w roku, markowe kosmetyki, wspólne zakupy i wygłupianie się w
przymierzalni, zainteresowanie ze strony męża, rodzinne spacery,
wspólne zabawy w ganianego na około ratusza lub po plaży, opalanie
się na jachcie i strzelanie pistoletami na wodę w ogródku przed
domem? Czy otrzymanie tego wszystkiego mogę, do cholery, nazwać
poświęceniem się? Nie sądzę i ta myśl cholernie mnie
przytłaczała, bo chciałam od niego odejść setki razy. Może nie
chciałam, ale myślałam o odejściu, o wynajęciu kawalerki,
wyprowadzeniu się wraz z dziećmi, podjęciu dodatkowej pracy i
samotnym wiązaniu końca z końcem, ale nigdy nie odważyłam się
nawet na spakowanie walizek i włożenie ich do bagażnika. Nie
umiałam własnym dzieciom zabrać świetlanej przyszłości, z tak
banalnego powodu jak kilka pasów na pupę, o których wiedziałam,
że będą i to jeszcze przed ślubem. Zgodziłam się. Co z tego, że
byłam wtedy młodsza?! Czy to powód by teraz strzelać fochy, mieć
pretensje, miotać się i krzyczeć? Wiedziałam co robię,
wiedziałam jak będzie, znałam Szymona i jego średniowieczne
poglądy. Miałam pewność, że nigdy nie zrobi mi krzywdy, że nie
będzie wykorzystywał władzy, na którą poniekąd sama mu
zezwoliłam. Wciąż miałam swoje zdanie, mogłam je wypowiadać, a
to co mnie spotykało nie dało się nazwać więzieniem,
ubezwłasnowolnieniem, czy katowaniem. O wiele łatwiej odejść od
alkoholika, który się awanturuje po niemal każdym powrocie do
domu. Łatwo porzucić mężczyznę, który nic nie daje od siebie, a
jedynie wymaga i bierze. Takich było pełno. Bili swoje kobiety,
choć nigdy nie podnieśli na nie ręki. Bili mentalnie, słowami,
albo swoim zachowaniem... swoją obojętnością, brakiem zaradności,
nieudzielaniem pomocy. Szymon był inny. Cokolwiek by się nie
działo, to mogłam na niego liczyć. Jasne, że miał swoje chore
zasady, czasami był za sztywny, za wymagający, ale to i tak było
nic w porównaniu z tym ile dawał mi i moim dzieciom od siebie. Poza
tym nie da się być z kimś przez tyle lat i niczego do tego kogoś
nie poczuć. Nigdy nie wiedziałam do końca czy go kocham, czy tylko
po prostu lubię, szanuję i odczuwam podniecenie, gdy jest blisko,
gdy trzyma dłonie na moich piersiach, albo obcałowuje ramie oraz
szyję, włącznie z okolicą ucha. Jedno było pewne – do Szymka
czułam więcej niż przyzwyczajenie.
Mój
mąż długo nie wracał, a mnie bolało samo czekanie. Tak naprawdę
to nie lanie było najgorszą częścią kary. Ono po prostu było,
gdy się zaczynało, musiało kiedyś się skończyć i już po
pierwszym uderzeniu nie miałam na to wspływu, traciłam kontrolę
nad sytuacją. Czekając miałam bardzo duże pole do popisu, jeśli
chodzi o myśli i strach. Człowiek naprawdę nie boi się tego w
czym trwa, nie lęka się teraźniejszości, która jest, bo ona po
prostu jest. Boimy się przyszłości, wszyscy, bez wyjątku. Nie
boimy się egzaminu, który już dostaliśmy do ręki i zaczęliśmy
wypełniać, ale baliśmy się go od momentu jego zapowiedzi i im
było bliżej wskazanego przez nauczyciela czy wykładowce terminu,
to nasz strach był coraz większy. Bokser boi się wyjścia na ring,
gdy nie wie jak bardzo będą bolały ciosy przeciwnika, a po
pierwszym otrzymanym, to już adrenalina, chęć zwycięstwa, obrony,
zdolność trzymania gardy i wyprowadzenie ciosów są ważne, a nie
myśli jak zaboli, czy zaboli, gdzie zaboli. W moim przypadku było
podobnie. To nie te pasy były najgorsze, choć świst przecinanego
powietrza napawał wręcz przeraźliwym lękiem. Znosić je jednak
choć ciężko, to nie było trudno, bo nie miałam na to wpływu,
gdy już nastał początek. O wiele gorzej było się temu poddać,
obserwować jak rozpina klamrę paska, a potem słyszeć jak wysuwa
go ze szlufek. Trudno też było uczynić ten pierwszy krok, choć
nie było w nim niczego ponad siły. O wiele łatwiej by było, gdyby
po prostu mną szarpnął, przytrzymał, nastrzelał, ale nie, tak
nie było prawie nigdy, no chyba, że były to dwa-cztery klapsy
przyłożone na szybko dla opamiętania i pokazania, że mimo
panującej w Polsce wolności, w naszym domu, to on rządzi, on
decyduje, on stoi na szczycie piramidy hierarchii.
Kierowana
czystą ciekawością i chęcią, by to co najgorsze mieć jak
najszybciej za sobą, wstałam z łóżka i poczłapałam przed drzwi
pokoju Leosia. Były uchylone. Weszłam więc do środka i poczułam
takie dziwne wzruszenie. Obraz śpiącego nie w naszym łóżku
Szymona był rzadkością. Fakt, że zdarzało mu się drzemać w
salonie na kanapie, albo w ogrodzie na leżaku, ale prawie nigdy nie
miało to miejsca z dziećmi. Dotarło do mnie, że Szymon nawet
rzadko ich przytulał. Miał pewnego rodzaju dystans i wyraźne
problemy z bliskością o czym wiedziałam jeszcze zanim się z nim
związałam. Starał się też oprawić nasze życie w sztywne ramy
zasad, a jedna z nich mówiła, że rodzice mają swoją sypialnie, a
dzieci swoje łóżka w swoim pokoju. Z początku... w pierwszym roku
naszego wspólnego życia był taki bezwzględny, bo nie dopuszczał
wyjątków od niektórych takich zasad i reguł. Potem jednak miękł.
Nie była to oczywiście diametralna zmiana z dnia na dzień, ale z
miesiąca na miesić, powolutku, z roku na rok, także nie szybko i
stawał się pewnego rodzaju innym człowiekiem, choć jednocześnie
ciągle pozostawał sobą.
Ponownie
zapatrzyłam się na obraz otulony jednie niewielkim światłem
lampki nocnej, której abażur był we wzór żaglowców. Leon spał
jakoś tak dziwnie, taki zgięty w pół, z głową położoną na
brzuchu Szymka. Pomyślałam, że będzie mu zimno. Nie Leonowi, a
Szymonowi, bo Leoś był nakryty pościelą w kolorowe jabłuszka.
Sięgnęłam więc po kołdrę, która leżała na łóżku Poli.
Była popielata w różowe i fioletowe usta. Przykryłam nią Szymona
i oddaliłam się na krok, by uważniej się temu przyjrzeć.
Wyglądał uroczo i w tej chwili żałowałam, że rozwaliłam
telefon komórkowy, bo mogłabym im zrobić zdjęcie. Widząc tablet
Leosia, uznałam to za nic straconego. Pstryknęłam fotkę z
zamiarem późniejszego wysłania jej sobie na telefon i wróciłam
do sypialni, do swojego i Szymona łóżka, które teraz było całe
moje. Wiedziałam jednak, że nie zasnę, więc tak szybko jak się
położyłam, tak szybko też wstałam i poszłam do łazienki.
Postanowiłam zaczerpnąć relaksującej kąpieli. Chwilę
zastanawiałam się czy skorzystać z narożnikowej dwu, albo nawet
trzyosobowej wanny, czy wejść do tej szklanej z systemem masującym,
na dodatek umiejscowionej naprzeciw zawieszonego na ścianie,
niewielkiego, bo ledwie trzydziestodwucalowego telewizorka.
Zdecydowałam się na masaż i obejrzenie serialu fantasty. Na
początku mi się podobał, ale potem przestał mnie kręcić, mimo
tego, ponieważ został mi już tylko i wyłącznie ostatni sezon,
postanowiłam się przemęczyć i poznać zakończenie. Pilot był
wodoodporny, więc położyłam go na stoliczku obok wanny i
napuściłam wody, która nie ważne jak długo by nie leżała,
zawsze będzie miała ustawioną na panelu temperaturę. Nie stygła,
chyba, że wyłączyłabym nieustanne jej podgrzewanie. Wsunęłam
stópkę do połowy i szybko ją wyciągnęłam. Wytarłam białym
ręcznikiem, bo postanowiłam jeszcze na moment wrócić do sypialni.
Miałam ochotę na drinka. Szymon miał w domu bardzo dużo barków,
bo i w salonie połączonym z jadalnią, w swoim gabinecie, oraz w
naszej sypialni, a nawet w kuchni znajdowały się wina. Można by
więc uznać, że nasz dom był istnym rajem dla alkoholika. Ba,
nawet dla całej bandy alkoholików. Myślę, że spokojnie na
tydzień tracenia podświadomości za pomocą procentów, by im
wystarczyło.
Otworzyłam
drzwi komody nad którą wisiało lustro i przyjrzałam się kolejnym
drzwiom, tym razem oszklonym. Wiedziałam, że alkohole znajdujące
się do góry, nie są chłodzone, a te na dole niemal zimne. Z
początku myślałam o winie, czerwonym, pięcioletnim, słodkim o
ładnej nazwie Messapo, ale nigdzie w zasięgu mojego wzroku
nie było korkociągu, a nawet jakby był, to nie lubiłam się nim
posługiwać. O wiele bardziej wolałam być obsługiwana, dlatego
wina zazwyczaj pijałam z Szymonem, albo w samotności, w knajpie,
barze, restauracji, gdzie był zazwyczaj przystojny kelner, a nawet
gdy nie był przystojny, to miał obowiązek otworzyć, nalać,
podać, czyli zrobić to, czego ja sama robić nie lubiłam.
Odkładając butelkę ze szczepu Primitivo, dotarło do mnie,
że kiedyś o winach nie wiedziałam nic. O każdym po spróbowaniu
mogłam jedynie powiedzieć czy mi smakuje, czy też nie. Teraz moja
wiedza była znacznie obszerniejsza, choć i tak nie dorównywała
Szymonowi. On o winach mógł mówić godzinami, opowiadać skąd
pochodzą, jaki mają kolor gdy są w kadziach, jaki posmak, czy
słodzone są sztucznie, czy naturalnie i bez wspomagaczy. Pamiętam
jaka byłam zaskoczona, gdy powiedział mi właśnie o Pliniana
Messapo Dolce Naturale.
– Po
krótkiej fermentacji, dojrzewa pół roku w kadziach. Ma wtedy kolor
fioletu, barwę gęstej purpury. Jego aromat, to zapach bardzo
intensywny, leśnych owoców i truskawek. Można się w nim zakochać.
– Zakochać
w winie? – zapytałam wtedy.
– Pojedziemy
do Włoch, odwiedzimy Apulia, to sama zobaczysz. Wystarczy stanąć
na środku, zamknąć oczy i nawet nie trzeba marzyć, a jedną nogą
będziesz błądziła po wyobraźni i widziała w niej dzikość
ogrodów, takich, w których znajdują się plącze z dzikimi
jagodami i innymi leśnymi owocami, a do tego truskawki, takie
świeże, nieumyte, niepryskane. Po chwili zdasz sobie sprawę, że
to nie jedyne co widzisz oczyma i drugą nogą będziesz w chatce,
przy gorącej czekoladzie z nutką posmaku przyprawy korzennej czy
też takiej do piernika, choć chyba to jedna i ta sama, nie znam się
na pieczeniu. – Zaśmiał się.
Pamiętam,
jak wtedy rozbawił mnie końcówką swojej z początku poważnej i
poetyckiej wypowiedzi, która na myśl nasuwała mi jedynie
określenie biały wiersz. Szymon potrafił pięknie mówić.
Opowiadać o barwach, rodzaju płótna, rzeźbach, obrazach, dziełach
architektonicznych, winach, cudach natury, mitologi, zodiakach,
religiach, talizmanach i innych wierzeniach. Mówił o tym w taki
sposób, że chciało się słuchać więcej i więcej, pragnęło
się łaknąć jego słów i robiło wszystko, by nie przerywał.
Rzadko chodził w garniturze, ale nie trzeba mu było koszuli,
kamizelki i marynarki, ani bycia pod krawatem by pokazać klasę.
Pamiętam jednak gdy grał na fortepianie na jednym z koncertów.
Nigdy wcześniej nie pomyślałam, że seksowny i taki... och i ach
wyda mi się muzyk. Zwykły facet, może trochę lepiej umięśniony,
ale z twarzy przeciętny, taki nadzwyczajny. Jednak w popielatej
koszuli i czarnej kamizelce wyglądał jak bóg seksu, o ile taki bóg
w ogóle w jakiejkolwiek religii istniał. Jeśli jednak nie istniał,
to z całą pewnością powinien zaistnieć.
Przestałam
myśleć o winie i o wspomnieniach z nim związanych. Zdecydowałam
się na sok z czarnych porzeczek i białe martini. Do tego
obowiązkowo odrobinka syropu z malin. Całość smakowała wybornie,
wiedziałam o tym, dlatego zdecydowałam się na wyjątkowo wysoką
szklankę, by czasami mi nie brakło, zanim zdążę się zrelaksować
wylegując w wannie.
Dostrzegłam,
że czołówka mojego serialu dobiega końca, więc szybko udałam
się do łazienki, położyłam szklankę na stoliku i jeszcze
zawróciłam do szafki nocnej po prasie mleczko, ale takie z podwójną
warstwą, jedną mleczną, a drugą taką marmoladową. Nie trudziłam
się rozkładaniem ich na talerzyk, choć Szymon z pewnością by tak
zrobił. Jak kiedyś poprosiłam go, by przyniósł mi jogurt i
czekoladę z lodówki, to przelał go do pucharku, na wierchu
utworzył rozetkę z bitej śmietany i całość obsypał startą
czekoladą oraz przyprawił świeżymi malinami. Musiałam przyznać,
że jak to zobaczyłam, to aż szkoda mi było zjeść, ale przecież
właśnie po to to było, by przyjemnie było jeść. Nagle zaczęłam
się zastanawiać, dlaczego mężczyzna, który był w stanie dla
mnie tworzyć takie cudeńka, oraz układać czekoladę, równo
podzieloną w słupki na deserowym talerzyku, widział nie tak dawno
tak duży problem w zrobieniu buźki na kanapce mojej córki. Opcje
były dwie, albo był po prostu tego dnia zmęczony, rozdrażniony i
nie miał na nic ochoty, co przecież trzeba było mu wybaczyć, bo
każdemu się takie dni zdarzają, albo po prostu dzieci mu
zawadzały... zawadzały z jednej strony, ale z drugiej były mu
potrzebne, no bo przecież trudno sobie wyobrazić rodzinę bez
dzieci. Przyszło mi na myśl, że może Szymon nie chce spróbować
spłodzić własnego potomka, bo drażnią go tak małe, jeszcze
niczego nieświadome i niemal zupełnie nierozumne istoty. Być może
nie mógł się doczekać, aż Pola i Leon jeszcze troszkę podrosną.
W końcu już traktował ich na starszych niż byli. Czasami gdy o
nich mówił lub mówił do nich, albo czegoś od nich wymagał, to
miałam wrażenie, że on widzi przed oczyma nie trzylatkę i
pięciolatka, a co najmniej siedmiolatkę i dziesięciolatka. Choć
być może winą było to iż był tyle ode mnie starszy. Za jego
czasów dzieci były inaczej wychowywane, były bardziej samodzielne,
dojrzalsze, puszczone samopas. W końcu każdy z nas, ze słyszenia
kojarzy czasy PRL-u, gdy dzieci od rana do wieczora lub gdy ledwie
wróciły ze szkoły, to od razu leciały na podwórko, same chodziły
do szkoły, a nawet i do przedszkoli. Te dzieci też odgrzewały
sobie obiady lub gotowały, bo rodzice byli w pracy, jak się
oparzyli to popłakali w samotności, włożyli dłoń do zimnej wody
lub mleka prosto z lodówki i na tym się kończyło, nikt się nie
rozczulał, nie dmuchał na oparzenie i nie ocierał łez.
Zauważyłam, że Szymon ma podobnie. Prędzej był gotowy pocieszyć
Polę niż Leona, bo ona była dziewczynką i była młodsza. O ile z
tym, że była młodsza mogłam się zgodzić i jeszcze na tę teorie
byłam w stanie przystać, o tyle płeć dla mnie nie miała aż tak
wielkiego znaczenia, ale dla Szymka miała. Zdaniem mojego męża,
Leon miał być przywódcą, kimś kto powinien się troszczyć o
młodsze rodzeństwo, a więc też w jakiś sposób opiekować Polą.
Powinien więc być dojrzalszy i odpowiedzialniejszy, a nie patrzeć
tylko jakby podłożyć jej nogę. Coraz częściej do mnie
docierało, że mój syn, go zawiódł, albo raczej, że oprócz tych
kilku momentów, gdy naprawdę błyszczy na tle innych dzieci w swoim
wieku, to nieustannie go zawodzi. Często mi wypominał... nie, nie
wypominał, po prostu głosił, że za bardzo się z nim cackam,
ciągle traktuje jak takiego maluszka i nie pozwalam małemu rozwinąć
jego własnych skrzydeł, bo otulam go moimi.
– On
już nie ma dwóch czy trzech latek – mówił wtedy. – Jestem
pewny, że jakbyś mu nie przekroiła bułki, to sam by sobie ją
przedzielił na pół.
– Przeciąłby
się.
– I
co z tego? Ty się nigdy nie przecięłaś? Jak się nie przetnie to
się nie nauczy. Daj mu taki... tępy nóż, to będziesz miała
pewność, że palca nie straci, zainwestuj w plastry i po sprawie.
Daj mu dorosnąć.
– Ma
czas by dorosnąć.
– Dorastanie
to etap długotrwały, gdy zaczniesz wymagać od niego samodzielnego
przygotowania kanapki od A do Z kiedy będzie w gimnazjum, to on nie
będzie umiał poprawnie noża utrzymać i wtedy to już będzie za
późno. Nie wiem czy wiesz, ale odbierzesz mu przez to możliwość
bycia chirurgiem.
– Skąd
wiesz, że będzie chciał być chirurgiem?
– Nie
wiem, ale nawet jeśli nie, to po co pozbawiać go szansy,
koordynacji ruchu dłoni, precyzji w palcach, skoro można dać mu
przekroić bułkę na pół i ewentualnie nakleić plaster, gdy się
zrani. Nawet dobrze, by było gdyby się zranił. Przy goleniu też
się nieraz zatnie, gdy będzie zaczynał, a nie mam ochoty potem
oglądać płaczącego i tulącego się do mamy czternastolatka, bo
sobie zarysował policzek ostrzem. – Tym stwierdzeniem pamiętam,
że mnie rozbawił, bo porównanie choć takie... strasznie odległe
od siebie i moim zdaniem mało mające z sobą wspólnego, to było
zabawne, gdy sobie usiłowałam to wyobrazić. Jednak kiedy
dopowiedział kolejnych kilka zdań to poczułam się dziwnie. –
Dzieci powinny nawyknąć do bólu, Magda, by potem było im lżej,
bo życie cholernie mocno boli i każdego kopie po dupie na swój
różny, odmienny sposób. Nie wiesz skąd nadejdzie kopniak, ani
jakim sposobem zostanie ci wymierzony, wiesz tylko jedno, że nie
będzie to pieszczotliwe klepnięcie, że będzie napierdalało z
całej siły i będzie bolało tak mocno, że może odechcieć się
żyć. Gdy się jest przyzwyczajonym, to łatwiej stanąć na nogi.
– Skąd
pewność, że skopie? Może będę mieli szczęśliwe dzieciństwo i
udaną dorosłość?
– Tak,
tak i przeniosą się do bajkowej krainy o nazwie Nibylandia. Lena,
życie każdego z nas doświadcza, zarówno pozytywami jak i
negatywami. Ktoś mi kiedyś powiedział, że biedny człowiek
przetrwa wszystko. Nie będzie miał na chleb, to nie zje, albo
pożyczy i ucieszy się kromką z masłem, choć ponaglenia do
zapłaty będą wysypywały się ze skrzynki, choć dzieci będą
płakać, a żona marudziła. Bogaty i rozpuszczony podda się, gdy
komornik naklei nalepkę na jego motocykl, albo gdy nie będzie go
stać na paliwo, nie będzie mógł znieść płaczu własnego
dziecka i marudzenia własnej żony, jej szczerych pretensji, które
być może choć są nie do końca odzwierciedlone w rzeczywistości,
to nie można nakazać komuś czuć inaczej i miała prawo do
wypowiedzi. Taki człowiek chodzi na strych wielokrotnie, patrzy na
sznurek, dotyka go, w końcu zawiesza, staje na krześle i nagle pół
kroku dzieli go od życia, jak i pół od śmierci. Jest w
zawieszeniu. Trwa w nim i w końcu wybiera. Umrzeć na śmierć lub
poznać śmierć za życia. – Pamiętam tęczówki Szymka gdy to
mówił. Nasuwały na myśl kryształ jakby jego oczy nagle pokryła
tafla szkła. – Chcę by moje... by nasze dzieci były po prostu
silne, by się nie poddawały ani na śmierć, ani na życie w
luksusie kosztem zaprzedania samych siebie. By umieli przyjmować coś
takim jakim jest, bo czasami nie można inaczej, by umieli to znieść
zanim będzie za późno na krok w tył. Na Grenlandii, gdy nie
polujesz to nie żyjesz, a więc musisz być silnym, ale też trzeba
mieć zasady, bo niedźwiedzi coraz mniej i trzeba przestrzegać
norm, przydzielanych na każdą wioskę.
– Byłeś
na Grenlandii? – zdziwiłam się.
– Nie,
ale znam kogoś kto tam mieszka.
– Pojedziemy
kiedyś? – zapytałam ochoczo.
– Może,
może, gdy trzeba będzie uciekać, bo nie znoszę zimna i dla
kaprysu nikt mnie nie zmusi bym skazał się na aż tak niekorzystny
dla mnie klimat. – Puścił wtedy do mnie oczko, a ja zaśmiałam
się. Teraz jednak zastanawiałam się ile jest prawdy w jego
słowach. Skąd tak dobrze zna uczucie rozpuszczonego człowieka,
który nie dawał rady, skąd pomysł o tym by napomnieć o ucieczce
do krainy skutej lodem, pełnej Eskimosów i niedźwiedzi polarnych?
Czułam,
że oszaleję, więc musiałam przestać choć na moment o tym
wszystkim rozmyślać. Skoncentrowałam się więc na piciu drinka i
zagryzaniu go słodkością. W końcu jednak nawet El Internado
dobiegł końca, szklanka została opróżniona, a opakowanie po
ptasim mleczku puste. Nie pozostało mi więc nic innego jak wstać,
założyć na siebie coś w czym wygodnie jest leżeć w łóżku i
pójść spać. Zdecydowałam się na białą koszulę Szymona, która
już nieco utraciła na kolorze, a przede wszystkim zmniejszyła się
o półtora rozmiaru po wypraniu w zagotowanej wodzie. Majtki
wciągnęłam na siebie tylko po to, że jeszcze mogłam zgłodnieć
i iść do lodówki, a nie chciałam tak świecić gołymi pośladkami
i cipką, w sytuacji, gdy Leon był w domu. To było dziwne, bo gdy
się kąpałam, znaczy wylegiwałam w wannie, a on siedział obok i
czytał na głos, to zupełne mi to nie przeszkadzało, a gdy byłam
goła i w ruchu, to tak jakoś... nie, nie potrafiłam tak po prostu
przy dzieciach.
Ledwie
położyłam się do łóżka i ułożyłam bokiem, tak jak lubiłam
najbardziej, a Szymon pojawił się w drzwiach sypialni. Dziwny
skurcz żołądka, spowodowany strachem uraczył mnie wstrzymaniem
oddechu.
– Cześć
ponownie – szepnął zrezygnowany i najpierw usiadł na łóżku, a
potem się walnął, tak, że opadł na miękkie poduszki. – Nie
mam na nic siły – wyznał, gdy ja już leżałam na wznak. Objął
mnie i poczułam się tak cholernie dobrze, jakby nagle zrobiło się
w sypialni o co najmniej pięć stopni Celsiusza cieplej.
Chwyciłam
dłonią za jego nadgarstek i otuliłam się mocniej jego ręką.
Odwróciłam na bok i poczułam znajomy zapach. Mieliśmy w domu
wiele flakonów perfum, także męskich, ale Szymon rzadko ich
używał. Jedynie, gdy gdzieś szliśmy wspólnie, na przykład do
restauracji, albo na ważne spotkanie, ewentualnie jakiś bankiet lub
teatr. Na co dzień pachniał po prostu sobą, a jego dłonie mydłem
Dave, albo kremem Nivea. Bywały też dni, gdy nie było go cały
dzień, bo najpierw pracował, potem coś załatwiał, potem odbierał
dzieci, przywoził, jadł, szedł gdzieś z kolegami, znowu pracował
i wracał nie mając siły na nic, nawet na prysznic. W takie dni
śmierdział wszystkim z czym się zetknął, choćby kebabem jeśli
go jadł, albo przesiadywał gdzieś w pobliżu, potem z siłowni,
chlorem z basenu, ale nie robił z tym nic, po prostu zasypiał, a
mnie nigdy to nie przeszkadzało. Taki już był, nie dbał o to by
pachnieć jak z żurnala, na co na przykład Marcin zwracał
szczególną uwagę. Szymon nie był jak dzieciak co musi przed snem
wziąć prysznic, nabalsamować się i wyperfumować, zanim znajdzie
się obok swojej dziewczyny. Był po prostu męski, nie leniwy, nie
śmierdzący, nie obrzydliwy, a zwyczajnie męski, nic mniej i nic
więcej.
– Śpisz?
– zapytałam, splatając palce naszych dłoni z sobą.
– Jeszcze
nie – odburknął.
– Co
z Leonem?
– Jutro
to załatwię w szkole.
– A
więc to w szkole? – dopytywałam. – Co ci powiedział?
– Nie
mogę ci powiedzieć, obiecałem.
– Ale
coś nabroił?
– Uuu,
zachował się jak mężczyzna.
– Dlaczego
nie możesz mi powiedzieć?! – uniosłam się nieznacznie, by choć
trochę go rozbudzić.
– Bo
obiecałem, że ci nie powiem – odpowiedział tak samo słabo i
mrukliwie.
– Bronił
jakieś dziewczynki?
– Najładniejszej.
– Na
całą klasę?
– Na
cały świat – odpowiedział z dużą pewnością pobrzmiewającą
w jego głosie.
– I
nie powiedział pani?
– Nie
chciał wyjść na skarżypytę i bardzo dobrze – ostatnie trzy
słowa wypowiedział niezwykle szybko i mocniej mnie objął.
Wyczułam jego zarost na mojej łopatce, bo nawet przez koszulę mnie
kłuł.
– Szymek
będę się martwić. Powiesz mi. Nie powiem mu, że wiem.
– Dobra,
ale spokojnie potem, dobrze.
– Dlaczego
miałabym się zdenerwować? – ożywiłam się na tyle, by go
odtrącić i usiąść.
Mój
mąż także się podniósł na łóżku i spoglądał na mnie
półprzytomnym wzrokiem.
– Chodziło
o ciebie – przyznał jakby go coś bolało. – Powiedział ile
masz lat, bo dzieciaki się między sobą wypytywały. Policzyli na
ile go urodziłaś. Od słowa do słowa, padło coś czego nie mógł
znieść i dał koledze w szczękę. Ten nie poskarżył się pani, a
dwóm starszym braciom. Dotarli go gdzieś w szatni, jak szedł po
breloczek, ten w kształcie latarki. Uderzyli, skopali, stąd
siniaki.
– Nie
zostawię tak tego! – krzyknęłam zbulwersowana i gdyby nie to, że
był środek nocy, to zapewne ubrałabym się i wykopała te bachory
nawet spod ziemi, a potem sama im nakopała, bo zapewne pójście do
rodziców takich gnojków nic by nie dało.
– Spokojnie
– mruknął. – Załatwił sprawę.
– I
mam tak to zostawić?
– Jasne.
Jak będą go dalej zaczepiać, to sam gówniarzami szturchnę, bo
Leon mi powie, a póki co wyjaśnię tylko nauczycielce, że to
drobna sprzeczka z kolegami z podwórka.
– Podwórka?
– Lena,
daj mu dorosnąć – szepnął boleśnie. – Nie rób z niego
maminsynka. Teraz jak go dalej będzie chłopczyk zaczepiał, ten z
jego klasy, to powie, że albo solówka, czyli jeden na jeden, albo
on też przyprowadzi kogoś, by było trzech na trzech, uczciwie, a
że nie ma brata, to weźmie taty kolegów. Zapewniam cię, że
podziała, zwłaszcza, że odwieziemy go taką bandą na motocyklach
do szkoły.
– Każesz
mu się bić?
– Jeśli
teraz nie umie zawalczyć o honor matki, to jak kiedyś zawalczy o
honor żony? Zresztą dzieciak dał mi do myślenia, bo chyba jest
odważniejszy ode mnie i teraz jak Peterwas choćby na ciebie krzywo
spojrzy, to nieważne czy to będzie dom, gabinet, restauracja, czy
środek ulicy, to ja skopię go jak psa. Tym miłym akcentem
zakończmy. Dobranoc – szepnął i obniżył się na poduszkach.
– Nie
chcę spać – dotarło do mnie nagle i wypowiedziałam to na głos.
Ostatnimi czasy było za dużo stresów, problemów, sytuacji,
które... które sprawiły, że potrzebowałam wyżycia, choćby
seksualnego. Odwróciłam się więc na brzuch i położyłam dłoń
na torsie męża. Zaczęłam rozpinać jego koszulę, bo cały czas
był w ubraniu. – Nie śpij jeszcze – szepnęłam, muskając jego
nagi tors.
Poczułam
bolesny uścisk na nadgarstku, a potem napotkałam barwę
stalowoniebieskich, bardzo zimnych oczu.
– Nie
rób tak znowu – wycedził przez zęby. – Już ci kiedyś
powiedziałem, że seks nic nie zmieni, nie sprzedawaj się za
uchylenie wyroku, nawet jeśli wyrokował twój mąż i nawet jeśli
to z jego ręki ma być wykonana egzekucja.
Musiałam
przyznać, że jego słowa podziałały na mnie jak wiadro pełne
lodowatej wody.
– Nie
myślałam w ten sposób – odparłam lekko się jąkając. –
Miałam po prostu ochotę, a nie chciałam... wiem, że to nic nie
zmieni.
– Dobra
– powiedział szybko. – Jeśli chcesz, to proszę bardzo, ale
wiedz, że rano, po tym jak Leona odwiozę do szkoły, to wszystko
tamto jest nieodwołalne. Zdejmujesz spodnie i się kładziesz, i nie
ma zabawy w było ci dobrze, to mi odpuść.
– Wiem
– przyznałam ze łzami w oczach.
– W
takim razie dobrze. – Splótł dłonie i założył je na swój
kark. Wygodnie się położył i wyczekiwał.
Poczułam
się co najmniej dziwnie, bo... nie wiedziałam co mam dalej robić.
Zaczęłam od całowania jego klatki piersiowej i zmierzania coraz
niżej, jednocześnie odpinając drobne guziki jego koszuli. Dłonie
drżały mi jakbym była dziewicą i pierwszy raz miała do czynienia
z mężczyzną. Gdy dotknęłam delikatnej skóry czarnego paska,
przeszedł mnie dreszcz strachu i starałam się zapomnieć wszystkie
nieprzyjemne wspomnienia z nim związane. Potem już było lżej, bo
rozpięcie rozporka, wydobycie penisa z jego slipów i rozchylenie
ust z zamiarem wzięcia go całego... albo przynajmniej na tyle na
ile zdołam, było czymś co robiłam nader często, więc nie
sprawiało mi żadnych problemów.
– Daj
spokój – powiedział nagle i położył swoje dłonie na moich
ramionach. – Nie myłem się i...
– Nie
brzydzi mnie to – odparłam szybko.
– No
jeśli nie, to... – Uśmiechnął się znacząco, tak bardzo wesoło
i nie powiedział nic więcej.
Problem
jednak pojawił się wtedy, gdy Szymek nie robił nic więcej. Nie
dotykał mnie, nie pieścił, nie czułam jego dłoni na swoich
piersiach, ani plecach, ani nawet we włosach. Miałam problem z tym,
by samej narzucić odpowiedni rytm, poza tym co po tym, gdy zrobię
mu loda? Wytryśnie i pójdzie spać? Nie o to mu chodziło! Chciałam
by mnie... porządnie zerżnął, a on był taki bierny. Było jak
nigdy, a ja nie wiedziałam jak dać mu znak, by coś zmienił.
W
końcu po kilku ostrych posunięciach skierowanych na moje gardło,
które sama zainicjowałam, wypaliłam:
– Nie
wiem co mam robić.
– W
jakim sensie? – dopytywał spokojnie, ciągle leżąc taki
rozmarzony i wpatrujący się w sufit.
– No
zrób coś ty, bo nie wiem co dalej – odpowiedziałam, mając
świadomość, że nie dosiądę go okrakiem, gdy nie jest w pełni...
postawiony, a na dodatek gdy ja jestem na dole sucha jak piasek na
pustyni.
Spojrzał
na mnie, na swojego fiuta i szepnął delikatnie, niemal chłopięco:
– Może
się nie starasz.
– Szymek
nigdy taki nie byłeś. – Chwyciłam go za ubranie, które choć
rozpięte to wciąż miał na sobie i potrząsnęłam.
– Jesteśmy
prawie trzy lata małżeństwem, a ty nie wiesz co masz z mężem w
łóżku robić – stwierdził, drapiąc się po policzku. –
Jesteś aż taka niewinna? – dopytywał. – Poza tym się
czerwienisz, na co dzień tak nie masz – zauważył.
Faktycznie.
Szymon miał racje. Nie miałam tak. Mogłam mówić o seksie na
forum, na przykład siedząc w loży barowej, będąc otoczoną
przyjaciółmi, dalszymi znajomymi i niemal obcymi ludźmi, ale w
łóżku, czy w każdym innym miejscu, gdzie byłam tylko ja i mąż,
to skrępowanie wracało. Dopiero gdy byliśmy sami i zbliżaliśmy
się do siebie, to czułam taki dziwny rodzaj... czegoś na miarę
wstydu, zmieszanego ze strachem i niepewnością, choć byłam pewna
czego chcę i jak chcę, to i tak nie umiałam działać, ani nic
zrobić.
– No
Szymek.
– No
co? – dopytywał rozbawiony.
– Bądź
bardziej decyzyjny – zażądałam. – Ja nie umiem tak, gdy ty...
nie bądź bierny – wyznałam w końcu moje pragnienia i położyłam
się na nim , w taki sposób, że policzek przyłożyłam do jego
klatki piersiowej, a językiem błądziłam w poszukiwaniu jego
sutka.
– Ostatnio
jak tracę na bierności i chcę za ciebie decydować, to potrafisz
uraczyć mnie awanturą, przy moich pracownikach i wspólnikach, a
teraz oczekujesz, że...
– Nie
wypominaj mi! Sam mówiłeś, że nie wolno wracać do tego co było.
– Tak,
ale dopiero po tym jak ci przyleję, albo ukarzę w inny sposób.
Jeszcze nic nie zrobiłem, więc jeszcze sobie mogę – powiedział
niezwykle ostro, trzymając mnie za ramiona i unosząc tak, że
miałam możliwość patrzeć mu w oczy, wisząc niemal nad nim. –
Zastanów się może czasami czego ty chcesz? Ciężko wymagać od
męża, by był delikatnym misiaczkiem i kimś kim można pomiatać,
a jednocześnie był mężczyzną w łóżku – dodał i nagle
przerzucił mnie tak, że opadłam plecami na poduszki.
Dosłownie
rzucił mnie na to łóżko, a sam na nim szybko uklęknął.
Spodobało mi się to.
Westchnął
i mówiąc: – Czego się nie robi dla ukochanej żony? – Zaczął
zdejmować koszulę. Zmiął ją i rzucił o podłogę, bardzo
niechlujnie.
Sięgnął
do szafki nocnej i wyjął z niej niemal pełne opakowanie oliwki dla
dzieci. Nalał na swoją dłoń tyle, że aż ciekło po jego
kłykciu, oraz kapało sporymi, tłustymi kroplami na ciemną pościel
i prześcieradło. Poczułam jego mokrą dłoń na moim udzie, a
następnie na bieliźnie. Ściskał i pocierał tak, że moje majtki
stały się mokre, nie wiem czy od moich soków, czy od tej oliwki.
– Nie
masz okresu? – zapytał, chyba przez to, że niedawno sam kupował
mi tampony.
– Od
kiedy ci to przeszkadza? – dopytywałam.
– Od
nigdy i nigdy nie będzie – odpowiedział szybko, niezwykle będąc
przy tym rozochocony. – Po prostu chcę wiedzieć.
– Nie
mam. Skończył mi się.
– Wybitnie
szybko. Tak więc okresu nie ma, ale szpilki masz, prawda? –
Rozpromienił się bardzo znacząco.
– Te
co dziś? Zielono żółte?
– Wolę
czerwone – mruknął niezwykle seksownie.
– Założę
– szepnęłam i wstałam. Na moment pozostawiłam męża samego, by
udać się do garderoby i wcisnąć na stopy czerwone, seksowne
szpilki, które z przodu miały podest zwany przez większość
platformą, ale ten w tych moich był wyjątkowo wysoki.
Teraz
gdy Szymon wstał, a uczynił to od razu gdy mnie zobaczył, to byłam
z nim niemal równa. Podeszłam bliżej i poczułam jego męskość
na moim brzuchu. Jego penis stał pewnie i był niezwykle twardy,
wszystkie żyły na nim pulsowały i były uwidocznione. Spojrzałam
się znacząco i zapytałam:
– A
więc wystarczyły szpilki?
– Być
może – przyznał bez skrępowania i zaczął całować, ale
pominął moje usta. – Na mnie działają lepiej niż Viagra –
zażartował szeptem wprost do mojego ucha.
– Chyba
jeszcze nie potrzebujesz – odparłam roześmiana.
– Nie
zapominaj, że jestem sporo od ciebie starszy – wywarczał i
ponownie tego dnia chwycił mnie mocno za ręce.
Tym
razem jego dłonie zacisnęły się na moich nadgarstkach, a on sam
zmusił mnie bym cofała się tak długo aż natrafię na łóżko.
Potem na nie pchnął, a sam klęknął i uniósł jedną z moich
nóg. Zaczął od całowania łydki i zmierzał w stronę buta,
poprzez kostkę, na której dłużej się zatrzymał, nawet
łaskotliwie przygryzł. Najlepszy był jednak moment, gdy zdjął te
buty ze mnie, liznął językiem wierzch mojej stopy, jej podbicie, a
następnie jej spód. Załaskotało, ale było też niezwykle
podniecające. Potem delikatnie jakby z czcią, wsunął moją stopę
ponownie do tego, jego zdaniem erotycznego obuwia i podniósł drugą
moją łydkę. Tym razem nie zmierzał w dół, tylko do góry, przez
kolano, udo, aż do białych fig, przesiąkniętych oliwką, bo
przecież wciąż jeszcze miałam je na sobie.
– Tylko
tym razem nie myśl – uprzedził mnie. – Chcę byś nie myślała.
Nie blokuj się, miej wolny umysł, krzycz, wij się. Zrób to choć
raz. Tylko tego pragnę – wyznał, a ja nie byłam pewna, czy
potrafię spełnić to jedno z jego pragnień.