Czytam = Komentuje

Anonimowi – podpisujcie się!


Zapraszam was na blog z dodatkami o "Otchłani szarości":

http://miejskie-opowiesci.blogspot.com

środa, 16 marca 2016

Sezon 1 - Część 41 - Mateuszek

(obrazek wrzucę w nocy, po pracy)
Uwaga! Część niesprawdzona. Zapewne są literówki!

MAKSYM TOMASZEWSKI

Siedząc naprzeciw Peterwasa, który swoją drogą wyglądał jakby się zderzył z czymś dużym, szybkim i nieprzejednanym, zastanawiałem się dlaczego on jeszcze siedzi. No bo nie potrafiłem zrozumieć dlaczego facet nie wstaje i nie rozwala tego, który mu nakopał. Tak przecież się czyniło, zdrady się nie tolerowało, a ataków na swoich nie kryło się milczeniem. Szymon sobie przejebał, a żył, chodził i całkiem dobrze się miewał. Zagryzłem zęby i popijałem herbatkę z cynamonem.
Smakuję ci? – zapytał nagle, przeliczając kolejny plik pieniędzy i chowając go do kasetki, zaraz po spięciu złotymi spinkami.
Spojrzałem na niego jak na wariata. On naprawdę pytał, czy smakuje mi herbatka? W ogóle dlaczego on mnie poczęstował herbatą, a nie tak jak zawsze wodą z plasterkiem cytryny albo średniej klasy whisky? Jeszcze nie zadałem tego pytania, a on już mi na nie odpowiedział:
Chcę byś miał trzeźwy umysł.
Uśmiechnąłem się. W tamtym okresie i przy nim, niewiele mówiłem. Miałem swoje prywatne problemy, grunt, który sypał się spod nóg i sprawę do rozwiązania. Musiałem przyskrzynić ich wszystkich, złapać na gorących uczynkach i przypieprzyć im przed oczy dowodami tak mocnymi, by najlepsi prawnicy nie byli w stanie ich odeprzeć. To była sprawa honoru, bo odgórnie ktoś jeszcze prowadził tę sprawę, a ja nie lubiłem konkurencji. Zawsze działałem sam, bo nawet gdy miałem partnera, to chodziliśmy swoimi drogami i dzieliliśmy się zadaniami. To nie było tak jak w tych głupich, kryminalnych serialach, gdzie jeden za drugiego skakałby w ogień. Tu było życie i co tu dużo gadać – każdy martwił się o swoje. Tamtego dnia jednak do mnie dotarło, że gangster potrafi być o wiele bardziej ludzki niż policjant i to nawet taki gangster jak Hubert. Moment, gdy podniósł na mnie swój wzrok, podczas zamykania kasetki i powiedział „Miej Szymka na oku”, był takim przełomowym momentem w mojej karierze tajniaka. Z początku sądziłem, że chodzi mu o to bym pilnował sukinsyna, bo według niego coś kombinuje, ale „Szymek” użyte zamiast „Szymon”, dziwnie ociepliło wizerunek samego Peterwasa.
A coś się dzieje? – dopytywałem, czyniąc kolejny łyk herbatki z cynamonem.
Hubert dziwnie się zasępił. Ruszał brwiami, co było oznaką, że choć słowa cisną mu się na usta, to on nie wie jakich użyć.
Przełknął ślinę i rozejrzał się dookoła.
Muszę iść do dzieciaków. Potrenować ich trochę – wyznał.
Po co to robisz? – bardziej mi się wymsknęło, niż było świadomym pytaniem.
Peterwas wstał i zdjął zegarek, odkładając go do specjalnego pudełeczka.
Każdy musi coś robić, by jego życie nie było puste.
Pieniędzy ci wystarcza, więc wątpię byś...
Myślisz, że życie można zapełnić tylko meblami, samochodami i zegarkami!? – wydarł się. Pierwszy raz widziałem jak stracił nad sobą panowanie, choć trwało to tylko chwilę.
Wtedy pojąłem, że dla Huberta Szymon jest ważny, choć zwykle traktował go odgórnie, niczym dzieciaka, co jeszcze nie umie samodzielnie stawiać kroków w tym ponurym półświatku.
Nie ma co dzielić świata na pół, na dobrych i złych, bo po jednej i drugiej stronie barykady jest dokładnie tak samo. Tyle tylko, że wrogowie nagle zamieniają się w przyjaciół, a przyjaciele stają się wrogami. W końcu kto da ci gwarancje na to, że pies będzie bardziej lojalny od ulicznika? Nikt.
Może i nikt, ale ja nigdy nie rozumiałem ludzi, którzy zadają takie długie pytania, tylko po to, by potem udawać błyskotliwych i odpowiadać na nie samemu sobie, na dodatek jednym słowem.
Kiedyś tak dzieliłem świat, wiesz? A potem okazało się, że jestem w błędzie. Życie pokazało mi, że największa kurwa może być najlepszą matką, a najgorszy sukinsyn, co handluje kobietami, tak jak chińczyk ryżem, może być najwspanialszym z mężów, ale tylko i wyłącznie dla swojej żony. Bardzo nie podobało mi się, to co pokazało mi życie, bo udowodniło mi, że sędzia, stojący na czele prawa może znęcać się nad rodziną, ksiądz może molestować ministrantów, a nauczyciel może wykorzystywać naiwność uczennic. Ludzie, którym mamy ufać, mamy ich szanować i pokładać w nich jakieś tam nadzieje, mogą okazać się większymi zwyrodnialcami, niż nam się wydaje. Myślałeś kiedyś o tym w ten sposób, Maksymie? – dopytywał, rozwiązując jednocześnie krawat i rozpinając guziki koszuli.
Musiałem przyznać, że nie. Nie myślałem nigdy jak on, bo nie chciałem, bo po prostu tak było łatwiej. Ja ścigałem złych chłopców, a nie bawiłem się w jasnowidztwo i doszukiwanie zła w tych dobrych.
Podczas kiedy ja się zastanawiałem nie tyle nad słowami swojego szefa, a nad tym do czego one tak właściwie mają nas przybliżać, w sensie zmierzać, to on już zdążył się przebrać w dresowe spodnie i białą bluzę, która zupełnie mu nie pasowała. Nie te lata, nie ten styl, nie ten człowiek po prostu. Teraz wyglądał jak każdy, przeciętny, pracujący w fabryce, na jakieś hali produkcyjnej, by dopomóc córce czy synowi do wykarmienia i wyedukowania pierwszych dzieci, by mieli lepiej. Nagle do mnie dotarło, że gdybym mijał takiego Huberta na ulicy, to nawet nie zwróciłbym na niego większej uwagi. W życiu nie pomyślałbym, że facet ma pieniądze, że ma taką furę, a co dopiero o tym, że ma broń w sejfie i potrafi jej używać.
Nie odpowiedziałem mu nic na wcześniejsze pytanie, a i on nie kontynuował tego tematu. Zabrał mnie w dziwne miejsce. Inne niż wszystkie sale treningowe do tej pory. Tu było biednie, a ja już odwykłem od biedy, a nawet przeciętności się oduczyłem. Trwałem przy gangsterach z najwyższej półki, pijałem najdroższe koniaki i paliłem kubańskie cygara na co dzień, więc nagłe przestawienie się na herbatkę i kościelną salkę dla dzieci, było dla mnie jakbym transportował się do innego, gorszego świata. Uderzenie było brutalne, bolesne, choć nie miało nic wspólnego z fizycznością, to jednak było namacalne, niczym dotyk plugawej kurwy. Peterwas tym dziwnym zabiegiem, sprawił, że zacząłem się zastanawiać, kim ja już kurwa właściwie jestem. Za każdym razem miałem inne imię, inne nazwisko, inne papiery pokończonych szkół, których progów nigdy nie przestąpiłem. Żyłem na cudzych papierach, na nieistniejących korzeniach rosłem i wtapiałem się w otoczenie, którego wcześniej nie znałem, a nagle stawało się moim domem. Spędzałem z tymi ludźmi więcej czasu, niż z własną matką i nadawałem na nich, przez co powinienem się czuć jak ktoś z nożem na gardle, mogącym przeciąć krtań przy jednym niewłaściwym ruchu, a ja dziwnie czułem się jakbym był u siebie, w swojej skórze, w swoim małym, misternie utkanym pałacu. Z czasem przestawałem się ich bać, zaczynałem im ufać i choć starałem się nie nawiązywać z nimi żadnych bliższych relacji, a przynajmniej nie czynić tego szczerze, to potrafiłem ich lubić, szanować, doceniać. Żyłem w nieustannej obawie, że kiedyś zechcę przejść na ich stronę, nawet kosztem tego iż nigdy już nie będę w stanie spojrzeć w oczy własnemu, lustrzanemu odbiciu.
W nich wszystkich było coś dziwnego. Hubert był za bardzo dystyngowany, jak na naukę walk najmłodszych, pospolitych. Szymon natomiast był za bardzo pospolity i zwyczajny, jak na salony i dzieła sztuki, którymi się otoczył. Przy Magdzie odnosiłem nieustanne wrażenie, jakby była brudną, szmacianą lalką, wciśniętą w szklany pałac i choć poruszała się po nim niczym baletnica, to coś sprawiało, że ona sama czuła się jak słoń w składzie porcelany. Do tego wszystkiego dochodził jeszcze Piotr i Marcin, którzy łypali na siebie spojrzeniami, pełnymi nienawiści, a ja nie rozumiałem o jaki z nieistniejących grali bój toczą. No i była Marlena – pierwsza z żon Szymona, matka nastolatki, kobieta wyglądająca na szczęśliwą i pełną sukcesów, z dziwnym kryształem smutku i zawodu w oczach.
Peterwas się zmęczył. Zaproponował tym dzieciakom ze świetlicy, że wyśle mnie po pizzę i napoje. Nie wnikałem, dlaczego te bachory są na świetlicy kościelnej i dlaczego siostry zakonne wpuściły tam gangstera. Nie lubiłem dzieci, nigdy nie chciałem mieć własnych.
Kiedy już wychodziłem, Hubert dogonił mnie, by dać mi pieniądze na zakupy i powiedział coś specyficznego, jak na niego, na dodatek ze łzami w oczach:
Przypominają mi córkę.
Przecież nigdy jej nie lubiłeś. Zawsze mówisz...
Wolę jej nie lubić, bo tak łatwiej udawać, że się nigdy nie kochało. Jest jak ja. Mamy tak podobne charaktery, że żarliśmy się od kiedy tylko zaczęła zabierać głos w poważnych dyskusjach, a zaczęła to robić bardzo wcześnie. – Uśmiechnął się w sposób dziwnie żałosny, jakby samego siebie było mu szkoda. – Ona już pewnie nawet nie... nie sądzę by mnie pamiętała.
Bywa i tak – rzuciłem bez zbędnego rozczulania się i ruszyłem w stronę samochodu.
Zaczęło padać, ale pomimo tego Peterwas podążył za mną i powstrzymał mnie przed otwarciem drzwi. Nie miał na sobie bluzy. Wnioskowałem po tym jak drżał, że jest mu zimno, bo szczerze wątpiłem, by wzmianka o córce wzbudziła w nim aż takie emocje, by się trząsł.
Boję się o Szymka – powiedział twardo. – Jest nieswój. Taki... Maksym, on...
Od kiedy się jąkasz? – zapytałem z laką drwiną i przyganą. Nie mogłem okazywać zainteresowania tematem, choć cholernie byłem ciekawy o co też Ignaszaka może podejrzewać jego wierny papuga.
Szymon kiedyś brał – odpowiedział, a ja poczułem, jak jakaś pętelka się rozwiązuje i być może wiadomość o byłym nałogu Szymona okaże się być czymś przydatnym. – Nie mógł sobie z wieloma sprawami poradzić. Upierał się, że ma nad tym kontrolę i faktycznie jakąś miał, bo nigdy nie był w monarze, ani na detoksie, ale... – Przyłożył pięść do ust, a deszcz lujnął na nas niczym z węża ogrodowego.
Po twarzy Peterwasa toczyły się krople i nie wiedziałem, czy są to łzy, czy to ciągle tylko deszcz. Stawiałem raczej na to drugie.
Szymon... dowiedz się po prostu czy on coś bierze – dokończył już bardzo poważnym tonem. Widać było, że ponownie zebrał się do kupy. – Muszę to wiedzieć, bo on jest niepewny. Popełnia wiele błędów, a te mogą być tragiczne w skutkach, choć są bardzo pospolite i podstawowe. Jego poczynania mogą zaszkodzić nam wszystkim.
Okay – rzuciłem odbijając wzrokiem w bok. – Przyjrzę się mu. Co brał?
Kokainę, ale częściej zwykłą fetę.
Podpytam Magdę.
Wątpię, by ona. Nie sądzę, by jej się zwierzał.
Nie musi – odparłem z wesołym uśmieszkiem. – Jeśli wciąga, to wolno dochodzi, albo nie dochodzi wcale. Naćpani kolesie są kapryśni w łóżku. Szukają po bokach, bo myślą, że żony ich nie zadowalają, a naprawdę, to przez prochy nie odczuwają takiej satysfakcji jakiej powinni.
Naprawdę? – zdziwił się i przygryzł dolną wargę.
Od razu na myśl przyszła mi Magda, która niemal przy każdym „naprawdę” czyniła tak samo. Zacząłem zachodzić w myśl jak Peterwas może jej tak mocno nie lubić, skoro są do siebie tak bardzo podobni i wtedy nagle coś zaczęło nawiedzać moje brudne odmęty dziwnych, niesklasyfikowanych jeszcze myśli.
Miałeś córkę, tak? Ile ma teraz lat?
Hubert się zaśmiał i poklepał mnie po policzku.
Moja tajemnica – oznajmił i zdawał się sam to liczyć. – Jakieś... Boże... z dwadzieścia pięć, może trzy. Mamy dwa tysiące czternasty, tak?
Wyśmiałem go, a on w końcu pozwolił mi wsiąść do wozu. Odjechałem, nieświadomy, że wiozę pasażera na gapę. Poczułem się dziwnie dopiero na światłach. Zatrzymałem się i spojrzałem w lusterko. Coś się ruszało pod kocami. Peeterwas lubił wędkować więc ciągle miałem nadzieję, że pod tymi kocami jest jakaś przynęta, albo sam łup. Przełknąłem ślinę i zamknąłem oczy. Chciałem sięgnąć po broń do schowka, ale był pusty.
Cukierek, albo psikus – usłyszałem kobiecy głos i poczułem jak ktoś przykłada mu lufę do skroni.
Kątem oka zerknąłem i choć postać była ubrana na czarno i nie widziałem twarzy, to czułem nieodparte wrażenie, że to mężczyzna. Jego muskulatura na to wskazywała.
Mogę dać mordoklejkę – odpowiedziałem z uśmiechem. Starałem się robić dobrą minę do złej gry i nie okazywać strachu, ale gdy nakazano mi się odwrócić i ujrzałem maskę jaszczurki, to... no cóż, poczułem się jakbym był w jakimś horrorze. Nie mogłem jednak nic zrobić, bo ciągle ten ktoś miał mnie na muszce.
Zjedź na pobocze – znowu ten sam melodyjny, kobiecy głosik.
Zjechałem, a potem wysiadłem tak jak mi nakazano i podniosłem ręce do góry. Mężczyzna, bo to musiał być facet, bo wyższy był ode mnie, konkretnie mnie okrążył i podstawił pod mój nos jedną, jedyną fotografię.
Na zdjęciu był chłopiec.
Weź – usłyszałem.
Chwyciłem. Odwróciłem to zdjęcie instynktownie. Przeczytałem napis i zamarłem. Data nie mówiła wiele, ale już samo miejsce było mi znane. Choć Lena napomniała o nim tylko raz. To był moment, gdy Leon przeglądał jakieś stare, odnalezione w pudle fotografie. Zdenerwowała się. Pierwszy raz widziałem jak potrząsnęła własnym dzieckiem. Zabroniła mu tego ruszać.
Kim jest ten chłopiec? – pytał niezrażony blondynek.
Chrześniakiem – syknęła i spojrzała na mnie znacząco. Potem wrzuciła to zdjęcie do komody, a gdy poszła do toalety, to ja po nie sięgnąłem. Na zdjęciu widniał ten sam plac zabaw i ten sam budynek w tle, a co ważniejsze, na fotografii Magdy była widoczna tabliczka, głosząca iż to dom samotnej matki.
Otrząsnąłem się z tamtego wspomnienia i ponownie okręciłem zdjęcie, by móc przyjrzeć się chłopcu z fotografii.
Szymon ma drugą część – usłyszałem kobiecy głos, ale dobiegający gdzieś z kieszeni jaszczura, więc domyśliłem się, że jest puszczany z dyktafonu. – Masz tydzień, by odnaleźć Mateuszka.
Przy imieniu chłopca, ten głos się dziwnie załamał, jakby zbierało mu się na płacz. Zacząłem się zastanawiać kto szuka tego szczyla i czy czasami nie jego własna matka. No i ponad wszystko zacząłem się zastanawiać co Magda ma z tym wszystkim wspólnego, no i Szymon... on miał drugą część, choć jeszcze nie wiedziałem czego to ma być część, ale być może to ona miała wpływ na to o czym mówił Peterwas. Może Szymek wcale nie powrócił do wciągania śniegu nochem, a zderzył się z... cholera, z czym?